1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Błądzić jest rzeczą ludzką? Wcale nie! Powszechne przekonanie prostuje socjolog Tomasz Szlendak

Błądzić jest rzeczą ludzką? Wcale nie! Powszechne przekonanie prostuje socjolog Tomasz Szlendak

Błądzić jest rzeczą nieludzką. W każdym razie taką, której staramy się unikać, bo z popełniania błędów zwykle nie nie wynika nic dobrego. (Ilustracja: Getty Images)
Błądzić jest rzeczą nieludzką. W każdym razie taką, której staramy się unikać, bo z popełniania błędów zwykle nie nie wynika nic dobrego. (Ilustracja: Getty Images)
Czy człowiek uczy się na własnych błędach? Niestety niekoniecznie. Ale wie o tym i dlatego – jak mówi prof. Tomasz Szlendak z UMK – stara się maksymalnie ograniczyć ryzyko błędu, budując reguły społecznego zachowania i technologie.

Wiara w to, że błąd jest wpisany w istotę człowieczeństwa, w wielu sytuacjach nas ratuje. To przekonanie pomaga błędy sobie wybaczać, nadawać im sens – bez tego trudno byłoby nam funkcjonować. Tylko po co nam błędy? Jak w ujęciu psychologii ewolucyjnej można wyjaśnić istotę ich popełniania przez człowieka?
Chyba panią zmartwię, a może nawet zepsuję tę rozmowę już na wstępie… Człowiek to istota, która sama sobie tworzy środowisko, które pozwala na niepopełnianie błędów. Hasło, że błądzić jest rzeczą ludzką, jest uzasadnione tylko w wypadku bardzo specyficznych jednostek ludzkich, nazywanych uczonymi. Być może naukowcy podchwycili słynne errare humanum est, żeby uzasadnić swoje poczynania, często dziwaczne czy idące na przekór ewolucyjnie ukształtowanej ludzkiej psychice. Działanie przeciętnego człowieka polega na tym, że błędów po prostu stara się unikać dzięki rozmaitym mechanizmom, z których część to produkty ewolucji. Błądzić jest zatem rzeczą nieludzką. W każdym razie taką, której ludzie starają się unikać, bo najczęściej nic dobrego z popełniania błędów dla ludzi nie wynika.

Czuję się nieco zbita z tropu... Jakie jest więc ludzkie zachowanie i czym w tej optyce jest błąd?
Ludzkie jest dążenie do maksymalnego ograniczenia ryzyka błędu poprzez reguły społecznego zachowania i technologie. Człowiek jest istotą, która ewoluuje w środowisku, jakie sobie sama stworzyła, za pomocą wytworzonych przez samą siebie narzędzi. Takie środowisko pozwala łatwiej przewidywać, co się może stać, a dzięki narzędziom unikamy błędów i naprawiamy szkody, kiedy taki błąd się zdarzy. Jednak ważniejsze są reguły społecznego postępowania, czyli nakazy, zakazy i instytucje. Z perspektywy nauk społecznych instytucja to jest pewien uregulowany, zbiorowy sposób zaspokajania istotnych ludzkich potrzeb. Dzięki instytucjom opanowujemy świat, ale też sami siebie.

Instytucje są rodzajem zbiorowej racjonalności. Dzięki nim głodne jednostki nie muszą myśleć, co zrobić, żeby zdobyć pożywienie. Istnieje instytucja polowania, której reguły określają, co i jak robią poszczególni członkowie grupy, kiedy chcą ubić i oprawić zwierzę albo znaleźć, zebrać i przygotować do zjedzenia rośliny. Zbiorowa racjonalność polega na tym, że nie wychodzimy poza reguły i poza instytucje, bo to groźne. Mówią nam one: jedz to, nie jedz tego; rób to, nie rób tamtego; jeśli zobaczysz obiekt X, to uciekaj, a jeśli zobaczysz Y, to zabierz go ze sobą. A najlepiej niczego nie rób sam. To twarde reguły działania przekazywane w społeczności z pokolenia na pokolenie. Zmieniają się bardzo wolno i zazwyczaj w kontakcie z zupełnie nowym środowiskiem, w którym przestają działać. Poprzedzające nas gatunki homininów również musiały budować w swoim życiu społecznym takie instytucje, które ograniczały ryzyko popełniania błędów.

I takie właśnie reguły postępowania mogły powstać chyba tylko dzięki temu, że ktoś kiedyś popełnił jakiś błąd, np. zjadł coś trującego, i dzięki temu reszta wiedziała, że to jest szkodliwe, więc mogła ustanowić regułę o zakazie jedzenia tego czegoś, prawda?
Obawiam się, że to nie takie proste. Powszechne jest przekonanie, że ludzie dochodzili do tego, co można bezpiecznie jeść, a czego nie można, metodą prób i błędów. Czyli jakiś chłopek-nieroztropek czy chłopka-nieroztropka zjadali „testowo” nowo napotkany owoc, a reszta przyglądała się efektom i wyciągała wnioski. Rozchoruje się albo umrze – tego nie jemy. Nie umrze – nadaje się do spożycia. Tylko że ten proces w ogóle tak nie wyglądał.

Owszem, błędy musiały się w życiu rozmaitych wcześniejszych gatunków i grup istot pojawiać, ale one giną w czasie. Musimy sobie wyobrazić naszą ewolucję jako niezwykle długi, skomplikowany proces z rozgałęzieniami. Chodzi mi o to, że pamięć instytucjonalna, np. zawierająca reguły żywienia się czy sposoby tworzenia narzędzi, a potem opanowywania świata za ich pomocą, jest przekazywana z pokolenia na pokolenie. To nie jest wiedza, która była zdobywana metodą prób i błędów przez każdą populację od zera. Raczej do zbiorowej wiedzy i do społecznych reguł postępowania były dodawane kolejne cegiełki.

O ile oczywiście dana populacja nie przenosiła się z dnia na dzień z jednego miejsca w drugie i nie zmieniało się całe otoczenie. Wówczas rzeczywiście trzeba byłoby wszystkiego uczyć się od zera. Jednak takie sytuacje zdarzają się w sensie ewolucyjnym od bardzo niedawna, od kiedy dysponujemy środkami transportu. Ale nawet wówczas, po takich przenosinach, też nie testujemy wszystkiego od początku i nie budujemy własnych nowych reguł postępowania. Podpatrujemy lokalsów, widzimy, jak oni się chronią przed rozmaitymi zagrożeniami. Produkt ewolucji, jakim jest kultura, wszystko jedno – nasza czy czyjaś – chroni nas przed popełnieniem błędu.

A nie zdolność racjonalnego myślenia?
To zależy, co mamy na myśli, mówiąc o racjonalności. Znaczną część ludzkich działań będących efektem ewolucji, racjonalnych z punktu widzenia przetrwania w jakimś środowisku albo rozmnażania się, nauka uznałaby za całkowicie nieracjonalną. Na przykład jako tzw. produkty ewolucji jesteśmy beznadziejni w ocenie ryzyka ze strony abstrakcyjnych, nienamacalnych zagrożeń. Takich choćby jak wirus SARS albo zmiana klimatu.

Obserwujemy to, co bliskie i namacalne. I tłumaczymy to sobie za pomocą reguł instytucjonalnych obowiązujących w naszej grupie. Często w sposób magiczny – wiążemy ze sobą dla wyjaśnienia coś, co nie ma ze sobą żadnego związku. I nie przekona nas żaden ekspert. Bo nie jest naszym wujkiem, bratem czy przyjaciółką, czyli zatem nie funkcjonuje w ramach tych samych reguł instytucjonalnych. I takie postępowanie – zawierzanie członkom grupy – zawsze było racjonalne. W tym sensie, że pozwalało unikać błędów i przeżyć. Jeśli członkowie naszej grupy podtykają nam wyjaś­nienia z gatunku magicznych albo teorie spiskowe, to mamy tendencję do wierzenia im, a nie obcym, którzy mówią, że cierpimy dzisiaj z powodu upałów, bo przesadziliśmy z emisją gazów cieplarnianych.

Jesteśmy skłonni do samooszukiwania się?
Jesteśmy takimi maszynami ewolucyjnymi, które zawsze szukają potwierdzeń dla swoich aktualnych przekonań, ignorując resztę danych. Te przekonania z kolei wynikają z naszego sposobu panowania nad środowiskiem i reguł instytucjonalnych, których kurczowo się trzymamy. Każda nowa wiedza naukowa, która wynika z niestosowania się do reguł, z poszukiwań, z błądzenia, jest bardzo trudno dla większości ludzi przyswajalna. Zwłaszcza taka, która wskazuje na nienamacalne przyczyny zdarzeń.

Ale bez niej trudno sobie wyobrazić jakikolwiek rozwój.
Oczywiście, tyle że ten rozwój zawdzięczamy nielicznym spośród nas. Unikalny w świecie zwierząt duży mózg wraz ze zdolnością posługiwania się językiem umożliwiają nam myślenie abstrakcyjne, które jest wstępem do eksperymentowania. Taką skłonność mają jednak specyficzne jednostki. Nie dość, że muszą mieć sporo wolnego czasu, to jeszcze – mówiąc językiem psychologii – muszą być mniej konformistyczne, mniej skłonne do stosowania się do reguł. Na pewno więc poszerzanie palety tego, co można zjeść, co można skonstruować, jakich narzędzi można użyć – było uzależnione od specyficznych jednostek, które dysponują w pewnym sensie nieludzką racjonalnością i nieludzkimi motywacjami.

Kwestionowanie status quo nie jest więc cechą przeciętnego człowieka?
Nie. W ludzką naturę jest wpisane coś przeciwnego. Chcemy za wszelką cenę utrzymać status quo, właśnie po to, by nie ryzykować. Unikanie ryzyka, zwłaszcza związanego z tym, w jaki sposób eksploatujemy środowisko, jest powiązane z naszą naturą. Istoty ludzkie, które na to ryzyko mniej zważają, które naginają reguły instytucjonalne, są unikalne. Założę się, że w naszej ewolucyjnej historii, od tworzących pierwsze narzędzia australopiteków – też były to bardzo nieliczne jednostki.

Poszukiwanie nowych rozwiązań, udoskonalanie tych już istniejących – to też nie są cechy przeciętnego Kowalskiego?
Niestety nie. Za udoskonalenia odpowiedzialne są istoty, które nie tylko są nieprzeciętnie inteligentne oraz skore do niestosowania się do reguł, ale też potrafiące – pardon za to sformułowanie – wysiedzieć „dupogodziny”. Te trzy cechy razem zdarzają się w populacjach rzadko. W dużym skrócie – postępowanie naukowe jest niezgodne z ludzką naturą. Wymaga np. tego, żeby coś mozolnie obserwować i odnotowywać, w jakich warunkach zachodzi, a w jakich nie zachodzi. Potem, gdy już uda się wyjaśnić przyczyny jakiegoś zjawiska, trzeba metodą prób i błędów odtwarzać zaobserwowane warunki. A żeby je odtworzyć, trzeba równie mozolnie budować i doskonalić narzędzia. To wszystko wymaga cierpliwości, zaangażowania, piekielnie długiego czasu.

Weźmy klasyczny przykład: jesteśmy istotami, które trawią alkohol etylowy. Ta zdolność nie jest przypadkowa, bo ze sfermentowanych owoców możemy łatwo czerpać dużo cennej energii. W skrócie można powiedzieć, że ewolucja uczyniła z nas miłośników wina. Pojawia się jednak pytanie: kto wpadł na to, żeby jeść sfermentowane owoce? No właśnie. Nikt. Szympansy zwyczajne też mają ten gen, trawią alkohol. A zatem można mniemać, że tę samą cechę miał 6 milionów lat temu gatunek, z którego wywodzimy się i my, i szympansy. Nasi praprapraprzodkowie po prostu napotykali sfermentowane owoce. Ale my potrafimy celowo alkohol wytwarzać. Dzięki jednostkom, które miały zdolność, by zaobserwować, zrozumieć i mozolnie, metodą prób i błędów, odtworzyć ten proces. Potem wiedza o stwarzaniu sztucznych warunków tego procesu nawarstwiała się przez pokolenia.

To akurat odkrycie, patrząc z dzisiejszej perspektywy, okazało się wyjątkowo zgubne, bo mamy rzeszę ludzi od alkoholu uzależnionych. Przecież w pewnym momencie, sięgając po ten sfermentowany owoc, ktoś musiał zauważyć, że jest on istotnie dobrym źródłem energii, ale po pewnym czasie pojawia się potrzeba dostarczania sobie coraz większej ilości sfermentowanych owoców i sięgania po nie coraz częściej, bo pojawia się uzależnienie.
Oczywiście. Do tego właśnie – opanowania spożycia – również służą ludziom reguły instytucjonalne zawierające zakazy i nakazy. Dotyczą ilości spożywanego alkoholu oraz sytuacji, w których można go spożywać, i takich, w których jest to zakazane. Wiedza o wytwarzaniu alkoholu kropelka po kropelce wsiąkała w zbiorową pamięć i odciskała się w instytucjach, takich jak zabawa, fiesta, uczta. Proszę zwrócić uwagę, że są kultury, które w ogóle zabraniają picia alkoholu. Widocznie w ich środowisku więcej jest z niego szkody niż pożytku. Czasem się dziwimy, dlaczego zasady zbiorowego postępowania innej grupy i funkcjonujące w niej zakazy są tak dziwne, tak różne od naszych. Są kultury, w których ludzie nie podcierają się prawą ręką. Zawsze używają lewej ręki, bo prawej używa się do czynności towarzyskich i do jedzenia. W środowisku, w którym takie zasady powstały, fekalia musiały być źródłem poważnych kłopotów.

Takie reguły powstają w wyniku obserwacji jakiejś negatywnej konsekwencji czegoś. Ktoś kiedyś musiał sobie zaszkodzić, a ktoś inny to zaobserwować, by potem opracować normę, która by temu zapobiegała.
Raczej szkodziło sobie wielu w bardzo długim czasie. W pewnym sensie ewolucja zabezpieczyła nas przed rezultatami takich błędów. W skrócie wygląda to tak: najpierw nasi praprzodkowie stanęli na dwóch nogach. Dzięki temu poruszając się, tracili niewiele energii. Spionizowana postawa pozwalała np. biec 10 kilometrów za zranionym zwierzęciem, by w końcu to zwierzę padło i można było je zjeść. Jednak dwunożność nas spowolniła.

Najszybszy człowiek na świecie biega z prędkością trzydziestu kilku kilometrów na godzinę, a taki gepard osiąga setkę. Dzięki tej różnicy drapieżniki mogły ludzi łatwo dogonić i pożreć. A skoro nie możemy szybko uciec przed drapieżnikami, to musimy żyć w dużych grupach, które dodatkowo powiększały się wraz z objętością naszych mózgów. Drapieżniki nie atakują całych grup, atakują jednostki. W dużej grupie łatwiej wypatrzyć drapieżnika, łatwiej go też odstraszyć. Są jednostki wyspecjalizowane w tych działaniach, rozmaici stacze i ostrzegacze. Ci zapewne częściej ginęli. W pewnym sensie życie w dużych grupach powoduje, że możemy sobie pozwolić na tego typu „straty”.

Myślałam, że człowiek dawno temu wymyślił sobie, że potrzebuje działać w większej grupie, bo jako jednostka jest w stanie osiągnąć mniej niż we współpracy z innymi przedstawicielami gatunku. Albo wręcz ponieść samotną śmierć.
Niestety, znowu panią rozczaruję. To się stało samo. To nie był jakiś racjonalny wybór naszego gatunku, tylko tendencja do życia społecznego odziedziczona po dalekich przodkach.

Czy zatem z punktu widzenia psychologii ewolucyjnej błąd w życiu współczesnego człowieka ma jakąkolwiek wartość? Czy w ogóle da się go obronić?
No pewnie. Da się obronić nawet głupie błędy. Niektórzy z nas, np. młodzi mężczyźni, mają większą tendencję do ryzyka, do narażania się. Co roku wszak Nagrodę Darwina dostają ludzie, którzy odchodzą z tego świata po popełnieniu z jednej strony śmiesznych, a z drugiej – strasznych błędów. Albo jakichś idiotycznych wyczynów, które były wynikiem podejmowania zbędnego ryzyka. Od czasu do czasu trafiał się zatem w naszej ewolucyjnej historii ktoś, komu przydarzyło się coś przykrego, co zostało zamienione w regułę instytucjonalną, dzięki której wiemy, że czegoś „się nie robi”.

Gdyby gatunki nas poprzedzające błędów nie popełniały i nie wyciągały z nich wniosków, które się przekładały na społeczne reguły, to najpewniej nie bylibyśmy w tym miejscu, w którym dziś jesteśmy. Drzwi raczej nie otwierałyby się na fotokomórkę, a my – pani i ja – nie moglibyśmy zgodnie z regułami użycia telefonu porozmawiać przez ten telefon o tym, po co człowiekowi popełnianie błędów.

Kłopot w tym, że świat staje się coraz bardziej skomplikowany. Dzięki coraz nowszym technologiom coraz szybciej i mocniej przekształcamy środowisko, w którym żyjemy. I nie daje się już w nim z powodzeniem stosować starych reguł. A wiemy, że te reguły, np. obyczaje, zmieniają się bardzo, bardzo wolno. Zatem ryzyko błędu, który nie zdąży nas niczego nauczyć, rośnie.

Tomasz Szlendak, socjolog, profesor zwyczajny na Wydziale Filozofii i Nauk Społecznych UMK, dyrektor Szkoły Doktorskiej Nauk Społecznych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze