1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania

Kayah - Poskromienie w sobie złośnicy

Wojowniczość, podejrzliwość, mroczność, mściwość... Mam wszystkie cechy skorpiona – mówi Kayah, znana polska wokalistka. Dodaje, że wciąż uczy się wdzięczności, bo skorpiony dziękować nie lubią.

Sen Kayah

- Mówisz, że w snach prowadzisz drugie życie, że lubisz seks, że wyzwala w tobie bardzo dużo magicznej energii… Czy Kayah śni o seksie?

- Rzeczywiście, mam szalenie bogate sny. Są tak kolorowe i realne, że przeżywam je, jakby były rzeczywistością. Nie ma nocy, bym nie śniła, mam też sny, które się powtarzają. Nie wierzę jednak żadnym sennikom, tylko własnej intuicji. Oczywiście, zdarza mi się śnić o seksie. To bardzo przyjemne sny (śmiech). Kiedyś interesowałam się magią naturalną, ludyczną. W jej podejściu akt seksualny był bardzo ważnym rytuałem, zespoleniem dwóch pierwiastków: męskiego i żeńskiego, a więc yin i yang, scaleniem. Wyzwala wielką energię, fantastycznie łączy dwoje ludzi. Ale nie uznaję seksu bez miłości. Tylko połączony z więzią emocjonalną może zaowocować tę magiczną energią. W seksie liczy się dla mnie, by bardziej dawać niż brać. Zresztą w innych sferach życia też tak mam.

- Słuchałem twojej najnowszej płyty „Kayah & Royal Quartet”. Brak jej dawnej energii Kayah!

- Ta energia wciąż jest, ale przyjęła inną formę. Mniej dotyczy zewnętrzności, ma trafiać do wnętrza. Moje piosenki dzięki nowym aranżacjom zyskały nie tylko drugie życie, ale kształt i znaczenie. Kiedy kwartet zgłosił się z propozycją zagrania wspólnie koncertu na festiwalu „Kwartesencja” z moimi piosenkami w ich nowych aranżacjach, przyklasnęłam w dłonie, mimo obaw. Ładunek emocji i energii przyniósł nam owacje na stojąco. Wkrótce pojawiło się mnóstwo zaproszeń na koncerty. Wszędzie, gdzie graliśmy, wywoływaliśmy burzę wzruszeń i refleksji. Dlatego zdecydowaliśmy się uwiecznić to na płycie. Również po to, by mieć pamiątkę z tych miesięcy życia. Nowe aranżacje wymagają ode mnie także nowej interpretacji. Czuję, że śpiewam je inaczej, jestem bardziej świadoma nie tylko dźwięków, ale i treści. Myślę, że jestem po prostu dojrzała...

- Nie zdarzają ci się już ataki furii?

- Bardzo ciężko pracuję nad tym, żeby się nie zdarzały.

- To znaczy?

- Czytam wiele o duchowości, przyswoiłam sporą wiedzę, a od czterech lat studiuję kabbalah – to moja droga duchowa. To nauka licząca blisko cztery tysiące  lat, nie mająca nic wspólnego z kabałą pojmowaną jako wróżenie z kart. Dzięki swoim narzędziom, jak i prostemu przekazowi dotyczącemu uniwersalnych prawd kosmicznych i ziemskich, pięknie tłumaczy, jak bardzo moja reaktywność jest negatywna. Akcja zawsze spotka się z reakcją. Świadomość tego, że jeśli nie wyciszę swoich emocji, dostanę niewygodny rachunek do zapłacenia, powoduje, że się opanowuję. Mam nadzieję, że dorosłam, by mądrze wykorzystywać, energię, by temperament nie panował już nade mną.

Kayah – nastolatka

- Czy byłaś dziewczyną z dużym temperamentem?

- Tak! Wydawało mi się, że pozjadałam wszystkie rozumy, a z drugiej strony się miotałam, nie wiedziałam, w którym kierunku iść. I byłam zazdrosna – jestem przecież obrzydliwym przykładem skorpiona. Posiadam wszystkie jego negatywne cechy: wojowniczość, podejrzliwość, mroczność, pesymizm, tragizm, mistycyzm, tajemniczość, mściwość... Moja młodość była piękna, ale niezbyt mądra. - Opowiedz o kłótni z mamą, gdy miałaś naście lat. Co wyrzuciłaś przez okno?

- Oto przykład, kiedy nie my, ale właśnie temperament nami rządzi. Trochę mi wstyd. Telewizor.

- Wielki rosyjski Rubin, który ważył 30 kg?

- W furii człowiek ma nieprawdopodobną siłę.

 
- Czemu to zrobiłaś?

- Gdy ojciec zostawił moją mamę, ona mocno się w sobie zamknęła – chodziła do pracy, wracała i zasypiała przed telewizorem. Nie potrafiła

dać sobie rady ze sobą. Wegetowała, a przecież była piękną i młodą kobietą. Bardzo mnie to bolało, bo uważałam, że marnuje swój czas, że ma wielki potencjał. Więc próbowałam różnych metod. Żadna rozmowa z nią nie pomagała i dlatego poleciał ten telewizor.

- I jaki był efekt tej szokowej terapii?

- Krótkotrwały – mama przebudziła się, ale na moment. Dziś dopiero rozumiem, jak musiało być jej ciężko. Znalazła się, w jej pojęciu, w ślepej uliczce. Łatwo nam oceniać innych, choć nie wiemy, czy sami umielibyśmy poradzić sobie z taką sytuacją.

- Co czytałaś w dziecięcych czasach?

- Najbardziej lubiłam czytać o przemianach, w skrócie: jest źle, ale to może się diametralnie zmienić – o tym była moja ulubiona „Mała księżniczka”. Chłonęłam też książki w stylu „Pokój na poddaszu” – ciemną, mroczną opowieść o biednej rodzinie, w której dzieciaki musiały sobie jakoś w życiu radzić.

- Jak myślisz, czemu pociągała cię akurat taka tematyka?

- Może miałam zamiłowanie do takiego cierpiętniczego patrzenia na świat. Może mówiłam sobie, że w przyszłości będzie lepiej, że nie wolno porzucać wiary, nadziei, że wszystko się zmienia, bo nic nie stoi w miejscu. Zawsze chciałam wierzyć, że los znajduje się w naszych rękach. Nie pochodzę z bogatej rodziny, nie było czego nam, dzieciakom, przekazać, poza dobrymi genami, otwartą głową, a to przecież i tak dużo. Nie mając jednak zapewnionego mocnego startu, wiedziałam, że będę musiała polegać na sobie.

- I marzenie o happy endzie spełniło się.

- Dziś z dumą i radością myślę, że jestem szczęściarą, bo robię w życiu to, co lubię i jeszcze mi za to płacą (śmiech). Wysoką ceną jest jednak społeczne przekonanie, że nie mam prawa do prywatności. Ale czym to jest w porównaniu z satysfakcją dobrze zagranego koncertu czy nagrania świetnej płyty z kwartetem Royal. Zawsze bardzo chciałam śpiewać, ale nie myślałam, bym mogła z tego żyć. Sądziłam, że śpiew pozostanie moją pasją, a poprzez edukację zdobędę jakiś inny zawód, dzięki któremu przetrwam, będąc wierna własnej pasji.

- Jaki?

- Chciałam być archeologiem. Pasjonowałam się starożytnym Egiptem. W młodym wieku przeczytałam książkę „Egipcjanin Sinuhe” z milion razy. Fascynująca. Starożytny Egipt stał się dla mnie źródłem...

- ...siły?

- Hmm. Raczej wyznaczył mi cel do osiągnięcia. Ale ojciec nie zgadzał się na to, bym do niego dążyła. Utrudniał mi również realizowanie mojej muzycznej pasji. Nie wiem, czy we mnie wątpił, czy chciał w ten sposób pobudzić wolę walki. To mogło się dla mnie różnie skończyć. Całe szczęście mam silną naturę i przeciwności obróciłam w siłę. Ze swoim synem tak nie eksperymentuję. Chwalę go i nagradzam, zależy mi, by miał silne poczucie własnej wartości…

Zaskakujące macierzyństwo

- Pomówmy zatem o twoim macierzyństwie. Dlaczego zaskakujące?

- To był dla mnie ciężki okres. Zaskoczył mnie mój instynkt, moja biologia, a także chaos, któremu musiałam się podporządkować. Nie wiedziałam, czego się spodziewać. Ostatnio czytałam wywiad z Agnieszką Chylińską. Mówiła, że kryła się po kątach zaszczuta, bo mały ssak, którego powiła, ciągle czegoś od niej chciał. Ja miałam podobnie, tyle że lubiłam karmić. Ale byłam w tej nielicznej grupie kobiet, które mają pecha. Przez ponad pół roku przechodziłam depresję poporodową, byłam wiecznie niewyspana, przerażona krzykiem, kruchością tego malucha i niewspółmiernym ogromem świata. Wcześniej wyobrażałam sobie, że będzie jak w książce – nakarmię, a potem będę mieć spokój. Ale mój syn wciąż jadł. Nie mogłam wyjść z domu na sekundę, bo w ogóle nie przyjmował smoczka...

- Przecież miesiąc po urodzeniu zaczęłaś pracę nad płytą z Bregovićem.

- Ale cały czas miałam Rocha ze sobą. Zawsze.

 
- W studiu?!

- No a jak?! Co pół godziny biegałam z cyckiem do drugiego pomieszczenia. To była makabra! Karmiłam go przez 11 miesięcy – w tym czasie byliśmy nierozłączni. Chociaż nie – gdy miał 10 miesięcy, wyjechałam na 10 dni do Stanów, by dawać tam koncerty. Wtedy on nauczył się chodzić. Bolało mnie, że nie byłam świadkiem tego pierwszego kroku. Mój Roszek musiał się przyzwyczaić, że nie zawsze jestem obok, choć bardzo tego pragnę.

- Teraz też do niego mówisz Roszek?

- Roch, bo to już kawał faceta – ma niski głos i wielką, śmierdzącą stopę. Ale też jest Ronio, Rosio–Pierdziosio. Mówię też Kiciusiu, ale chyba tego najbardziej nie lubi, a z pewnością nie wolno mi tak mówić przy jego kolegach (śmiech).

- A jak cię wkurzy?

- Wtedy jest Roch albo gnojek. To nie jest jednak obraźliwe. Mamy specyficzne poczucie humoru i dystans do języka. Sam Roch, jak był mały, na pytanie, kim chce zostać, jak dorośnie, odpowiadał, że potworem.

Kobieta z temperamentem

- Przeszkadza ci opinia, która kiedyś do ciebie przylgnęła – kobiety z jajami?

- Nie. Uważam, że kobieta z jajami to genialna rzecz. A z pewnością lepsza niż facet bez jaj. Ale ty masz na myśli co innego. Wytwórnia, z którą kiedyś wiązał mnie kontrakt płytowy, nie mogła mnie zniszczyć prawnie, więc próbowała to zrobić w inny sposób – w środowisku. Przypięła mi łatkę osoby niezrównoważonej psychicznie, trudnej do współpracy, nieprzewidywalnej. Niestety, częściowo im się to udało i aż 10 lat zajęło mi odbudowanie mojego wizerunku. Ale dzisiaj wiem, że prawdziwa wolność polega na tym, by mieć w nosie to, co o tobie myślą, mówią, piszą. Ważne, jaki jesteś, co robisz dla innych.

- Dlatego założyłaś własną wytwórnię płytową?

- Wiem, jak wielką pułapką jest uleganie presji firm fonograficznych, szukanie akceptacji środowiska branżowego. Słabsi psychicznie odpadają, choć mają wielki talent. Moje doświadczenia przydały się, chętnie pomagam innym, by nie musieli przechodzić przez podobne rozczarowania. Żeby mogli oddać się temu, co istotne – sztuce. Staram się być wydawcą z ludzką twarzą. Wiem, ile niebezpieczeństw niosą ze sobą stereotypy i pomówienia.

- Ja przez to uciekłem ze wsi! 

- Dla mnie Warszawa jest taką wsią, Polska jest taką wsią. Ja ciągle mieszkam na wsi, gdzie wszyscy mnie rozpoznają, ale zupełnie nie znają, tylko przyswajają sobie bzdury, jakie się tworzy i pisze na mój temat! Gdybym nie nauczyła się mieć swojego terytorium, jakim jest rodzina i dom, gdybym nie potrafiła zachować zdrowego dystansu do tego wszystkiego, to musiałabym się wyprowadzić z Polski. Wierz mi, nie chciałbyś odczuwać pewnych aspektów życia znanej osoby. Podziwiam tych, którzy z premedytacją godzą się na życie publiczne. Choć mi to obce, nie potępiam tego, każdy żyje jak umie. Ja chciałam tylko śpiewać, a dwadzieścia lat temu nie było tabloidyzacji mediów! Ja się na to nie godziłam! Co innego sprzedawać bardzo osobiste płyty, co innego sprzedawać siebie.

- Czy kobiecie z temperamentem trudniej znaleźć faceta?

- Ja mam trudniej, bo jestem osobą publiczną. Ludzie mnie rozpoznają, wierzą w plotki na mój temat, niektórzy mają o mnie wyrobione zdanie, chociaż nie zamienili ze mną słowa. A fajni faceci często się boją, że znajdą się na pierwszych stronach gazet, jeśli publicznie mnie zapytają: „która godzina?”. Kolejna trudność to mój stosunek do nowo poznanych ludzi – muszę zachować jakiś dystans, bo takich, którzy chcieliby się ogrzać przy moim ogniu, jest mnóstwo. Nie wiadomo, kto mnie szczerze adoruje, a kto liczy na profit. Ale nie zamykam się w złotej klatce – chodzę po mieście jak każdy normalny człowiek, bez makijażu czy z pióropuszem pawich piór w tyłku. Mam wielką empatię. Umiem i lubię słuchać innych. Nieznane osoby zwierzają mi się czasem z najintymniejszych spraw. Bez problemu wkładam ich buty i przeżywam to jak własną historię. Czasem tak silnie, że piszę o tym tekst do piosenki. Dlatego nie zawsze, kiedy śpiewam w pierwszej osobie, śpiewam o sobie. Na żywy kontakt z człowiekiem zawsze znajdę czas. Tylko staram się unikać branżowych bankietów i premier. Nie znoszę się też fotografować, udając „high life”. Mierzi mnie taka postawa, nie do końca chyba też odpowiada mi to środowisko. To, że jestem wokalistką, nie znaczy, że muszę uczestniczyć w towarzyskim życiu tzw. elit. Nie należysz do elity dzięki częstej obecności w kronikach towarzyskich. Nie prowadzę więc bogatego życia towarzyskiego, choć jestem i towarzyska, i bardzo energiczna.

- Jaki typ faceta przyciągają energiczne kobiety?

- Typ pierdoły. A przynajmniej tak wynika z moich obserwacji. Ale z kolei tacy mnie nie pociągają. O mężczyzn, którzy zaistnieli w moim życiu, musiałam walczyć, czyli robić wszystko, by zwrócili na mnie uwagę, by zdobyć ich zaufanie... Kobiety o niskiej samoocenie godzą się być z facetami, którzy je zauważyli. Tak jakby nie wierzyły, że mogą sięgać po to, o czym same marzą. To smutne.

- Nadal masz tendencję do pesymizmu?

- Drogą do szczęścia i harmonii w życiu jest umiejętność docenienia tego, co się posiada i dokąd się doszło. Dziękczynność. A ja bezsprzecznie mam za co dziękować. Uczę się tego, bo z natury skorpiona, to, niestety, nie wynika.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze