Coraz częściej możemy się spotkać z tematyką przekazów transgeneracyjnych, z informacjami, jak istotny jest bagaż niematerialny dziedziczony po przodkach. Pojawia się wówczas pytanie z gruntu f ilozoficzne: Na ile jesteśmy autorami swojego życia? Na co mamy wpływ, a na co nie? – zastanawia się nasza felietonistka Urszula Sołtys-Para.
Artykuł pochodzi z magazynu „Sens” numer 3/2025.
Jak to się dzieje, że powielamy historie naszych przodków, że powtarzają się wzorce relacji – nie tylko rodziców, lecz także dziadków czy pradziadków? Najciężej jest, gdy dźwigamy bagaże nienazwane, tajemnice opakowane w niewidzialne pudełka, zafoliowane zmową milczenia, a promieniujące niczym niewidzialne fale energetyczne. A jednak gdy wnikniemy w warstwy podskórne, znajdziemy wiele połączeń z tymi, którzy byli przed nami…
Zainteresowanych odsyłam oczywiście do lektur, których na ten temat nie brakuje – nauka zajmująca się zmianami w ekspresji genów niezależnymi od DNA, ale od czynników zewnętrznych, w tym doświadczanych traum, czyli epigenetyka, rozwija się szybko.
Byłam zaskoczona, gdy nawet behawiorystka, do której zgłosiłam się w sprawie mojego nadreaktywnego psiaka, uwzględniła możliwość wpływu zmian epigenetycznych na jego zachowanie. Chociaż w zasadzie nie powinnam się dziwić, bo badania na szczurach wykazują, że doświadczanie silnego stresu wpływa na drugie i trzecie pokolenie, modyfikując zachowanie tych zwierząt. Czyż inne ssaki nie podlegają tym samym mechanizmom?
Dziś jednak chciałam zatrzymać się przede wszystkim na wątkach profilaktycznych – okazuje się bowiem, że znajomość historii rodzinnych nie tylko pozwala nam zrozumieć to, co się dzieje z nami tu i teraz, lecz także może wzmacniać nasze dzieci. W książce „Los, który dziedziczysz. Jak się uwolnić od rodzinnych traum” autorka, węgierska psycholożka Noémi Orvos-Tóth, przytacza badania dowodzące, że „historie rodzinne mogą być również kołami ratunkowymi i cennymi zasobami w trudnych sytuacjach”.
Cytowani przez nią badacze, profesorowie z amerykańskiego Uni wersytetu Emory’ego – Marshall Duke i Robyn Fivush – opracowali listę 20 pytań, które sprawdzały wiedzę dzieci o ich rodzinach. Badaczy interesowało, jakie historie i opowieści są im znane. Pytania zaczynały się od prostego „Czy wiesz…” i znalazły się wśród nich takie, jak: „Czy wiesz, gdzie się twoi dziadkowie poznali?”, „Czy wiesz, co się działo, gdy się rodziłeś/aś?”, „Czy wiesz coś o rzeczach, które przydarzyły się twojej mamie lub twojemu tacie, gdy chodzili do szkoły?”, „Czy wiesz o jakimś krewnym/krewnej, którego/ której twarz zastygła w zrzędliwej minie, bo nie uśmiechała się wystarczająco często?”.
Niektóre pytania są bardziej oczywiste, inne mniej, ale wszystkie są idealne, aby przy wspólnym obiedzie porozmawiać i przekazać opowieść dalej. Niezwykle istotna jest konkluzja płynąca z przeprowadzonych badań – mianowicie, im wyższy wynik dziecko uzyskało na skali „Czy wiesz...” (czyli im więcej informacji o historii swojej rodziny znało), tym silniejsze było jego poczucie własnej wartości. Co więcej, dzieci, które znały więcej historii rodzinnych, rzadziej wykazywały zaburzenia lękowe czy dysfunkcyjne zachowania. Miały także większe poczucie sprawczości. Takie zasoby pomagają w sytuacjach trudnych.
Cytowani badacze przeprowadzali badania podłużne (przez wiele lat), między innymi przed tragicznym atakiem na wieże World Trade Center w 2001 roku w Nowym Jorku i po nim. Doświadczenie tego traumatycznego zdarzenia (traumatycznego dosłownie, bo stanowiącego zagrożenie dla bazowego poczucia bezpieczeństwa) w różny sposób wpłynęło na różne dzieci. „Dzieci, które znały swoje korzenie, szybciej wracały do zdrowia i rzadziej cierpiały na zaburzenia pourazowe” – konkludują Duke i Fivush.
Kolejne wnioski wysnute z przytaczanych badań dotyczą już nie samych dzieci, ale całej rodziny. „Rodziny, które rozmawiają o przeszłości i opowiadają historie o dawnych czasach, funkcjonują bardziej harmonijnie i zdrowo. Łatwiej pokonują przeszkody i lepiej radzą sobie z konfliktami” – czytamy w książce. Hm, a zatem mówienie do dzieci czy wnuków: „Ja w twoim wieku…”, ma głębszy sens, niż się pozornie wydaje.
Nie sama jednak opowieść leczy, ale także sposób jej podania. Nie w tym rzecz, aby teraz przeprowadzić wywiady ze wszystkimi członkami rodziny, spisać je i dać dzieciom z poleceniem wyuczenia się ich na pamięć. Chodzi bowiem o kontekst – wspólny czas, wzajemne słuchanie siebie, uruchomienie skojarzeń, wtrącenie dygresji na wiązującej do tego, co aktualne. „Historie rodzinne nie są jednorazowo przekazywane w ładnie zapakowanym pudełku: są opowiadane na nowo i powtarzane przy wielu okazjach” – pisze autorka „Losu, który dziedziczysz”. Leczące i wzmacniające – jak to zwykle bywa i nie ma w tym nic zaskakującego – są spokojna atmosfera i uważność na siebie nawzajem. W takich okolicznościach historie rodzinne wnikają mimowolnie w pamięć autobiograficzną dzieci i tworzą ich poczucie tożsamości. Dodatkowym argumentem jest, oczywiście, wzmacnianie więzi, kiedy podczas wspólnych ciepłych kontaktów bliskich sobie osób wydziela się oksytocyna, pozwalająca budować zaufanie i zacieśniać relację.
Ważne jest także, aby przekazywane rodzinne historie były prawdziwe – nawet jeżeli ujawniane są tam wątki bolesne, informacje o stratach czy nieszczęśliwych miłościach. Autorka przestrzega przed koloryzowaniem, wybielaniem czy tworzeniem zmyślonych historii. Szczególnie budujące są przekazy niosące nadzieję – o osobach, które doświadczyły niepowodzenia, ale potrafiły się podnieść, wzięły los w swoje ręce, zaradziły nieszczęściu, poszukały wsparcia i uzyskały pomoc. Takie narracje dają siłę, są przeciwwagą dla bezradności.
Noémi Orvos-Tóth ubolewa, że coraz mniej węgierskich rodzin jada wspólnie obiad i spędza czas na rozmowie i słuchaniu siebie. Obserwujemy to przecież także na polskim gruncie; u nas również dominują pośpiech i zmęczenie, a skoordynowanie grafików wszystkich członków rodziny wymaga akrobatycznych kompetencji w niejednym domu. Znajoma anglistka powiedziała mi ostatnio, że coraz mniej brytyjskich mieszkań ma w ogóle kuchnię – jest aneks, a i owszem, w którym zmieszczą się czajnik i toster, i może jeszcze ekspres do kawy. Ot, i cała kuchnia. Jak tam więc gotować, siąść do stołu na spokojnie i jeść wspólnie w relaksującej atmosferze? A kogo stać na regularne obiady w restauracjach?
Jednak, tak myślę sobie, może jeśli nie obiad, to kolacja? Byle wspólnie, byle po siedzieć razem, poopowiadać o sobie, tak zwyczajnie i bez oceniania, bez wypytywania dzieci o oceny szkolne i nadchodzące spraw dziany? Może w te regularne rozmowy można wpleść historie o przodkach? Ta wiedza ukorzenia, wzmacnia poczucie osadzenia na pewnym, solidnym gruncie. To bardzo ważne. Zachęcam zatem.
Ciekawe, czego jeszcze nie wiecie i możecie zapytać rodziców, dziadków, cioć i wujków? O ich przeszłość, ich dzieciństwo, ich radosne wspomnienia i trudne doświadczenia, z którymi sobie poradzili (w jaki sposób?). A potem możecie przesyłać dalej tę odżywczą wiedzę, przekazując ją w sztafecie pokoleń własnym dzieciom.
Urszula Sołtys-Para, psycholożka i psychoterapeutka ericksonowska. Prowadzi prywatną praktykę psychoterapeutyczną w Tychach – pracuje z osobami dorosłymi i rodzinami. Autorka poradników dla rodziców i książki „Przebodźcowani. Szukając siebie w świecie nadmiaru”. Współautorka podcastu „Wspólne słowa”, w którym razem z Anną Dankowską popularyzuje wiedzę z zakresu psychologii.