1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Retro

Clara Rockmore - pionierka muzyki elektronicznej, wirtuozka theremina

Clara Rockmore grająca na thereminie w 1936 roku. (Fot. BEW Photo)
Clara Rockmore grająca na thereminie w 1936 roku. (Fot. BEW Photo)
Słynny dyrygent Leopold Stokowski mówił, że jest stworzona z muzyki i że potrafiłaby wydobyć ją nawet z domowej kuchenki. Pianista Józef Hofmann zachwycał się finezyjnymi ruchami jej rąk. Nikt jednak nie kochał jej twórczości tak bardzo jak wynalazca niezwykłego instrumentu, na którym grała Clara Rockmore. Zresztą uczucie Lwa Termena nie ograniczało się tylko do jej talentu.  

Zachowało się niewiele materiałów filmowych, na których widać jej koncerty. Na scenie Rockmore gra na swoim oryginalnym instrumencie, ale nawet go nie dotyka. Im bardziej przybliża prawą dłoń do pionowej anteny, tym wydobywający się dźwięk staje się wyższy. Manewrując lewą ręką przy bocznej antenie, kontroluje głośność. Wygląda, jakby dyrygowała niewidzialną orkiestrą. Sama artystka tłumaczyła: „Granie na thereminie przypomina to, co robi akrobata. Skacze i ryzykuje, chociaż nie ma pewności, czy dobrze wyląduje. Ja też nigdy nie wiem, czy trafię w odpowiedni dźwięk”.

Koniec ze skrzypcami

Rok 1915. Na korytarzu konserwatorium petersburskiego siedzi czteroletnia Clara. Kiedy przychodzi jej kolej, ciągnąc za sobą futerał ze skrzypcami, wchodzi do sali egzaminacyjnej. Profesor Leopold Auer wraz z innymi członkami komisji siedzi za długim stołem. Jako że Clara ledwo zza niego wystaje, swoje umiejętności prezentuje, stojąc właśnie na nim. Z egzaminu wychodzi z najwyższą możliwą oceną i jako najmłodsza studentka w historii uczelni.

Urodziła się w Wilnie jako ostatnia z trzech córek państwa Reisenbergów. Słuch absolutny i muzyczny talent, zarówno u niej, jak i u najstarszej z całej trójki Nadii, odkrył ich wuj. Nauczył je czytać nuty i podarował im pierwsze instrumenty – Clarze skrzypce, a Nadii pianino. W pierwszą wspólną trasę koncertową wyruszyły na drabiniastym wozie, kiedy Clara miała osiem lat.

Trudne warunki życiowe panujące w kraju po rewolucji zmusiły rodzinę Reisenbergów do wyjazdu do Ameryki. Długą podróż udało im się przetrwać dzięki pieniądzom zarobionym na organizowanych po drodze koncertach. To więc w dużej mierze dzięki talentowi Clary i Nadii 19 grudnia 1921 roku Reisenbergowie wysiedli na Ellis Island.

W Nowym Jorku Clara powróciła do gry na skrzypcach pod czujnym okiem profesora Auera. Wykonanie koncertu Beethovena miało być jej spektakularnym amerykańskim debiutem. Niestety, na skutek intensywnych ćwiczeń jej ramię sparaliżował przeszywający ból.

– To był jedyny raz, kiedy był na mnie zły. Pamiętam jego głos, powiedział: „Jak mogłaś sobie na to pozwolić…” – wspominała chwilę, kiedy powiedziała Auerowi, że nie da rady wystąpić. – Byłam gotowa amputować sobie rękę i przyszyć ją z powrotem, jeśli miałoby to pomóc. Chodziłam od jednego lekarza do drugiego. Mogłam trochę grać, ale nie na swoim koncertowym poziomie. To była dla mnie prawdziwa tragedia.

Silne zapalenie stawów było wynikiem niedożywienia – Clara padła jego ofiarą w dzieciństwie. Po latach stało się powodem, dla którego zmuszona była porzucić skrzypce.

Lenin gra „Skowronka”

Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Clara wraz z rodziną ucieka z Rosji, Lew Termen prowadzi w Petersburgu badania nad czujnikami zbliżeniowymi. Majstrując przy konstrukcjach radiowych, zauważa, że po przyłożeniu ręki do niektórych części odbiornika pojawia się dźwięk. Zauważa też, że poruszając ręką, może nim manipulować. Wystarczyło kilka prób, aby w petersburskim Państwowym Instytucie Rentgenologii i Radiologii rozległa się melodia „Łabędzia” Camille’a Saint-Saënsa. Zagrana na falach radiowych.

W ten sposób Lew Termen połączył swoje dwie największe pasje – naukę i muzykę. Od małego grał na pianinie, ukończył konserwatorium w klasie wiolonczeli. Jednocześnie już w liceum przeprowadzał fizyczne eksperymenty, które utorowały mu drogę do miana jednego z ważniejszych wynalazców XX wieku. Przez wiele lat swój inżynierski talent rozwijał na usługach KGB. Prototyp telewizora, detektor ruchu, wysokościomierz magnetyczny, a także urządzenie, które przez siedem lat pozwalało radzieckim władzom podsłuchiwać rozmowy amerykańskiego ambasadora w Moskwie – to tylko kilka pozycji z jego dorobku.

Światową sławę przyniósł mu jednak instrument wyglądający jak smukły kredensik z antenką, którego przypominające jęk albo gwizd brzmienie świetnie sprawdziło się w wielu filmach. To właśnie „termenvox”, czyli „głos Termena” – jak z początku przyjęło się nazywać wynalazek Rosjanina – odpowiadał za ciarki przechodzące widzów podczas oglądania sceny lądowania UFO w filmie „Dzień, w którym zatrzymała się Ziemia” czy scen nawracających ataków paranoi u bohatera filmu „Urzeczona” Alfreda Hitchcocka.

Zanim jednak brzmienie termenvoksu zaistniało w filmach s.f. i scenach grozy, ciarki przeszły uczestników VIII Zjazdu Elektrotechnicznego w Moskwie, na którym to Termen zaprezentował swój wynalazek. Na jego dźwięk serce zabiło szybciej samemu Leninowi. Przy wsparciu wynalazcy Włodzimierz Ilicz zagrał nawet na nim utwór „Skowronek”. Partyjni działacze w brzmieniu nowatorskiego instrumentu usłyszeli głos przyszłości i nowoczesnej sowieckiej Rosji. Leopold Stokowski wieszczył, że otworzy on nową erę w muzyce. Niektórzy martwili się z kolei, że zniechęci młodzież do grania na tradycyjnych instrumentach. W ZSRR skonstruowano 600 jego egzemplarzy, głównie z zamiarem wysyłania ich za granicę i szerzenia postępowej radzieckiej myśli technologicznej.

Z taką właśnie misją w 1927 roku Lew Termen wsiadł na pokład płynącego do Nowego Jorku liniowca „Majestic”. Prezentacje w środowiskach artystycznych, zabiegi o wsparcie elity finansowej i w końcu koncert miniorkiestry termenvoksów w Carnegie Hall zrobiły swoje. Termen podpisał kontrakt z wytwórnią RCA, która zajęła się produkcją jego wynalazku pod nową nazwą. W ten sposób narodził się theremin.

Przez ucho do serca

Wróćmy jednak do Clary – przyjęcie z okazji swoich 18. urodzin wspominała do końca życia. Nie dość, że w pewnym momencie pojawił się na stole wielki tort, to kiedy zbliżyła się do niego, zaczął się samoistnie kręcić. Taką niespodziankę mógł przygotować dla niej tylko ktoś z głową na karku.

„Nie był jednym z tych profesorów, którzy siedzą zakopani w książkach. Był przystojnym mężczyzną z wielkim poczuciem humoru. Był też wspaniałym tancerzem” – wspominała Termena Clara. Poznali się w 1928 roku w Nowym Jorku. Podczas pierwszego spotkania Lew nie mógł wyjść z podziwu, jak niezwykłą łatwość 17-letnia wówczas Clara od samego początku przejawiała, grając na thereminie. Nie miała jeszcze wtedy pojęcia, że to spotkanie na zawsze odmieni jej życie. Wiedziała tylko, że pozbawiona przez chorobę możliwości muzycznej ekspresji nagle dostała do rąk instrument, którym mogła wyrazić wszystko.

Idąc za jej sugestiami, Termen przebudował swój wynalazek – dodał dwie oktawy (w sumie było ich więc pięć), obniżył go i zwiększył wrażliwość anten. Zapanowanie nad nim było odtąd o wiele trudniejsze, ale według Clary – bardziej satysfakcjonujące.

Odmowy, z jakimi Lew spotkał się kilka razy, prosząc Clarę o rękę, nie nadszarpnęły ich wielkiej przyjaźni. Nie przerwał jej nawet ślub, który wzięła z adwokatem Robertem Rockmore’em w 1933 roku.

W blasku świec

Mawiała, że grając na thereminie, robi dokładnie to samo, co robiłaby, grając na skrzypcach z jedną struną. Jej muzyczne wykształcenie, słuch oraz autorska technika „powietrznego palcowania” sprawiły, że opanowała grę na tym instrumencie jak nikt inny.

Karierę thereministki zaczęła od recitali w towarzystwie swojej starszej siostry, uznanej już wtedy pianistki Nadii. Występowała też z orkiestrą w Filadelfii, Toronto i Nowym Jorku. Na przełomie lat 30. i 40. zjeździła Amerykę wraz z Paulem Robesonem – popularnym wówczas w USA czarnoskórym śpiewakiem. Zagrali wspólnie około 150 koncertów, przy okazji obnażając i tępiąc rasowe uprzedzenia. Zetknęli się z nimi m.in. po wyjątkowo udanym koncercie w operze w San Francisco. Aby uczcić sukces, znajomi zaprosili muzyków do eleganckiej restauracji na kolację. „Jeśli jest pani z tym czarnym mężczyzną, to nie może pani wejść” – usłyszała przy wejściu. Skończyło się na kanapkach w hotelowym pokoju i telefonie, którym Clara w środku nocy obudziła Bobby’ego – swojego męża, a zarazem adwokata Paula. Ten nagłośnił sprawę, powodując, że restauracja została na dwa tygodnie zamknięta.

Walka z uprzedzeniami była równie mozolna co użeranie się z nowatorskim instrumentem. Theremin regularnie odmawiał posłuszeństwa, a co gorsza, mało który fachowiec potrafił poradzić sobie z jego kaprysami.

Zdarzało się też, że w wyniku problemów technicznych koncerty nie dochodziły do skutku. Kiedy przed jednym z występów na sali padł prąd, organizatorzy rozstawili w niej ozdobne kandelabry. „Przepraszam, nie mogę wystąpić, ponieważ nie ma prądu” – zwróciła się do publiczności Clara, na co siedzący przy scenie miejscowy oficjel odparował: „Ależ szanowna pani, w świetle świec będzie pani wyglądała przepięknie”.

Gdzie ten Termen?

Walka przeciwko postrzeganiu theremina jako gadżetu do robienia efektów dźwiękowych była dla Clary priorytetem. Chciała, aby grano na nim klasykę.

„Nie można traktować powietrza młotkiem”, „trzeba grać delikatnie niczym skrzydłami motyla” – pisała w swoim zbiorze wskazówek dla przyszłych adeptów jej ukochanego instrumentu. Opatrzyła go osobistą dedykacją: „Dla mojego wielkiego przyjaciela dr. Roberta Mooga w uznaniu dla jego zainteresowania promocją i reprodukcją theremina”.

Podczas gdy Moog – człowiek legenda, twórca kultowego syntezatora – rozbudzał w Amerykanach zainteresowanie thereminem, sam konstruktor instrumentu zapadł się pod ziemię. Plotkowano, że Termen zatęsknił za domem, że porwało go KGB, a nawet, że został zamordowany. Jedna z teorii głosi, że wyjechał z Nowego Jorku w 1938 roku, uciekając przed depczącym mu po piętach urzędem skarbowym. W ZSRR został aresztowany pod zarzutem szpiegostwa i wysłany do obozu pracy, skąd przeniesiono go do zamkniętego instytutu naukowo-badawczego dla więźniów. Tam na zlecenie Ławrientija Berii konstruował swoje słynne aparaty podsłuchowe. Ten, który pozwolił inwigilować amerykańskiego ambasadora, został ukryty w replice amerykańskiego godła, wręczonej mu w „geście przyjaźni” przez radzieckie dzieci.

W 1966 roku Termen odchodzi z KGB i zatrudnia się w moskiewskim konserwatorium. Po dziesięciu latach dyrektor placówki poznaje jego przeszłość, po czym go zwalnia. Argumentuje, że elektryczność nie nadaje się do muzyki, tylko do egzekucji na krześle elektrycznym.

Tymczasem po drugiej stronie oceanu Robert Moog nagrywa około 30 wykonywanych przez Clarę i Nadię kompozycji. 12 z nich ukazuje się na wydanym w 1977 roku krążku zatytułowanym „The Art of Theremin”. Clara ma wtedy 66 lat.

Spotkanie po latach

Niestety, Bob Rockmore nie doczekał fonograficznego debiutu swojej żony. W 1963 roku poślizgnął się na lodzie i zmarł w wyniku doznanych obrażeń głowy. Rozpacz i nienawiść do zimy miały od tej chwili towarzyszyć Clarze do ostatnich dni.

Z Lwem, od momentu jego wyjazdu z USA, widziała się jeszcze dwa razy. Najpierw na stacji metra w Moskwie. Pod koniec lat 40. Clara wybrała się do stolicy ZSRR z postanowieniem odszukania przyjaciela. Kiedy zagajony o Termena przypadkowo spotkany naukowiec oznajmił, że jadł z nim tego dnia obiad, na chwilę stanęło jej serce. O miejscu spotkania zadecydowało bezpieczeństwo – na gwarnej i zatłoczonej stacji nikt nie mógł ich podsłuchiwać.

Po raz ostatni zobaczyli się w 1991 roku. Ich spotkanie zaaranżował na potrzeby swojego filmu dokumentalnego „Theremin: elektroniczna odyseja” reżyser Steven M. Martin. Wydaje się jednak, że dawni przyjaciele – starsi i po wielu latach rozłąki w dużym stopniu sobie obcy – w towarzystwie kamery z trudem nawiązywali dawną nić porozumienia.

Film na nowo rozbudził zainteresowanie thereminem, a Clara znów znalazła się w centrum uwagi. Podobnie jak 50 lat wcześniej, kiedy po wyjeździe z USA Termen nie doświadczył fali popularności swojego instrumentu, i teraz ominęło go zamieszanie wokół jego osoby. Zmarł jeszcze przed premierą filmu w 1993 roku.

Cztery lata później Clara trafia z zapaleniem płuc do szpitala. Jej stan zdrowia pogarsza silny atak serca. Deklaruje jednak, że nie umrze, dopóki nie urodzi się córeczka wnuka jej siostry Nadii. Jako że nie miała swoich dzieci (lekarz odradził jej to ze względu na jej bardzo drobną posturę), to dzieci i wnuki siostry traktowała jak własne.

Słowa dotrzymała – malutka Fiona urodziła się 8 maja 1998 roku. Clara zmarła dwa dni później w swoim mieszkaniu na Manhattanie. Został po niej instrument, który Robert Moog odrestaurował i przywrócił do użytku. Została też muzyka. Słuchając jej, trudno nie zgodzić się ze słowami Termena, jakimi zakończył jeden z adresowanych do Clary listów: „Clarionek, grałaś jak anioł”.

Korzystałam m.in. z: książki Alberta Glinsky’ego „Theremin: Ether Music And Espionage”, materiałów ze strony Fundacji Nadii Reisenberg i Clary Rockmore (www.nadiareisenberg-clararockmore.org), tekstu Steve’a J. Shermana „In Clara’s Home – Her Last Years, and the Summer of 1997”.

Artykuł pochodzi z archiwalnego numeru "Zwierciadła". 

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze