Zmierzch. Nad Watykanem szum helikopterów. Patrolują plac św. Piotra przed jutrzejszymi uroczystościami pogrzebowymi. Jest 7 kwietnia 2005 roku. Na dachu kamienicy aktor Krzysztof Kolberger przed kamerą czyta Testament Ojca Świętego Jana Pawła II.
„Czuwajcie, bo nie wiecie, kiedy Pan wasz przybędzie”. Aktor Krzysztof Kolberger jest przejęty – to najważniejsze jego zawodowe zadanie. Nie wie, jak szybko wypowiadane słowa tyczyć się będą jego samego. Ani że stanie się ideowym wykonawcą testamentu papieża, który bronił godności chorującego człowieka. Nie przypuszcza, że najistotniejszą rolę Krzysztof Kolberger odegra wówczas, gdy na własnym ciele poczuje ciężar tej schedy.
Poczuł się źle podczas tamtego pobytu w Rzymie. Kilka dni później w Brukseli nie miał siły wychodzić z pokoju hotelowego. Badania wykazały, że u Krzysztofa Kolbergera rak wrócił, po 15 latach! Konieczna była resekcja trzustki oraz kilku innych organów wewnętrznych.
To był moment, w którym jego życie pękło na dwie części.
– Decyzję o operacji podjął natychmiast – mówi Zofia Czernicka, przyjaciółka artysty. – Wieczorem zadzwonił i powiedział, że rokowania są złe. Był niezwykle spokojny, działał według planu. Prosił, żebym przyjechała z moją córką, która jest prawniczką. Domyśliłam się, że chodzi o testament. Poprosił też o papeterię na trzy listy i przekazanie ich adresatom gdyby... Był logiczny i skupiony.
– Przed pójściem do szpitala Krzyś zaprosił nas, wraz z ks. Kazimierzem Orzechowskim, swoim powiernikiem, na kolację pożegnalną. Wyspowiadał się i przyjął komunię świętą – wspomina siostra Grażyna Grałek, dyrektorka Domu Artystów Weteranów Scen Polskich w Skolimowie. – Był świadom tego, co może nastąpić, i pogodzony z chorobą.
Krzysztof Kolberger chorował pięć i pół roku, przetrwał przerzut na wątrobę, a potem do płuc... Kolejne operacje, dolegliwości, życie w rygorze restrykcyjnej diety, przy konieczności wożenia ze sobą mikserów i produktów. Życie Krzysztofa Kolbergera – pod warunkiem, pod tysiącem warunków... Ale życie.
„Organizm jest wspaniałym instrumentem, a my w niewielkim stopniu wykorzystujemy nasze możliwości. [...] W domu przed występami często wydaje mi się, że jestem potwornie słaby, a wraz z wejściem na scenę te dodatkowe siły skądś się biorą...” – mówił Krzysztof Kolberger w wywiadach. A na scenie czytał: „Jest taka cierpienia granica,/Za którą się uśmiech pogodny zaczyna...”. [„Walc” Czesława Miłosza]
Przystojny, elegancki, o nienagannych manierach, mógł być dyplomatą. Ojciec tak nawet wyobrażał sobie przyszłość syna, Krzysztofa Kolbergera, gdy ten przyszedł na świat 13 sierpnia 1950 roku w Gdańsku - Wrzeszczu. Ojciec, inżynier pochodzący ze Lwowa, był pogodny, lecz stonowany. Dominowała matka, z zawodu nauczycielka. Wymagająca. Była też siostra Barbara.
Krzysztof Kolberger trafił do PWST w roku, który obfitował w talenty.
– Był przystojny, miał świetny głos, wydawał mi się wtedy zbyt idealny na tle innych – wspomina koleżanka z roku Ewa Dałkowska. – Ale trzeba dodać, że stanowiliśmy rocznik wyrazistych osobowości: Joasia Żółkowska, Jadwiga Jankowska-Cieślak, Marek Kondrat, Jerzy Radziwiłowicz... Krzysiek był – jak powiedział Jan Englert – chłopcem z deszczu, co to wpadał, coś po sobie zostawiał i znikał. Nie było z nim przyjaźni, choć po szkole trafiliśmy do jednego teatru. Przynosił tam często ciasteczka i stwarzał rodzinną atmosferę, co podczas prób należy do rzadkości. Ale nie czułam, żebym miała koło siebie małego świętego.
On też świętym się nie czuł.
Pierwsze kroki aktor Krzysztof Kolberger stawiał na scenie Teatru Śląskiego, gdzie zabrał go Ignacy Gogolewski. Do Warszawy wrócił prosto do zespołu Adama Hanuszkiewicza za jego złotych czasów w Narodowym. Grał w „Wacława dziejach” i „Weselu”. A kiedy pojawił się jako Romeo w telewizyjnym spektaklu Jerzego Gruzy, uwiódł całą Polskę. Ten debiut był tak mocny, że Kolberger wcielał się w podobne postacie: Gustawa-Konrada w teatrze, Zbigniewa w filmowej adaptacji „Mazepy” w reż. Gustawa Holoubka. Krzysztof Kolberger grał u najlepszych i z najlepszymi, również w Ateneum i w Teatrze Telewizji, gdzie wcielił się m.in. w postać Maćka w „Popiele i diamencie”. Nie mówiąc o Teatrze Polskiego Radia i dubbingu.
Rok ’80 wiele zmienia, także w życiu zawodowym aktora. Krzysztof Kolberger w „Kontrakcie” Krzysztofa Zanussiego gra młodego inteligenta zbuntowanego przeciwko ojcu ustawionemu w PRL-owskiej rzeczywistości. W tym czasie odbywa się też premiera wieczoru poezji „Cień proroczy”; Kolberger recytuje wiersze Czesława Miłosza. Zwłaszcza ten ostatni krok okaże się zwiastunem poczynań Krzysztofa Kolbergera jako aktora na najbliższe lata.
Na ulicach czołgi, a on w kościele czyta poezję Miłosza. 13 grudnia 1981. „Zacząłem mówić: »W mojej ojczyźnie, do której nie wrócę«... Rozpłakałem się. [...] A ten moment spowodował, że już wiedziałem, że nigdzie nie wyjadę. Czułem się wtedy chyba najbardziej potrzebny przez wszystkie lata pracy”. Przyłączył się do aktorskiego bojkotu telewizji, działał w Prymasowskim Komitecie Pomocy. Związał się z Muzeum Archidiecezji Warszawskiej. Występował głównie w kościołach.
– Prezentował męską postawę mądrze wierzącego człowieka – zaświadcza powiernik aktora, ks. Kazimierz Orzechowski.
W 1988 roku Leszek Wosiewicz obsadza Krzysztofa Kolbergera w „Komblumenblau” w roli esesmana sadysty z Auschwitz. To przełom i przepustka do postaci twardzieli, jak szef UOP-u w „Ekstradycji” czy mafioso w „Sforze”.
Gra w ważnych przedsięwzięciach jak „Pan Tadeusz” Andrzeja Wajdy, ale głównie reżyseruje, m.in. „Krakowiaków i górali”, „Królewnę Śnieżkę i siedmiu krasnoludków”. Interesuje się modą. Kolberger użycza nazwiska firmie odzieżowej, dla której projektuje przyjaciel Krzysztof Łoszewski. Firma „K. Kolberger” organizuje pokazy mody z gwiazdami na wybiegu – m.in. Grażyną Szapołowską, Ireną Kwiatkowską, Hanką Bielicką, Niną Andrycz. Część dochodu wędruje na cele charytatywne. Oczkiem w głowie aktora jest Dom Artystów Weteranów w Skolimowie.
– Krzyś traktował Skolimów jak drugi dom – mówi siostra Grażyna Grałek. – Tu przed śmiercią przebywała jego siostra, potem bywali tata i mama. Tu Krzysztof wraz z Michałem Bajorem przywieźli na wózku schorowaną Danusię Rinn. A potem się nią na przemian opiekowali.
***
Początek lat 90., Skolimów. Na raka choruje siostra Kolbergera. Lekarze radzą, by Krzysztof też się przebadał. Ma zaatakowaną nerkę, ale nowotwór został rozpoznany we wczesnym stadium. Ma szansę. Rodzinie Krzysztof Kolberger mówi o wszystkim po operacji. „Chcę ci powiedzieć, że mnie też to spotkało. Dzięki tobie żyję – wyznałem Basi. »Chociaż tyle mogłam dla ciebie zrobić« – odpowiedziała”. Niedługo potem umarła.
– Bardzo cierpiał z powodu jej śmierci – mówi ks. Orzechowski. – Może jednak uświadomił sobie, ile dobrego dla innych potrafi zrobić schorowana, bezsilna osoba.
Sam po pierwszej operacji otrząsa się szybko. Po trzech tygodniach jedzie na festiwal do Sorrento. Dziesięć dni później całą noc tańczy na bankiecie. Bywa na premierach, rautach, festiwalach gwiazd w Międzyzdrojach, gdzie zostawia odcisk swojej dłoni. Zawsze w jednej parze z Zofią Czernicką. W Zaduszki jest u Danuty Rinn, gdzie – na pohybel smutkowi – odbywa się doroczne przyjęcie. Bywa tu i tam, ceni jednak swoją odrębność.
– Był melomanem, w domu i w samochodzie słuchał zawsze muzyki klasycznej. Przyjaźnił się z Krystianem Zimermanem, u którego wielokrotnie gościła Julia, córka Krzysia. Uwielbiał piękne przedmioty i kwiaty – białe. Miał jeszcze jedno hobby: tenis. Godzinami oglądał nocne transmisje meczów. Nie był typem poety siedzącego w fotelu z tomikiem wierszy – mówi Czernicka. – Krzysztof świetnie też rysował, robił szkice scenografii do spektakli. A rysunek pt. „Nogi Zosi” podarował Donaldowi Tuskowi, kiedy wystąpili razem w programie „Bezludna wyspa”.
W 1996 roku odradza się po pożarze Teatr Narodowy. Aktor Kolberger z radością wraca na macierzystą scenę. W 1998 roku przyjmuje zaproszenie Hadriana Filipa Tabęckiego do udziału w „Mszy polskiej” wg wierszy ks. Jana Twardowskiego. Potem jeżdżą z programem „Śpieszmy się kochać ludzi”. Uczestniczy w nagraniu płyt: „Piękna pani” z wierszami Jana Pawła II i „Pater noster”, interpretacji „Tryptyku rzymskiego”. Nasiąka refleksjami, które wkrótce potraktuje jak strofy dla siebie.
***
Kwiecień 2005. Szpital przy ul. Szaserów. Przed operacją odwiedza Krzysztofa Kolbergera Piotr Adamczyk. Przynosi mu różaniec poświęcony przez papieża. Wkrótce Adamczyk zagra Karola Wojtyłę w filmach „Karol. Człowiek, który został papieżem” i „Karol. Papież, który pozostał człowiekiem”. Kolberger użyczy głosu postaci Ojca Świętego granej przez Jona Voighta w filmie „Jan Paweł II”.
– Po operacji Krzysztof wyobrażał sobie, że wróci do formy tak szybko jak przed 15 laty. Nie do końca wiedział, że powinien się przygotować na inną jakość życia – mówi Zofia Czernicka.– W połowie maja wyjednał sobie u lekarzy przepustkę na występ. Został tam zawieziony karetką, bo upłynęło ledwie kilka dni od operacji. Zaprosił lekarzy, pielęgniarki, cały zespół. Ale po występie oznajmił im, że już nie wraca na Szaserów. Tak to powiedział, że ulegli. A kiedy na pożegnanie z oddziałem rozdawał wszystkim swoje zdjęcie z dedykacją, jedno zostało i podarował je mnie. Pod dedykacją dopisał: „No i po… chorobie!!!”.
Organizm protestował, pacjent rwał się do pracy. Przed operacją Kolberger zaczął prace nad reżyserią „Kocham O’Keeffe”.
– Wierzył, że jeśli to dokończy, to jakby przejdzie po pomoście na drugą stronę. I będzie żył – mówi Czernicka.
Od tej pory stanie się zakładnikiem swoich pomostów: do premiery, do wyjazdu, do występu.
– Wiedział, jak rozkładać siły, żeby sprostać zamiarom. Był scalony: psychika skomunikowana z ciałem – twierdzi siostra Grażyna Grałek. – Pogodzony z chorobą mówił, że tak też można żyć.
Mówił o tym publicznie. Po to, by wspierać akcje na rzecz walki z rakiem i nowe metody leczenia, żeby innym pacjentom było raźniej, żeby zarażać pogodną postawą, żeby swojej chorobie w ten sposób nadać sens.
– Chory i osłabiony zabierał Danutę Rinn, towarzyską istotę, do Warszawy i dawał jej zadania zawodowe (wokalizę do spektaklu „Kocham O’Keeffe”) – przypomina sobie siostra Grażyna. – Był przyjacielem na trudne chwile. Po śmierci Basi stał się troskliwym ojcem dla siostrzenicy Kingi, prawie tak jak dla Julii.
Po rozwodzie z Anną Romantowską Krzysztof Kolberger wytrwale zabiegał o córkę.
– Kiedyś szef chóru z Bostonu napisał do mnie, że słuchał „Mszy...” i chciałby wiedzieć, co znaczy jedno słowo wypowiedziane tak, że go zelektryzowało – wspomina Hadrian Tabęcki. – Tak właśnie w wykonaniu Krzysztofa brzmiało słowo „miłość”.
W rok po operacji trzustki pojawia się przerzut na wątrobie. Do kolejnej operacji aktor Kolberger podejdzie ze spokojem, lecz ciało znów zostanie zmaltretowane. Ciało, które było jego atrybutem. Trzy miesiące po zabiegu Kolberger zmobilizuje się do wyprawy na jubileusz ks. prof. Michała Hellera w Tarnowie, ale pojedzie tam samochodem do przewozu chorych. Krzysztof Kolberger na leżąco odbył wcześniej podróż do Skierniewic, gdzie Zofia Czernicka odbierała Order Uśmiechu. Pojechał, by wejść na scenę, wręczyć kwiaty i wrócić.
– Zaprosiliśmy Krzysztofa do udziału w koncercie dla zakonników trynitarzy. Nie był z nimi związany, czuł się źle, jednak podchwycił zaproszenie z chęcią – mówi Ewa Dałkowska. – Pamiętam też scenę, kiedy miał zaśpiewać piosenkę. Chwycił się kurczowo stolika i... zaśpiewał. I zrobił to fantastycznie.
– Na pogrzeb Danusi Rinn zawiozłam go ze szpitala, po kolejnym kryzysie, żeby przeczytał fragment z Pisma Świętego i zaraz go odwiozłam – mówi Czernicka. Potem jeszcze przeczytał Ewangelię na pogrzebie Gustawa Holoubka.
Na scenie aktor Krzysztof Kolberger recytuje wiersze ks. Twardowskiego: „ukochani umarli są z nami już blisko...”.
Albo Jana Pawła II: „zatrzymaj się, to przemijanie ma sens/ma sens... ma sens... ma sens”. [„Tryptyk rzymski”]
Chciał zrobić program z poezji Władysława Broniewskiego. Dostrzegł w nim romantyka, a w jego i swoim losie podobieństwa. Może dlatego, że poeta też zmagał się z chorobą, jak się okazało – śmiertelną. I pisał: „...ale dlaczego tak boli, tak boli?/chyba już nic nie napiszę/w ogromną i groźną ciszę/schodzę powoli…”. [„Zielony wiersz”]
– Nie czytał ostatnio, nie oglądał byle czego. Mówił, że nie ma czasu na takie pustostany – mówi siostra Grałek.
– Przygotowywałem rock operę „Krzyżacy” – mówi Hadrian Tabęcki. – Krzysztof przyjął partię narratora. Nagrywaliśmy 28 listopada. Byłem przybity tym, co zostało z jego głosu. A on – zażenowany swoją niemocą. Powtarzaliśmy wielokrotnie, aż był względnie zadowolony. Czułem, że jest z nim bardzo źle…
***
„Śmierci nie trzeba się bać – tłumaczył Zofii Czernickiej. – Narodziny też są okupione krzykiem i strachem człowieka. A to przecież początek wszystkiego”.
– Mieliśmy z Krzysztofem umowę, że mówimy mu całą prawdę – opowiada prof. Cezary Szczylik, któremu – jako coś najcenniejszego – aktor Kolberger podarował kamień z Golgoty. – Miał świadomość dochodzenia do kresu, ale skoro mogliśmy „negocjować”, kiedy to nastąpi, chciał granicę oddalać. Kochał życie. Jego odejście jest przedwczesną stratą. Nie przegrał walki z rakiem. On ją wygrał wielokrotnie i nadal reagował na leczenie onkologiczne. Zmarł na inne powikłania.
Krzysztof Kolberger odszedł 7 stycznia 2011 w szpitalu na Szaserów. Podczas pogrzebu Kolbergera ks. Adam Boniecki powiedział: „W ciągu tych kilku dni od śmierci Krzysztofa stał się on dla tysięcy ludzi nauczycielem i mistrzem. [...] Mało komu w chwili odejścia towarzyszy tak wielka i powszechna wdzięczność”.
I pomyśleć, że chorobę Krzysztof Kolberger traktował jak pokutę. Czyściec za życia...