1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

Jake Gyllenhaal: Ciemna strona miasta

fot. materiały prasowe Monolith
fot. materiały prasowe Monolith
W styczniu ogłoszone zostaną nominacje do tegorocznych Oscarów. Mówi się, że ta rola przyniesie mu jedną z nich. Jake Gyllenhaal opowiada o pracy na planie filmu „Bogowie ulicy”, który wchodzi na nasze ekrany.

Proszę, tylko nie pytaj mnie o włosy.

O co?!

O włosy. Czy było mi trudno zgolić włosy do roli. Cieszę się, że mi odrosły. Dziennikarz przed tobą zadawał mi takie pytania.

Zirytował cię?

Słuchaj, nie chodzi o to, że nie szanuję takich pytań. Ale kiedy pomyślę o wszystkich ludziach zaangażowanych w ten projekt, o policjantach, którzy mają na co dzień naprawdę ciężką i niebezpieczną robotę, czuję, że robię z siebie kretyna, rozprawiając o swoich włosach. Chcę mówić o filmie, o tym, co działo się ze mną, wokół mnie. Pracy nad „Bogami ulicy” nie potrafię porównać do czegokolwiek, co robiłem wcześniej.

Wiem, że ty i Michael Peña spędziliście sporo czasu na przygotowaniach do ról policjantów. To prawda, że obaj jeździliście w prawdziwym patrolu?

Nakręciliśmy cały film w 22 dni, dla mnie to rekord, najkrótszy plan zdjęciowy w mojej karierze. Ale i najdłuższe, najbardziej wyczerpujące przygotowania do roli. Przez pięć miesięcy dwa albo trzy razy w tygodniu wyjeżdżaliśmy razem z policjantami z południowo-wschodniej części Los Angeles na patrole. 12-godzinne, od czwartej po południu do czwartej rano. Kiedy kończyła się zmiana, wsiadałem we własne auto, jechałem do domu i byłem tak nabuzowany emocjami, że potrzebowałem kolejnych kilku godzin, żeby w ogóle zasnąć. Do tego dwa razy na tydzień mieliśmy zajęcia na strzelnicy z prawdziwą amunicją.

Teraz inaczej patrzę na Los Angeles, inaczej na policjantów. Pamiętam, jak jeden z nich zażartował, że wszyscy kochają strażaków, a za nimi nie przepadają. To zdanie zabrzmiało bardzo gorzko. Zacząłem rozumieć, jak uciążliwy jest stygmat policyjnego munduru. Chociaż jednocześnie to także rodzaj pancerza, poczułem coś takiego... Wkładałem mundur i czułem się jak w kostiumie Batmana [śmiech].

Zdążyłeś poznać ciemną stronę miasta?

Tak. Już podczas jednego z pierwszych patroli byłem świadkiem morderstwa.

Zastrzelili kogoś na twoich oczach?!

Facet szedł wzdłuż ulicy i po prostu strzelił do gościa w samochodzie. Byliśmy drugim patrolem, który dotarł na miejsce, inny wóz policyjny już tam był. Od początku było wiadomo, że morderstwo to wynik porachunków pomiędzy gangami narkotykowymi.

Bałeś się?

Kilka razy tak, choć realnie rzecz biorąc, nic mi nie groziło. Byłem tylko obserwatorem, ale to i tak był dla mnie szok. Przemoc domowa, pościgi za skradzionymi samochodami, kłótnie rodzinne i sąsiedzkie – nagle doświadczyłem rzeczy, których nigdy wcześniej nie widziałem na własne oczy, dorastając w innej części Los Angeles. Nie chodzi tylko o typ przemocy, ale także o specyficzną kulturę i jakość życia w obrębie tego samego miasta. Kto zna LA, ten wie, że południowo-wschodnie rejony są utożsamiane z przemocą. To nie do końca prawda. Bywają miejsca totalnie niebezpieczne, ale to tylko jakiś wycinek, pięć procent całości. Reszta mieszkańców stara się wieść normalne życie, to są ciężko pracujący, zahartowani przez życie ludzie, rodziny z dziećmi, nie patologia. Właśnie im oddaje hołd reżyser David Ayer, który zresztą sam dorastał w tych okolicach.

Próbuję sobie wyobrazić policyjną interwencję, w której bierze udział jeden z najpopularniejszych hollywoodzkich aktorów. Ludzie cię nie rozpoznawali?

W czasie akcji nikt nie patrzy, kto siedzi na tylnym siedzeniu radiowozu, jest zamieszanie, uwaga wszystkich jest skupiona na czymś zupełnie innym. Przysięgam, bardzo łatwo było pozostać niezauważonym. Spokojnie przyglądałem się i przysłuchiwałem ludziom i ich historiom. Jestem też pełen uznania dla policjantów, dla ich poczucia odpowiedzialności. Nie dość, że musieli uważać na siebie, to mieli jeszcze dodatkowo dwóch aktorów do niańczenia, nigdy im tego nie zapomnę.

Słyszałem, że razem z Michaelem Peñą sami reżyserowaliście niektóre sceny.

Tak, reżyser chciał miejscami zachować klimat dokumentu. Mieliśmy do dyspozycji małe przenośne kamery, którymi policjanci filmują swoje akcje. Kompletnie nie liczyło się ustawienie, oświetlenie, rodzaj obiektywu. Wychodziło czasem śmiesznie, wiele razy łapałem się na tym, że filmuję Michaela, podczas gdy tak naprawdę miałem ogarnąć nas obydwu w jednym ujęciu. Czułem się tak jak w dzieciństwie, gdy mojego taty zawsze brakowało na zdjęciach i filmach rodzinnych, ponieważ zawsze je kręcił. Podobało mi się to doświadczenie, zacząłem poważniej myśleć o reżyserii, chyba dałbym sobie radę.

O czym są według ciebie „Bogowie ulicy”?

Na pewno nie jest to klasyczny film o policjantach z samymi pościgami i strzelaninami.

Dla mnie to opowieść o przyjaźni, o układzie między dwójką ludzi, facetów, którzy razem pracują i w pewien sposób są na siebie skazani. Muszą sobie ufać, taka prawdziwa męska przyjaźń. To ciekawy temat i ciekawa obserwacja, myślę, że nasz film wiarygodnie ją pokazuje.

A ty? Wierzysz w męską przyjaźń?

Pewnie.

No dobrze, ale co kryje się za tym hasłem? Co ją odróżnia od zwykłej przyjaźni?

Wszystko. To bardzo specyficzny układ. Niby opiera się na jakichś drobiazgach, głupotach. Z moimi kumplami okazujemy sobie przyjaźń poprzez robienie sobie najbardziej okrutnych żartów, o których wolałbym nie opowiadać przy kobiecie. Ale cała tajemnica tkwi chyba w tym, że prawdziwy kumpel jest trochę jak lustro. Bez kadzenia pozwoli ci być takim, jakim naprawdę jesteś. Mam wielu znajomych, wielu z branży, ale moi najlepsi i najbliżsi przyjaciele to ci z czasów dorastania.

Wiesz, że po „Bogach...” wróżą ci kolejną nominację do Oscara?

Nie umiem i nie chcę oceniać swojej pracy. Lepiej dla mnie i dla widzów, żebym skupiał się na graniu.

Chyba jednak zapytam cię o włosy.

Błagam, nie.

Najwyżej nie odpowiesz. Podoba mi się twoja broda. Zapuściłeś ją do nowej roli?

Tak, gram teraz w Nowym Jorku, w sztuce teatralnej wyreżyserowanej przez zdolnego brytyjskiego reżysera Michaela Longhursta. Gram wujka, który wraca do domu po długiej podróży i nieco się zapuścił. Świetna historia, a do tego całe przedstawienie trwa tylko półtorej godziny. Pomyśl, gdybyś się na nie wybrała, byłabyś już o tej godzinie w domu, a tak musisz siedzieć tu ze mną [śmiech].

Jake Gyllenhaal rocznik 1980. Jego matka jest scenarzystką, ojciec reżyserem, a siostra (Maggie) aktorką. Debiutował jako dziecko w filmie „City Slickers”. Ma na koncie nominację do Oscara za rolę w „Tajemnicy Brokeback Mountain” Anga Lee.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze