1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. REKLAMA
  4. >
  5. Ciemna i jasna strona kobiecości. O wystawie Kobiety Słowiańskie oraz swoich muzach opowiada Maksymilian Ławrynowicz, autor cyklu Projekt Kobiety

Ciemna i jasna strona kobiecości. O wystawie Kobiety Słowiańskie oraz swoich muzach opowiada Maksymilian Ławrynowicz, autor cyklu Projekt Kobiety

Agata Buzek i Maksymilian Ławrynowicz (Fot. Radek von Hirschberg)
Agata Buzek i Maksymilian Ławrynowicz (Fot. Radek von Hirschberg)
Zobacz galerię 12 zdjęć
Czy kobiecość może być na tyle fascynująca, by uczynić z niej główny motyw twórczości? Tak – dla Maksymiliana Ławrynowicza, fotografa, który od 9 lat portretuje znane kobiety w niezwykłych odsłonach. Jego najnowszy projekt Kobiety Słowiańskie właśnie miał premierę w warszawskim Muzeum Etnograficznym. Przy okazji zapraszamy do zobaczenia niezwykłej sesji zdjęciowej, stworzonej specjalnie dla Zwierciadła, na której artysta pozuje ze swoimi muzami – twarzami kolejnych wystaw (zobaczycie ją w naszej galerii). Z tej okazji rozmawiamy o jego inspiracjach, procesie twórczym oraz o tym, co najbardziej kocha w swoich bohaterkach.

Dlaczego fotografujesz kobiety?
Bo są moim niewyczerpanym źródłem inspiracji i szalenie mnie pasjonują – od zawsze. Pierwsze zdjęcia zacząłem robić jeszcze w liceum. W moim rodzinnym mieście, Stargardzie, istniała wówczas kawiarnia Pod Galerią, w której spotykał się cały tamtejszy artystyczny światek, charyzmatyczni, kreatywni ludzie. I ja byłem tam stałym bywalcem. Któregoś dnia właścicielka kawiarni zaproponowała, bym zorganizował wystawę. Wtedy okazało się, że 95 proc. wystawionych przeze mnie zdjęć to portrety kobiece.

Jesteś twórcą cyklu Projekt Kobiety – chwilę temu swój wernisaż miała wystawa Kobiety Słowiańskie, dziewiąta z kolei, po m.in. Biesach, Pięknej i Bestii, Kobietach Zbrodniarzy czy Kobietach Władzy. Jak wyglądała Twoja artystyczna droga?
Pierwsza wystawa z cyklu Projekt Kobiety miała miejsce 9 lat temu. Opowiadała o kobietach antycznych, a z perspektywy czasu w życiu bym jej nikomu nie pokazał (śmiech). Twarzą Kobiet Antycznych została moja mama, która wcieliła się w Agrypinę, czyli matkę Nerona, bardzo dwuznaczną postać. Zdjęcia zobaczył Dariusz Kacprzak, v-ce dyrektor Muzeum Narodowego w Szczecinie. Uznał, że warto je pokazać podczas Nocy Muzeów. Wystawa została tak dobrze przyjęta, że muzeum zaproponowało, bym rozwinął ją w tryptyk i pokazał w kolejnych dwóch latach. Tak narodził się Projekt Kobiety. Rok później wystawiłem Kobiety Zbrodniarzy, w kolejnym Kobiety Władzy. Później wszystko potoczyło się lawinowo. Pozyskiwałem coraz większe zasięgi, coraz więcej partnerów i coraz głośniejsze nazwiska. W trzecim roku istnienia Projektu Kobiety twarzą wystawy została Anna Czartoryska-Niemczycka.

Która część cyklu okazała się przełomowa?
Właśnie ta trzecia, Kobiety Władzy. Była już naprawdę profesjonalnie zorganizowana, z poważnymi partnerami, nazwiskami i postprodukcją. I to ona przyniosła mi pierwszy rozgłos. Jednak dla mnie jako artysty przełomowe okazały się też Biesy Polskie, zresztą dwa dni po wernisażu wybuchła pandemia. Zmierzyłem się w niej z tematem mitologii słowiańskiej, który chodził mi po głowie od wielu lat. Wtedy poznałem też jedną z moich ukochanych muz, czyli Basię Kurdej-Szatan, z którą pracuję do dziś.

Do motywów słowiańskich wróciłeś też teraz wystawą Kobiety Słowiańskie, której twarzą została Anna Cieślak. Skąd zainteresowanie tym tematem?
Jestem liberałem i globalistą, a jednak boli mnie fakt, że tak mało wiemy o nasze kulturze z czasów przedchrześcijańskich, w przeciwieństwie do mitologii greckiej czy celtyckiej, które mocno przebijają do mainstreamu. Nie znamy własnych korzeni, które są równie pasjonujące. O niejednej władczyni z naszej historii mógłby powstać serial. Jest we mnie wielka potrzeba, by opowiadać o naszym dziedzictwie właśnie z perspektywy kobiet. Bo nawet jeśli znamy historię, to raczej jest to Mieszko I czy Bolesław Krzywousty, z królową Boną gdzieś tam na orbicie świadomości. Swoją wystawą chcę więc głośno przypomnieć o paru postaciach.

Mam wrażenie, że wraca teraz motyw kobiety-czarownicy, kobiety wiedzącej – czy je też pokazujesz na swojej wystawie?
To będzie temat mojej jubileuszowej wystawy za rok. Dziesiąta część cyklu, będzie się nazywała Fabulosus Maleficis. Opowiem o legendarnych wiedźmach, czarodziejkach, kobietach wiedzących – zarówno z literatury, jak i historii sztuki. Jeśli zaś chodzi o pierwiastek słowiański, główny motyw aktualnej wystawy, to absolutnie ten pierwiastek magiczny, kobiecy był bardzo bliski naszym przodkom. Losy zwykłych śmiertelników dzierżyły boginie-kobiety, i to one były najważniejsze w naszym panteonie. Była Mokosz, która dawała życie, Marzanna, która je odbierała, Dola i Niedola, boginie od szczęścia i szereg innych, ważnych dla ludzkich serc. I tak to wygląda do dziś. Do kogo dzwonimy jako pierwszej osoby, gdy jesteśmy w dołku? Do mamy!

Sama wystawa Kobiety Słowiańskie nie opowiada jednak wyłącznie o demonach i boginiach. Prezentuję w niej także prawdziwe kobiety z naszej historii słowiańskiej. I nie mówię tu tylko o historii Polski, ale całym obszarze słowiańszczyzny. Ta kultura jest przebogata, więc i tak musiałem zawęzić ją do historii naszych ościennych krajów. W ten sposób powstała największa wystawa w mojej karierze, aż 60 portretów.

Wyobrażam sobie, że wymagało to ogromnego riserczu…
Wystawa powstawała trzyetapowo. W połowie stanowią ją moje dotychczasowe prace z siedmiu ostatnich lat. Nowe portrety – to dwa lata pracy. Samo przygotowanie to ogromnie ciężka praca. Współpracowałem z uniwersytetami, instytutami, naukowcami i specjalistami w danej dziedzinie. Wybór postaci był trudny i wymagał ogromnego wsparcia merytorycznego, zwarzywszy na to, że nasza historia jest płynna i chaotyczna, terytoria się zmieniały, jeden kraj zastępował drugi. Podczas selekcji postaci ukraińskich, białoruskich czy słowackich, musiałem wziąć pod uwagę choćby to, że Białoruś była kiedyś częścią Polski i odwrotnie, na terenach Ukrainy w dawnych czasach była po prostu Wielka Ruś, zaś obszary Słowacji należały do Węgier. Musiałem zdecydować się na taką, a nie inną selekcję. Dla przykładu – Elżbieta Batory, powszechnie kojarzona jako węgierska hrabina, terytorialnie jest przez Słowaków uznawana za swoją i dlatego znalazła się w bloku słowackim. W bloku białoruskim równie dobrze mogłaby się znaleźć Królowa Bona, dla Białorusinów postać legendarna, która wiele dla ich narodu zrobiła. Jednocześnie była królową Polski, znalazła się więc w bloku polskim.

A czy w obecnej sytuacji politycznej wątek pokojowy miał znaczenie?
Chciałem opowiedzieć o historii Słowian, naszych sąsiadów i wznieść się tym samym ponad politykę. Oczywiście nie dało się tego do końca uniknąć. Nad blokiem słowackim honorowy patronat objęła pani ambasadorka Słowacji na Polskę, ale takiej prośby nie mogliśmy już wysunąć do ambasady białoruskiej, bo reprezentuje ona reżim. Wystosowaliśmy ją do pani prezydentki Białorusi na wygnaniu, która wstępnie ją przyjęła, jednak ze względów bezpieczeństwa nie było możliwe, by wzięła udział. Ostatecznie patronat nad blokiem białoruskim przejęła fundacja Projekt Kobiety, którą prowadzę. Oprawa wizualna fundacji utrzymana jest w czerwieniach i tak się składa, że jest to na wystawie właśnie kolor Białorusi. Wszystko więc się zgadza.

Która z prac jest dla ciebie szczególnie ważna?
W królową Bonę wciela się moja mama, która jest królową mojego życia. Przy każdej możliwej okazji mówię, że ukształtowała mój artystyczny sznyt. Oczywiście tata również jest bardzo ważny w moim życiu. Jednak to, jakim jestem twórcą, jaką mam wrażliwość zawdzięczam mamie, która całe życie zajmowała się kulturą i śpiewała poezję. Zdjęcie mojej mamy jako królowej Bony emanuje wielką siłą i odwagą – uwielbiam je.

Jak fotografuje się własną mamę?
Skłamałbym, gdybym powiedział, że tak samo jak inne bohaterki. Oboje podchodzimy do swojej pracy z ogromnym szacunkiem. Moja mama prowadziła zespół piosenki literackiej, w którym, jak każdy w rodzinie, również musiałem swoje odśpiewać. Choć w domu mogliśmy się pokłócić, to podczas pracy nad repertuarem i przy innych ludziach starałem się z nią nie kłócić. Teraz ona odwdzięcza mi się podobnym. Sesja z nią jest pełna profesjonalizmu, choć na pewno mogę sobie pozwolić na więcej.

Które jeszcze bohaterki wstawy Kobiety Słowiańskie są dla Ciebie ważne?
W bloku mazowieckim w ludowych strojach wystąpiły Misheel Jargalsaikhan i Ola Szwed, jako Polki o etnicznym pochodzeniu. Pokazuję tym samym, że w dzisiejszych czasach to nie kolor skóry świadczy o tym, kim jesteśmy, tylko to, gdzie się wychowaliśmy i z jakim krajem czujemy się związani. Ważny jest też dla mnie blok pomorski, bo sam jestem „paprykarzem” – pochodzę ze Stargardu. Ogromnie lubię też blok demoniczny, który nie chce lukrować opowieści o kobietach. To zresztą reprezentuje myślenie mojej fundacji. W zeszłym roku na wystawie Piękna i Bestia opowiedzieliśmy o najbardziej okrutnych kobietach w historii świata. Opowiadamy o tym, że kobieta jest jak księżyc, ma ciemną i jasną stronę.

Ciekawi mnie, jak wygląda twój proces twórczy.
Zaczyna się od wizji. Jestem portrecistą kreacyjnym, ważna jest dla mnie stylizacja – spójna i bogata, czasem wręcz flirtująca z jarmarczną ludowością. Często słyszę, że przygotowanie makijażu, fryzury i ubranie trwa 2-3 godziny, zaś wykonanie zdjęcia – 3 minuty. A ja tak po prostu pracuję. Wiem, czego chcę i szanuję czas swoich modelek. Pracuję głównie z aktorkami, które szybko łapią moją wizję. Nakierowuję je na emocje postaci. Widać je potem w ich spojrzeniu. Bo jeśli w oczach jest pusto, portret nie ma sensu.

Jak ważna jest dla ciebie postprodukcja? Twoje zdjęcia wydają się mocno odrealnione.
Zawsze zadaję sobie pytanie – jak wyglądałaby królowa Bona, gdyby znalazła się na okładce Zwierciadła? Moje zdjęcia są celowo mocno wyretuszowane, taka jest moja estetyka. Zapraszam na zdjęcia osoby na tyle oswojone z sesjami, że chciałbym, by zobaczyły w sobie coś nowego. Basia Kurdej-Szatan, Julia Kamińska czy Olga Kalicka były w każdym możliwym magazynie i mają setki profesjonalnych zdjęć, na których są naturalne, promienne, uśmiechnięte, z pofalowanymi włosami. Ja daję im możliwość spojrzenia na siebie w zupełnie nowym świetle.

Poza tym, portretując rusałkę, która jest postacią nie z tego świata, aż prosi się o odrealnienie. Retusz jest więc wskazanym i celowym zabiegiem. To, czego nie da się wyretuszować, to iskra w oku i emocje w spojrzeniu. Modelka ma za zadanie opowiedzieć mi do obiektywu historię postaci, w którą się wciela. To zawsze jest spory ładunek emocjonalny.

Zastanawiam się, jak się z tym czujesz, czy taka praca z emocjami również i ciebie drenuje emocjonalnie?
Szalenie. Po sesji jestem totalnie wydrenowany emocjonalnie, jak wydmuszka. Kobiety, które fotografuję, są z natury silne, a ja muszę o nie zadbać i utrzymać wysoki poziom energetyczny przez 12 godzin. Jeżeli pracuję nad nieszczęśliwą postacią o ciężkim życiorysie, jak królowa Margot czy Maria Antonina, muszę to w odpowiedni sposób przekazać dziewczynom. Wpływam na ich emocje, co kosztuje mnie potworne ilości energii. Bywają momenty na sesji, gdy mówię, że idę do łazienki czy sprawdzić coś z kartą od aparatu, a tak naprawdę muszę posiedzieć sobie sam, bo ilość bodźców dosłownie mnie miażdży.

Czy dzięki pracy z kobietami bardziej się spalasz, czy wzrastasz?
To zależy, z jaką kobietą się stykam. Praca z kobietami to dla mnie miecz obosieczny. Z jednej strony kocham z nimi pracować, z drugiej – czasem czuję przy nich taki malutki. Nie ma dobrych i złych kobiet. Nie boję się mówić o tym, że praca z niektórymi paniami kosztuje mnie więcej niż z innymi. Ale o tym też jest cały ten projekt. Chodzi o to, by nie szufladkować kobiet, bo one są różne. O tym właśnie staram się opowiadać poprzez swoje fotografie.

W jednym z wywiadów powiedziałeś „niestety widzę u siebie więcej cech męskich niż kobiecych”. Dlaczego niestety?
Może nie powinienem tego mówić jako liberał i gej, ale wierzę, że płci istnieją i co więcej mają swoje słabsze i mocniejsze strony. Moim zdaniem jako mężczyźni jesteśmy bardziej krótkowzroczni. Zarzuca się kobietom, że są nadmiernie emocjonalne. A tak naprawdę, ja się szybko odpalam, przechodzę w agresję i gniew, co jest typowo męską przywarą. Chciałbym wszystko na już, chciałbym wszystko konkretnie, a nie zawsze tak się da. Tymczasem zdolność do empatii i słuchania, chodzenia na kompromisy, to cechy, które warto wykształcić w sobie bez względu na płeć, choć uważam, że kobiety są w tym lepsze. Nie robiłbym projektów o kobietach, gdybym nie uważał, że powinny rządzić światem.

Przy okazji wystawy powstała wyjątkowa sesja zdjęciowa, na której pozujesz razem ze swoimi muzami. Jakie są jej kulisy?
Zaprosiłem do sesji twarze wszystkich moich wystaw od trzeciej wzwyż. Twarzami pierwszej i drugiej były moja mama i siostra. Praca fotografa z jego muzą to inna forma intymności i wyjątkowa relacja. Nie mogę powiedzieć, że z każdą moją modelką jestem blisko, ale jeśli chodzi o muzy nasze sesje zaowocowały pięknymi relacjami. Zrobiliśmy więc teraz sesję zdjęciową, na której występuję razem z nimi. Sfotografował nas Radek von Hirschberg, makijaże zrobiły Magdalena Kapuścińska i Aleksandra Hajecka, zaś fryzury Tomasz Madejski. Zdjęcia zrobiliśmy we wnętrzach Loft22 w Warszawie.

Jak było po drugiej stronie obiektywu?
Niełatwo!

Zdjęcia wyglądają, jakbyście się świetnie bawili.
Bo tak również było. Np. Ania Cieślak, która nienawidzi celebryckiego sznytu, zażyczyła sobie, bym włożył sukienkę i szpilki, podczas gdy ona wystąpi w spodniach i mojej czapce. I tak się stało.

Anna Cieślak i Maksymilian Ławrynowicz (Fot. Radek von Hirschberg) Anna Cieślak i Maksymilian Ławrynowicz (Fot. Radek von Hirschberg)

Ania Cieślak to twarz wystawy Kobiety Słowiańskie. Jak ją widzisz?
Ania jest aniołem i jedną z najcudowniejszych istot ludzkich, jakie poznałem w życiu. Już sam spokojny ton jej głosu koi moje serce. Swoje w życiu przeszła, więc ma w sobie kobiecą, intuicyjną mądrość. Gdy ją poznałem, obiecałem sobie, że zostanie twarzą którejś z moich wystaw. Uznałem, że ten czas nadszedł teraz, przy okazji Kobiet Słowiańskich.

A jaką kobietą jest dla Ciebie Agata Buzek?
Agata wymyka się wszelkim formom, szufladkom, ramom. Nie obchodzi jej, co myślą o niej inni. Nie zależy jej na rozgłosie, gardzi blichtrem, a mimo to jest popularna i ceniona. Ma w sobie niewymuszoną naturalność i jest osobą wielkiej kultury. Chce być dobrym człowiekiem i to jest w niej najpiękniejsze. Oboje z Agatą jesteśmy też psiarzami. Nigdy nie wiem, czy uda mi się ją złapać, czy nie zaszyła się gdzieś w lesie albo ratuje kolejnego ciapka. Aktualnie walczy o życie psa, którego przywiozła z Albanii. Ona po prostu żyje własnym życiem i robi to dobrze. Była twarzą mojej czwartej wystawy „Piękno” i od tego momentu jestem tym szczęściarzem, który ma ją w swoim życiu.

Agata Buzek, Dorota Gardias i Maksymilian Ławrynowicz (Fot. Radek von Hirschberg) Agata Buzek, Dorota Gardias i Maksymilian Ławrynowicz (Fot. Radek von Hirschberg)

Kolejną Twoją muzą jest Dorota Gardias, której przypadła rola twarzy wystawy Przedwieczne.
Z Dorotą mam najbliższą relację, nazywamy się wręcz rodzeństwem. Dorota jest prawdziwą, stuprocentową kobietą. Ma wady, które mnie irytują, jak i cechy, które absolutnie przeważają nad tymi wadami. Jest pracoholiczką i czasami trudno się z nią umówić. Ma przy tym tę cechę, że czego się nie dotknie, robi to doskonale. Mam przyjemność z nią podróżować i znać ją prywatnie. To osoba, która gdy wzięła się za terapię, zrobiła to świetnie, za podróżowanie – zrobiła to świetnie, prowadzenie social mediów – zrobiła to świetnie. Prowadzi w naszej fundacji podcasty. Nie będzie zaskoczenia – robi to genialnie. Zawsze jest przygotowana, zawsze na czas, zawsze profesjonalna. Z drugiej strony jest wrażliwa, uduchowiona, pięknie mówi o emocjach, obserwuje, co dzieje się w niej, ale też we mnie. Mamy za sobą wiele rozmów, intymnych, czasami bolesnych i ciężkich, bo łączy nas prywatnie wiele przejść i doświadczeń. Choć nie znoszę, gdy kobiety sprowadzają się wyłącznie do roli matek, muszę też przyznać, że Dorota jest wspaniałą matką. W życiu nie widziałem tak zaangażowanej, oddanej i zapatrzonej w swoją córkę mamy.

Jestem ciekawa, co połączyło Cię z Anitą Sokołowska.
Temperamenty! Jesteśmy bardzo podobni. Anita to nie tylko utalentowana aktorka, ale i reżyserka. Właśnie wycofała się ze swojej roli telewizyjnej, by poświęcić się reżyserii. Mimo że jest to osobą charyzmatyczną, uśmiechniętą i szaloną, to widzę w niej również pewien mrok. Bez wahania wykorzystałem go w wystawie Piękna i Bestia. Jest też bardzo wrażliwa, angażuje się w sprawy społeczne. Na wernisażu oboje płakaliśmy, bo zbiegł się z wybuchem wojny w Ukrainie i pierwszymi doniesieniami o krzywdach wyrządzonych dziewczynkom.

Anita Sokołowska i Maksymilian Ławrynowicz (Fot. Radek von Hirschberg) Anita Sokołowska i Maksymilian Ławrynowicz (Fot. Radek von Hirschberg)

Czas na siostry – Basię Kurdej Szatan i Kasię Kurdej-Mania, które zostały twarzami wystawy Biesy Polskie.
To jest jakiś fikołek genetyczny – z jednej strony bardzo podobnie się zachowują, śmieją i modulują głos, obie są aktorkami, pięknie śpiewają i są totalnie zwariowane, a z drugiej jednak się różnią. Blond z rudością, dwa potężne charaktery, w jakiś sposób się dopełniają, zaś rosół z Kurdejek jest po prostu wyborny. Kasię znam mniej. Mam wrażenie, że ma w sobie więcej spokoju. Basia z kolei jest wulkanem temperamentu i emocji. Znamy się długie lata. Myślę, że była mi wdzięczna za to, że postanowiłem odczarować jej wizerunek idealnej blondynki z telewizji, gdy była w szczycie swojej popularności. Zaproponowałem jej wówczas rolę demona, a później już tylko szliśmy coraz głębiej. Basia jest wojowniczką. Nie polecałbym w moim towarzystwie negatywnie się o niej wypowiadać.

Barbara Kurdej-Szatan i Maksymilian Ławrynowicz (Fot. Radek von Hirschberg) Barbara Kurdej-Szatan i Maksymilian Ławrynowicz (Fot. Radek von Hirschberg)

A jaka relacja łączy cię z Joanną Koroniewską, twarzą wystawy Ikony?
Kochamy się, a każda nasza sesja wygląda jak dom wariatów (śmiech). Każde z nas jest ekstrawertyczne, więc przekrzykujemy się nawzajem i każde z nas uważa, że to, co chce powiedzieć, jest ważniejsze. Muszę powiedzieć, że Koronka to fantastyczna, konsekwentna, bardzo konkretna kobieta, która umie sięgnąć po swoje, nie przejmuje się zdaniem ogółu i czerpie z życia pełnymi garściami. Pomogła mi też w wielu logistycznych kwestiach związanych z wystawami, skontaktowała z osobami, dzięki którym mogłem je zrealizować w szerszej perspektywie. Bardzo lubię jej męża Macieja, ale w ich związku są dwie osoby, które noszą spodnie.

Joanna Koroniewska, Kasia Kurdej-Mania i Maksymilian Ławrynowicz (Fot. Radek von Hirschberg) Joanna Koroniewska, Kasia Kurdej-Mania i Maksymilian Ławrynowicz (Fot. Radek von Hirschberg)

Została nam jeszcze Anna Czartoryska-Niemczycka, od sfotografowania której Twoja kariera nabrała tempa.
Ania była twarzą wystawy Władza. Pewnie zabije mnie za to, co powiem, bo przez lata swojej kariery próbowała szerokim łukiem obchodzić swoje pochodzenie, ale ona po prostu jest księżną moich zdjęć. I moją osobistą księżną na pewno też. Ma posągową urodę, emanuje z niej spokój i dystyngowanie. Oprócz momentów, gdy trzeba było popracować aktorsko, nigdy nie widziałem, żeby się jakoś specjalnie uniosła, obraziła czy zachowała nieprofesjonalnie. Wchodzi na sesję i wszyscy momentalnie czują się piękniejsi. Roztacza się wokół niej królewska aura. Ma idealną cerę, włosy, zęby, piękne dzieci, fantastycznego faceta, jest utalentowana i spełniona.

Anna Czartoryską-Niemczycka i Maksymilian Ławrynowicz (Fot. Radek von Hirschberg) Anna Czartoryską-Niemczycka i Maksymilian Ławrynowicz (Fot. Radek von Hirschberg)

Na koniec chciałabym zaproponować Ci zabawę. Czy mógłbyś każdej swojej muzie przypisać jakąś słowiańską boginię?
Oczywiście, bardzo chętnie! Ania Cieślak pasuje mi do Zefiry, legendarnej syreny, która nosiła w sobie mądrość, łagodność, ale i smutek. Dorota Gardias byłaby Jutrzenką, bo decydowała o pogodzie. Agata Buzek – Mokosz, tą wilgotną, ciepłą, urodzajną, która dotykiem palca budzi życie. Basię i Kasię Kurdej widzę jako boginie-siostry Dolę i Niedolę, jednocześnie podobne i sprzeczne, nie potrafiące istnieć jedna bez drugiej, Anita Sokołowska może być Marzanną, równie srogą i mroczną, co mądrą i łaskawą. Koronka to psotna i radosna rusałka, równie piękna i kobieca, co niebezpieczna w gniewie, a Ania Czartoryska to zdecydowanie Wiła – leśna boginka, smukła jak topola i silna jak dąb.

Maksymilian Ławrynowicz, fotograf, portrecista, autor cyklu Projekt Kobiety i założyciel fundacji o tej samej nazwie

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze