1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Epidemia anoreksji trwa – a Instagram i TikTok nie pomagają. „12 lat to już jest standard w mojej praktyce”

Epidemia anoreksji trwa – a Instagram i TikTok nie pomagają. „12 lat to już jest standard w mojej praktyce”

(Fot. Katarzyna Białasiewicz/Getty Images)
(Fot. Katarzyna Białasiewicz/Getty Images)
W gabinetach psychiatrów i psychoterapeutów przybywa młodych dziewczyn z diagnozą: anoreksja. Bombardowane nierealnymi wzorcami urody, wystawione za sprawą mediów społecznościowych na nieustanną ocenę – przypisują wyglądowi wartość niemal moralną. Na czym polega największe niebezpieczeństwo tej choroby? Czy da się z niej wyjść?

Początki anoreksji. Historie Aleksandry, Ani i Kasi

Jedzenie zawsze kojarzyło mi się z przymusem. Nigdy z przyjemnością – mówi Aleksandra, dziennikarka i pisarka. – Przez całe dzieciństwo towarzyszyły mi teksty, które pewnie każdy zna: „Nie wstaniesz, jak nie zjesz wszystkiego”, „Zjedz mięsko, ziemniaki możesz zostawić”. Mięsa nie znosiłam, powodowało u mnie odruch wymiotny. Kiedy w końcu zaczęłam sobie gotować, zobaczyłam, że jedzenie może być fajne. Tyle tylko, że niedługo się tym cieszyłam. Spotykałam się wtedy z chłopakiem, który był trenerem tenisa. Miał wyrzeźbione ciało i przykładał do tego dużą wagę. Ja wcześniej nie myślałam, że z moim ciałem jest coś nie tak, ale on zaczął mnie oceniać, mówił, że nie powinnam jeść tyle cukru, „O, chyba przytyłaś”. Kiedyś kazał mi włożyć koszulkę, jak uprawialiśmy seks, bo mi się fałdki na brzuchu zrobiły. Teraz bym mu dała w ryj, ale wtedy nie miałam odwagi. W końcu zostawił mnie dla superchudziutkiej dziewczyny – a ja zaczęłam ćwiczyć. Chciałam mu pokazać, że też mogę być taka drobna, ale szybko przeszło to w uzależnienie od kontroli własnego ciała. I oczywiście zaczęłam interesować się dietą, tym, co mogę jeść, czego nie. Korzystałam ze stron, które reklamowały spalacze tłuszczu, wszędzie chodziłam z niewielką wagą, restauracja ze znajomymi odpadała, bo nie mogłam tam sprawdzić, ile dokładnie zjem kalorii, jadłam coraz mniej. W pewnym momencie byłam szczęśliwa, jak zjadłam dwie marchewki i warzywa z jogurtem, waga spadała, czułam się świetnie. Zawsze na początku waga szybko spada – trudno się wtedy zatrzymać i pomyśleć rozsądnie o tym, dlaczego spada i dlaczego czuję się tak dobrze. To były początki anoreksji, haj anorektyczny – dziewczyny są tak zafiksowane na chudnięciu, że to je napędza i powoduje wyrzut adrenaliny.

Ania zachorowała, kiedy miała 14 lat. – Najpierw wyglądało to całkiem fajnie – opowiada Iga, mama Ani. – Zaczęła biegać, gotować, interesować się jedzeniem. W pewnym momencie stało się to obsesyjne. Biegała na bieżni zawsze o tej samej godzinie. Jedzenie, które przygotowywała, najpierw było zdrowe, dietetyczne, potem mniej zdrowe, więcej słodkości – i głównie było dla nas. Ona sama jadła coraz mniej. Ale nadal nie widziałam powodów do niepokoju. Zaczęła chudnąć, choć nigdy nie miała nadwagi, była zgrabna, sprawa wagi wcześniej jako temat nie istniała. Czasem miała do siebie jakieś zastrzeżenia, na przykład: „Zobacz, mam za grube uda!” – ale dziewczynki zwykle jakieś zastrzeżenia do swojego wyglądu mają. Ania przestała jeść z nami, zabierała jedzenie do siebie. I miała uwagi do mojego gotowania. Kiedyś zrobiłam zupę pomidorową. Powiedziała, że jej nie zje, bo jest tam śmietana. Tu już mi się ostro zaświeciła czerwona lampka. Tego samego dnia zapisałam ją do psychiatry. Diagnoza: anoreksja. To mnie zdziwiło. Zaprowadziłam ją do lekarza, żeby nią potrząsnąć, a okazało się, że sprawa jest poważna. Choć wtedy jeszcze to nie był etap zagrażający życiu, najgorszy przyszedł parę miesięcy później. To leci błyskawicznie.

Kaśka, córka Doroty, zachorowała jeszcze wcześniej, była wtedy 11-latką. Dorota: – Zaczęło się epizodem depresyjnym, córka mówiła, że jej smutno, że nie może sobie z tym smutkiem poradzić. Potem zauważyłam, że ogranicza jedzenie. Byłam zadowolona, bo miała lekką nadwagę, a do tego chory kręgosłup, parę kilogramów mniej przyniosłoby jej ulgę. Ale nie było z mojej strony presji, nigdy nie mówiłam, że jest za gruba. Zobaczyłam, że zaczęła się inaczej odżywiać, chciała jeść warzywa, razowy chleb, w sumie fajnie. Nie pasowały jej obiady w szkole, więc zaczęłam jej gotować. Któregoś dnia zobaczyłam, że pudełko z obiadem jest schowane w szafce. Zapytałam, czy smakował jej dziś obiad, powiedziała, że bardzo. Już wiedziałam, że mamy problem. Lekarka zaleciła psychoterapię, oczywiście natychmiast Kasię zapisałam, ale nic się nie zmieniało. Dziewczyny manipulują terapeutami, ona też to robiła. A dla mnie decyzja o umieszczeniu jej w szpitalu była zbyt trudna.

Zdaniem psychoterapeutki Joanny Głębockiej pacjentek z zaburzeniami odżywiania jest coraz więcej. – Nie mam danych konkretnych, to moja obserwacja, ale i u mnie w gabinecie, i u znajomych terapeutów takich dziewczyn i młodych kobiet przybywa.

Czym jest anoreksja?

„Pojęcie anorexia pochodzi z języka greckiego od słów: an (brak) oraz orexis (apetyt) i jest powszechnym określeniem na brak łaknienia lub awersję do pokarmu. Zgodnie z dosłownym tłumaczeniem tego pojęcia, przyjęła się błędna teza, że zaburzeniu temu towarzyszy brak apetytu na podłożu psychicznym. W rzeczywistości jednak osoby dotknięte anoreksją odczuwają głód, ale w obawie przed przyrostem masy ciała redukują niemalże do minimum przyjmowanie posiłków i walczą z pojawiającymi się symptomami głodu. Tak więc istotą problemu nie jest utrata apetytu, ale nieprzeciętna umiejętność kontrolowania go. Do utraty łaknienia dochodzi dopiero w znacznie późniejszych etapach choroby” – piszą Natalia Kaźmierczak-Wojtaś i Antoni Niedzielski w artykule „Anorexia nervosa – rys historyczny i ewolucja kryteriów diagnostycznych”.

I choć anoreksja dziś jest chorobą coraz częściej spotykaną, nie jest to „wynalazek” naszych czasów. Od wieków z różnych powodów odmawialiśmy sobie jedzenia. Głodówki z przyczyn religijnych, będące wyrazem ascezy, praktykowało w średniowieczu wiele kobiet, m.in. św. Katarzyna ze Sieny (zmarła w wyniku wyniszczenia organizmu), św. Teresa z Ávili czy, jak się przypuszcza, Joanna D’Arc.

Jako pierwszy anoreksję – tak jak rozumiemy ją dziś – opisał w 1687 roku angielski lekarz Richard Morton. W swojej pracy zaprezentował dwa przypadki – 18-letniej dziewczyny i 16-letniego chłopca, ich chorobę nazwał zanikiem nerwowym. W XVIII i XIX wieku dalej badano to zjawisko, koncepcje co do przyczyn były różne (patologia histeryczna, psychiczna perwersja), zgadzano się jednak co do leczenia: skrupulatna kontrola i karmienie. Na siłę.

Anoreksja to choroba, która wśród zaburzeń psychicznych obarczona jest największym ryzykiem śmierci. Umiera nawet do 22 proc. pacjentów. Z badania P.F. Sullivana, obejmującego ponad trzy tysiące pacjentów z diagnozą anoreksji, wynika, że komplikacje somatyczne mogą stanowić bezpośrednią przyczynę około 56 proc. zgonów, samobójstwa – około 27 proc., a około 17 proc. zgonów pacjentów klasyfikuje się jako śmierć naturalną, do której przyczynia się stan wyniszczenia organizmu.

Kliniczny obraz tego wyniszczenia jest przerażający. Wymieńmy: zawroty głowy, wypadanie włosów, suchość skóry, osłabienie siły mięśniowej, zmniejszenie masy kostnej. Metabolizm zwalnia, wzrost zostaje zahamowany, zatrzymuje się miesiączkowanie, występują problemy z sercem i naczyniami krwionośnymi, w tym słabe krążenie, nieregularne bicie serca, niskie ciśnienie krwi, choroba zastawek serca, niewydolność serca i obrzęk stóp, dłoni lub twarzy. Problemy z układem nerwowym – trudności z koncentracją i pamięcią, zmiany zanikowe mózgu – może dojść do zmniejszenia się wielkości mózgu, co prowadzi do zaburzeń poznawczych, neuropatii obwodowej, mogą wystąpić również napady padaczki, problemy z nerkami lub jelitami.

O samej chorobie wiemy więcej, niestety, nie oznacza to, że o wiele lepiej sobie z nią radzimy. Chorych przybywa – i to coraz młodszych. – 12 lat to już jest standard w mojej praktyce – mówi dr Iwona Gawron-Haduch, specjalista psychiatra dzieci i młodzieży z Centrum Terapii Dialog w Warszawie. – Chorują przeważnie dziewczynki, utarło się, że anoreksja to choroba wyłącznie kobieca, co nie jest prawdą, są i chłopcy, najmłodszy pacjent, jakiego miałam, to ośmioletni chłopiec. Wcześniej były to głównie nastolatki, 13–14 lat, w okresie dojrzewania, bo to czas, kiedy mówi się o nieakceptowaniu swojego wyglądu.

„Zdecydowana większość zachorowań pojawia się przed 18.–20. rokiem życia. Według National Association of Anorexia Nervosa and Associated Disorders około 0,9 proc. kobiet może cierpieć z powodu anoreksji, a 1,5 proc. z powodu bulimii. W Polsce nie przeprowadzono szeroko zakrojonych badań epidemiologicznych na ten temat, jednak szacuje się, że anoreksja może dotyczyć od 0,8 do 1,8 proc. populacji dziewczyn poniżej 18. roku życia. Chorują także chłopcy i młodzi mężczyźni, jednak znacznie rzadziej niż kobiety” – czytamy na stronie Ministerstwa Zdrowia.

Przyczyny anoreksji wśród dziewczynek

Co sprawia, że tyle dziewczyn choruje? Psychoterapeutka Monika Jaroszyńska-Szymczuk uważa, że czynnikiem wyzwalającym jest często Internet. Który co prawda jest z nami nie od dziś, ale teraz dostępny jest – wraz ze smartfonem – także najmłodszym. A w sieci i w mediach społecznościowych dostajemy kanony urody. Kobiety o pięknej, perfekcyjnej – czyli szczupłej – sylwetce i nienagannym makijażu. Wzorzec do naśladowania. W tę pułapkę wpadają dojrzałe emocjonalnie kobiety, a co dopiero mówić o nastolatkach z nieukształtowanym jeszcze mózgiem i niedojrzałym układem emocjonalnym.

A co z trendem ciałopozytywności, kładącym nacisk na akceptację siebie, niezależnie od tego, czy kupujemy ubrania w rozmiarze XS czy XL? – Przepraszam bardzo, ale moim zdaniem ciałopozytywność w odniesieniu do nastolatek to pic na wodę – mówi Monika Jaroszyńska-Szymczuk. – Dopiero kobiety bardziej świadome swojego ciała, swojej seksualności potrafią akceptować siebie w każdym rozmiarze i zrobić z tego siłę. Ale kiedy tożsamość się dopiero kształtuje, to tak nie myślisz. Chcesz być idealna i mieć idealne ciało.

– Problemem według mnie jest nawet nie to, jakie ma być ciało, ale to, jakie się temu przypisuje znaczenie – uważa psychoterapeutka Joanna Głębocka. – Co widać u osób z zaburzeniami odżywiania: że to jest zbyt ważne, o zbyt wielu rzeczach decyduje, przypisywana jest temu wartość niemal moralna. Trzeba zdjąć ciężar, jaki przywiązujemy do tego, czy ciało się wpisuje w standard, czy nie.

Dodatkowo media społecznościowe sprawiają, że nieustająco wystawiamy się na ocenę. Żyjemy pod jej presją. I same uczymy się oceniać innych. A jednak nie każda użytkowniczka Instagrama czy TikToka wejdzie w anoreksję. – W zaburzeniach odżywiania często mamy historię traumy, nadużycia seksualnego, problemów z regulacją emocjonalną – mówi Joanna Głębocka. – Jedzenie i waga to sprawy, które łatwo kontrolować, kiedy rozsypuje się wszystko inne. Dziewczyny dążą do kontroli przez ciało, bo to konkretne, bo łatwo uzyskać efekt: liczę kalorie, spadają kilogramy, czuję się silniejsza i lepsza.

– Żeby była choroba, musi być pewna konstrukcja psychiczna – potwierdza Monika Jaroszyńska-Szymczuk. I dodaje: – Mam koncepcję, że często za zaburzeniami odżywiania stoi nieoczywista, trudna relacja z matką. Dziecko zawsze dostaje podwójny komunikat. Na przykład matka mówi: „Jesteś fajna, jesteś super”, ale jednocześnie, wbrew tym zapewnieniom, ciągle nie do końca jest z dziecka zadowolona. „Dobrze, żebyś miała pasję” – mówi. Córka: „Chcę grać w tenisa”. „Wspaniale, ale może lepiej zapisz się na siatkówkę. Rozwiniesz się fizycznie, będziesz mieć nowe koleżanki, a do tego klub jest blisko. Ale świetnie, że pomyślałaś o tenisie!” Albo zawsze dziecko poprawia: „Ładnie wyglądasz, ale się zapnij, włóż spódnicę zamiast spodni”, „Pięknie narysowałaś, ale gdyby tu jeszcze kwiatek dodać…”. W rezultacie dziecko z jednej strony słyszy, że jest wspaniałe, z drugiej czuje, że nie spełnia żadnych prawdziwych oczekiwań ani fantazji matki.

Dr Iwona Gawron-Haduch uważa, że z tendencją do zaburzeń odżywiania idzie w parze skłonność do perfekcyjności, dążenie do osiągania wyśrubowanych celów. – Dziewczyny z anoreksją to najczęściej pewien konkretny typ: indywidualistki, ambitne, zawieszające same sobie wysoko poprzeczkę wymagań, czasem chcące za wszelką cenę spełnić oczekiwania rodziców. Skupione na nauce, często natomiast ograniczające życie towarzyskie. Na ogół, choć nie jest to reguła, samotne, wyizolowane towarzysko.

Monika Jaroszyńska-Szymczuk również uważa, że problem z relacjami rówieśniczymi jest częsty u dziewczyn z zaburzeniami odżywiania. – I jeszcze jedno – dodaje – anorektyczki to dziewczynki, które nie chcą dorosnąć. Nie chcą przechodzić przez etap dojrzewania, stać się kobietą. Powinniśmy jednak pamiętać, że choć staramy się dać jeden uniwersalny opis anoreksji, nazwać i wyliczyć przyczyny, objawy, ustalić leczenie – to wszystko są uproszczenia i generalizacje. Każda chora jest inna. Wychowywała się w innej rodzinie, ma swój charakter, swoje emocje, swoje sposoby reagowania. I będzie wymagała indywidualnego podejścia.

Jak rozpoznać pierwsze objawy anoreksji?

Dr Iwona Garwon-Haduch podkreśla, że im wcześniejsza diagnoza i wdrożenie odpowiedniego leczenia, tym lepsze rokowania na wyjście z choroby. Tymczasem zwykle chore do lekarza trafiają późno. Bliscy długo nie widzą, co się dzieje. – Anorektyczki i bulimiczki są supersprytne – mówi Aleksandra. – Gdybyśmy założyły agencję reklamową, rozbiłybyśmy bank, byłyby tam same ciekawe pomysły. Mamy multum kreatywności, umiemy kombinować, ukrywać, że nie jemy, że wymiotujemy. Jest dużo trików, które temu służą, więc moja rodzina się nie zorientowała, chłopak na początku też nic nie widział. Zauważyli dopiero wtedy, kiedy nagle rzuciłam wszystko: pracę, studia, siłownię i nie wstawałam z łóżka.

Dziewczyny ubierają się „na cebulkę”, żeby nie było widać wychudzenia. Przy stole symulują jedzenie, a często w ogóle od tego stołu uciekają. Pod najróżniejszymi pretekstami idą z talerzem do siebie do pokoju, unikają wspólnych rodzinnych wyjść na obiad czy na lody. Nie umawiają się też z rówieśnikami albo umawiają się zdecydowanie rzadziej.

Czasem zaczynają ćwiczyć. Trenować. Obsesyjnie. Wręcz katować ciało.

– Pojawiają się też objawy somatyczne, które powinny zwrócić uwagę rodziców – mówi dr Gawron-Haduch. – Zmęczenie, brak energii, bóle brzucha, niedobór witamin, blada skóra, czasem omdlenia. Rodzice szukają wytłumaczeń: stres, dużo nauki, kłótnia z przyjaciółką. Albo depresja. Bo rzeczywiście zmęczenie, brak energii, smutek w oczywisty sposób kojarzą się z depresją. Czasami rodzice odwlekają wizytę u psychiatry, próbują na własną rękę dziecku pomóc, a czas ucieka, zmiany się pogłębiają. Albo nie mieści im się w głowie, że problem anoreksji może dotyczyć ich córeczki, więc go bagatelizują. „Nie jest tak źle, pani doktor”, słyszą często lekarze. „Ona przecież coś je, może mniej, ale to nic dramatycznego”.

A często już jest dramatycznie. I, jeśli nie zainterweniujemy, będzie tylko gorzej.

Leczenie anoreksji

Niestety, nie ma na to prostej recepty. Nie ma leku, który z anoreksji wyleczy. – Oczywiście jeśli z anoreksją współwystępuje depresja, zaburzenia obsesyjno-kompulsywne czy lękowe, można, a nawet trzeba stosować farmakoterapię, która poprawi generalny stan chorej osoby – mówi dr Gawron-Haduch.

Jeśli chodzi o samą anoreksję, mamy kilka dróg – zależnych od etapu choroby. Czyli, mówiąc wprost, od stopnia wyniszczenia organizmu. Bo są sytuacje, kiedy nie da się uniknąć hospitalizacji. Choć leczenie szpitalne jest trudne. Ma na celu przede wszystkim ratowanie życia. I sprowadza się głównie do odżywiania wycieńczonego organizmu. Inną rzeczą jest, jak to odżywianie się odbywa.

Kaśka wylądowała w końcu w szpitalu. „Bezpośrednie zagrożenie życia” – stwierdziła lekarka. Nie było innego wyjścia. – Leczenie równało się karmienie – mówi Dorota, mama Kasi. – A posiłki tam serwowane nie były ani smaczne, ani estetyczne. Osoby, które boją się tłuszczu, nie są w stanie go zjeść, jak zjedzą, to zwracają. Jeśli nie jadły, miksowano im jedzenie – całe, czy to był obiad, na przykład kotlet, ziemniaki, surówka, czy kanapki – i tę zmieloną masę musiały zjeść. Jeśli zwymiotowały, karmienie powtarzano. To było zaprzeczenie mądrej terapii.

Nie jest to sytuacja odosobniona. Słyszałam opowieści o tym, jak dziewczyny pod okiem pielęgniarki miały zjeść na przykład sześć kanapek. To pielęgniarka ustalała, ile, a potem musztrowała i groziła, że jak nie zjedzą, będą karmione sondą.

– W którymś momencie wylądowałam z Anią na SOR-ze psychiatrycznym – mówi Iga. – Przebadali ją, powiedzieli, że są zmiany w pracy serca i natychmiast przyjmują ją na oddział. Wiedziałam, na czym polega leczenie szpitalne, że tam stosuje się rozwiązania siłowe, i bałam się tego. Miałam poczucie, że to w efekcie będzie przeciwko niej. Jeśli wyjdzie ze szpitala i będzie ważyła 33 zamiast 28 kilogramów, to wyskoczy przez okno, bo dla kogoś, kto się boi przytyć 100 gramów, to coś niewyobrażalnie strasznego. Zabrałam ją do domu. Obiecywała, że będzie inaczej – było tak samo.

Iga mówi, że szpital nie oferował intensywnej psychoterapii, która pozwoliłaby dziewczynom oswoić konieczność jedzenia porcji znacznie większych, niż jadły dotychczas. Kasia, córka Doroty, leczyła się w sumie w trzech szpitalach. W żadnym z nich nie było psychoterapii w ogóle. Dzieci same się o nią ubiegały, siedząc pod drzwiami psychologa. Bezskutecznie. Odbywały się natomiast zajęcia terapeutyczne w grupach, socjoterapia albo muzykoterapia. A w jednym ze szpitali dziewczynki chorujące na anoreksję miały sobie przygotować stroje z papieru, bo tematem zajęć był… pokaz mody.

Joanna Głębocka tłumaczy, że niestety w przypadku daleko posuniętego fizycznego wyniszczenia priorytetem jest dostarczanie substancji odżywczych, ponieważ mamy do czynienia ze stanem zagrożenia życia. – Odżywienie jest również niezbędne, aby pacjentka była w stanie skorzystać z psychoterapii – w przypadku ekstremalnie niskiego BMI upośledzone jest funkcjonowanie poznawcze.

– Dla mnie warunkiem przyjęcia na psychoterapię jest informacja, że dziewczyna jest równolegle pod opieką psychiatry – mówi Monika Jaroszyńska-Szymczuk. – Ważny jest też, moim zdaniem, dobry dietetyk kliniczny, mający doświadczenie w pracy z anoreksją. Przyjmuje on właściwie rolę koterapeuty, chore zawierają z nim rodzaj przymierza, ustalają, co będą jeść, na jakich zasadach, kto będzie im to jedzenie robił, często zresztą nie chcą tego nikomu powierzać, gotują same – i dobrze, żeby matka to zaakceptowała. Uczą się stopniowo pewnej elastyczności. Ale też dopuszczenia innej osoby do ich relacji z jedzeniem. Tworzy się przestrzeń do zmian. Na początku nawet niewielkich.

– Są różne nurty w psychoterapii – tłumaczy Joanna Głębocka. – Mamy podejścia bardziej skupione na objawie, na zachowaniu – celem jest wtedy usunięcie objawu. Dziewczyna się głodzi – kiedy przestanie i choćby w jakimś stopniu odzyska wagę, uznaje się ją za wyleczoną. Ale czy to znaczy, że jest wyleczona? No nie. Są też podejścia skupione na głębszych warstwach psychiki, na osobowości. Nie zajmujemy się bezpośrednio objawami, tym, czy ktoś wymiotuje, ile dziennie przyjmuje kalorii, ale skupiamy się na jego celu – po co to robi, z jakiego rodzaju cierpienia to wynika, co jest siłą napędową. Praca psychoterapeuty w anoreksji to praca z osobą, nie z symptomem. Nawet destrukcyjne objawy są próbą przywrócenia równowagi w psychice. Kiedy ktoś jest w terapii, to jest w nim część, która chce wyzdrowieć, i są części destrukcyjne, identyfikujące się z chorobą. Rolę terapeuty rozumiem jako stworzenie takiej przestrzeni, żeby mogło dojść do integracji, która potem sprzyja rozwojowi osobowości.

– W psychoterapii chodzi o to, żeby móc przeformułować obraz siebie na bardziej adekwatny – tłumaczy Monika Jaroszyńska-Szymczuk. – Ale to trwa. Z anoreksji się nie wychodzi w jeden dzień. Nie pracujemy nad tym, że jesteś za chuda. Chora musi zrozumieć, że jest z nią źle, musi nastąpić przełom, iluzja doskonałości musi skruszeć, a jak się skruszy, coś na tych gruzach musi powstać. Budowanie trwa dłużej niż burzenie. Niestety, często matka współpracuje z tą iluzją. Bagatelizuje. Nie do końca daje wiarę lekarzom. Musi upłynąć czas, żeby i ona zrozumiała, żeby stanęła po stronie lekarza. Zazwyczaj wtedy córka ma poczucie, że została zdradzona, ta koluzja musi zostać rozwiązana i dopiero wtedy jest możliwe urealnienie sytuacji i leczenie.

W jakimś momencie – jeśli terapia działa – same dziewczyny zaczynają widzieć, że są za chude. Zwykle zawierają z lekarzem czy psychoterapeutą kontrakt. Umawiają się, ile powinny w konkretnym czasie, na przykład w ciągu tygodnia, utyć. I jeśli ich kontrakt opiewa na 300 gramów, a na wadze widzą o 20 gramów więcej, to znowu dramat. I poczucie utraty kontroli. Dziewczyny karzą się – mają poczucie winy, że przekroczyły zasady, które same sobie wyznaczyły. Trenują, biegają, ćwiczą w siłowni, budują cały system: zjem, muszę „odćwiczyć”.

Dr Iwona Gawron-Haduch podkreśla, że w przypadku nieletnich dziewczynek ważna jest terapia rodzinna. Zmiana całego systemu rodzinnego, bo często w nim leży przyczyna. Joanna Głębocka dopowiada: – Jeśli nawet nastolatka wyjdzie ze szpitala do domu w lepszym stanie, a zderzy się z tym, co chorobę uruchomiło albo ją podtrzymuje, cała wykonana praca idzie na marne.

Drogą do wyzdrowienia w przypadku Ani okazała się hipnoterapia. Iga: – Moja mama usłyszała w telewizji śniadaniowej o psychoterapeutce, która w ten sposób leczy. Od razu pomyślałam: to jest to. Racjonalne argumenty wpadają w próżnię, hipnoza działa na podświadomość, może więc zadziała? I tak się stało. Ania jeździła z moją mamą raz w tygodniu do Łodzi, po drodze wybierała restaurację, do której potem pójdą na obiad. I za każdym razem zjadała w tej restauracji coś innego, raz bułkę, raz jakieś warzywa, raz jajko. Córka mogła do terapeutki dzwonić, ta jej coś nagrywała, Ania słuchała tego przed snem. Powoli zaczęło się coś zmieniać. Umawiały się, że utyje na przykład 200 gramów na tydzień, i Ania się tego trzymała. Przygotowywała sobie posiłki i jadła, ja wstrzymywałam oddech, ale nie komentowałam. I po paru miesiącach zaczęła zdecydowanie zdrowieć.

Gdzie udać się po pomoc?

– Nikt nie prowadzi cię za rękę. Dowiadujesz się, że twoje dziecko jest chore, być może śmiertelnie, i jesteś z tym tak naprawdę sama – mówi Iga. – Sama wyszukujesz lekarzy, terapeutów, szukasz publicznych i prywatnych ośrodków leczenia. Zapisujesz się do grup wsparcia rodziców – i dopiero tam dowiadujesz się wszystkiego. To jest w gruncie rzeczy największa pomoc. Kiedy córka szczęśliwie wyszła z najbardziej dramatycznego stanu, miałam nawet pomysł, żeby zebrać to wszystko do kupy, stworzyć w sieci miejsce, które byłoby zbiorem informacji o anoreksji i leczeniu, rodzajem przewodnika dla rodziców. Nie starczyło mi na to energii, ale uważam, że coś takiego jest bardzo potrzebne.

– Na prywatną klinikę wielu osób nie stać, dla mnie to nie było realne – opowiada z kolei Dorota. – Czułam się bezradna, ustawiona pod ścianą, w sytuacji bez wyjścia. Zabrałam Kasię ze szpitala po trzech miesiącach, zapisałam ją na terapię. Ale nie wiedziałyśmy, ani ja, ani terapeutka, że Kasia na oddziale szpitalnym uzależniła się od środków psychoaktywnych…

– Ostatnio świętowałam rocznicę mądrego, niekompulsywnego chodzenia na siłownię – mówi Aleksandra. – Poznałam fajną trenerkę, roześmianą dziewczynę, która lubi ćwiczyć, ale je pizzę, słodycze, czasem wypije drinka. Lubi sport i zaraziła mnie takim podejściem, udało mi się zbudować fajną relację z ruchem, żeby nie ćwiczyć agresywnie, ale w sposób, który czyni mnie sprawną, gibką. Ale z jedzeniem bywa różnie. Czasem się w ciąg niezdrowego jedzenia wbiję. Wtedy mam wyrzuty sumienia, już nie takie, jak kiedyś, ale zdarza mi się powiedzieć do siebie, że jestem grubą świnią, bo trzeci dzień z rzędu jadłam jakieś buły, jednak zwykle hamuję się, nie karzę za to, staram się usłyszeć siebie.

Kogo dziś widzi w lustrze? – Kiedyś oceniałam skanerem swoje ciało, teraz raczej patrzę sobie w oczy. Dawniej wyliczałam: chodzę na siłownię, ważę tyle i tyle, ten chłopak się we mnie zakochał. Teraz to dla mnie nieistotne rzeczy. Myślę, że zbudowałam fajną, silną kobietę, która umie mówić o uczuciach i emocjach, pozwala sobie na potknięcia i fałdki na brzuchu. Potrafię spojrzeć na siebie z życzliwością. Ale ciągle przeglądam się w oczach innych, chcę być odbierana jako osoba atrakcyjna i inteligentna, jeśli czuję, że tak nie jest, zapadam się w sobie. Może to się też w końcu zmieni?

Ania chorowała krótko. – Od początku do wyzdrowienia upłynął rok. Niemożliwe, a jednak się zdarzyło. To był cud – opowiada Iga. – Tyle że potem był jeszcze cały wachlarz atrakcji, pojawiła się bulimia – podejrzewam, że trwa w jakiejś formie do dziś. Ania je raz dziennie, dość tuczące rzeczy, a jest szczupła. Nie zje niczego, czego nie lubi. Jedzenie jest istotnym elementem jej życia, ale ma do niego specyficzny stosunek.

Kasia studiuje. I jest w terapii. Je tylko to, co sama sobie przygotuje. Zdarza się, że się okalecza. Czasem, kiedy chce to zrobić, dzwoni do terapeuty – mają taką umowę. Bywa jednak, że nie dzwoni. Relacje z rówieśnikami ma trudne. – Mamo, ja do nich nie przystaję – mówi.

Ale żyje. I chce żyć.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze