1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Co nami kieruje, gdy wybieramy życiowego partnera?

Coś, co można nazwać współodczuwaniem, pozwala zbudować głęboką, miłosną więź. Wspólnie wchodzimy w przestrzeń intymności. (Fot. iStock)
Coś, co można nazwać współodczuwaniem, pozwala zbudować głęboką, miłosną więź. Wspólnie wchodzimy w przestrzeń intymności. (Fot. iStock)
W jakim stopniu wybieramy ciągle takich samych ludzi? A innych od razu skreślamy, choć nie potrafimy podać powodu? Co nami kieruje, kiedy wybieramy życiowego partnera? Na pytania odpowiada psychoterapeutka Jolanta Toporowicz.

Co właściwie budzi w nas zainteresowanie akurat tą kobietą czy tym mężczyzną? A może to w pewien sposób nieświadomy wybór?
Hipoteza, jaką mogę się podzielić, pochodzi od Jürga Willi, szwajcarskiego psychoanalityka. Odkrył on właśnie, jak można by to nazwać – nieświadomy porządek, który powoduje, że ludzie stają się dla siebie atrakcyjni. Nazwał go koncepcją koluzji. Zgodnie z nią każdy z nas ma w sobie jakiś rodzaj rany z wczesnego dzieciństwa, a więc z okresu, kiedy byliśmy formowani. Przez relacje z rodzicami czy też innymi bliskimi opiekunami programowany był nasz sposób myślenia, traktowania samych siebie. Te nasze wczesnodziecięce doświadczenia mogły być tak bolesne i trudne, że już jako dzieci wyparliśmy je ze świadomości, odcięliśmy się od tego, co wtedy czuliśmy, czego doświadczyliśmy. To mogło być konieczne. Dzięki temu przeżyliśmy. W pewien sposób było to zamknięcie na nie oczu. Nie znaczy to jednak, że one zniknęły i już nas nie dotyczą – pozostają w nas poza świadomością, w postaci tego, co Wille nazwał raną.

Co to ma wspólnego z naszymi miłosnymi wyborami? Jakie rany z dzieciństwa wpływają na to, w kim się zakochamy jako dorośli?
Koncepcja koluzji mówi, że wybieramy partnera, który ma identyczną ranę, ale radzi sobie z nią w odmienny sposób. Jeśli więc mamy ranę porzucenia, której źródłem jest zerwana więź, czyli strata matki – niezależnie od przyczyny: śmierć, choroba, odejście, narodziny rodzeństwa – to będziemy szukać partnera, który nas zawsze będzie kochał i nigdy nie porzuci. Wybierzemy więc kogoś, kto ma tę samą ranę; z tym że jego strategią, aby nie skonfrontować się z bólem, jaki w dzieciństwie towarzyszył powstaniu tej rany, będzie ucieczka przed bliskością. Rany więc nas do siebie przyciągają, ale kiedy zacznie powstawać między nami więź, kiedy zaczniemy być razem – odpychają nas.

Dlaczego dopiero wtedy?
W żywym doświadczeniu, jakim jest bliskość dwojga ludzi, pojawia się to, co wyparte – a w tym wypadku jest to właśnie ból, którego doświadczyli jako dzieci w relacji z rodzicami. W przypadku rany porzucenia będzie to m.in. rozpacz i tęsknota.

Tak dzieje się do momentu, w którym rany zostaną uświadomione, ból przeżyty. Dopóki wypieramy ze świadomości to dziecięce zranienie, kierują nami mechanizmy obronne. Zaczyna się między nami toczyć gra o to, żeby ta druga osoba nas nie zraniła, tak jak to się stało kiedyś. Zatem gra ma nam pomóc zasłonić ten wyparty kawałek, czyli tę ranę – jest strategią unikania bliskości.

Wtedy mamy poczucie, jakbyśmy byli za szybą albo trochę obok?
Właśnie, bo wtedy między partnerami nie ma intymnej bliskości, ale możemy być razem. Ta gra do niczego dobrego jednak nie prowadzi, bo zawsze kończy się tym samym: głębokim zranieniem. Dzieje się tak dlatego, że prawo życia dąży do uzdrowienia zranień.

Rana domaga zagojenia się, zmuszając do doświadczania tego samego?
Można tak powiedzieć. W drugim przypadku, jaki wymieniaWilli, tj. przy zranieniu narcystycznym, wynikłym z opuszczenia, ta rana to pustka wewnętrzna. Powstaje, kiedy w relacji z matką dziecko nie doświadczyło dobrych uczuć, a tylko chłodu emocjonalnego. Dziecko ma poczucie wewnętrznej pustki, bo jego relacja z matką była pusta. Matka nie reagowała na dziecięce emocje. Ponieważ nie wypełniła serca dziecka dobrymi uczuciami, ono musiało samo to zrobić: wytworzyć sztuczną tożsamość, wykreować swój wizerunek i się do niego przywiązać. Zazwyczaj jest to wizerunek kogoś wyjątkowego, lepszego od innych, a to dlatego, że w tej ranie jest mnóstwo doświadczonego upokorzenia. Ponieważ dziecko nie ma poczucia, że istnieje naprawdę, musi się wciąż przeglądać w innych ludziach jak w lustrze.

Gra, jaką toczą ze sobą dwie dorosłe tak zranione osoby, polega na tym, kto kogo upokorzy, kto nad kim będzie miał władze. Kto będzie wspaniały, a kto będzie podziwiał, hołubił. W takim układzie jedno z partnerów wchodzi w rolę tego podziwianego, a drugie psychofana, który cieszy się, że może być z kimś tak wspaniałym. No a dzięki temu na zasadzie aureoli sam też zyskuje nieco blasku, jakim to drugie bije.

Grałam w to… A kolejne rany, o których mówi Wille?
Trzecia rana to rana uwiedzenia, czasem to ślad kazirodztwa, zazwyczaj jednak uwiedzenie. To rana, która powstaje w sytuacji, kiedy ojciec uważa, że córka jest lepsza od matki. Albo kiedy matka daje odczuć, że syn jest lepszy od ojca. Źródłem rany uwiedzenia jest więc rodzic hołubiący dziecko, jednocześnie unieważniający drugiego rodzica.

Może też być tak, że rodzic tej samej płci, co dziecko, buduje z nim koalicje, a to dodatkowo komplikuje jego tożsamość, także seksualną.

Czwarta rana to rana upokorzenia. Powstaje na skutek wszelkiego rodzaju przemocy psychicznej, emocjonalnej, fizycznej i seksualnej. Jej źródłem może być bicie, poniżanie albo molestowanie seksualne, czy oczywiście – gwałcenie. Jest nią jednak także pozbawianie dziecka prawa do autonomii, i to nawet gdy jest już dorosłe. Taka przemoc w białych rękawiczkach polega na twierdzeniu „Wiem, co dla ciebie dobre; powiem, co masz robić, jak żyć. Będę cię kontrolować, będę egzekwować swoje polecenia, czytać twoje esemesy, wypytywać o wszystkie osobiste sprawy bez pytania, czy chcesz mi o tym mówić”. Zatem: chcę cię zagarnąć dla siebie, żeby się tobą żywić. No i to samo spotka nas w dorosłym życiu.

Próbujemy sobie poradzić, na przykład zmieniając parterów i – jak rozumiem – grając dalej w to samo, tyle że z kim innym?
Tak, ale wtedy przyczyna zostaje nietknięta. W kolejnej relacji napotkamy więc to samo, ponieważ energetycznie będzie nas ciągnęło do tego samego, bo to, co jest w nas stłumione, wyparte i nieodpuszczone, będzie próbowało się zharmonizować z prawami uniwersalnymi, czyli z miłością.

Nazywamy to miłością, a wchodzimy w okrutną grę… Musimy sobie uświadomić zranienie, żeby się uwolnić od schematu i nieudanych relacji?
Uświadomienie to początek. Bez zmiany siebie – co jest bardzo trudne – nic się nie zmieni. Jeśli rany są głębokie, potrzebna jest indywidualna terapia dla każdego z partnerów. Oboje potrzebują przestrzeni i czasu do sięgnięcia w siebie, do przyjęcia tej rany, do jej odczucia, odpłakania, aż do ukojenia. Potrzebny jest także czas do zaakceptowania nadwrażliwości w tym miejscu. Jeśli jedno zmieni się, a drugie nie – to się rozstaną. Pierwsze będzie chciało bliskości, a drugie nadal nie będzie w stanie na nią się otworzyć.

A może zdarzyć się, że oboje zaczną taką pracę i uda im się otworzyć na miłość?
Zdarzają się takie związki, nazywamy jest związkami dwojga ludzi o dojrzałym potencjale świadomości, czyli ludzi mających dostęp do uczuć wyższych i zdolnych do autorefleksji. Ci są w stanie kochać kogoś nie ze względu na to, co im daje, jaką funkcje pełni w ich życiu, ale po prostu ze względu na to, że jest właśnie taki, jaki jest. Chcą tego drugiego człowieka poznawać, otwierać się na niego. Jest dla nich równie ważny jak oni sami dla siebie. Są w stanie go przyjąć, zaakceptować z jego wadami, zaletami i ograniczeniami.

A może wystarczy wybrać kogoś, do kogo mnie nie ciągnie, ale jest domatorem, miłym facetem?
No i ma fajną mamę... Potraktujesz wtedy tego drugiego człowieka czysto użytkowo, jak szablon na udany związek. Tak postępują ludzie o egocentrycznym poziomie świadomości; idąc tą drogą, nie doświadczą pełnej bliskości. Z mojej praktyki wynika także, że nie da się ograć prawa miłości, bo zazwyczaj i tak się okazuje, że egocentryk wdał się w koluzyjne uwikłanie. Takie działanie może świadczyć o noszeniu w sobie rany upokorzenia. A to dlatego, że wybierający w ten sposób upokarza samego siebie, gdyż zaprzecza swoim prawdziwym potrzebom. Co więcej, upokarza też tego drugiego, używając go.

Znam wiele takich związków.
Bo jest ich wiele. Trzeba powiedzieć, że ludzie wchodzą w bliskie relacje z powodu dwóch potrzeb. Pierwsza to potrzeba przynależności – jest ona biologiczna i niezależna od poziomu rozwoju. Łatwo ją zaspokoić, bo wystarczy związać się z kimkolwiek, by poczuć się bezpiecznym na atawistycznym poziomie. Właśnie ta potrzeba motywuje większość ludzi do stworzenia związku i też ze względu na jej zaspokojenie wielu trwa w relacjach niedających im prawdziwej, intymnej bliskości. Wystarczy im to, że kiedy przynależą do drugiego człowieka, mają wspólny dom, dzieci. Bazowo czują się bezpiecznie. Dla wielu ludzi, zwłaszcza tych niedojrzałych, ta potrzeba jest najważniejsza.

Druga to potrzeba bycia w intymnym związku, która musi być zrealizowana na kilku poziomach. Pierwszy – to poziom fizyczny i dotyczy bliskości seksualnej. Drugi – emocjonalny, rodzi więź. Trzeci – mentalny, wymaga wzajemnego szacunku, chęci poznawania partnera i bycia poznawanym, czyli widzianym. To potrzeba z gatunku uczuć wyższych. Występuje u wszystkich ludzi, ale silnie dochodzi do głosu u tych na dojrzałym poziomie rozwoju. Dlatego tylko oni są zdolni, aby iść za swoim sercem. A to znaczy, że kiedy nie mają zaspokojonej potrzeby bycia w intymnym związku, nie zrezygnują z niej, by przypadkiem nie narazić potrzeby przynależności.

Czy nawet jeśli mamy głębokie rany, możemy odczuwać potrzebę intymnej relacji?
Znam głębokie i dobre związki, które stworzyli ludzie dorastający w domach pełnych ciężkiej patologii. To, co mieli do przepracowania, ich zranienia, nie uzewnętrzniły się w samej relacji. Moim zdaniem możemy spojrzeć na teorię koluzji w kontekście rodowym. Każdy może mieć kłopoty gdzie indziej – nie w przestrzeni związku.

Mam taką teorię, że jeśli wychodzimy z patologicznej rodziny, a tworzymy dobry związek, to właśnie rodowa historia wnosi dobry kawałek budowania bliskich relacji. Może przecież zdarzyć się, że w rodzie zaistniała prawdziwa, niezdradzona miłość. Wierna temu, co jest naprawdę najważniejsze, czyli swojej prawdzie. W którymś pokoleniu to się może wyrazić poprzez udany związek. Z moich obserwacji terapeutycznych wynika, że rodowa perspektywa jest przestrzenną bryłą, w której mieścimy się z naszymi relacjami i koluzjami.

Mamy więc szansę na miłość, na to, że spotkamy kogoś, z kim będziemy intymnie blisko mimo zranienia?
Warunkiem jest to, żeby wybrać partnera w zgodzie ze swoją najgłębszą częścią. Z tym, co nazywamy intuicją, i co odczuwamy jako spokój, akceptację. Sygnałem nie są wtedy motyle w brzuchu, ale poczucie bycia w jedności, w spokoju, w ciszy, w pewności. Między nami pojawia się wówczas coś, co można by nazwać współodczuwaniem. Taki poziom intymności pozwala zbudować głęboką miłosną więź. Osiągając go, czujemy się naturalnie, nie udajemy. Wspólnie, jednocześnie, w naturalny sposób wchodzimy w przestrzeń intymności. To wejście jednak może też oznaczać wejście w rany, które już są ukojone, ale nadal są...

Moim zdaniem, na doświadczenie tej jedności nie mamy szansy, kiedy zdecydujemy, że to ten/ta, choć w głębi siebie wiemy, że to nie ten/ nie ta – bo on czy ona nie widzi i nie akceptuje mnie takiej, jaką jestem. Na takim fundamencie nie zbudujemy intymnej bliskości.

Jolanta Toporowicz, certyfikowana psychoterapeutka (europejski certyfikat EAP) z wieloletnim doświadczeniem. Założycielka i właścicielka ośrodka rozwoju osobistego Euphonia.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze