1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Co niszczy relacje? Nie indywidualizm i pogoń za sukcesem, tylko presja czasu

Co niszczy relacje? Nie indywidualizm i pogoń za sukcesem, tylko presja czasu

Czy gdyby nagle zniknęły smartfony, przestał istnieć internet, mielibyśmy więcej czasu dla siebie? Lubimy tak myśleć, ale to tylko mrzonki. Od razu znajdziemy sobie tysiące innych, niecierpiących zwłoki spraw. (Fot. iStock)
Czy gdyby nagle zniknęły smartfony, przestał istnieć internet, mielibyśmy więcej czasu dla siebie? Lubimy tak myśleć, ale to tylko mrzonki. Od razu znajdziemy sobie tysiące innych, niecierpiących zwłoki spraw. (Fot. iStock)
O niszczenie relacji międzyludzkich oskarża się współczesny kult indywidualizmu, wielozadaniowość, nieustającą pogoń za sukcesem, a także media społecznościowe. Tymczasem – jak przekonują twórca psychologii pozytywnej Martin Seligman oraz psychiatra Gabriella Rosen Kellerman – jedną z najważniejszych barier, które utrudniają nam nawiązywanie kontaktów, jest presja czasu.

W grudniu 1970 roku przeprowadzono eksperyment z udziałem studentów teologii w Princeton. Oficjalnie poinformowano ich, że celem badania jest analiza potencjalnych ścieżek ich kariery. Każdego poproszono o przygotowanie prezentacji na ten temat i wręczono materiały, które miały być inspiracją. Połowa grupy dostała kartki z pomysłami, jak najlepiej wykorzystać seminaryjne wykształcenie, a reszta kopie nowotestamentowej przypowieści o miłosiernym Samarytaninie. Co ważne, prezentacje miały się odbywać w innej części budynku, a studenci, idąc na miejsce po drodze, mijali skulonego pod ścianą mężczyznę, który jęczał z bólu. Był to przebrany członek zespołu badawczego, który notował reakcje uczestników eksperymentu.

Kierownicy badania John Darley oraz C. Daniel Batson zakładali, że ci, którzy przeczytali historię o miłosiernym Samarytaninie, będą bardziej skłonni do pomocy, ale ta hipoteza się nie sprawdziła. Nieistotne było też pochodzenie, kolor skóry czy wiek badanych. Znaczenie miał tylko czas. Studenci, którym kazano się spieszyć, w większości przypadków nawet nie dostrzegali cierpiącego mężczyzny. Z kolei ci, którzy nie działali pod presją czasu, zdecydowanie częściej oferowali mu pomoc. A zatem presja, by zdążyć na czas, okazała się pożywką dla aspołecznych zachowań nawet w grupie ludzi tak skorych do niesienia pomocy, jakimi teoretycznie powinni być studenci seminarium.

„To polecenie – pospiesz się – inicjuje pewien skrypt mentalny. Zawęża się nasze pole skupienia. Poruszamy się szybko, ignorując bodźce, które mogłyby odwieść nas od osiągnięcia celu. Dotyczy to również społecznych bodźców rozpraszających” – piszą Martin Seligman i Gabriella Rosen Kellerman w książe „Umysł jutra. 5 psychologicznych supermocy kluczowych w pracy dziś i w niepewnej przyszłości”. I zastanawiają się, czy teraz, pół wieku później, kiedy nasze życie pędzi bardziej, jest w nim jakakolwiek przestrzeń dla empatii i budowania relacji z ludźmi.

Jak na lekarstwo

Większość z nas cierpi na nieustanny głód czasu: zawsze jest zbyt dużo do zrobienia, nieustannie próbujemy więc zachować równowagę między aktywnościami zawodowymi i osobistymi, w efekcie żyjemy w ciągłej pogoni. „70 proc. Amerykanów jada lunch przy biurku lub w ogóle go nie je. A 56 proc. lekarzy uważa, że nie ma czasu na okazywanie pacjentom empatii i współczucia” – podają autorzy. I podkreślają, że presja, by zdążyć na czas, popycha nas do wielu aspołecznych zachowań, jak choćby: agresja za kółkiem, wybuchy wściekłości, gdy ktoś wciśnie się przed nas na drodze lub utkniemy w korku, czy awantury o miejsce w sklepowej kolejce. Deficyt czasu próbujemy ogrywać wielozadaniowością, łudząc się, że wykonywanie wielu rzeczy jednocześnie wcale nie przyniesie miernych rezultatów. Pytanie, na ile ten ciągły bieg i potrzeba multitaskingu wynikają z realnego braku czasu, a na ile z naszego przeświadczenia o tym, że go nie mamy.

„Smutna prawda jest taka, że choć żyjemy w ciągłym biegu, w pracy marnujemy od trzydziestu minut do trzech godzin na przeglądanie internetu lub konwersacje w mediach społecznościowych, które nie wpływają zbytnio na nasz mózg i dobrostan, bo nie jest to typ relacji, do której zostaliśmy przystosowani w drodze ewolucji. Dotyk, zapach i fizyczna bliskość powodują u ludzi uwolnienie określonych hormonów, które inicjują masę zdrowotnych korzyści dla organizmu, począwszy od obniżenia ciśnienia krwi, na uspokojeniu oddechu skończywszy. Nikt jeszcze nie udowodnił, że przytulenie komputera wyzwala w naszym organizmie podobne reakcje” – czytamy w „Umyśle jutra”. Za to dziesiątki badań przeprowadzanych w wielu krajach potwierdziły związek między korzystaniem z mediów społecznościowych a depresją i zaburzeniami lękowymi.

Ich nadużywanie koreluje również z większą izolacją społeczną, bo im więcej czasu spędzamy online, tym słabszy odczuwamy związek z innymi. Okazuje się więc, że media społecznościowe dzielą nas bardziej niż odległość geograficzna. I pochłaniają zdecydowanie więcej czasu niż powiedzenie czegoś miłego drugiemu człowiekowi, który znajduje się tuż obok. A przecież z natury jesteśmy zaprogramowani tak, aby rozwijać się poprzez relacje z innymi ludźmi.

W świecie iluzji

Czy gdyby nagle zniknęły smartfony i przestał istnieć internet, mielibyśmy więcej czasu dla siebie? Lubimy tak myśleć, ale to tylko mrzonki. W rzeczywistości natychmiast zajęlibyśmy się tysiącem innych niecierpiących zwłoki spraw. Aby odzyskać spokój, opanowanie i czas na budowanie relacji z innymi, trzeba przede wszystkim zaburzyć skrypt mentalny, który inicjuje współczesne tempo życia i wieczny pośpiech. Jak to zrobić?

Według Martina Seligmana i Gabrielli Rosen Kellerman są na to dwie różne strategie. Jedna z nich polega na zmierzeniu, ile faktycznie czasu zabiera pomoc innym. Mamy niefortunną tendencję do przeszacowania potrzebnego czasu, w związku z czym decydujemy się w ogóle nie pomagać. Widać to szczególnie w medycynie. Służba zdrowia cierpi na taki deficyt personelu, że osoby, które tam pracują, mają wrażenie, iż nie są w stanie zająć się odpowiednio nawet jednym pacjentem, a co dopiero wszystkimi. Autorzy książki opisują kilka psychologicznych interwencji, które miały nauczyć lekarzy empatii. Jedna z nich dała zaskakujący rezultat. Naukowcy z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa przygotowali dla grupy onkologów empatyczny tekst, którego mieli oni używać, przekazując pacjentom nieprzyjemną diagnozę. Jak obliczono, jego wypowiedzenie zajmowało lekarzom dokładnie 40 sekund. To wystarczyło, by znacząco obniżyć poziom lęku u chorych i kompletnie zmieniło postrzeganie lekarzy. Pacjenci oceniali ich nie tylko jako troskliwych, ale także bardziej kompetentnych. Podobne wyniki dały badania prowadzone w innych ośrodkach, także tych europejskich.

Okazuje się więc, że niespełna minuta wystarczy na zmianę wydźwięku rozmowy, stworzenie więzi między rozmówcami, wzmocnienie wzajemnego zrozumienia i poprawę dobrostanu uczestników konwersacji. Kto z nas faktycznie nie jest w stanie wygospodarować minuty na miłe słowo? Ważne jest jednak, by adresat usłyszał je osobiście. „Dobroć okazywana asynchronicznie, czyli e-mailem, SMS-em lub przez media społecznościowe, generuje znacząco mniej intensywny rezonans pozytywności. Bycie razem w czasie rzeczywistym to kluczowy czynnik pogłębiający więź” – podkreślają autorzy „Umysłu jutra”. Mogłoby się wydawać, że bliżej temu do banału niż naukowego odkrycia, ale w czasach komunikatorów i mediów społecznościowych często zapominamy o tym, że nawet cała gama emotikonów nie zastąpi natychmiastowej, prawdziwej ludzkiej reakcji.

Korespondując ze sobą, tracimy całą masę ważnych informacji, a to z kolei rodzi wątpliwości. „Dlaczego użył kropki zamiast pytajnika? Czy przekręciła moje imię specjalnie? Czy to sarkazm, czy literówka? Minęły już trzy godziny od wysłania SMS-a, dlaczego jeszcze nie odpowiedział? Brak kontekstu pogłębia toksyczność mediów społecznościowych. Jeśli weźmiemy pod uwagę najgorszy scenariusz, tego rodzaju interakcja może wygenerować całkowite przeciwieństwo rezonansu pozytywności – spiralę negatywności. Jeśli więc chcemy nawiązać prawdziwy kontakt, musimy wyłączyć media społecznościowe i faktycznie ze sobą porozmawiać – na żywo” – kwitują Martin Seligman i Gabriella Rosen Kellerman.

Wydłużenie doby

Inną strategią wytrącającą nas ze skryptu mentalnego narzuconego przez nieustanny pośpiech jest poświęcanie czasu innym. Brzmi jak aberracja, ale to teoria potwierdzona badaniami. Podczas eksperymentu przeprowadzonego w 2010 roku przez profesorów z Wharton, Yale i Harvardu analizowano skuteczność czterech strategii obniżających nasze poczucie głodu czasu. Pierwsza polegała na oddaniu ludziom czasu, który wcześ­niej przeznaczony był na wykonywanie jakiegoś zadania. W drugiej proszono ludzi, aby poświęcili tę samą ilość czasu na pomoc innym. Trzecią opcją było beztroskie marnowanie czasu, a czwartą poświęcenie czasu sobie. Tylko jedna z tych strategii dała ludziom poczucie, że mają więcej czasu, a mianowicie druga. Okazuje się, że kiedy pomagamy drugiemu człowiekowi, odbieramy to jako dodatkowy czas dodany do naszego dnia, a nie stracony. Co ciekawe, pomaganie samemu sobie nie daje takiego efektu. Wniosek? Potrzebujemy siebie nawzajem, chcemy coś znaczyć dla innych, aby czuć się dobrze i lepiej żyć.

„Internalizacja tej lekcji wymaga ćwiczeń. Musimy zmusić się do poświęcenia czasu innym, w chwilach, kiedy czujemy się najmniej zdolni do takiego działania. Musimy również oddać się refleksji po takim doświadczeniu, aby świadomie dostrzec poczucie dostatku czasu. Ważne, aby nie zobowiązywać się do czegoś, co przekracza nasze możliwości. Zgłoszenie się na trzygodzinną zmianę przy organizacji jakiegoś lokalnego wydarzenia, gdy dysponujemy tylko jedną godziną, nie przyniesie nic dobrego. Istnieje rozsądna i nierozsądna ilość czasu, jaką można poświęcić na emocjonalne wsparcie innych ludzi. Ta ilość będzie większa w przypadku bliskiego przyjaciela, a mniejsza dla współpracownika. Czasu można poświęcić więcej, jeśli relacja jest obopólna, a mniej – gdy tylko jednokierunkowa. Zacznij od małych kroków, a potem próbuj robić więcej” – dowiadujemy się z „Umysłu jutra”. Praca jest ciężka, ale jak zapewniają badacze, sama w sobie jest nagrodą, bo wcielenie tej strategii wywołuje lawinę zmian w życiu.

Pokonując wrażenie, że brakuje nam czasu na działania społeczne, zyskujemy poczucie dłuższej doby, a wtedy ten „dodatkowy” czas możemy poświęcić na synchroniczne doświadczenia, czyli bycie z innymi, życzliwe słowa i empatyczne słuchanie, które współcześnie stało się sztuką, jakiej od nowa musimy się uczyć. Dobra wiadomość jest taka, że zainwestowany w tę naukę czas szybko się zwraca.

Jak mnie słyszysz?

Poza wyrażaniem empatii jednym z najprostszych i najskuteczniejszych działań, jakie możemy zaoferować drugiej osobie, jest wysłuchanie tego, co ma do powiedzenia. Słuchanie aktywne, pełne życzliwości, bez zerkania na telefon lub zegarek, przerywania, wyrażania swoich poglądów.

„Słuchanie empatyczne, podczas którego staramy się doświadczyć tego, co czuje rozmówca, to umiejętność, którą muszą się wykazać pracownicy działu obsługi klienta, a która wspaniałym nauczycielom przychodzi naturalnie. Rzadko uczymy się tego rodzaju słuchania, choć odgrywa ono kluczową rolę w wielu profesjach i relacjach międzyludzkich. Znajduje się w centrum każdego dobrego coachingu i terapii. Stanowi istotę budowania więzi” – piszą Martin Seligman oraz Gabriella Rosen Kellerman. I podsuwają ćwiczenia, dzięki którym można tę ważną umiejętność doskonalić. Proponują, aby starać się słuchać znajomych, współpracowników lub przypadkowo poznanych ludzi tak, jak słuchamy najbliższych i przyjaciół.

Najtrudniejszym zadaniem w naszym indywidualistycznym świecie jest pozwolenie na to, by ktoś inny zdominował rozmowę, nieprzerywanie mu, powstrzymanie się od udzielania tzw. dobrych rad. W przerwach warto zadawać pytanie otwarte, na przykład: „Co się stało później” – zamiast: „Czy się do ciebie jeszcze potem odezwali?”, albo „Jak się czujesz?” – a nie „Czujesz się już lepiej?”. Ale też dobrze zostawić przestrzeń na milczenie. „Niezręczna cisza”, która sprawia, że tak niekomfortowo się czujemy, jest czasem, którego obie strony potrzebują na przetworzenie własnych myśli, tych, które chcemy wyrazić, ale też tego, co już zostało powiedziane. Dajmy więc sobie czas, zamiast nieustannie przenosić uwagę na swoje „ja”. „Empatyczne słuchanie kierowane jest przez emocjonalne potrzeby mówiącego” – podkreślają autorzy, dodając, że na słuchającym spoczywa wysiłek skupienia się na emocjonalnym stanie rozmówcy, a nie swoim.

Psycholog społeczna Anneke Buffone rozróżnia empatię neurotyczną i dojrzałą. W przypadku pierwszej zadajemy sobie pytanie: jak bym się czuł, gdybym miał takie doświadczenia? Z kolei empatia dojrzała to zastanawianie się nad tym, jak druga osoba się czuła, gdy tego doświadczała. Wydaje się, że ten drugi typ wymaga od nas więcej wysiłku, ale daje dużo lepsze efekty. Gdy tysiące lat temu siedzieliśmy przy ognisku w jaskini, nasze myśli przede wszystkim zaprzątał dylemat, jak schlebić jednemu, nie wyrządzić przykrości drugiemu i nie zanudzić trzeciego. Dziś kontakty międzyludzkie są znacznie bardziej skomplikowane, jednak częściej wirtualnie niż w świecie rzeczywistym. Tymczasem nasza potrzeba relacji jest tak samo silna, a może nawet silniejsza niż dawniej, dlatego warto wykorzystywać nawet krótką chwilę na ich budowanie.

Polecamy książkę: „Umysł jutra. 5 psychologicznych supermocy kluczowych w pracy dziś i w niepewnej przyszłości”, Martin Seligman, Gabriella Rosen Kellerman, tłum. Dorota Gasper, wyd. MT Biznes Polecamy książkę: „Umysł jutra. 5 psychologicznych supermocy kluczowych w pracy dziś i w niepewnej przyszłości”, Martin Seligman, Gabriella Rosen Kellerman, tłum. Dorota Gasper, wyd. MT Biznes

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze