Najnowszy film Paula Thomasa Andersona to kolejny głos demaskujący figurę fałszywego mistrza.
Brawurowo zagrany przez Philipa Seymoura Hoffmana, przywódca paranaukowej sekty, Lester Dodds, okazuje się manipulatorem, mamiącym nie tylko naiwnego, dotkniętego wojenną traumą ucznia (Joaquin Phoenix), ale i własną rodzinę, a przede wszystkim: samego siebie. Warto spojrzeć na „Mistrza” w zestawieniu z dokumentalnym „Kumaré. Guru dla każdego” – rejestracją prowokacyjnego eksperymentu, w którym reżyser wcielił się w postać fałszywego przywódcy rzeczywistej parareligijnej wspólnoty, by zdemaskować w ten sposób doktrynerskie skłonności samozwańczych guru. Z krytyki nowoczesnych mistrzów duchowych wyłania się zaskakująca konkluzja: zamiast odsłaniać oblicze diabolicznych manipulatorów, to właśnie oni okazują się być postaciami potrzebującymi opieki. Jak wypadają Lester Dodds i Kumaré na tle kulturowej historii relacji mistrz-uczeń?
Freudowski czarodziej z Oz
Historia Andersona, choć osadzona w realiach powojennej Ameryki ((postać osadzona w realiach? Zgrzyta)), pod wieloma względami wpisuje się w starszą tradycję opowieści o więzi uczniów z nauczycielami, opisaną przez George’a Steinera w „Naukach mistrzów” na przykładzie Sokratesa, Jezusa, Heideggera czy Flauberta. . Wzorem największych mistrzów, Lester Dodds jest przede wszystkim znakomitym retorem –w odróżnieniu jednak od nich, jest to w jego przypadku związane nie tyle ze świadomym wyborem, co raczej klapą jego książkowego dzieła życia, którą próbuje przesłonić kolejnymi błyskotliwymi występami. Podobnie jak u najznakomitszych poprzedników, jego relacja z uczniem oparta jest nie tyle na próbie nauczenia go czegoś nowego, co raczej przypominania wiedzy już w nim obecnej, lecz ukrytej. Freddie w zamian okazuje się lojalnym obrońcą idei mistrza oraz swoistym daimonionem – to dzięki niemu Dodds wraca do pisania. Ich związek okazuje się jednak niemal karykaturą relacji sokratejskiej; przypominana wiedza ucznia – jak celnie zauważa jedna z fanek mistrza – łatwo miesza się wszak z wyobrażeniami i projekcjami guru, a Freddie, zamiast twórczego oporu, staje się ślepo oddanym narzędziem jego dogmatyzmu.
Również erotyczny aspekt relacji mistrz-uczeń naświetlony przez Andersona okazuje się mieć głębsze kulturowe korzenie – sięgające nie tylko związku Abelarda z Heloizą czy Heideggera z Hannah Arendt, ale także homoerotycznych praktyk kręgu Stefana George'go czy nawet erotyzmu chasydów. Jak zaznaczył Steiner, „ukryty czy jawny, wyobrażony czy faktyczny – erotyzm jest nieodwołalnie wpleciony w nauczanie, w fenomenologię mistrzostwa i uczestnictwa. Koncentracja na seksualnym molestowaniu trywializuje cały problem, tak skądinąd centralny dla całej kwestii” (33). „Erotyzm ludzkiej duszy” wpisany został kulturowo zwłaszcza w relacje mistrzów humanistyki – choć nie zawsze musi iść w parze z seksualnym rozpasaniem. „Każde „wtargnięcie” w drugą osobę dokonujące się za sprawą czy to argumentacji, czy groźby (strach jest wielkim nauczycielem), ociera się o erotykę i ją wyzwala.” Jednak w przypadku relacji Dodds–Freddie podskórny erotyzm okazuje się raczej pochodną wyjątkowych, ukrytych deficytów emocjonalnych nadpobudliwego seksualnie ucznia, jego kazirodczych doświadczeń, tęsknoty za ojcem i utraconą ukochaną. Można odnieść wrażenie, że Anderson zbudował wątek erotycznej relacji mistrza z uczniem na podstawie przewertowanego podręcznika do psychoanalizy. Swoją drogą, również sam efekt współpracy z Doddsem okazuje się dla ucznia ekwiwalentem udanej terapii; Freddie staje się zdolnym do pracy i miłości, przywrócony społeczeństwu, na którego obrzeżach znalazł się tuż po wojnie.
Mistrz z obrazu Andersona okazuje się postacią rozchwianą, pogubioną emocjonalnie. To blade odbicie wielkich poprzedników – showman poszukujący raczej poklasku pochlebców niż konfrontacji z twórczym sprzeciwem. Tym samym obraz Andersona nie docenia spektrum odcieni relacji mistrz–uczeń – także zagrożeń, jakie się z nią wiążą. Jak zauważył Steiner, w procesie mistrzowskiego nauczania „niebezpieczeństwa dorównują upojeniom. Rzetelnie nauczać to dotykać tego, co w człowieku najbardziej żywotne”. Dodds okazuje się nie tyle przypadkiem osobowości autorytarnej czy diabolicznym, fałszywym mistrzem, co raczej prestidigitatorem, czarodziejem z Oz, któremu uduchowione improwizacje mieszają się z konwencją stand-up comedy. Obnażenie manipulacyjnego potencjału pozycji mistrza w jego przypadku okazuje się zbyt łatwym wyzwaniem; można odnieść wrażenie, że bohater Hoffmana sam poszukuje terapii, której poddaje własnych uczniów – to nauczyciel, który potrzebuje współczucia raczej niż demaskacji.(...)
Dalsza część artykułu na stronie