Miasto kwitnie, dosłownie i w przenośni. Kolorowe, czyste, z bogatym programem społecznym i kulturalnym. I z ogromnym sukcesem na koncie, czyli w finale zmagań o europejską stolicę kultury. A wszystko za sprawą kobiet, które rządzą tu już drugą kadencję.
Zdobył sławę z kilku powodów. Bo to największe polskie uzdrowisko. Bo szczyci się największą liczbą hoteli cztero- i pięciogwiazdkowych w Polsce. Bo to miasto parków – z jednego płynnie przechodzi się do drugiego, a wszędzie, gdzie tylko spojrzeć – kwiaty: hortensje, tulipany i mnóstwo różnobarwnych róż. Bo zajmuje trzecie miejsce, po Warszawie i Krakowie, w rankingu najczęściej wybieranych miast w kraju – nie tylko w celach turystycznych. Wiele osób osiada tu na stałe. Tak zrobiła Manana Chyb, była naczelna „Zwierciadła". Sprzedała dom pod Warszawą i kupiła mieszkanie z widokiem na Parsętę. Długo szukałam miejsca do mieszkania nad morzem, aż w końcu przyjechałam do Kołobrzegu i od razu poczułam z nim więź – mówi. – To miasto zachwyciło mnie naturą, tym, że ma w sobie pewną łagodność, delikatność, czyli jest idealnym miejscem do życia w tempie slow.
Rozgłos przyniosło Kołobrzegowi zakwalifikowanie się do finału tegorocznej edycji Europejskiej Stolicy Kultury. A kto wie, czy nie najbardziej spektakularnym powodem do sławy jest to, że od prawie sześciu lat rządzą nim kobiety.
Czytaj także: Lublin Europejską Stolicą Kultury 2029
Zaczynają dzień od spotkania przy okrągłym stole w gabinecie prezydentki. Anna Mieczkowska, pierwsza prezydentka w historii Kołobrzegu, ma duże doświadczenie w pracy samorządowej – była zastępczynią prezydenta i członkinią zarządu województwa zachodniopomorskiego. Z wykształcenia nauczycielka nauczania początkowego, pracowała w tym zawodzie 17 lat. Ewa Pełechata, zastępczyni prezydentki ds. gospodarczych, wieloletnia sekretarz miasta. Zaczynała od pracy w szkole jako nauczycielka matematyki. Ilona Grędas-Wójtowicz, zastępczyni prezydentki ds. społecznych. Do pracy w magistracie przyszła z prywatnego biznesu. Prawniczka. Oraz Jolanta Włodarczyk – skarbniczka.
Obecna prezydentka wygrała wybory w pierwszej turze, z prawie 65-procentowym poparciem. Wyższym niż w poprzednich wyborach. Jak to się robi?
– Mieszkańcy dawali mi odczuć, że są zadowoleni z tego, jakie zmiany zaszły w mieście, gdy w czasie kampanii chodziłam z ulotkami po blokach – odpowiada na moje pytanie. – Ale nie wygrywa się kampaniami. Przez całą kadencję koncentruję się na sprawach mieszkańców, pytam, co jest dla nich najważniejsze, konsultuję nasze pomysły.
Zastępczyni Ewa odpowiada, przytaczając anegdotę. Pracowała wtedy w zarządzie miasta za poprzednika Anny Mieczkowskiej. Wśród samych mężczyzn ona – jedyna kobieta. Na jednym z kolegiów usiadła obok zastępcy prezydenta ds. gospodarczych i pyta: „Czy po powrocie do domu też masz galopadę myśli: to trzeba, tamto trzeba?”. A on odpowiada: „Nie, siadam i piszę maile”. Na co ona: „Ale ja mam pranie, sprzątanie, dziecko”. On na nią spojrzał i mówi: „No faktycznie, ty nie masz żony”.
– Jak ktoś mnie pyta, jak my to robimy, odpowiadam, że to efekt ogromnej wyrozumiałości i wsparcia naszych rodzin – mówi Ewa. – Bo my żyjemy życiem miasta. Myślę, że mieszkańcy zauważyli, że bardzo lubimy z nimi rozmawiać i że mogą zwrócić się do nas z każdym problemem, a my podejmiemy się go rozwiązać. Lubimy pracować przy otwartych drzwiach, chyba że jest spotkanie. Nie ma czegoś takiego, że jesteśmy niedostępne. Można spotkać się z nami w urzędzie, dopytać w sklepie, na ulicy. Tak postrzegamy swoją pracę, że robimy wszystko, żeby naszym mieszkańcom żyło się lepiej.
Ilona Grędas-Wójtowicz: Otwarte drzwi to nasze credo, każdy może do nas przyjść, niezależnie w jakiej sprawie. Pojawiamy się na uroczystościach, zwłaszcza tych organizowanych przez naszych mieszkańców.
Fot. Piotr Żagiell
Prezydentce od początku bardzo zależy na tym, żeby do Kołobrzegu przyciągać młodych ludzi. Buduje więc dla nich mieszkania. Nie komunalne, te budował jej poprzednik i – jak mówi – chwała mu za to. Ona zwróciła uwagę na młodych pozbawionych szansy na mieszkanie komunalne, bo mają za wysokie dochody, a zbyt niskie, żeby stać ich było na własne lub na kredyt. I takie osiedle powstaje. Nowoczesne, z fotowoltaiką, placem zabaw. Z myślą o młodych wybudowano przedszkole, rozbudowano żłobek.
– W ubiegłym roku urodziło się tylko 150 kołobrzeżan, robimy wszystko, żeby to się zmieniło, żeby zachęcić młodych do wiązania przyszłości z naszym miastem – mówi.
W centrum uwagi magistratu są inicjatywy mieszkańców. Przywrócono budżet obywatelski i to według Anny Mieczkowskiej był strzał w dziesiątkę. Bo po pierwsze – mieszkańcy mogą przedstawiać swoje pomysły, a po drugie – muszą wykazać się aktywnością, żeby zachęcić innych do głosowania na ich projekty. Z tego budżetu powstają na przykład tereny rekreacyjne.
– Mogę się pochwalić szkołą podstawową bez ocen i prac domowych, działającą tak już od trzech lat, która osiąga bardzo dobre wyniki, jeśli chodzi o końcowe egzaminy – podkreśla prezydentka. – Nasze placówki edukacyjne są innowacyjne, mamy szkołę i przedszkole pracujące metodą Daltona i Montessori. Zawsze powtarzam, że trzeba premiować tych, którzy dążą do podnoszenia jakości.
Gabinet, w którym rozmawiamy w dniu zaprzysiężenia na nową kadencję, utrzymany jest w jasnej kolorystyce. Anna Mieczkowska nazywa ją regeneracyjną: – Śmialiśmy się niedawno, że Kołobrzeg to regeneracja, rewitalizacja i reelekcja, no bo zostałam ponownie wybrana.
Nowa strategia promocyjna miasta wzorowana jest na duńskim hygge i slow life. Wszak to miasto uzdrowiskowe, największe w Polsce. Dlatego natura jest tu tak ważna, dba o nią miejska ogrodnik, kobieta, a jakże. Ale Covid-19 pokazał, że miasta żyjące z turystyki mają problem, gdy zostają zamknięte hotele, sanatoria, usługi, a to główna gałąź gospodarki. Prezydentka postanowiła więc przełamać monokulturę gospodarczą. – Całe miasto objęte jest strefą ochrony uzdrowiskowej – wyjaśnia. – Przygotowałam wniosek o zmianę granic miasta, czyli poszerzenie ich o ościenne gminy. To był trudny proces, bo trzeba było przekonać do tego mieszkańców obwarzankowych miejscowości. Ale nie spotkało się to z ich akceptacją.
Tu robi dygresję, żeby opowiedzieć o korzyściach, jakie zyskaliby mieszkańcy przyłączonych gmin, a jakie mają już mieszkańcy Kołobrzegu i wszyscy, którzy płacą tu podatki, czyli o kołobrzeskiej karcie miasta. – Na 43 tysiące mieszkańców zostało wydanych 24 tysiące kart! – podkreśla z dumą. Karta daje prawo do bezpłatnej komunikacji, rodzicom do becikowego, darmowej opieki nad dziećmi w żłobku i przedszkolu, ulg do centrum kultury i miejskiego ośrodka rekreacji. A także prawo do darmowej rehabilitacji dla seniorów raz w roku. Bo program zdrowotny to jeden z priorytetów obecnej ekipy. Karta od pięciu lat daje rodzicom dostęp do in vitro finansowanego przez miasto – w tym roku urodziło się dzięki niemu 11 dzieci. Pożytki z karty mają też przedsiębiorcy skupieni w Kołobrzeskim Centrum Przedsiębiorczości – sami zgłaszają się z ofertą w postaci rabatów swoich usług i towarów dla mieszkańców, a miasto ogłasza plebiscyt na najlepszą usługę i ją promuje.
A wracając do starań o poszerzenie granic miasta. Panie prezydentki się nie poddają. Złożyły ponownie wniosek, mają pozytywną opinię wojewody i wierzą, że kropla wydrąży w końcu skałę. Chodzi im o to, żeby poza strefą uzdrowiskową ulokować aktywność gospodarczą, tworzyć miejsca pracy.
Kołobrzeg to oczywiście też przyjezdni: kuracjusze, turyści. Wiceprezydentka Ewa Pełechata podkreśla: – Skupiamy się na tym, żeby dobrze ich przyjąć, oni też mocno nas motywują. Konkurencja na Wybrzeżu jest duża, więc chcemy, żeby Koło- brzeg był atrakcyjny.
Fot. Piotr Żagiell
„Drużyna Ani”, jak mówi o teamie w kołobrzeskim ratuszu prezydentka Gdańska Aleksandra Dulkiewicz, ma na koncie wielki sukces – finał ESK. Inicjatywa wyszła od mieszkańców. Ilona Grędas-Wójtowicz przedstawiła ją prezydentce Ani, a ona odpowiedziała: „Robimy”. Wiele osób mówiło, że to ryzykowna sprawa, zwłaszcza przed wyborami. Bo jak miasto nie dostanie się do finału, będzie to wykorzystane przeciwko niej. Ale udało się. Magistrat metodycznie przygotowuje się do głównego rozstrzygnięcia we wrześniu tego roku. Do współpracy zaproszono mieszkańców, między innymi znaną pisarkę powieści historycznych, kołobrzeżankę Elżbietę Cherezińską oraz tutejszego przedsiębiorcę, autora hasła promującego kołobrzeską aplikację ESK: „I sea you”.
Ilona Grędas-Wójtowicz: Decyzja, żeby ubiegać się o ESK, nie była łatwa. Słyszeliśmy komentarze, że co to za pomysł, skoro nie macie w mieście filharmonii ani teatru. Trochę czasu zajęło nam, żeby wytłumaczyć, o co chodzi. Przystępując do pracy nad ESK, same miałyśmy o tym jednak mgliste pojęcie. Cały proces aplikacji jest wielowymiarowy, to wyzwanie w wielu obszarach, nie tylko kultury, ale także w aspekcie społecznym. Bo stawiamy na ludzi, wokół nich budujemy program i działania. Drugim filarem programu ESK jest natura. To, co już na pewno nam się udało, to współpraca w różnych obszarach – od dyrektorów szkół, instytucji kultury poprzez młodzież po mieszkańców.
Projekt już wyszedł poza Kołobrzeg – miasto otrzymało duże wsparcie od ludzi z różnych instytucji z Pomorza, od włodarzy miast, z Polski, Europy.
Anna Mieczkowska: Program ESK pokazuje historię miasta, trudną, zawiłą, ale prawdziwą, nielukrowaną. Weszłam w ten projekt, bo uważam, że Kołobrzeg na to zasługuje. Zdobywanie szczytów nie jest zarezerwowane tylko dla dużych aglomeracji. Mamy ludzi, których udało nam się poderwać do lotu, rozwinęli skrzydła i razem polecieliśmy. Odpadli faworyci, jak Rzeszów, a my, małe nadmorskie miasto, przeszliśmy dalej. Pokazaliśmy, że nie ma dla nas rzeczy niemożliwych. Już zapisałam część inwestycyjną na ten rok, nie rzucam słów na wiatr. Będziemy realizować program ESK bez względu na ostateczne rozstrzygnięcia.
Prezydentka wylicza, co już zrobiono: wyremontowano i oddano mieszkańcom klub Adebar w podziemiach ratusza, gdzie prowadzone są warsztaty, odbywają się koncerty, spotkania. Średniowieczny zabytek, baszta, zamienia się w laboratorium historii i sztuki. I – jak to określa prezydentka – hit absolutny: latarnia morska, która po raz pierwszy od powstania w 1945 roku jest rewitalizowana, nie będzie już dzierżawiona, tylko zostanie przekazana ludziom kultury. Nie tylko na czas ESK. Ma być taką latarnią przyciągającą osoby z pomysłami, którymi chcą się dzielić.
Ilona Grędas-Wójtowicz: Mieszkam tu 23 lata, na moich oczach Kołobrzeg bardzo się zmienił w wymiarze gospodarczym i społecznym. We wszystkich konkursach proces i relacje, które się wypracuje, są o wiele cenniejsze niż sam tytuł. Te relacje z nami zostaną, na nich chcemy budować wizję naszego miasta, to zapisze się w historii.
Fot. Piotr Żagiell
Słucham prezydentek, tego, co i jak mówią, i myślę sobie, że moje pytanie o wysokie poparcie było retoryczne. Bo tutaj wszystko dzieje się przy dużym udziale mieszkańców. Trzeba wybudować ulicę? Prezydentka idzie na osiedle, rozkłada koncepcję i pyta: „Chcecie więcej zieleni czy parkingów?”.
– Jestem za tym, żeby zwiększać tereny zielone, już mamy ich ponad 60 procent, ale zawsze liczy się głos mieszkańców. Zasadziliśmy na przykład wzdłuż alejki prowadzącej do parku Antoniego Szarmacha 400 róż okrywowych, tysiące trzmielin, a jesienią posadzimy dwa tysiące roślin cebulkowych, żonkili i tulipanów, żeby powstał kolorowy dywan. Kiedyś Kołobrzeg był miastem róż, chcę do tego wrócić – delkaruje.
Dla „drużyny Ani” nie ma rzeczy niemożliwych. Wzdłuż jednej z głównej ulic biegła ohydna rura ciepłownicza. Od lat powtarzano, że nie da się nic z nią zrobić. One pokazały, że się da. Kiedy Kołobrzeg pozyskał środki z Polskiego Ładu, cały ciepłociąg wkopano pod ulicę, teraz nie ma po nim śladu. Prezydentka podkreśla: – Nic w mieście nie dzieje się przypadkowo. Mamy architekta miejskiego, który opracowuje rewitalizację wschodniej dzielnicy Podczel z ekoparkiem, ścieżką rowerową. Nasze miasto jest tego warte.
Na początku nie było jednak łatwo. Mówiono, że „baby rządzą, więc Kołobrzeg popłynie”.
Ilona: Nie ma co ukrywać, spotkałyśmy się z dużą falą hejtu. Zrezygnowałam wtedy z mediów społecznościowych, bo uznałam, że nie będę czytać nieprzychylnych komentarzy, chciałam skupić się na pracy.
Ewa: Nie chcę powiedzieć, że mężczyznom trudno było pogodzić się z rządami kobiet, ale podejmowano dużo różnych działań, które miały nas dyskredytować w oczach mieszkańców. Mówiono na przykład, że Kołobrzegiem rządzi pokój nauczycielski, bo jesteśmy z Anią nauczycielkami. Hejt nadal się zdarza, my jednak robimy swoje. Staramy się być cały czas kilka lat do przodu.
Anna: Zarząd to same kobiety. Nie zamieniłabym go na inny, zresztą po wygranych wyborach zaproponowałam paniom kontynuowanie współpracy. Każda z nich jest merytoryczna, pracowita, przywiązana do miasta. Mamy do siebie zaufanie, całodobowy kontakt. Mam też szczęście do urzędników. Wymagam od nich dużo, ale oni widzą, że wymagam przede wszystkim od siebie. Dzisiaj po sesji stali na schodach, bili nam brawo. Przyszli po zaprzysiężeniu z gratulacjami i prezydenckim zestawem ratunkowym: melisą, redbulem, sucharami i miodem na osłodę. Nie ma lepszej recenzji od urzędników.
Ewa: Dzisiaj na radzie miasta ktoś rzucił półżartem, że niedługo to mężczyźni będą musieli mieć w Kołobrzegu pełnomocnika do spraw równości.
Bo w poprzedniej kadencji panie prezydentki powołały pełnomocnika do spraw równego traktowania. Wiele swoich działań zadedykowały kobietom – na przykład projekty prozdrowotne, jak mammografia, badania densytometryczne. Razem z dziewczynami protestowały w obronie praw kobiet. Potem stoczyły batalię o nazwanie jednego z rond Rondem Praw Kobiet.
Ewa: Z taką inicjatywą wystąpiła grupa kobiet i to jedna z najpiękniejszych inicjatyw w naszym mieście. Mimo różnych oporów mamy to! Wspieramy kobiety, bo mężczyznom jest w życiu łatwiej – oni mają żony.
Prezydentka i jej zastępczyni często wstają o piątej rano i objeżdżają miasto, żeby sprawdzić, czy służby komunalne robią to, co do nich należy. Anna przychodzi do urzędu o szóstej, a czasem wcześniej. Czyta korespondencję, dokumenty, przegląda stertę teczek. Lubi być przygotowana i tego wymaga od współpracowników. Ale nie musi, bo tak się dobrały, że one też to lubią, dają z siebie wszystko. Wzajemnie się motywują do pracy, nakręcają.
– Od godziny siódmej toczy się już w urzędzie życie – opowiada Anna. – Tu, gdzie pani siedzi, codziennie o ósmej mamy spotkania. Omawiamy, co danego dnia jest do zrobienia, gdzie idziemy. Rzecznik Michał Kujaczyński – jedyny mężczyzna – informuje nas, co się o nas pisze, bo ja nie czytam komentarzy. Jesteśmy sprawnie działającym teamem.
Ilona: To stereotyp, że kobiety nie umieją ze sobą współpracować. Byli tacy, co nie wróżyli nam przyszłości, powtarzali, że będzie awantura za awanturą. A nam bardzo dobrze się razem pracuje. Każda z nas jest oczywiście inna, ale to jest bogactwo, a nie przeszkoda. Często, gdy któraś się waha, poddajemy to pod dyskusję, podejmujemy decyzję i działamy.
Wszystkie zgodnie przyznają, że praca jest stresująca. Jak się więc regenerują? Anna chodzi do siłowni, jeździ z mężem na rowerze, morsuje. – W kampanii straciłam kilka kilogramów, latając po blokach – śmieje się.
Wszystkie trzy mają wspierających mężów. – Mąż zmienił system pracy, żeby mi pomóc – mówi Ilona. – To sprawiło, że dużo więcej czasu spędza z synem, przez co stał się dla niego bardzo ważny, i super. A jak się regeneruję? Lubię pracę w ogródku, czytam kryminały, podróżuję, podglądam wtedy różne rozwiązania w innych miastach, więc poniekąd też myślę o pracy. Bo ta praca jest uzależniająca!
Ewa, mama dorosłego syna, odpoczywa, morsując.
– Kocham to miasto, szczególnie polecam przyjazd tu jesienią, w sztormową pogodę, kiedy fale szaleją, można wtedy przewentylować płuca. Jak jest mi ciężko, to przypominam sobie słowa Jana Jakuba Kolskiego, który powiedział na spotkaniu po projekcji filmu „Serce. Serduszko”: „Łatwe jest dla mniej zdolnych”. I to sobie w trudnych chwilach powtarzam.