Czy malucha można nauczyć odpowiedzialności, dobrej organizacji czasu albo przedkładania obowiązków nad zabawę? Książka „7 nawyków szczęśliwego dziecka” udowadnia, że tak. Jej autor, Sean Covey, twierdzi, że najtrudniej przyswoić te zasady samym rodzicom.
Jest pan ojcem ósemki dzieci. Jak wygląda organizacja życia w tak dużej rodzinie?
Mamy zasadę, że raz w tygodniu organizujemy rodzinną nasiadówkę, podczas której planujemy wydarzenia na cały tydzień. Ustalamy wspólne rodzinne cele, decydujemy, czy trzeba „przegadać” problem, który akurat się pojawił, a może porozmawiać o tym, że jako rodzina mamy gorszy czas. Omawiamy wszystkie sprawy, wyjaśniamy nieporozumienia. Pilnujemy także drobnych, ale ważnych i przyjemnych rytuałów, jak ten, żeby wspólnie zjeść obiad. Wtedy wyłączamy telefony. Wspieramy się także w czasie ważnych wydarzeń, na przykład kibicujemy sobie nawzajem w zawodach sportowych. No i staramy się żyć zgodnie z zasadą siedmiu nawyków.
Ten koncept pochodzi ze słynnej książki pana ojca, Stephena Coveya „Siedem nawyków skutecznego działania”. Jak wpadł pan na pomysł, by napisać „Siedem nawyków szczęśliwego dziecka”?
Pewnego dnia przyszedł do mnie syn i powiedział, żebym coś zrobił, bo on się nudzi. Stwierdziłem, że to nie moja wina, że się nudzi, i że powinien sam sobie z tym poradzić. Potem moje drugie dziecko wpadło na pomysł wyjazdu wakacyjnego, więc wspólnie policzyliśmy, ile potrzebuje pieniędzy, jak może je zarobić i zaoszczędzić na ten wyjazd. Nagle zobaczyłem, że koncepcję siedmiu nawyków, stworzoną pierwotnie przez mojego ojca dla ludzi pragnących odnieść sukces, można przystosować dla studentów, uczniów, a nawet maluchów. Wyłożyć prostym językiem, dostosowanym do sytuacji. W książeczce siedem nawyków symbolizują zwierzęta z Krainy Siedmiu Dębów, inspiracją do nich były moje dzieci. Niektóre są kompilacją ich cech i zachowań, inne reprezentują je w skali 1:1.
Siedem nawyków szczęśliwego dziecka, o których mówimy, to: bądź kowalem swojego losu, opracuj plan, najpierw najważniejsze, przyjmij strategię wygrany-wygrany, postaw na synergię, najpierw zrozum, a potem działaj, wreszcie równowaga, czyli ostrzenie piły.
Te nawyki oparte są na zasadach prawa naturalnego, czyli czymś pierwotnym i uniwersalnym, ale można je dopasować już do pięciolatka, jeśli widzimy, że nas rozumie. Podczas naszych cotygodniowych spotkań rodzinnych omawiamy różne bieżące sytuacje i patrzymy, czy można do nich dopasować siedem nawyków. Modeluję te zasady zależnie od wieku i sytuacji. Ale tak naprawdę to, co zostaje na koniec, to dbanie o równowagę między ciałem, sercem a umysłem. Możesz wprowadzać zasady, oczekiwać odpowiedniego postępowania, ale to działa, dopóki to, co mówisz, jest spójne z tym, kim jesteś.
Który z siedmiu nawyków najtrudniej wytłumaczyć dziecku? Dla mnie schody zaczynają się przy: najpierw zrozum, a potem działaj.
Z mojego doświadczenia wynika, że najtrudniejszy do wdrożenia jest nawyk: najpierw najważniejsze (first things first). Wbrew pozorom trudno jest przekonać dzieci do sensowności takich prostych zasad, że najpierw praca, a potem zabawa, najpierw odpoczynek, gdy jesteś zmęczony, a potem rozrywka. Życie jest tak atrakcyjne, tak mocno nas wzywa, że niełatwo odmówić sobie działania już, teraz. Spędzamy mnóstwo czasu, robiąc rzeczy, które nie mają znaczenia, ale z jakiegoś powodu są dla nas interesujące. Dlatego takie skomplikowane zasady czy nawyki wdrażamy zawsze poprzez własny przykład. Pilnujemy z żoną, żeby znaleźć czas tylko dla siebie, staramy się też, by spędzać wyjątkowe chwile z każdym z naszych dzieci, co wymaga energii i obecności. Trzeba po prostu powiedzieć sobie, że dzieci i partnerkę stawiamy zawsze przed pracą i innymi osobami, że oni są najważniejsi.
Czego nauczyły pana dzieci?
Na przykład tego, że warto wrócić do jazdy na nartach – zapomniałem, jakie to wyczerpujące! A na poważnie, nauczyły mnie cierpliwości. Także tego, jak doceniać różnice, jak ważne i dobre jest to, że ktoś jest inny niż my. Ja gram w futbol, one w koszykówkę. Nigdy nie lubiłem zwierząt, a dziś w domu mamy prawdziwy zwierzyniec, w tym psa, kota, konie i ptaki. Córki uczą mnie, jak się zdrowo odżywiać i praktykować jogę. Jeśli się otworzymy, dzieci rozszerzą nasze postrzeganie świata.
Co dla pana było lub jest największym wyzwaniem w wychowywaniu dzieci?
Najtrudniejsze są emocjonalne górki i dołki, i te próby dorównania kroku dzieciom, bycia dla nich oparciem. Mój syn chodzi do liceum i ma teraz taki okres w życiu, gdy nie jest mu ze sobą dobrze, nie czuje się szczęśliwy. Dużo o tym rozmawialiśmy i uświadomił sobie, że szczęście i satysfakcję daje mu pomaganie innym. Postanowiliśmy wspólnie, że znajdzie takie zajęcie czy miejsce, gdzie będzie mógł pomagać regularnie. Z kolei córka jest w fazie randkowania i, jak można sobie wyobrazić, nie cieszy jej uwaga chłopców, którzy nam się podobają, za to jej podobają się tacy, których my wolelibyśmy nie oglądać. Trudno nam wspierać ją w decyzjach. W ogóle wspieranie dziecka jest wyzwaniem, bo z jednej strony ważne, by być przy nim, z drugiej nie przesadzić z opiekuńczością.
Ostatnio na Twitterze podziękował pan swojej mamie za szczęśliwe dzieciństwo. Jak je pan wspomina?
Miałem ogromne szczęście, bo moje dzieciństwo było bardzo ciepłe i radosne. Pamiętam z niego wiele wesołych momentów, jak włóczenie się z rodzeństwem i kolegami po sąsiedztwie, przesiadywanie całymi dniami w okolicznych parkach, wspólne przejażdżki rowerami. Miałem duże poczucie bezpieczeństwa, a moi rodzice byli niezwykle pozytywnymi ludźmi. Tata był po prostu bardzo dobrym tatą, a mama we wszystkim nas wspierała. Pamiętam, jak powtarzała, że na pewno każda dziewczyna marzy, żeby ze mną porozmawiać, a jej ulubionym zwrotem było „nie mogę uwierzyć!”. Na przykład mówiła: „Nie mogę uwierzyć, że dali ci taką kiepską ocenę!” albo: „Nie mogę uwierzyć, że ktoś tak o tobie powiedział, to niewiarygodne”. To „nie mogę uwierzyć” będę zawsze pamiętał.
Jakie reguły wychowawcze panowały w pana rodzinie?
Rodzice pilnowali kilku ważnych zasad. Po pierwsze, byśmy odnosili się do siebie z miłością i szacunkiem. Po drugie, byśmy podejmowali inicjatywę, odważnie brali sprawy w swoje ręce, bez oczekiwania, że ktoś to zrobi za nas. Wreszcie trzecia zasada – razem możemy więcej. Zawsze wspólnie rozwiązywaliśmy nasze sprawy. Każda rodzina ma większe lub mniejsze problemy, ale my pracowaliśmy nad nimi razem i nawzajem się wspieraliśmy.
Miał pan wizję, jak będzie wychowywał swoje dzieci?
Razem z żoną postanowiliśmy wnieść do naszej rodziny wszystko to, co najlepsze z naszych domów. Ponieważ nasze dzieci są w bardzo różnym wieku, to trzymamy się kilku zasad, jak wspólne spędzanie świąt i wakacji czy wspólne przygotowywanie jedzenia i siadanie do stołu choć 3–4 razy w tygodniu. Poza najbliższą rodziną ważna jest dla nas tzw. rodzina powiększona, dlatego zawsze powtarzamy dzieciom, że kuzyni powinni być ich najlepszymi przyjaciółmi. Moja żona wprowadziła tradycję klubu książkowego. Raz na jakiś czas wszyscy czytamy tę samą książkę, a potem omawiamy ją podczas obiadu. Teraz jestem w połowie 500-stronicowego tomiszcza, które mam skończyć do lipca, więc powinienem zdążyć.
Ma pan złote zasady wychowawcze na czas kryzysu?
Z żoną kierujemy się czterema takimi regułami. Po pierwsze, bądź blisko i bądź prawdziwy, by dziecko mogło ci zaufać. Spędzaj z nim czas i otwórz mu u siebie emocjonalne konto bankowe bez limitów. Po drugie, to ty jesteś modelem, który dzieci non stop obserwują, więc kiedy popełnisz błąd, przeproś je za to. One to docenią. Po trzecie, każdego traktuj tak samo. Mój ojciec swego czasu był jednym z 25 najbardziej wpływowych ludzi na świecie, a mimo to z takim samym szacunkiem odnosił się do arabskiego szejka i swojego fryzjera. Wreszcie po czwarte, zawsze znajdź czas, by nauczyć czegoś swoje dziecko, aby z nim rozmawiać i objaśnić mu życie.