1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura
  4. >
  5. Filip Springer: Opuszczenie w Nowym Warpnie

Filip Springer: Opuszczenie w Nowym Warpnie

Zobacz galerię 4 zdjęcia
Pierwszy raz pojechałem tam jeszcze na studiach. W jakimś przedpotopowym przewodniku przeczytałem, że „wąskie uliczki ślepo pędzą tam w kierunku jeziora”. Do dziś pamiętam, że użyto tam słowa „ślepo”. Potem spojrzałem na mapę. To była taka płachta papieru poprzecierana na zgięciach. Zobaczyłem półwysep wcinający się głęboko w jezioro.

Już wtedy nic tam nie jeździło, a teraz nie jeździ jeszcze bardziej. Dojechałem do Polic, a stamtąd próbowałem łapać stopa. To był chyba luty, zimno i padał śnieg. Zabrały mnie jakieś dzieciaki w maluchu, byli pijani albo coś palili, bo autko wypełniał głównie rechot. Jechali zygzakiem po oblodzonej drodze, pytali, po co mi to Warpno. A ja nie wiedziałem co powiedzieć.

Zaraz po przyjeździe poszedłem na przystań i powiedziałem rybakom, że chciałbym z nimi popłynąć. Ich tam już była garstka, z miesiąca na miesiąc mniej. Starzy umierali, młodzi jakoś się nie garnęli. A za złomowanie kutra można było dostać kilkaset tysięcy.

Nie pytali, po co chcę płynąć, po prostu powiedzieli, żebym przyszedł w nocy i się ciepło ubrał. Potem już na wodzie, gdy robiłem im zdjęcia, też nie zadawali pytań. Częstowali mnie kawą z fusami i gorzką czekoladą, robili swoje. Po tej kawie chciało mi się wymiotować.

Jeździłem tam przez kilka lat. Po prostu, od czasu do czasu, pakowałem się i przez Szczecin jechałem do Polic. Tam wychodziłem na wylotową szosę i łapałem coś, co jechało w kierunku Warpna. Potem szedłem na przystań, a oni pokazywali kuter, na który mam wsiąść. Nauczyli się, że nie muszą mnie pilnować, już mi nawet nie dawali kamizelki. Byli serdecznie milczący, a o świcie milknęli już zupełnie. Do portu zawsze wpływali z pewnym dostojeństwem, z wyższością patrzyli na tych, którzy czekali na nich na nabrzeżu. Wyładowywali ryby i szli do domu. Lubiłem patrzeć, jak chwiejnym krokiem idą uliczką w kierunku rynku.

Rok temu przypłynęliśmy tam jachtem. Nigdy wcześniej nie dotarłem do Warpna od strony wody. Gość z mariny czekał na nas na nabrzeżu. Był uczynny, mówił łagodnym głosem, złapał cumę, pokazał gdzie stanąć. W tle grała jakaś "Kraina Łagodności" czy inne Stare Dobre Małżeństwo. Pachniało wodą, nie pachniało rybami. Nie umiałem się w tym odnaleźć. Słońce świeciło nam w oczy, gdy próbowaliśmy dokądś dojść. Ale w Warpnie można tylko chodzić w kółko, bo to przecież półwysep.

Rybacy zniknęli, został jeden kuter. Dwa następne stoją jako eksponaty i atrakcja turystyczna na nabrzeżu i przy Kościuszki. Na tym drugim pływałem w 2007 roku. Miał numer boczny - War 52 . Nie umiałem w to wszystko uwierzyć. Chciałem kogoś zapytać co się z nimi stało, ale w pobliżu nie było nikogo. Zresztą znałem odpowiedź. Mogłem iść do jednego z ich domów, wiedziałem gdzie mieszkali. Ale jakoś nie miałem odwagi.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze