Gwiazda muzyki, artystka totalna, idolka nastolatek, dziewięciokrotna laureatka Grammy, dwukrotna laureatka Oscara, głos pokolenia Z, awatar internetowej megasławy. Billie Eilish kończy dziś 23 lata i wciąż nas zaskakuje.
Jej kariera to parada osiągnięć głównie związanych z wiekiem: jest najmłodszą laureatką nagrody Grammy za album roku i pierwszą artystką w historii, która zwyciężyła w jednym roku we wszystkich najważniejszych kategoriach. Jest też najmłodszą osobą, która napisała i zaśpiewała motyw do filmu o Jamesie Bondzie oraz najmłodszą piosenkarką w dziejach ze Złotym Globem i Oscarem (a w zasadzie już z dwoma Oscarami). Jej debiut jest natomiast ósmym najczęściej odtwarzanym albumem w historii Spotify. W końcu trzeba to przyznać: muzyka Billie Eilish na zawsze zmieniła brzmienie popu i uczyniła go bardziej ludzkim.
W jej przypadku wszystko jest możliwe. 23-letnia Eilish to prawdziwe odkrycie ostatnich lat i jedna z najpopularniejszych młodych artystek. Nie tylko śpiewa, ale też pisze własne teksty, a swoją twórczością łamie wszelkie konwencje gatunkowe. Do tej pory wydała EP-kę i trzy studyjne albumy, które spotkały się z pozytywnym odbiorem słuchaczy i krytyków. Dodatkiem do jej twórczości jest nietuzinkowy wizerunek pełen sprzeczności – raz jest delikatna, innym razem ostra; raz dziewczęca, a za chwilę nieco ekscentryczna i emanująca męską energią. Sympatyczna i dowcipna, ale też mroczna. Niezwykle dorosła jak na swój wiek, ale nie brak jej wdzięku.
W branży podziwiają ją wszyscy. W przeciwieństwie do poprzednich pokoleń nastoletnich gwiazd popu, Billie niczego nie ukrywa. – Nie sądzę, żeby którykolwiek młody artysta popowy pisał tak osobiste piosenki – zachwyca się Elton John. – Jej utwory pochodzą z jej wnętrza. Przypomina mi Billie Holiday, Sarę Vaughan – to zupełnie stara dusza z wokalnego punktu widzenia – dodaje i podkreśla, że Eilish jest „pochodnią dla nowego pokolenia ludzi, przypomnieniem o przyjemności i przywileju decydowania o tym, jaką osobą chcesz być”. Były dyrektor kreatywny Gucci Alessandro Michele, który swego czasu regularnie współpracował z Eilish, mówi z kolei: „Billie reprezentuje coś zupełnie nowego. Jest stale rozwijającą się artystką z wizją i jest dokładnie tam, gdzie chce być. Praca z nią jest niezwykle stymulująca i zmusza mnie do innego myślenia”.
Wydawało się, że wielkim sukcesem był dla niej rok 2021: album „Happier Than Ever” okazał się wielkim hitem, a okładkowy wywiad i sesja do brytyjskiego „Vogue’a” rozgrzały sieć do czerwoności. Triumfy święcił też utwór „No Time To Die” do filmu o Jamesie Bondzie, za którego zgarnęła Złoty Glob i Oscara. Wtedy jednak nikt się jeszcze nie spodziewał, że rok 2024 będzie dla niej równie przełomowy. Zaczęło się od kolejnej statuetki Grammy i Oscara za piosenkę „What Was I Made For?” do filmu „Barbie” oraz ustanowienia nowego rekordu (najmłodsza twórczyni z dwiema statuetkami Akademii Filmowej na koncie), a w maju wydała kolejny fenomenalny album, „Hit Me Hard And Soft”, który znowu potwierdza jej wielkość.
W międzyczasie pobiła rekord Spotify, przekraczając magiczny próg 100 milionów słuchaczy jako najmłodsza artystka w historii, zagrała kameralny koncert na zamknięciu olimpiady w Paryżu, rozpoczęła kolejne światowe tournée, a jej „Birds of a Feather” od kilku dobrych tygodni nie schodzi z list przebojów. Jej celem na rok 2025 jest głównie koncertowanie (zagra również w Polsce), ale znając ją, możliwe, że przygotuje dla nas o wiele więcej...
Billie Eilish, a właściwie Billie Eilish Pirate Baird O’Connell, urodziła się 18 grudnia 2001 roku w Los Angeles, w rodzinie artystycznej. W wieku 8 lat zaczęła śpiewać w lokalnym chórze, a jako 11-latka – pisać własne piosenki, wzorując się na starszym bracie Finneasie. Od 2014 roku rodzeństwo tworzy razem – on zajmuje się muzyką, ona tekstami i wokalem. Nagrywają w prowizorycznym studiu ulokowanym najpierw w kolorowej sypialni Billie, a teraz w specjalnie wyznaczonym do tego pokoju. Gdy dekadę temu Eilish wrzuciła do sieci delikatny synth-popowy kawałek „ocean eyes”, zaczęło się prawdziwe szaleństwo. Numer błyskawicznie zyskał nieprawdopodobną popularność, był (i nadaj jest!) masowo odtwarzany, udostępniany i komentowany, a Eilish ze zwykłej nastolatki z dnia na dzień stała się wielką gwiazdą. Później utwór wylądował na jej pierwszej EP-ce zatytułowanej „Don’t Smile at Me”, którą okrzyknięto najgłośniejszym debiutem 2017 roku.
Słuchacze szybko poznali się na talencie, wrażliwości artystyczną i ponadprzeciętnym wokalu Eilish. Do tego szybko okazało się, że dziewczyna ma cięty język, jest nieprzewidywalna, charyzmatyczna i nad wyraz dojrzała, o czym można przekonać się wsłuchując się w jej teksty. Najczęściej pisze o miłości i rozstaniach, ale nie boi się poruszać też cięższych tematów, takich jak śmierć, depresja, lęk czy odrzucenie.
W podobnych okolicznościach co „ocean eyes” powstał jej debiutancki longplay „When We All Fall Asleep, Where Do We Go?” – znowu w sypialni i znowu z bratem. Album utrzymany w nieco mrocznej, wręcz niepokojącej stylistyce, również spotkał się z pozytywnym odbiorem krytyków. Przebojem został „bad guy”, ale uwagę zwracają też nastrojowe „when the party’s over”, tajemnicze „bury a friend” i znakomite „you should see me in a crown”.
Tuż po premierze na młodziutką artystkę spada deszcz nagród: Eilish zgarnia m.in. trzy statuetki MTV VMA (debiut, nowy artysta, montaż za klip do „bad guy”), a następnie pięć Grammy, stając się pierwszą w dziejach piosenkarką, która w jednym roku otrzymała nagrody w czterech głównych kategoriach, tj. debiut, piosenka, nagranie i album roku. Doceniono ją również za album wokalny pop. Na gali, jako współkompozytor i producent krążka, pojawił się też Finneas. Odbierając nagrodę powiedział: – Nie zrobiliśmy tej płyty, żeby wygrać Grammy. Nie sądziliśmy, że kiedykolwiek wygramy cokolwiek. Napisaliśmy płytę o depresji, o myślach samobójczych, o zmianach klimatycznych i o byciu złym gościem – cokolwiek to znaczy. Stoimy tutaj w poczuciu wdzięczności i w osłupieniu.
Eilish nie miała typowego okresu dojrzewania. Nie chodziła do szkoły, szybko pojawiła się sława. Od kiedy skończyła 15 lat, żyła dość intensywnie: sesje nagraniowe, wywiady, koncerty, spotkania z fanami. Gdy na początku 2020 roku wybuchła pandemia, wraz z bratem rozpoczęła pracę nad nowym materiałem. Jej drugi krążek został w całości napisany, wyprodukowany i nagrany w studiu znajdującym się w piwnicy ich rodzinnego domu w LA. Pierwszy lockdown był dla niej bardzo dobrym i produktywnym czasem. Całkowicie pochłonęło ją pisanie. Była dumna ze swojej pracy i szczęśliwsza niż kiedykolwiek, stąd też nazwa płyty. – Tak bardzo dojrzałam i poprawiłam swój wokal, to szalone – mówiła. – Myślę, że zmiana to jedna z najlepszych rzeczy na świecie – dodała.
„Happier Than Ever” to trudny, ale piękny album, który opowiada o dorastaniu i odnajdywaniu poczucia własnej wartości. Pod kątem muzycznym jest to materiał, który rozszerzył jej charakterystyczny glitchy-nastrojowy pop na zupełnie nowe terytoria. Tuż po premierze wydawnictwa Billie wróciła do grania muzyki na żywo i wzięła udział w serii festiwalowych koncertów, co było dla niej bardzo emocjonalnym wydarzeniem. – Gdy zobaczyłam, jak fani reagują na moje nowe piosenki, to było niesamowite i surrealistyczne… tysiące dzieciaków śpiewało z całych sił – mówiła. Pewnego ranka obudziła się, sprawdziła telefon i dowiedziała się, że ma siedem nominacji do nagrody Grammy. Przespała rzeczywiste ogłoszenie. – Spóźniłam się, oglądając „Fleabag”. Po raz kolejny! – wyznała. Wkrótce do kolekcji pięciu statuetek za debiutancki album dołączyły kolejne dwie.
Dla Eilish nowy album oznacza nowy wygląd. Tuż przed premierą drugiej płyty artystka przeszła całkowitą metamorfozę. Początkowo ukrywała się przed fanami, ale oni wyczuli pismo nosem. Kiedy w końcu pokazała na Instagramie nowe blond włosy, w sześć minut zdobyła milion „serduszek”, a dwa dni później jej zdjęcie stało się trzecim najbardziej lubianym postem w historii platformy. – Czuję się bardziej jak kobieta – mówiła.
W maju 2021 roku pojawiła się również na okładce brytyjskiego „Vogue’a” w wyreżyserowanej przez siebie sesji zdjęciowej, która wywołała sporo zamieszania w sieci. Artystka zaskoczyła wszystkich, prezentując wizerunek inspirowany złotą erą Hollywood. Zielono-czarne włosy i punkową stylizację zamieniła na blond loki, gorset i dopasowany kombinezon, a wypalające siatkówkę neony, w których zwykle ją widzieliśmy, ustąpiły delikatnym różom, szałwiowej zieleni i ziemistym tonom. Na zdjęciach wyglądała niczym Marilyn Monroe, a łobuzerski image odszedł w odstawkę na rzecz czegoś bardziej dojrzałego.
Jej ciało przez lata było jednym z jej największych kompleksów, dlatego nosiła workowate ubrania, jednak sesja sprawiła, że w końcu poczuła się bardziej komfortowo. – Wcześniej nienawidziłam swojego wyglądu. Teraz czuję się trochę bardziej pewna siebie, dumna z tego, kim jestem i bardziej otwarta na różne rzeczy – mówiła. – Chodzi o to, co sprawia, że czujesz się dobrze. Jeśli chcesz poddać się operacji, idź na operację. Jeśli chcesz nosić sukienkę, w której ktoś uważa, że wyglądasz za dużą, to pierdol to – jeśli czujesz, że dobrze wyglądasz, dobrze wyglądasz.
Efekty sesji podzieliły fanów. Niektórzy okrzyknęli Eilish ikoną ciałopozytywności, inni komentowali, że sesja jest nudna i nijaka. „Daily Mail” zarzucał jej z kolei, że się sprzedała. 20-latka uważała jednak za śmieszne, gdy mówiono jej, że stała się inną osobą. – To była zabawa w przebieranki. Mogę nosić wszystko, co chcę, tak samo jak inni. Ty też możesz się zmieniać. Możesz nosić wszystko i mówić cokolwiek, robić wszystko i być kimkolwiek – komentowała. Niektórzy oskarżyli ją też o hipokryzję, co skomentowała następującymi słowami: – Chciałam pokazać swoje ciało i nagle okazało się, że jestem hipokrytką. Odwróćmy to i bądźmy tym wzmocnieni. Pokazywanie ciała, lub niepokazywanie, nie powinno odbierać ci żadnego szacunku.
Wszystko, co warto wiedzieć o Billie Eilish na obecnym etapie kariery, zawarte jest w tekstach piosenek z jej nowego, wydanego w maju albumu. Gwiazda – coraz dojrzalsza, bardziej świadoma siebie i bogatsza o nowe doświadczenia, których w jej życiu, mimo młodego wieku, nie brakuje – rozlicza się nim z przeszłością, nieudanymi relacjami i nie tylko.
Na pierwszy singiel wybrała „Lunch”, czyli jeden ze swoich najodważniejszych utworów do tej pory. Przyrównując seks do posiłku, Billie omawia swoją seksualność i pragnienie bycia z kobietą – ten temat jest zresztą jednym z wielu definiujących nowy album. Krążek eksploruje też temat pewności siebie, a w wywiadzie dla „Rolling Stone” Billie sama otwarcie przyznała, że utwór pomógł jej lepiej zrozumieć swoją queerową tożsamość.
„The Diner” opowiada z kolei o przerażającej stronie sławy, obsesji i desperacji. To bowiem historia prześladowcy, który stalkował wokalistkę przez kilka miesięcy. Tekst ukazuje osobę z problemami, która przekracza granice i zmaga się z odrzuceniem, a Eilish przyjmuje tu perspektywę swojego szalonego fana, podobnie jak Eminem w utworze „Stan”.
„Birds of a Feather” opisuje natomiast wiarę w miłość, która trwa do końca życia. Billie opisuje to jako potężne połączenie odporne na wyzwania i podkreśla, że chce, aby jej partner był u jej boku przez wieczność. To głęboka eksploracja przytłaczających emocji związanych z przywiązaniem i zaangażowaniem oraz wszelkimi relacjami.
„L’Amour De Ma Vie” oznacza po francusku „miłość mojego życia”, ale Billie omawia tu partnera, który był przeciętny i kochał ją znacznie bardziej niż ona jego. Zanurza się też w złożoność miłości, zastanawiając się nad dawnym związkiem wypełnionym emocjonalnym chaosem. Ton utworu jest jednak beztroski, co oznacza, że jest szczęśliwa, że relacja się skończyła (plotka głosi, że piosenka dotyczy Jesse’ego Rutherforda, wokalisty grupy The Neighbourhood, z którym Billie spotykała się w 2022 roku).
„Chihiro” pokazuje Billie czującą się niedostrzeżoną i niezrozumianą, gdy szuka duchowego i fizycznego połączenia ze światem. Tytuł utworu nawiązuje do oscarowego filmu Hayao Miyazakiego z 2001 roku (rok urodzenia Billie), który opowiada o dziewczynie, która nauczyła się stawiać czoła swoim lękom, rozwijając zwiększone zrozumienie i docenianie życia.
Na nowym albumie gwiazda porusza też wątek wizerunku swojego ciała w numerze „Skinny”, który jest refleksją na temat jej kompleksów. Śpiewa w nim też o pierwszym zakochaniu, a nawet obawach związanych ze starzeniem się. Wyraża niepewność co do swojego wyglądu i podkreśla, że czuje presję, aby spełniać określone standardy i wciąż dążyć do perfekcji.
I chociaż Billie ciągle się zmienia i wymyśla na nowo, wciąż jest pełna humoru, a z jej tekstów płynie czysta mądrość. I za to ją kochamy.
Cytowane wypowiedzi pochodzą z wywiadów dla magazynów „Guardian”, „The New York Times”, „Vogue” i „Vanity Fair”.