„Próba chronienia przed zranieniem to w rzeczywistości odbieranie podmiotowości ludziom z niepełnosprawnościami. Bardzo nie w porządku. Dajmy ludziom kochać!” – mówi Przemek Kossakowski, współprowadzący „Projekt Cupid”.
Podczas kilku edycji programu „Down the Road” wszyscy mogliśmy zauważyć, jak wielka jest potrzeba miłości i bliskości u osób z niepełnosprawnością. Czy to był właśnie główny powód, dla którego powstał „Projekt Cupid”?
Zdecydowanie tak. Podczas „Down the Road” odbyliśmy setki godzin rozmów z uczestnikami, poruszaliśmy wiele tematów, ale rzeczywiście ten związany z pragnieniem miłości wciąż wracał, właściwie pojawiał się u każdego bohatera. W każdej edycji codziennie ktoś do tego nawiązywał.
Z czego to Twoim zdaniem wynika? Byłam wiernym widzem każdej edycji i miałam wrażenie, że my, „normalni”, niejako odbieramy osobom z niepełnosprawnościami prawo do kochania, a w każdym razie oni tak naszą postawę odbierają.
Tak ją odbierają – i to nie jest wcale ich przewrażliwienie. Tak po prostu jest. Oczywiście to skomplikowany temat i nie ma tu prostych rozwiązań, prostych odpowiedzi.
Rozumiem na przykład bardzo wstrzemięźliwą postawę rodziców tych osób wobec tematu związków, miłości. Oni zwyczajnie się boją, wiedzą, że ze wszelkimi konsekwencjami związanymi z wchodzeniem w bliskie relacji ich dzieci będę się mierzyć także oni. Mają już za sobą lata doświadczeń, obserwacji tego, jak świat zewnętrzny, system nie pomagają ludziom z niepełnosprawnościami. Wiedzą doskonale, że wszystko jest i będzie w dużej części na ich barkach, złamane serce także, nieplanowana ciąża również itd. Na wszelki wypadek „kloszują” więc swoich podopiecznych.
Jestem matką, doskonale to rozumiem, mam zdrowe dziecko, a też zrobiłabym wiele, by uchronić je przed bólem, rozczarowaniem, zawodem. W tym przypadku spotęgowany lęk rodzica jest absolutnie zrozumiały, ale mam poczucie, że problem jest szerszy – że to my jako społeczeństwo nie dajemy ludziom „innym” prawa do miłości.
Właśnie tak jest, to temat tabu, temat nafaszerowany wstydem. Jesteśmy społeczeństwem, które nie potrafi przeprowadzić uczciwej i rzetelnej debaty dotyczącej wychowania seksualnego, więc sytuacja związana z seksualnością osób z niepełnosprawnościami to już dla nas wyzwanie niemal nie do przejścia.
W naszym kraju jest cała rzesza ludzi, która utożsamia edukację seksualną z seksualizacją, co jest koszmarnym dowodem naszej ignorancji. To ma swoje liczne konsekwencje, bardzo surowe dla osób, o których rozmawiamy. Przecież jedną z funkcji wspomnianej edukacji jest na przykład uczenie ludzi o tym, co jest przemocą seksualną. A trzeba wiedzieć jakie są statystyki, otóż osoby z niepełnosprawnościami intelektualnymi są o 40 procent częściej ofiarami przemocy seksualnej niż pozostali!
Przerażające dane…
Wynika to z faktu, że ci ludzie patrzą na świat z jednej strony w arcyuczciwy sposób – to piękne, ale z drugiej strony w bardzo naiwny sposób – a to bardzo niebezpieczne. Szalenie ważne jest, by ludzie z niepełnosprawnościami wiedzieli, że mogą zostać wykorzystani. To jeden wątek. Kolejny dotyczy tego, o czym wspomniałaś – my, czyli neurotypowa większość, uważamy, że miłość dla takiej osoby to jakaś fanaberia: „OK, niech żyją, ale związki to już dla nich zbyt skomplikowane przedsięwzięcie”.
Tworząc „Projekt Cupid”, słyszeliśmy i słyszymy wciąż rozmaite „złote rady” i „mądre” pytania. Na przykład: czy realizując ten program, jesteśmy w stanie wziąć na siebie odpowiedzialność, jeśli związek, który zrodzi się na planie, nie przetrwa próby czasu? Słyszałem, że nie powinienem na to pozwolić, bo narażam te bardzo wrażliwe osoby na ewentualne cierpienie…
To jest według mnie okrutna i niemądra postawa, bo taki sposób myślenia odbiera tym ludziom podmiotowość. To tak, jakby powiedzieć: „Ponieważ oni są wrażliwi, zamknijmy przed nimi na klucz tę sferę życia, która dla nas, dla całej reszty, jest tak bardzo ważna, zupełnie naturalna i otwarta”. Często mam wrażenie, że wspomniani krytycy przekonani są o tym, że występują w obronie osób z niepełnosprawnościami. Zapytajmy tylko zainteresowanych, czy potrzebują tego typu obrońców… Czy potrzebują ludzi, którzy będą im mówić: „Nie, to nie jest droga dla ciebie”, „Nie, to nie jest wzruszenie, które możesz przeżyć”, „Nie, to nie jest uczucie, którego możesz doświadczyć”, „Jesteś bardzo wrażliwa/y, więc kiedy ktoś cię porzuci, będziesz bardzo cierpieć, więc ja cię prewencyjnie ochronię”. No powiedz, chciałabyś, żeby ktoś tak cię bronił?
Nigdy w życiu!
Znam wiele osób z niepełnosprawnościami, z niektórymi z nich jestem blisko, przyjaźnimy się. Byłem już świadkiem ich zawodów miłosnych. Wierz mi, radzą sobie i wcale nie chcą ustawać w dalszych staraniach, poszukiwaniach.
No właśnie… Zawody miłosne przeżywamy wszyscy. Każdy zna kogoś, kto przynajmniej raz bardzo słabo poradził sobie z zakończeniem związku, czasem my sami mamy takie doświadczenie – miłość się skończyła, a nam zawalił się na długie miesiące, czasem lata, świat.
Rozumiem, że nie dostrzegasz w osobach z niepełnosprawnościami szczególnych trudności w radzeniu sobie z zawodem miłosnym, tego, że z zasady przychodzi im to o wiele trudniej niż całej „normalnej” reszcie?
Wrażliwość tych osób jest – zgadzam się – ponadnormatywna, ale ona idzie w parze z innymi elementami, które pozwalają im w niektórych aspektach radzić sobie lepiej, niż radzi sobie większość populacji. Mówię tu na przykład o ludziach z zespołem Downa, u których pamięć działa zupełnie inaczej niż u nas. Owszem, ból związany z zakończeniem związku, z odrzuceniem jest bardzo głęboki, być może bardziej rozdzierający, ale… trwa on krócej. Znam osoby, które – tak jak powiedziałaś – nie są w stanie pozbierać się po odrzuceniu latami, natomiast ludzie z zespołem Downa szybciej potrafią oczyścić się z trudnych emocji.
Wspomniałeś o naszym wstydzie, o naszej źle pojmowanej trosce, jak myślisz, z czego jeszcze wynika ta nasza niezgoda na miłość ludzi z niepełnosprawnościami?
Myślę, że mamy taki plemienny niedobór empatii. Empatia, w najbardziej podstawowym rozumieniu, sprowadza się do tego, że próbujesz wyobrazić sobie, co czuje drugi człowiek. To jest tak naprawdę dość proste. Brakuje nam empatii, jeśli odbieramy komuś tak ważny element bycia człowiekiem. Brakuje nam empatii, ale też czasem rozumu, jeżeli dorosłych ludzi z niepełnosprawnością intelektualną traktujemy jak dzieci. A tak ich traktujemy. Używamy wobec nich narzędzi, które stosujemy właśnie w relacji z dzieckiem.
Patrzymy z góry…
Tak, „Nie podchodź, bo się oparzysz”, czyli: „Nie zapytam cię, czego pragniesz, nie dam ci powiedzieć, czego pragniesz, nie dam ci zdecydować, czego chcesz, bo ja wiem lepiej, co jest dla ciebie dobre”.
Na szczęście na planie „Projekt Cupid” poznałem niesamowite matki bohaterek i bohaterów programu, bo to głównie matki towarzyszyły swoim dzieciom podczas nagrywania programu. Te kobiety opowiadały mi, jak ważne jest dla nich, by ich dorosłe dzieci poczuły ten rodzaj emocji, by mogły poczuć bliskość, inną niż ta, która łączy człowieka z rodzicem. One się boją, zdają sobie sprawę, że ta otwartość może spowodować kolejne perturbacje w ich życiu, ale nie chcą odbierać córkom i synom prawa do kochania.
Myślę o jeszcze jednej rzeczy – osoba z niepełnosprawnością i tak, z automatu, czuje się gorsza od reszty. I teraz my, odbierając jej prawo do miłości, bo „nie poradzi sobie z jej ewentualnymi konsekwencjami”, sprawiamy, że czuje się jeszcze gorsza, jeszcze bardziej niepełnosprawna, bo przecież swoją postawą mówimy jej de facto: my „normalni” udźwigniemy zawód miłosny, ty sobie nie poradzisz. To jest jak wtórne naznaczenie.
Jest właśnie tak, jak mówisz: „Ty jesteś słabszy ode mnie”. Nikt z nas nie chciałby być tak potraktowany. Warto o tym pomyśleć…
W jaki sposób osoby z niepełnosprawnością myślą o miłości, jak ją opisują?
To jest piękne. Bo to opowieści osadzone w codzienności. One nie marzą o wielkich uniesieniach, o szampanie i truskawkach pod wieżą Eiffla. Ich wyobrażenie o miłości to posiadanie domu, który mogą prowadzić wspólnie ze swoim partnerem/ swoją partnerką, mężem/żoną. Opisują codzienne życie: idę po zakupy, idę do pracy, jemy wspólnie kolację itd. W tych historiach kładą nacisk na odpowiedzialność, którą bardzo chcieliby móc wziąć na siebie.
Zobacz, to jest tęsknota za czymś, co dla nas, tzw. „normalnych”, jest czymś zupełnie zwyczajnym, a wręcz naznaczonym poczuciem obowiązku, od którego często pragniemy uciec.
Pod palmę, gdzie wystrzelą fajerwerki…
A oni chcą tylko i aż normalności. Chcą, żeby dać im kochać. Dajmy ludziom kochać.