1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Ewa Woydyłło: „Uszczęśliwianie na siłę może być bardzo szlachetne, tylko że nic nie wskóramy bez decyzji drugiej strony”

Ewa Woydyłło: „Uszczęśliwianie na siłę może być bardzo szlachetne, tylko że nic nie wskóramy bez decyzji drugiej strony”

Ludzie mogą być rozmaici – potwornie meczący, okropnie inwazyjni, pod żadnym względem mogą ci nie odpowiadać, ale mają prawo tacy być. Gdy jednak tobie coś nie odpowiada, to masz prawo nie ulegać, bronić się przed tym, stawiać granice, a w skrajnych przypadkach nauczyć się tych ludzi unikać” – mówi psychoterapeutka Ewa Woydyłło, autorka książek „Szczęścia można się nauczyć” i najnowszej „Wszystkiego najlepszego! Jak dbać o własne szczęście” (która w formie audiobooka jest dostępna obecnie wyłącznie w aplikacji Storytel). Czy zatem można (albo trzeba) oduczyć się uszczęśliwiania innych? – pytam.

Ewa Woydyłło: Świetne pytanie. Ale odpowiedź na nie jest trudna. Tak, w tytule książki „Szczęścia można się nauczyć” mówimy – razem z Agnieszką Radomską – że szczęścia możesz się sama nauczyć. przeżywać satysfakcję i przyjemność, to chcemy się tym dzielić. Natomiast komuś, kto boryka się z problemami i czuje się nieszczęśliwy, możesz tylko narzucić sposoby własne czy uniwersalne. Jeżeli balansuje on na granicy stanów depresyjnych, to fantastycznie, gdy ktoś bliski zaproponuje: „Jedziemy na kajaki, możesz wybrać, z kim chcesz płynąć”. Bo szczęście to nie tylko sukces, osiągnięcia, ale także radość życia. To nie jest zasób, który da się wymierzyć materialnie. Są osoby niebywale urodziwe, młode, z szansami na bycie szczęśliwymi, a w głębi duszy mające poczucie braku, niedosytu, porównujące się z innymi, szukające nadzwyczajnych dokonań, tych zwykłych w ogóle niezauważające. A wystarczy mieć zdrowe dzieci. Jeżeli je bardzo chciałaś i są zdrowe, to właściwie do szczęścia niczego ci nie brakuje. Ale żeby to zauważyć, to może trzeba pójść potańczyć albo pojechać na kajaki.

Czasami zauważamy powody do szczęścia w momencie, gdy je tracimy. Albo gdy ktoś inny doświadcza tragedii.
Ale to wcale nie czyni z nas ludzi pełnych entuzjazmu, autentycznej radości, tak charakterystycznej dla poczucia szczęścia. Bo między zadowoleniem a szczęściem jest różnica w tonacji. Zadowolenie ma tempo legato, a szczęście – zawsze furiato, to jest rodzaj ekstazy, nawet jak jest stonowana, bo nie wszystkie temperamenty odczuwają ekstazę, nie mówiąc o jej okazywaniu.

Już maleństwo, które jeszcze nie mówi, a zobaczyło mamę, podskakuje, śmieje się, czyli całym systemem nerwowym manifestuje radosne uniesienie.

Uszczęśliwienie na siłę jest niemożliwe. Dlaczego więc to robimy?
Szczerze? Z miłości, przyjaźni i troski. Przecież nie każdego chcemy uszczęśliwiać. Wymieniłabym nawet parę osób, których zdecydowanie nie chciałabym uszczęśliwiać. Natomiast jeżeli kogoś kochamy, jeżeli na kimś nam zależy, a sami potrafimy przeżywać satysfakcję i przyjemność, to chcemy się tym dzielić. Masz pyszne ciastko, więc mówisz: „Spróbuj”. Tym bardziej gdy widzisz, że ten ktoś siedzi markotny, jeszcze bardziej będziesz próbowała: „Mam świetną książkę, bilety na koncert, do kina”.

A gdy bliska osoba nie wyraża zainteresowania?
Jeżeli ktoś bardzo wyraźnie okaże brak zainteresowania, a ja będę dalej naciskać, to trzeba to nazwać inwazją. Moja akcja wywoła jego reakcję, bo w relacjach międzyludzkich działają te same prawa, co w fizyce.

Napieranie powoduje opór.
Otóż to. Napieranie działa w relacjach opartych na hierarchii, autorytecie. Gdy mistrz coś powie, to się to robi. Swoją drogą nie wierzę w autorytety, są przereklamowane. Według mnie wszystko, łącznie z Pismem Świętym, trzeba kwestionować, bo nie jest tak, że masz iść jak baran w stadzie. Natomiast gdy ktoś ma charyzmę albo wyjątkowo ci na takiej osobie zależy, bo to na przykład mama, której nie chcesz zasmucać, no to ostatecznie się zgadzasz, ale wkładasz w to mało serca. Prezentujesz grzecznościową ustępliwość: „Skoro tak nalegasz, niech ci będzie”. To jednak nie jest skuteczna metoda.

Bo mama uszczęśliwia na siłę?
Ona chce wpłynąć na ciebie, sprawić, żebyś była szczęśliwa, żebyś z osoby ponurej stała się pogodna. Uważa, że ma na to sposoby, które zna, bo na przykład zadziałały u drugiej córki. A ty mimo to stawiasz opór.

Co wtedy?
Dobrym sposobem – nie w imię nagięcia córki, tylko w imię przyciągnięcia jej do czegoś, co będzie dla niej atrakcyjne – jest propozycja: „Wyjedź ze mną, zapisz się na tenisa, kupię ci 10 lekcji, może ci się spodoba”. Czyli mama próbuje uszczęśliwić córkę, bo wie, że jej czegoś brakuje.

Często jednak przekraczamy granice. Szczególnie robią to rodzice w stosunku do dzieci, ale bywa, że też dorosłe dzieci w stosunku do starych rodziców.
To specyficzny rodzaj pedagogiki, który polega na tym, że narzucam coś komuś, bo jestem starsza albo silniejsza. Kiedyś podstawową cechą charakteru, którą ludzie chcieli kształtować u dzieci i ludzi niższych stanem, było posłuszeństwo. Dzisiaj część rodziców też wychowuje dzieci w tym etosie. A one się nie dają. Dlatego, że od nauczyciela słyszą: „Możesz nie czytać lektury, ale będziesz miał gorszą ocenę, masz wybór”. Zasada wyboru uczy odpowiedzialności. Tymczasem rodzice postępują często według zasady: „To, co mówię, masz obowiązek wziąć pod uwagę”. Co innego, gdy widzimy, że dziecku coś dolega albo że unika kolegów. Możemy wtedy zaproponować: „Zacznij trenować, chodzić z koleżankami do kina”. Czyli staramy się pokazywać mu drogę, jakieś rozwiązania.

Co jednak, kiedy dziecko mówi: „Odczepcie się ode mnie, dajcie mi spokój, lubię być sam”?
Rodzice powinni wziąć pod uwagę, że są różne typy osobowości, że dzieci mają różne preferencje co do sposobu życia, w tym towarzyskiego. Czasem taka reakcja dziecka nie oznacza, że jest samotnikiem, bo ono kontaktuje się z rówieśnikami przez smartfon, grając razem w gry. Rodzice natomiast znają tylko niecyfrową formę kontaktu, więc się martwią. Często niepotrzebnie. Uszczęśliwianie nie dotyczy tylko relacji rodzice – dziecko, ale też relacji przyjacielskich. Czy ciebie ktoś nadmiarowo uszczęśliwił? O tak, i to nie raz. Pewna osoba chciała zrobić mi przyjemność i podarowała karnet na 10 masaży w dobrym salonie. A ja nie cierpię masaży. Podziękowałam, a potem dałam karnet komuś, kto lubi masaże.

Czyli prezent może unieszczęśliwić, gdy ktoś daje mi to, co sam lubi, a nie to, co ja lubię.
Pomyłki mogą się zdarzyć, ale nie powinny być przedmiotem zakłopotania z jednej czy z drugiej strony. To dobra okazja, żeby się poznać. Moje koleżanki dzięki nietrafionemu prezentowi dowiedziały się, że nie lubię masaży. Mam przyjaciela, który kocha jazz i chętnie zaprasza mnie na koncerty. I ja od czasu do czasu idę, choć nie przepadam za taką muzyką.

A czy ty kiedyś kogoś unieszczęśliwiłaś?
Popełniłam gafę. Dla szacownej osoby wymyśliłam prezent, wydawało mi się, że trafiony, bo kiedyś usłyszałam, że uwielbia ona plażę, morze. Zamówiłam więc u zaprzyjaźnionej malarki obraz, nawet naszkicowałam, co ma się na nim znaleźć: na tle morza kobieta siedząca tyłem na leżaku, obok kieliszek z palemką, mewy. Ofiarowałam obraz, a obdarowana pani mówi: „Zawsze marzyłam o dwóch leżakach obok siebie”. Ale to oczywiście rzecz małego kalibru. W poważniejszych sprawach uszczęśliwianie może zatruć komuś życie.

Często mamy dobre intencje. Na przykład namawiamy kogoś do sportu, pokazujemy, że to forma zdrowego stylu życia, a ktoś na to:„Daj mi święty spokój”. Albo ktoś pali, kaszle, ma rozedmę płuc; mówisz, że znasz sposób, żeby zerwał z nałogiem, a on odpowiada to samo. Więc uszczęśliwianie na siłę może być bardzo szlachetne, tylko że nic nie wskóramy bez decyzji drugiej strony.

Trzeba wtedy odpuścić?
Tak, bo gdy tego nie zrobisz, to on zerwie z tobą stosunki. Na ogół dosyć szybko się orientujemy, kiedy to nie działa – że nie ta metoda albo nie ta osoba. Na pewno osobą, której nie można uszczęśliwiać, jest nastolatek. Gdy mama proponuje córce w tym wieku: „Weź plecak, bo torba na ramię powoduje skrzywienie kręgosłupa”, ona na pewno nie posłucha. Nie dlatego, że to zły pomysł, tylko że proponuje go mama, którą się w tym wieku kontestuje.

Tak lekko się mówi: nie uszczęśliwiaj na siłę. A ja na przykład chcę o ciebie zadbać, bo jesz tylko sałatę, a masz 14 lat i to nie jest zdrowe. Albo chcę, żebyś się ruszyła – dla dobrej postawy, zdrowia. To są ważne rzeczy. Bo zdrowy człowiek jest potencjalnie szczęśliwy.

Czyli nie powinniśmy zaniechać uszczęśliwiania bliskich, szczególnie gdy źle się z nimi dzieje. Jeśli jednak stanowczo odmawiają – odpuszczać.
Tak, ale najpierw starajmy się pomóc. Jeśli ktoś nadużywa alkoholu, a ja to widzę, to działam. Nie tylko dlatego, że to mu szkodzi, ale że jest niebezpieczne dla otoczenia, gdy na przykład taka osoba wsiądzie po kieliszku do auta. Czasami więc w ten sposób zapobiegam nieszczęściu. Gdy jednak chcę koniecznie kogoś przekonać do wyjazdu na koncert, a on nie chce, bo nie lubi tłumu, daję mu spokój. Brnięcie z tą propozycją to wyraz braku wrażliwości na cudze upodobania.

Czasem jednak, gdy dam się na coś skusić, mogę to polubić.
Tak, można kogoś nawet czymś zarazić. Na przykład uważasz, że nie nadajesz się do tańca, a ja cię wyciągam na kurs tanga i ty połykasz bakcyla. Tak też może być.

Co byś powiedziała komuś, kto bardzo chce cię czymś uszczęśliwić mimo twojego „nie”?
Powiedziałabym: „Spadaj”. Czasami mamy do czynienia z ludźmi – kaznodziejami, którzy uważają, że są lepsi moralnie i mają prawo pouczać innych. A to moim zdaniem świadczy o małej tolerancji i otwartości na to, że ludzie są różni. Nasza kultura jest na to głucha. Nagminnie mówimy komplementy, nie zastanawiając się, czy są na miejscu. Na przykład powiemy kobiecie: „Masz piękną fryzurę”, a ona jest w peruce, bo choruje na raka. Głupio, prawda? Dlatego pięknym zwyczajem w komunikacji między ludźmi, może nie intymnej, jest pytanie: „Czy mogę coś o tobie powiedzieć?”. Albo: „Czy mogę ci dać prezent?”. Bo może nie lubisz prezentów, nie wiesz, co potem z nimi robić, więc odpowiadasz: „Dzięki, nie lubię gromadzić rzeczy”. O wiele bardziej trafione są miłe słowa, na przykład: „Zawsze mnie słuchasz, dobrze się z tobą czuję”. To też komplement, ale pokazujący czyjąś uważność. Natomiast komplement: „Dobrze gotujesz” może okazać się nietrafiony, gdy zamówiłam catering. Żeby zrobić komuś przyjemność, to trzeba go naprawdę znać.

Powiem coś, może przeczytają to ci, którzy wręczają mi różne bibeloty, na ogół z wielkiej sympatii. Miło, jak ktoś okazuje mi sympatię. Ale ja nie cierpię bibelotów, w ogóle wyrażania wdzięczności poprzez rzeczy. Mnie sprawia przyjemność dobre słowo, mail. Gdy czytam, że ktoś jest lepszym ojcem po tym, jak był u mnie na warsztatach, łzy same ciekną mi z oczu. Ostatnio chłopak z kolorowymi włosami zapytał mnie na przystanku: „Czy pani jest tą panią z podcastów? Bo ja rano wysłałem całej klasie rolkę z tym, co pani powiedziała”. Czyż to nie jest cudne? Takie uszczęśliwianie jest bezpieczne, do niczego mnie nie zobowiązuje, mogę się tylko ucieszyć. Ale jeżeli ktoś mi dyktuje receptę na coś, na przykład na dobry wygląd, i zaprasza do salonu kosmetycznego, to odmawiam. Mnie to nie interesuje, szkoda mi czasu.

Uszczęśliwianie ma zatem różne twarze: symboliczne, dowcipne – z takimi rodzajami każdy sobie poradzi, łącznie ze mną, bo nie są szkodliwe. Natomiast są typy uszczęśliwiania, które pogwałcają czyjś styl życia: „A po co ty chodzisz do kościoła!”. Albo: „Czemu nie chodzisz do kościoła?”. Jak komuś coś służy, niech korzysta, a tobie nic do tego. Bywają drażliwe tematy: „A dlaczego nie schudniesz? Czemu nie nosisz obcasów, taka mała jesteś?”. Życzę ci dobrze, ale właściwie to się wtrącam.

Takie uwagi krzywdzą?
Czasami tak. To, jak się ubieram, to moja sprawa. Ludzie mogą być rozmaici – potwornie meczący, okropnie inwazyjni, pod żadnym względem mogą ci nie odpowiadać, ale mają prawo tacy być. Gdy jednak tobie coś nie odpowiada, to masz prawo nie ulegać, bronić się przed tym, stawiać granice, a w skrajnych przypadkach nauczyć się tych ludzi unikać. Wszyscy oglądają teraz seriale. A ja oglądam filmy tylko w kinie, więc słyszę: „No coś ty, musisz obejrzeć ten serial”. No wcale nie muszę. Więc na rozmaite formy uszczęśliwiania, wszystko jedno, czy czynione w dobrej wierze, czy przez niemądrość, trzeba nauczyć się reagować – czasami się bronić, a czasami skorzystać, bo ktoś może mieć rzeczywiście dobry pomysł. Masz swój rozum, swoje doświadczenie. Natomiast jak znajoma wchodzi z butami w twoje życie, dopytuje, ile zarabia twoja córka, mąż, to możesz odpowiedzieć: „Na takie tematy nie rozmawiam”.

Często słyszymy: „Mówię ci to dla twojego dobra”.
Zwłaszcza słyszymy to w rodzinach. Przyjeżdża mama do córki samodzielnie wychowującej synka i ją krytykuje, w dodatku przy synku: a to kaszka nie tak ugotowana, a to synek nieodpowiednio ubrany. Córka mówi: „Mamo, proszę, nie czepiaj się mnie”. A mama: „Ale przecież to dla twojego dobra”. W końcu córka postawiła granice i mama już do niej nie przyjeżdża.

Nie dała się unieszczęśliwić.
Tak. Bo unieszczęśliwianie kogoś świadczy nie najlepiej o obu stronach. O tej, która to czyni, bo nie ma wrażliwości i empatii, i o tej, która ulega – bo się poddaje, zamiast budować swój system obronny. Przekazuję pacjentom taki patent: kiedy tłumaczysz coś rodzinie i to nie pomaga, przychodź do domu z koleżanką, sąsiadką. I gdy mama znów włącza swoją zdartą płytę, niech świadkini zaprotestuje: „Co też pani mówi, pani Jadziu!”.

W obecności sąsiadki może nawet mama tej płyty nie włączy.
Dlatego szukajmy sojuszników. Bo jak jest zagrożenie, czy na poziomie salonowym, czy międzynarodowym, to trzeba szukać sojuszników. Czasami działa to odstraszająco, a czasami jest bardzo dobrą formą obrony.

Ewa Woydyłło, doktor psychologii, terapeutka uzależnień. Autorka wielu książek, w tym: „Zakręty życia”, „Szczęścia można się nauczyć” (wspólnie z Agnieszką Radomską) oraz najnowszej „Wszystkiego najlepszego! Jak dbać o własne szczęście”. Mama dwóch dorosłych córek, babcia i prababcia. Książek w formie audiobooków można wysłuchać korzystając z 30 dniowej darmowej subskrypcji Storytel: LINK TUTAJ

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze