Żeruje na lęku, wstydzie, poczuciu winy. Kawałek po kawałku odbiera wolność, prawa, zaprzecza naturalnym potrzebom, każe wątpić we własną zdolność myślenia. A wszystko to pod płaszczykiem troski. O gaslightingu, który jest niezwykle wyrafinowaną formą psychicznej przemocy – mówi psycholożka Urszula Struzikowska-Marynicz.
Przemoc psychiczną, w której padają wyzwiska, dochodzi do awantur i ewidentnego poniżania, dość łatwo rozpoznać. Z gaslightingiem jest trudniej, bo nadużycia są tu zawoalowane. Tymczasem w książce mówi pani, że jest najbardziej niebezpieczną formą przemocy, bo polega na drążeniu pod kimś poznawczo-emocjonalnego tunelu poprzez nadużywanie jego zaufania. Jak przebiega ten proces?
Porównałam gaslighting z drążeniem tunelu, bo to nic innego jak podkopywanie pod kimś gruntu, które może doprowadzić do całkowitego zachwiania zaufania do samego siebie. To taki rodzaj manipulacji, w którym zwraca się człowieka przeciwko niemu samemu, wykorzystując do tego jego wartości, naturalne, podstawowe potrzeby związane z funkcjonowaniem psychospołecznym. Każdy z nas pragnie: miłości, szacunku, aprobaty, afiliacji, przynależności, zdrowia. Osoba stosująca gaslighting zaczyna w te fundamentalne wartości i potrzeby uderzać. Wokół ofiary powstaje mur wstydu, lęku, wątpliwości i poczucia winy.
Gaslighter to ktoś, kto zjawia się w białych rękawiczkach i powoli, krok po kroku, wikła nas w relację, w której zaczynamy próbować udowadniać, że nie jesteśmy wielbłądem. Co gorsza, nierzadko robi nam to ktoś bliski, od kogo spodziewamy się dobrych rad, wsparcia, komu pragniemy i potrzebujemy ufać – przyjaciel, partner, matka, ojciec.
Gaslighter jest jak lalkarz, który pociąga za sznurki, by kukiełka poruszała się tak, jak on zechce. Robi to z premedytacją? Jaki ma ostateczny cel?
Badacz gaslightingu Jay Carter podaje, że tylko 1 proc. osób posługuje się nim świadomie, 20 proc. półświadomie, a aż 70 proc. nieświadomie, przy czym dyskutowałabym z tymi danymi. Jeżeli podważamy w rozmowie wartości czy zasadność uczuć drugiej osoby, kwestionujemy jej osądy, robimy to, by podporządkować kogoś własnym standardom i przekonaniom. Każdy czasem manipuluje, to jest zjawisko powszechne. Ale jeśli tę manipulację wykorzystujemy do poniesienia przez drugą osobę strat: moralnych, zdrowotnych, finansowych, towarzyskich, gdy niesie ona za sobą cierpienie, to temu towarzyszy intencja. Ostatecznym celem gaslightera jest przejęcie całkowitej kontroli nad drugim człowiekiem wyłącznie dla osobistych korzyści. Ma być tak, jak on chce.
Mógłby w tym celu rozkazywać ofierze wprost, zmuszać ją, coś jej narzucać, używa jednak dużo bardziej wyrafinowanych technik. To prowadzenie człowieka na psychologicznej smyczy, on ma uwierzyć, że wybiera tak, jak chce gaslighter, ale „dla swojego dobra”?
Tak, nawet w gabinecie, gdy mam okazję poznać obie strony, wyraźnie słyszę, że ofiara mówi głosem sprawcy. To jest zagnieżdżenie się w czyjejś psychice na tyle, że ta osoba niemal zupełnie zatraca poczucie „ja”. Na tym polega zresztą fenomen rzekomego szaleństwa – „rzekomego”, bo ofiary gaslighterów niekoniecznie cierpią z powodu innych zaburzeń, poza tymi, jakich doświadcza się w efekcie przemocy psychicznej. Jeśli ktoś wciąż słyszy: „Coś sobie uroiłaś, taka sytuacja w ogóle nie miała miejsca”, „Wyolbrzymiasz”, „Sam sobie zaprzeczasz, wszyscy się o ciebie niepokoją”, to w pewnym momencie już nie wie, co ma o tym myśleć. Zastanawia się, czy jego pamięć nie szwankuje, a zmysły nie zawodzą, innymi słowy, czy nie zaczyna wariować, zwłaszcza że podobne sugestie są mu sprzedawane pod płaszczykiem troski i miłości.
Sama nazwa „gaslighting” wywodzi się od tytułu dramatu psychologicznego „Gaslight”, czyli gasnący płomień, w którym mężczyzna znęcał się psychicznie nad swoją żoną i podważał jej zdolność do logicznego myślenia, manewrując światłem lampy gazowej. Przygaszał ją, sugerując, że ze światłem wszystko jest w porządku, a żona ma jakiś problem z głową.
Wspomniała pani o psychologicznej smyczy – to jest bardzo trafna metafora, przy czym w gaslightingu ta smycz jest systematycznie skracana, bo to jest dla gaslightera bardziej opłacalne. Weźmy taki przykład: żona chce iść na studia. To równie dobrze może być mąż, płeć nie ma znaczenia, bo i kobiety, i mężczyźni stosują tę formę przemocy. Jeśli ona pójdzie na studia, to podniesie poziom swoich kompetencji, poczucia autonomii i sprawczości. Może pozna nowych przyjaciół, którzy zauważą, że to nie jest w porządku, kiedy mąż dzwoni do niej co pięć minut i przypomina, że ma jeszcze zrobić zakupy. To zagraża jego władzy, szuka więc sposobu, by zagwarantować sobie optymalną kontrolę nad partnerką.
Co robi, by to osiągnąć?
Na pierwszym etapie nie bardzo może powiedzieć jej wprost: „Nie pójdziesz na żadne studia, będziesz siedzieć w domu”, bo mogłaby się wtedy zbuntować. Wybiera więc inną strategię – wzbudza w niej poczucie winy, mówiąc na przykład: „Ja się oczywiście zgadzam, bardzo bym chciał, żebyś się rozwijała, ale Adaś bardzo za tobą tęskni, kiedy wychodzisz, płacze i jest osowiały. Poza tym będziesz wracała zmęczona w weekendy, zastanów się, czy warto płacić taką cenę. Marzyłaś też o remoncie łazienki, ale na to już nie będzie pieniędzy. Cóż, skoro tak wybrałaś...”. Jest szansa, że po takiej argumentacji kobieta zrezygnuje, i to wierząc, że zdecydowała najlepiej dla siebie. Każdy chce o sobie myśleć pozytywnie, więc i ona nie chce czuć się wyrodną matką i osobą, która bezmyślnie szasta pieniędzmi. Powstaje w niej dysonans poznawczy, czyli sytuacja wewnętrznego konfliktu. Czuje, że musi wybrać jedno albo drugie, tymczasem obie te potrzeby są dla niej ważne.
Gdy pracuje się z osobą doświadczającą takiej przemocy, jest szczególnie ważne, by jej uświadomić, że najczęściej wcale nie musi dokonywać podobnych wyborów, pokazać inne alternatywy. Dzięki temu ona może zrozumieć, że naprawdę nic złego się nie stanie, jeśli będzie spędzać czas ze swoim partnerem i dziećmi, a jednocześnie czasem spotka się z przyjaciółkami. Zanim jednak to zobaczy, pod wpływem manipulacji będzie rezygnować z różnych pomysłów, a to oznacza, że strategia gaslightera się opłaca.
On może jej też powiedzieć, że powątpiewa, czy ona sobie na tych studiach poradzi.
O, tak. Podważanie kompetencji i zasiewanie choćby ziarna zwątpienia we własne możliwości to też oręż gaslightera. „Nie zrozum mnie źle, ale słuchałem ostatnio twojej rozmowy o serialach z sąsiadką i trochę się martwię, czy ty sobie na tych studiach poradzisz. Jeśli będziesz mówić na tym poziomie do tych wszystkich ludzi, to nie wiem, czy oni cię zaakceptują”. To jest cios wymierzony w jej potrzeby społeczne: przynależności, przyjaźni i kompetencji. I to mówi mąż, który jednocześnie głaszcze ją po ramieniu i zaprasza na kolację, bo przecież chce dla niej jak najlepiej. W takiej sytuacji naprawdę można pomyśleć sobie: „Może on ma rację?”, a nawet: „Co ja sobie głupia wymyśliłam?! Poszłabym na te studia i tylko się tam skompromitowała. Całe szczęście, że go mam i w porę mnie powstrzymał”.
Nikt nie staje się ofiarą z dnia na dzień. Jak rozwija się ten proces?
Bardzo często początkowo ktoś nie dowierza, że to, co słyszy czy widzi, dzieje się naprawdę. Szuka więc wyjaśnienia dla niepokojących, zaskakujących słów i sytuacji. Następnie zaczyna kwestionować to, co słyszy, w obawie, że być może nie rozumie tego ciekawego, mądrego człowieka, z którym rozmawia. Zaczyna czuć się gorszy, niekompetentny, zaniepokojony własnymi obawami. Próbuje dyskutować z zarzutami, tłumaczyć się z przypisywanych mu wad, intencji, oskarżeń. Jednak pod wpływem konsekwencji sprawcy i jego argumentów, które wydają się bardzo racjonalne, wątpi coraz bardziej w słuszność swoich przekonań, uczuć czy potrzeb. Z czasem traci siłę i chce po prostu spokoju.
Osoba poddawana manipulacji w kontakcie z konkretną osobą doświadcza powtarzającego się poczucia winy, wstydu, lęku i dezorientacji – to tacy czterej jeźdźcy osobistej apokalipsy. Już na tym etapie warto poobserwować siebie, zdystansować się, porozmawiać z przyjaciółmi i sprawdzić, czy wszystko wraca do normy, gdy nie ma w pobliżu tego konkretnego człowieka.
Czujność powinno wzbudzić także częste zmienianie zdania pod wpływem cudzego zachowania, uczuć, reakcji czy opinii. Ktoś lubi oglądać filmy psychologiczne, ale ostatnio chodzi z partnerem do kina tylko na komedie romantyczne. Nawet mu się podobają, natomiast nie on je wybiera. Gdy podnosi temat w rozmowie, może usłyszeć: „No, przecież ostatnio widziałem, że się świetnie bawisz, więc w ramach niespodzianki kupiłem bilety na kolejny film”. Niby nic wielkiego, ale jednak właśnie tak często się zaczyna. Ofiara rezygnuje coraz częściej dobrowolnie ze swoich potrzeb, możliwości i kontaktów społecznych albo zawsze pyta partnera o zgodę, bo obawia się, że będzie mu przykro albo będzie się denerwował.
Kolejna czerwona flaga to postrzeganie partnera jako guru, autorytetu, ciągłe podziwianie go niezależnie od okoliczności. To mogą być bardzo subtelne sygnały, które dopiero z czasem składają się w niepokojącą układankę.
Tym bardziej istotne jest, by wyłapywać już pierwsze znaki. Jakie jeszcze chwyty stosuje gaslighter?
Wymienię kilka charakterystycznych i częstych, ale zaznaczam, że ich arsenał jest niewyczerpany. Ważne jest też to, że słowa same w sobie są jedynie nośnikiem. Kluczowy jest kontekst relacyjny, to, co poza tym konkretnym zdaniem dzieje się między dwojgiem ludzi.
Wśród typowych zachowań będzie na pewno narzucanie swojego zdania i kwestionowanie powodów, dla których ofiara miałaby mieć własną opinię. Często także zawstydzanie jej za to, co mówi: „Tylko głupi mógłby wymyślić coś takiego”, „Chyba sam nie wierzysz w to, co mówisz”, „Gdyby ktoś usłyszał, co ty teraz opowiadasz, toby cię wyśmiał”. Po takim ataku gaslighter będzie oczekiwał, że ofiara będzie wyjaśniać i bronić swojego stanowiska, oczywiście w stworzonej przez niego atmosferze niczym z „Procesu” Franza Kafki, bo nie przyjmuje do wiadomości, że po prostu może mieć swoje zdanie i kropka. W którymś momencie może paść komunikat ostateczny, już wprost: „Ty nie potrafisz samodzielnie myśleć”.
Częste są złość, gniew i zniecierpliwienie, kiedy ofiara wyraża swoje zdanie, odwracanie uwagi od tematu rozmowy, a w towarzystwie zagłuszanie jej wypowiedzi, wybuchanie śmiechem. Gaslighter bagatelizuje też dokonania drugiej osoby, pomniejsza jej zasługi – wypowiedzi w stylu: „Nie musisz myśleć, wystarczy, że się pięknie uśmiechasz”, niestety, wciąż krążą w obiegu. Za podobne uwagi rzadko jednak przeprasza. Jeśli już, są to raczej pseudoprzeprosiny: „Wiesz, przepraszam za to, że się tak poczułeś”, zamiast: „Przepraszam za to, co powiedziałam”. Charakterystyczne jest też sabotowanie ważnych dla ofiary momentów. Gdy przykładowo mąż chce wyjść z kolegami, żona wymyśla absolutnie konieczne wyjście na wspólne zakupy albo nagle zaczyna chorować.
Kolejny przykład to karanie ciszą. Sprawca przestaje się odzywać, nie reaguje na próby rozmowy, pytania. Partner czuje się zdezorientowany, a w końcu sam przestaje się odzywać, próbuje to przeczekać, żeby nie pogarszać sytuacji. Wtedy sprawca nagle przerywa milczenie, ale w taki sposób: „Słuchaj, Jacek, ty się coś nie odzywasz ostatnio. Jakiś taki smutny i markotny chodzisz. W końcu musimy o tym pogadać, nie? Niech będzie, że to ja wyciągam rękę na zgodę, przecież ktoś musi”. I Jacek sam już nie wie, czy to przypadkiem nie on przestał się odzywać.
Do tego worka z przykładowymi objawami manipulacji dorzućmy jeszcze słynne: „Prowokujesz mnie”, „Nikt ci nie uwierzy” czy „Jesteś chory psychicznie, wszyscy się o ciebie niepokoją”. Ten ostatni zwrot to bardzo charakterystyczne dla gaslightingu przedstawianie tak zwanego społecznego dowodu słuszności.
Na czym on polega?
To komunikat, w którym nadawca zaznacza, że przed stawia nie tylko swoją opinię. „Wiesz, Haniu, ja i wszyscy nasi przyjaciele bardzo się o ciebie martwimy, wydaje nam się, że dzieje się z tobą coś niedobrego”. W tym komunikacie „ja” to wszyscy inni ludzie, a to oznacza, że Hania jest sama jak palec z tym, co myśli, bo cała reszta świata uważa inaczej. To jest kwestionowanie przynależności do grupy, które powoduje w człowieku jako istocie społecznej wstyd i lęk przed wykluczeniem. Bywa i tak, że otoczenie także zostaje zmanipulowane. Gaslighter gra dwutorowo – może jednocześnie manipulować i samą ofiarą, i ludźmi wokół, ocieplając swój wizerunek, zjednując ich sobie.
Znam historię, w której syn mieszkał ze starszą już matką. Żył z jej emerytury i nie na rękę mu było, gdy zapisała się do klubu seniora. Pojawili się bowiem w jej życiu ludzie, którzy otoczyli ją wsparciem, i dzięki nim mogłaby w pewnym momencie zrozumieć, że jest przez syna po prostu wykorzystywana. Zaczął więc sugerować znajomym tej pani, że bardzo się o nią martwi, bo chyba traci pamięć, mówi od rzeczy, kilka razy zgubiła się w drodze do sklepu. Skarżył się, że mama podejrzewa go o różne absurdalne rzeczy, na przykład że podbiera jej pieniądze. Szył tę intrygę, angażując osoby trzecie, by to one mamie przemówiły do rozsądku, ale jednocześnie był niezwykle miły i uczynny dla wszystkich wokół – słowem, syn idealny. Kiedy posunął się za daleko i popchnął matkę, ta zwróciła się o pomoc do znajomej. Usłyszała jednak: „Bartuś?! Ależ niemożliwe, on by w życiu czegoś podobnego nie zrobił. Tak się o ciebie martwi. Może przejdziesz się do jakiegoś psychiatry, bo chyba rzeczywiście coś się z tobą dzieje”. Ta historia na szczęście zakończyła się w sądzie, a przemoc została temu człowiekowi udowodniona, ale w wielu przypadkach tak się nie dzieje.
Sugerowanie choroby psychicznej jest chyba częstym zabiegiem w przypadku gaslightingu?
Tak, w bardzo konkretnym celu. Intencją jest, by ofiara zaczęła się wstydzić swojej rzekomej choroby, odcinać od ludzi. To jest zaszczuwanie człowieka, zapędzanie go do narożnika. Gdy to się uda, autor takiej manipulacji zyskuje pozycję łącznika między ofiarą, jej rzekomą chorobą a resztą świata. Jest wybawcą. Zyskuje władzę. „Pozwól, że to ja zdecyduję, gdzie jedziemy na wakacje, bo sama wiesz, że jesteś nieracjonalna”, „Sam pojadę do rodziców i porozmawiam z nimi o pożyczce, bo ty jakoś kiepsko wyglądasz, blada jesteś. Zostań, odpocznij sobie, nie możesz się stresować”. To jest oczywiście wygodne – każdy konflikt czy problem w relacji można zrzucić na zaburzenie psychiczne ofiary, a siebie całkowicie uwolnić od odpowiedzialności.
Im dłużej rozmawiamy, tym bardziej widzę ten rodzaj manipulacji jako ołowianą czapkę, która ciągnie człowieka w dół. Da się z tego uwolnić?
Jeżeli kogoś krzywdzili bliscy, i to nie przez tydzień, ale latami, uważam, że psychoterapia jest niezbędna. Wiem, że właśnie dzięki niej można z tego wyjść. Mózg człowieka jest plastyczny, a więc otwarty na różne wpływy, nie tylko te krzywdzące. W terapii można zyskać tak zwane doświadczenie korektywne, które pozwala krok po kroku odzyskiwać siebie i kontrolę nad własnym życiem. Bardzo ważne jest wykorzystanie społecznego wsparcia, uświadomienie sobie, że ono jest, otoczenie się życzliwymi ludźmi.
Za ogromną pułapkę uważam za to podejmowanie samo dzielnych prób zmieniania autora przemocy, leczenia go miłością. Trzeba zdecydowanie zająć się sobą, siebie ratować, bo nikogo nie da się zmienić na siłę, wbrew jego woli. Przy podejmowaniu takich prób można się tylko jeszcze bardziej uwikłać. Prof. Bogdan de Barbaro, opisując zjawisko krzywdowiny, mówi, że cierpienie daje poczucie wyższości moralnej. Pokusa ratowania sprawcy przez ofiarę może się skończyć skostnieniem w układzie: ja jestem dobra, ty jesteś zły. A w tym momencie już siebie nie uratujemy. Jeżeli z kolei zadbamy o to, by czuć się dobrze z samym sobą, to będzie to pierwszy krok do tego, by to dobro wnosić do kolejnych relacji. Przekierować uwagę na siebie, własną odpowiedzialność i sprawczość, a nie na poczucie zależności od drugiego człowieka.
Urszula Struzikowska-Marynicz, psycholożka i socjolożka. Inspiracje zawodowe czerpie z terapii schematów i terapii narracyjnej, łącząc podejścia różnych nurtów psychoterapeutycznych. Jej zainteresowania zawodowe koncentrują się między innymi wokół: przemocy w rodzinie, konfliktów, interwencji kryzysowej oraz relacji międzyludzkich. Współautorka książki „Odzyskaj kontrolę nad swoim życiem. Gaslighting i inne formy przemocy psychicznej” oraz „Mnie też zabrakło sił. O kryzysie, psychoterapii i odzyskaniu siebie”.
Polecamy: „Odzyskaj kontrolę nad swoim życiem. Gaslighting i inne formy przemocy psychicznej”, Urszula Struzikowska-Marynicz, Szymon Żyśko, wyd. Mando