Przez trzy ostatnie dni włóczę się po budapesztańskich galeriach i muzeach, próbując stworzyć zaczątek własnej kulturalnej mapy miasta.
Gdy tylko przyjechałam, jeden z poznanych tu artystów wręczył mi
Index, czyli wydawaną co miesiąc broszurkę z listą aktualnych wystaw. Obejmuje ona aż 49 miejsc, do których warto się wybrać. Zobaczenie wszystkiego zajęłoby miesiąc, poszłam więc w kilka wybranych miejsc. Byłam w Ludwig Múzeum, miejskiej galerii Trafó, prowadzonej przez stowarzyszenie galerii Stúdió, kunsthalle Mücsarnok i kilku prywatnych galeriach. W większości zobaczyłam całkiem dobre wystawy.
Mimo że mój pobyt tutaj przypadł na środek tygodnia, co wieczór zabierana jestem na co najmniej jeden wernisaż. Chodzę więc po Budapeszcie przekonana, że to miasto obfituje w kulturę. Kiedy opowiadam o swoich wrażeniach moim nowym węgierskim znajomym, wyprowadzają mnie z błędu z zawsze tym samym gorzkim uśmiechem - w tutejszej sztuce jest bardzo źle.
Stanowiska osób zarządzających kulturą obsadzane są przez rząd, który robi wszystko, by ograniczyć wielogłosowość twórców. Z powodu kryzysu dotacje na kulturę drastycznie maleją, a prywatni sponsorzy wycofują się, nie chcąc wspomagać instytucji sterowanych przez władze, których nie popierają. Kulturalne organizacje pozarządowe nie radzą sobie, bo nie otrzymują dotacji, a prywatne galerie upadają, bo kryzys rujnuje i tak słabo rozwinięty tu rynek sztuki. Jak mówią - sytuacja jest katastrofalna i w dodatku systematycznie się pogarsza.
Aktualnie oczy świata sztuki zwrócone są na Ludwig Múzeum, gdzie niebawem ma zmienić się dyrektor. Nikt nie liczy nawet na to, że nowy zostanie wybrany drogą konkursu. Wszyscy z drżeniem czekają na wyrok. Nie do końca jeszcze chyba świadoma tego, co się tu dzieje, dołączyłam do czekających, bo od nowych władz muzeum zależeć może również los projektu, który mam tu za kilka miesięcy realizować.