Zaczęłam podejrzewać, że tak nie będzie, kiedy koreańskie znajome podpowiedziały mi, żeby zrobić zapasy jedzenia, bo w dni świąteczne trudno będzie znaleźć otwarty bar lub sklep. Zapytane, gdzie pójść, żeby przyjrzeć się, jak Koreańczycy witają Nowy Rok poradziły, żeby zostać w domu, bo ulice będę puste i zupełnie nic nie będzie się działo. Zrozumiałam, że Nowy Rok to w Korei święto rodzinne, które, podobnie jak nasze Boże Narodzenie, spędza się z najbliższymi.
Naturalnie, nie zostałam w domu. Pojechałam do jednego z seulskich skansenów – strażników koreańskiej tradycji. Organizowano tutaj poranne święta dla rodzin z dziećmi. Można było zrobić noworoczną maskę i skonstruować latawiec, zapisać życzenie i zawiesić je na tradycyjnym sznurze, posłuchać ludowej muzyki i zagrać w jedną z wielu gier, w jakie grywały koreańskie babcie. Na koniec można było posłuchać o nakryciu rytualnego stołu oraz wypróbować robioną na miejscu potrawę z ciasta ryżowego i przysmaki z fasoli i sezamu.
Po kilkugodzinnym przeglądzie przez nikogo chyba nie praktykowanych zwyczajów noworocznych, poszłam na długi spacer szlakiem nielicznych już tutaj i ciągle ginących tradycyjnych koreańskich chat. Nowy Rok uważam za rozpoczęty w najlepszym stylu, na jaki pozwolił mi uśpiony na kilka dni Seul.