1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Gdy dzieci tracą nadzieję na szczęście, mogą szukać go w sektach – przestrzega psychoterapeuta Wojciech Eichelberger

Gdy dzieci tracą nadzieję na szczęście, mogą szukać go w sektach – przestrzega psychoterapeuta Wojciech Eichelberger

Ilustracja Katarzyna Bogucka
Ilustracja Katarzyna Bogucka
Nastolatki pozbawione akceptacji mogą szukać jej w sektach i subkulturach. O tym, jak rozpoznać symptomy uwikłania w zagrażające środowiska, ale przede wszystkim, jak temu zapobiegać, mówi psychoterapeuta Wojciech Eichelberger.

Co jakiś czas słyszymy o kolejnej sekcie, która pod pozorem ruchu religijnego, sportowego, a nawet terapeutycznego uwodzi nie tylko dorosłych. Co atrakcyjnego jest w tych grupach, że przyciągają nastolatków?
Jak wiadomo, nastolatki przechodzą przez fazę buntu skierowanego przeciwko rodzicom. Jest on najczęściej związany z nadmiarem kontroli ze strony opiekunów i z właściwą dla dojrzewania potrzebą oddzielenia się od rodzicielskich wzorców i narzucanych przez nich projektów dotyczących przyszłości dorastających dzieci. Ale krytyczne nastawienie nastolatków z reguły rozlewa się także poza granice sytemu rodzinnego, kierując się przeciwko obowiązującej w danej społeczności obyczajowości i wartościom, których produktem i wyrazicielami są rodzice. Stąd atrakcyjność wszelkich propozycji kwestionujących wartości i obyczaje głównego nurtu świata dorosłych. A przecież to właśnie robią subkultury i sekty manifestujące swoją odrębność także poprzez hermetyczny język, estetykę, modę i buntowniczą obyczajowość. Jest ich tym więcej, im gorzej – z punktu widzenia młodych – dzieje się w społeczności dorosłych.

Jedną z cech sekt i zarazem magnesem przyciągającym do nich młodych jest silny, charyzmatyczny przywódca, ktoś, kto budzi podziw, ale kto umie też manipulować. Jak tłumaczyć fakt, że nastolatek ucieka od opresyjnych dorosłych do innych opresyjnych ludzi?
Niewątpliwie żyjemy w czasach chaosu i upadku tradycyjnych zasad, wartości, obyczajów i instytucji, w klimacie postprawdy, postprzyzwoitości i postodpowiedzialności. W świecie informacyjnych baniek, fejków, podziałów, bezwzględnej konkurencji, nienawiści, polaryzacji, kryzysu tradycyjnej rodziny i osamotnienia. A młodzi, dorastający ludzie mają genetyczną potrzebę wiarygodnych autorytetów i silnych, pozytywnych przywódców, jasnego i spójnego systemu wartości i obyczajowości. To daje im elementarne poczucie sensu i bezpieczeństwa.

To paradoks, że młodzi, burząc porządki, szukają porządku.
Z ich punktu widzenia już nie muszą niczego burzyć. Urodzili się bowiem w świecie, który jest w totalnym kryzysie. A to jedynie nasila ich wrodzoną potrzebę życia w społeczności, która się integruje i solidarnie współpracuje w imię nadrzędnych wartości i celów. Dlatego alternatywne subkultury są dla nich azylem, upragnioną grupą odniesienia – wręcz zastępczą rodziną uwalniającą ich, przynajmniej czasowo, od bólu osamotnienia, bycia niezrozumianymi i nieadekwatnymi.

Wydawało się, że potrzebę kontaktów zaspokoją w jakimś stopniu media społecznościowe.
W założeniu tak zapewne miało być. Media społecznościowe miały ułatwiać ludziom odnalezienie właściwej dla nich grupy odniesienia. Niestety, kompletnie w tej sprawie zawiodły. Nieuchronnie stały się bowiem krzywym zwierciadłem dominujących trendów naszej zachodniej kultury, czyli narzędziem propagowania chaosu wartości i norm obyczajowych, zaniku więzi międzyludzkich, hejtu, lansu, rywalizacji i nadkonsumpcji. Dlatego młodzi zbuntowani ludzie albo tworzą realne, bezpośrednio kontaktujące się alternatywne grupy i środowiska, oparte na szacunku, porozumieniu, wspólnocie celów i wartości, albo często na ślepo wciągają się w już istniejące o niepewnej i niesprawdzonej proweniencji.

Sekty i subkultury odwołują się często do samodoskonalenia, pracy nad sobą, propagują pozornie szlachetne idee. Ten mechanizm został pokazany w wielu filmach, między innymi w filmie „Club Zero”. Widzimy w nim, że nawet dobrą ideę, jak zdrowe żywienie, można wypaczyć miękkim wymuszaniem posłuszeństwa przez charyzmatyczną nauczycielkę. Skąd się bierze u młodych potrzeba, żeby w to wchodzić?
Z deficytów rodzicielskich. Bo rodzice nie są już dla młodych autorytetami. Dotyczy to w szczególności ojców. Zapewne większość zapracowanych i (lub) niedojrzałych ojców nie zna swoich dzieci, a dzieci nie znają swoich ojców. Bo niestety dla większości ludzi na świecie najważniejsze stało się posiadanie dużej liczby dóbr i rzeczy, a także popularności. Atrakcyjność sekt i subkultur bierze się w tej sytuacji stąd, że oferują młodym kulturową alternatywę, jaką jest obietnica wewnętrznego doskonalenia, misję ulepszania świata, bliskich i prawdziwych związków z ludźmi, a także życia we wspólnocie.

Pytanie: „Co atrakcyjnego jest w sektach, że nastolatki do nich uciekają?” można odwrócić: „Co nieatrakcyjnego jest w rodzinie, szkole?”.
Zjawisko ucieczki w sekty i subkultury diagnozuje wiele złych stron świata dorosłych. My, dorośli, nie chcemy zobaczyć oczywistości, że zachowanie dzieci jest adekwatną reakcją nie tylko na to, co się dzieje w systemie rodzinnym, lecz także w szkole, w mediach, w Internecie, w życiu politycznym i społecznym. Dzieci na to wszystko patrzą i stopniowo tracą nadzieję na szczęście, a w konsekwencji odechciewa im się w takim świecie żyć. Powszechnie „ratują się” używkami, część wpada w depresję, inni wstępują do sekt, jeszcze inni organizują się w buntownicze grupy, a najbardziej zdesperowani – niestety coraz liczniejsi – nawet próbują odebrać sobie życie.

Dzieciom często brakuje poczucia, że są ważne dla rodziców, same z siebie, nie z powodu ocen, zachowania. A w subkulturach ktoś je akceptuje już na wstępie.
Żeby dzieci czuły się ważne, rodzice muszą mieć dla nich czas, uwagę i radosną ochotę na częste przebywanie z nimi. To coś więcej niż akceptacja. Jeśli dzieci zdradzają objawy jakiejś patologii, to znaczy, że system rodzinny i społeczny jest w pewnej mierze patologiczny. Więc jako rodzice nie zachowujmy się tak, jak wielu politycznych decydentów, którzy w obliczu epidemii depresji wśród dzieci koncentrują się na budowaniu dziecięcych szpitali psychiatrycznych. Podczas gdy rozwiązanie problemu depresji wymaga zmian systemowych, edukacyjnych, zmiany wartości propagowanych przez popularne media. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy i zabrać się do tego, bo inaczej nie nadążymy z budowaniem szpitali.

To jednak długotrwały proces, a reagować trzeba natychmiast.
Ale jeżeli nie wprowadzimy tych zmian, to patologiczne zjawiska będą się nasilać. Opuszczone dziecko będzie sobie radzić tak, jak potrafi, i coraz częściej szukać dla siebie „zastępczej rodziny”.

Jakie są pierwsze tego symptomy?
Pierwszy symptom to izolowanie się. Dziecko stopniowo znika z pola widzenia rodziców, staje się dziwnie spokojne i grzeczne. To objawy rezygnacji, utraty nadziei na to, że w środowisku rodzinnym, szkolnym dostanie to, czego potrzebuje. Przestaje się już upominać, by razem z rodzicami spędzić fajny czas i zamyka się w swoim pokoju. Rodzice są wtedy często zadowoleni, że dziecko nie zawraca im głowy. A ono odpływa. Czasem dosłownie – szuka okruchów ukojenia w narkotykach, używkach. Co robi wtedy system? Ściga dzieci za to, że posiadają więcej niż parę gramów marihuany. A w takiej sytuacji trzeba przede wszystkim zastanowić się nad tym, dlaczego do tego ciągną, czego im brakuje, jakie sfrustrowane potrzeby w ten sposób zaspokajają. I wtedy łatwo dojść do bardzo przykrego, ale cennego wniosku, że system, w którym żyjemy, staje się coraz mniej ludzki, bo coraz gorzej odpowiada na ważne i naturalne potrzeby naszych dzieci.

Jak rodzice odpuszczą dociekanie, dlaczego dziecko się wycofuje, to potem może okazać się za późno na pomoc?
To możliwe. Ale z drugiej strony rodzice muszą bardzo uważać, by za wcześnie nie uznać, że jest za późno. To może być niebezpieczna pokusa służąca uspokojeniu rodzicielskich sumień i zwolnieniu się z konieczności pracy nad poprawianiem relacji z dzieckiem. Łatwiej wysłać je pod opiekę specjalistów, poddać psychoterapii lub ograniczyć naszą rodzicielską troskliwą obecność do troski o regularne podawanie leków. Nader często są to decyzje przedwczesne.

Psychoterapia może być przedwczesna?
Tak – jeśli służy ucieczce od odpowiedzialności za reformę własnego sposobu postępowania wobec dziecka. Ale jeśli już psychoterapia, to rodzinna: mamy i taty też, a nie wysyłanie „popsutego” dziecka do naprawy przez specjalistów. Gdy samo dziecko jest wysyłane na terapię, to w istocie zostaje przez dorosłych wrobione w rolę kozła ofiarnego niewydolnej rodziny, dźwigającego ogromny ciężar nie swoich grzechów. W mojej pracy z dorosłymi pomagam ich dzieciom znacznie skuteczniej, niż gdybym zajmował się bezpośrednio dziećmi.

A co robić, jak już mleko się rozlało, czyli gdy wiemy na pewno, że dziecko uwikłało się w sektę? Jak je stamtąd wyciągnąć, radykalnie odciąć od tego środowiska?
Jeśli nastoletnie dziecko, zaangażowane w jakąś hermetyczną młodzieżową alternatywę lub prowadzoną przez dorosłych zamkniętą społeczność, całkowicie odcięło kontakty z rodziną, to może być zagrożone jakąś formą psychomanipulacji lub nawet przemocy. Wtedy oczywiście, używając rodzicielskich uprawnień, trzeba interweniować: na przykład dotrzeć do tych, którzy pełnią jakieś ważne funkcje w tych środowiskach, i odzyskać kontakt z dzieckiem. A potem zdobyć się na szczerą rozmowę o tym, czego mu zabrakło w rodzinie, co skłoniło do zerwania kontaktu – pamiętając, że radykalne dewaluowanie jego wyboru, zakaz dalszych kontaktów z tym środowiskiem, kary itp. mogą być w oczach dziecka potwierdzeniem słuszności jego decyzji.

Wyrwanie go z takiej grupy to jeszcze nie sukces?
To tylko początek drogi do odzyskania dziecka, to działanie doraźne i objawowe. Jeśli wcześniej nie mieliśmy czasu na budowanie poczucia wartości dziecka poprzez poświęcanie mu czasu i uwagi, a w sytuacji awaryjnej ograniczymy się do ataku, dewaluacji i zakazów, to dodatkowo będziemy je krzywdzić.

Najlepiej oczywiście zapobiegać takim sytuacjom. Co mogą robić rodzice, żeby dla dzieci takie środowiska nie były atrakcyjne?
Nie powiem nic nowego ani oryginalnego: rozmawiać, spędzać czas z dzieckiem, akceptować takim, jakie jest, kochać bezwarunkowo. Jeśli już wylądowało w sekcie, to pytać, dlaczego. I bić się we własne piersi: „Domyślam się, że poświęcasz dużo czasu tej grupie, bo brakuje ci naszej uwagi i spędzania razem czasu. Porozmawiajmy o tym, co możemy poprawić, zmienić”. W życiu społecznym winni wykroczeń nie są zarazem prokuratorami i sędziami we własnej sprawie. Trzeba nam, rodzicom, więcej pokory i zdolności do przyznawania się do błędów.

Wydaje mi się, że jedną z przyczyn ucieczek z domu jest to, że rodzice śrubują wymagania i nie akceptują dzieci takimi, jakie są. Więc one w odruchu samoocalenia szukają środowisk, gdzie czują się akceptowane i chciane.
Właśnie tak. Do sekt religijnych i parareligijnych trafiają najczęściej dzieci odrzucone przez rodziców, często te z domów dziecka. Sekty wykorzystują ich trudną sytuację emocjonalną, otaczając je opieką i troską. To na krótką metę może je ratować przed depresją lub zejściem na złą drogę. Z czasem jednak może je też całkowicie emocjonalnie uzależnić, co sprawia, że mogą stać się łatwą ofiarą manipulacji i (lub) przemocy, co z kolei odcina im drogę do niezależności i zaufania we własne możliwości, czyli tego, co najważniejsze w samodzielnym dorosłym życiu.

Trzeba być czujnym, gdy dziecko zbyt mocno się w coś angażuje, zbyt chętnie i często znika nam z horyzontu?
Na początku spokojnie się temu przyglądać i rozmawiać. Bo może się okazać, że warto z takiego zaangażowania się ucieszyć jako z okazji do usamodzielniania się dziecka. Nie reagować nadmiarowo, nie siać paniki, nie wprowadzać aresztu domowego i kontroli na każdym kroku, bo wtedy nastolatek na pewno znajdzie sposób na bardziej skuteczną konspirację. Lepiej na początku postawić na negocjacje, na szukanie kompromisu, żeby niechcący całkowicie nie zniechęcić go do stawiania pierwszych kroków w kierunku samostanowienia.

Na pewno jednak powinniśmy zaciekawiać się tym, co dziecko robi, czym się fascynuje.
To prawda. Ale poza tym trzeba budować z dzieckiem więź, przedstawiać mu propozycje wspólnych działań, rozmawiać z nim. Bunt nastolatka nie jest niczym złym, wręcz przeciwnie – jest w istocie potrzebny do rozwoju, choć z reguły jest przykry i trudny dla rodziców. Zbuntowane dorastające dziecko domaga się od nas szacunku dla jego indywidualności i odrębności. To ważne potrzeby, które także w interesie przyszłej relacji z dorosłym już dzieckiem trzeba respektować.

Dzieci uciekają w subkultury nie tylko z domów, gdzie się je trzyma krótko, ale i z takich, gdzie im wszystko wolno, gdzie nie mają żadnych granic.
Wychowanie w stylu „wszystko wolno” tylko z pozoru jest rajem. Dzieci potrzebują rodziców wyrazistych i spójnych. Wtedy czują się bardziej bezpieczne, bo nie są przedwcześnie skazane na egzystencjalne wybory i dostają coś, od czego w okresie buntu mogą się odbić.

Uznajemy za porażkę, że dziecko wybiera innych ludzi, nie nas.
Niebezpiecznym złudzeniem wielu rodziców jest uznawanie siebie za najlepsze towarzystwo i środowisko dla ich dzieci. Dorastające dziecko potrzebuje różnorodności doświadczeń, wielu źródeł inspiracji, bo chce żyć po swojemu, a nie być jedynie kopią swoich rodziców.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze