1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia

Zwyczaje kulturowe w Pakistanie

fot.123rf
fot.123rf
Gori w Pakistanie. Dla miłości porzuciła życie w Polsce, by zamieszkać w Karaczi – największym i jednym z najbardziej niebezpiecznych miast w Pakistanie. Po kilku latach na jej blog „Zwyczajne Pakistańskie Życie” trafiło wydawnictwo PWN. Rozmawiamy z Joanną Kusy, świeżo upieczoną autorką książki o tym samym tytule.

Pamięta pani swoje pierwsze spotkanie z Pakistanem? Podejrzewam, że szok kulturowy był ogromny?

Bardzo dokładnie pamiętam te pierwsze dni w Karaczi, największym mieście w Pakistanie – to był zmasowany atak różnicy! Wszystko było dla mnie obce: inne smaki, zapachy, faktury, kolory, dźwięki, a do tego strach o zdrowie, naładowany wiadomościami i ostrzeżeniami o malarii... Miałam wrażenie, że wyjeżdżam ze swojego bezpiecznego świata w totalny chaos, że przenoszę się z kultury do natury. A przecież jadąc tam, nastawiałam się, że to prawdopodobnie będzie mój dom, że muszę przekonać się, czy jestem tam w stanie przeżyć. Pamiętam swoją radość na widok kawy – nigdzie jej nie mogłam dostać, a w moim domu w Karaczi kawy używa się tylko zimą z racji tego że – według tutejszych nawyków żywieniowych – kawa rozgrzewa. Ale udało mi się kupić Nescafé i to mnie jakoś podtrzymało na duchu, że nie jest źle, jest kawa. Oczywiście, ten początkowy strach powoli mijał, widziałam, że można się umyć, można zjeść, że nie umarłam po wizycie w restauracji. Komar mnie ugryzł i przeżyłam (śmiech). Powoli przyzwyczajałam się do sposobu ubierania się, jedzenia, dopiero potem, z czasem, pojawiały się kolejne różnice, już na głębszym poziomie.

Pani przeprowadzka tropem wielkiej miłości była zakończeniem pewnego etapu życia. Czy trudno było zostawić za sobą tyle spraw, ludzi, historii?

Decyzja była naprawdę trudna i podszyta ogromnym strachem. W końcu w Polsce miałam dom, rodzinę. W dodatku tuż przed wyjazdem, jak na ironię, otrzymałam wymarzoną ofertę pracy. Z drugiej strony ostatnie lata w Polsce również były trudne. Przeszłam chorobę nowotworową i myślałam, że może nie mam przed sobą tak dużo czasu. To na pewno wpłynęło na moją decyzję o wyjeździe, chciałam dać sobie jeszcze szansę. Miałam też za sobą epizod depresyjny. Dziś myślę, że może ta zmiana otoczenia była dobra, bo lepiej radzę sobie z różnymi trudnymi sytuacjami tam niż tu. Tu zawsze mogłam pójść do lekarza po proszki, tam nie. Może ten wyjazd był podświadomie chęcią zerwania z tymi wszystkimi przykrymi rzeczami, jakie mi się w Polsce przytrafiły? W Pakistanie jest coś takiego, co daje mi ogromną siłę… Choć nie ukrywam, miałam dużo szczęścia, że trafiłam na takiego męża i taką rodzinę.

Z czym najtrudniej na początku było się pani zmierzyć?

Trudna dla mnie była konieczność zasłaniania się. To było takie codzienne wyzwanie, o którym ciągle zapominałam. Pamiętanie o odpowiednim stroju, o tej nieszczęsnej dupatcie (długa i szeroka chusta – przyp. red.), która ma zakrywać głowę, ramiona i biodra. Musiałam opanować domowy dress code ubierania się: co zakładać na wieczór, co w ciągu dnia. Myślałam: „Jak to może być mój dom, skoro cały czas muszę uważać na to, co mam na sobie?”. Tam wieczorem zmienia się ubranie na piżamkę, ale rano po prysznicu już nie mogę zejść w niej do kuchni na kawę, tylko muszę się odpowiednio ubrać, zasłonić kostkę. Jednak najtrudniejszy był – i jest dla mnie nadal – brak mobilności, który nie tyle wynika z faktu, że to jest Pakistan, bo tam kobiety poruszają się same, tylko z tego, że jestem biała. Nie mam takich umiejętności znikania w tłumie jak Pakistanki, a moja rodzina ma świadomość, że przykuwam uwagę i można mnie porwać dla okupu. Gdybym miała swojego kierowcę czy umiała jeździć, to byłoby mi łatwiej. A tak mobilność kobiety w niższej klasie średniej czy średniej jest ograniczona. No i ten podział przestrzeni na płeć. Pamiętam, jak lecąc do Pakistanu, na lotnisku usiadłam w części przeznaczonej dla mężczyzn, choć nieoznaczonej. Oni zaczęli zbierać się wokół mnie, a kobiety szły dalej. Dopiero po jakimś czasie zorientowałam się, że coś jest nie tak.

Wspomina pani o klasach, ale podejrzewam, że pani status, ze względu na wyjątkową sytuację, jest ponadklasowy – przynależy pani wszędzie i nigdzie.

To prawda, nie można mnie przypisać do żadnej warstwy, więc mogę je przenikać. Społeczeństwo pakistańskie jest wyraźnie podzielone pod kątem statusu ekonomicznego, co wiąże się często z wykształceniem, bo najlepsze szkoły to szkoły prywatne, za które trzeba słono płacić. Życie kobiety z klasy wyższej jest zupełnie inne, łatwiejsze, co widać podczas festiwali literackich czy innych spotkań kulturalnych. Bywają na nich głównie kobiety z klas zamożniejszych, czasem dojadą uboższe dziewczyny z daleka, studentki, ale od razu widać, m.in. po sposobie ubierania się, skąd one pochodzą, że to są zupełnie inne grupy. Ja nie mieszkam w zamożnej dzielnicy, ale mam fajnego męża, który mnie w te różne miejsca zawozi. Znam jednak kobiety, które nigdzie nie wychodzą, tylko do rodziny albo tylko w towarzystwie rodziny. U nas jest inaczej, wychodzimy sami, do znajomych, na różne spotkania, często nie mówimy nawet teściom, gdzie idziemy, tylko kiedy wrócimy.

W Polsce młodzi robią wszystko, by nie mieszkać z teściami, a pani się na to zdecydowała.

Mam wrażenie, że polskie teściowe są zdecydowanie bardziej kontrolujące i wścibskie niż pakistańskie. Dla nich najważniejsze jest, żeby młodzi okazywali im szacunek. Mojej teściowej nie interesuje, gdzie wychodzimy, co robimy we dwoje, byle nie czuła się naszym zachowaniem urażona. Zdecydowałam się na wspólne mieszkanie, ale to jest najbardziej popularny model życia w Pakistanie i trudno jest prosić mężczyznę, żeby nie opiekował się swoimi starymi rodzicami. Zwykle wspólne mieszkanie w Pakistanie oznacza wielki dom, w którym teściowie i ich dzieci ze swoimi rodzinami mają oddzielne mieszkania. W niektórych domach, jak u nas, każda rodzina ma swój pokój, ale kuchnia jest wspólna. Ten pakistański dom kojarzy mi się z domem mojej babci – wielki, przytulny, zawsze coś się gotuje i zawsze ktoś w nim jest.

Jak się okazuje szacunek teściowej?

Pytając ją o zdrowie, nawet codziennie! Oferując pomoc, nie wchodząc w kłótnie, nie dyskutując z nią. Ale oni wiedzą, że jestem z innej kultury i na początku mogłam popełniać różne gafy, choć kiedy nie pytałam teściów o zdrowie, to teść się na mnie śmiertelnie obraził (śmiech).

Ciekawe, że w pakistańskim domu kostki pokazać nie można, ale cała rodzina najchętniej wylegiwałaby się na wielkim łóżku, przytulając się i plotkując. Jak rozumieć te granice?

Są zupełnie inne, prawda? Ten kontrast jest ogromny, z jednej strony Pakistan jest krajem granic między ludźmi, z podziałem na płeć, natomiast w domu oni najchętniej by się cały czas przytulali, tylko w odpowiednich ubraniach (śmiech). W sferze prywatnej jest bliskość, troska, okazywanie sobie czułości, to wspólne wylegiwanie się w łóżku, na którym omawia się wszystkie najważniejsze sprawy. Są bardziej wspólnotowi i społecznościowi niż ludzie w Polsce, w domu spędzają czas zawsze razem.

Zastanowiło mnie, że w domu nie można być tak blisko z mężem i dzieckiem, jak by się chciało – czułość trzeba zachować na potem.

Uczucia wobec męża czy dzieci okazuje się za zamkniętymi drzwiami pokoju czy mieszkania, publicznie jest to niestosowne. Z drugiej strony Pakistańczycy chcieliby, żeby dziecko ze wszystkimi członkami rodziny czuło bliskość. Uczy się je bliskości w domu i dystansu na zewnątrz. Rodził się we mnie bunt, gdy ganiono mnie za to, że pierwsza biegnę do synka lub że za dużo przytulam go publicznie. Bo to są dwa różne sposoby wychowania człowieka, a matka nie ma w sobie relatywizmu, tylko instynkt macierzyński.

A czy kobieta może pozwolić sobie na odrobinę wolności w mieście, czyli w sferze publicznej?

W lepszych dzielnicach kobiety idą do kawiarni, tam chowają się na ploteczki, mają wybór zarówno jeśli chodzi o ubiór, jak i o sposób spędzania czasu. Żeby dotrzeć do celu, jadą swoimi samochodami, same lub z kierowcą, biorą riksze, jeżdżą taksówkami, ostatecznie łapią autobusy, które są w środku podzielone kratą – jedna trzecia jest dla kobiet, reszta dla mężczyzn – i w tym tłoku się poruszają. Po ulicy chodzą raczej owinięte, żeby nie prowokować, nie zwracać na siebie uwagi. Na pewno najwięcej swobody mają w salonach piękności – tam mogą otwarcie porozmawiać w zaufanym gronie. Myślę też, że religia jest dla nich taką sferą, gdy spotykają się w grupkach na wspólne modlitwy czy żeby razem czytać i interpretować Koran. Wydaje mi się, że religia daje im przestrzeń, w której mogą być z dala od mężczyzn i samodzielnie myśleć. W pakistańskich warunkach, gdzie kobiety nie zajmują tak swobodnego miejsca jak mężczyźni w przestrzeni publicznej, wiele kobiet widzi swoje wyzwolenie i wolność osobistą w świadomej pobożności. Kobiety z tzw. wyższej klasy średniej mają swoje bogate życie intelektualne, kulturalne, towarzyskie, bo za taką prywatność mogą zapłacić. Żyją jak Europejki, często wyjeżdżają, mają swoje miejsca, gdzie się spotykają. Nie pracują, ale mają dzień wypełniony atrakcjami, od zumby i hiszpańskiego po zakupy czy spotkania literackie. Ich margines swobody jest zupełnie inny. Jednak dla wielu zamożnych i wykształconych Pakistanek świadomy wybór życia zgodnego z zasadami islamu jest niezwykle ważny.

Mówi pani o owijaniu się na ulicy, ale w Pakistanie nie ma jednego kodu kulturowego, wszystko jest płynne.

Sposób ubrania zależy od miejsca, w którym się jest, od okazji spotkania, od tego, czy jest to spotkanie z kobietami, czy publicznie ze wszystkimi. Trzeba pamiętać, że ubranie to przesłanie. Na co dzień w takiej dzielnicy jak moja nosi się zwykle szalwar kamiz (zestaw spodnie plus długa tunika z rozcięciami) i dupattę. Jednak inaczej kobieta ubierze się u siebie na osiedlu, inaczej w nowoczesnej dzielnicy, gdzie założy nawet dżinsy i obcisłą tunikę, a jeszcze inaczej na prowincji, gdzie będzie musiała przesłaniać się czadorem.

Na swoim blogu napisała pani, że ostatnio usłyszała, jak ktoś powiedział: „Ona jest taka jak my, jest jak pół-Pakistanka”. Miłe?

To było w Islamabadzie – tak, to było dla mnie ogromnie miłe zaskoczenie, bo przecież nie wyglądam jak Pakistanka. Ale to prawdziwy komplement za mój trud sześciu lat życia tam. Moja ulubiona antropolożka Kirsten Hastrup mówi, że podstawą kontaktu z drugim człowiekiem jest wspólne doświadczenie, to jedyne, co może zbliżyć ludzi do siebie. To znaczy, że ja i Pakistańczycy mamy już to wspólne doświadczenie, potrzebne do wzajemnego kontaktu, i to cieszy. Choć ostatnio przyszła do mnie jakaś paczka, i ochroniarz z dyżurki podobno chodził i pytał, gdzie tu mieszka gori (czyli biała). Więc takie komplementy trzeba przyjmować z lekkim przymrużeniem oka. Miłe bardzo, ale dla większości ludzi tu zawsze będę po prostu biała.

Joanna Kusy etnolożka i antropolożka kulturowa, przez kilka lat mieszkała w Karaczi, obecnie przeniosła się do Islamabadu. Męża Wakara – Pakistańczyka pracującego dla BBC – poznała w sieci, mają razem kilkuletniego synka. Autorka bloga Zwyczajne Pakistańskie Życie, zwyczajnepakistanskie-zycie.blogspot.com

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze