1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. „Kiedy patrzę na jej życie, myślę sobie: dałaś radę, kobieto!”. Rozmowa z Elizą Kubarska, reżyserką filmu „Ostatnia wyprawa” o Wandzie Rutkiewicz

„Kiedy patrzę na jej życie, myślę sobie: dałaś radę, kobieto!”. Rozmowa z Elizą Kubarska, reżyserką filmu „Ostatnia wyprawa” o Wandzie Rutkiewicz

Eliza Kubarska w trakcie wyprawy na Grenlandię, fiord Torsukattak. (Fot. David Kaszlikowski/VerticalVision.pl)
Eliza Kubarska w trakcie wyprawy na Grenlandię, fiord Torsukattak. (Fot. David Kaszlikowski/VerticalVision.pl)
Reżyserka, podróżniczka i alpinistka Eliza Kubarska zaczęła się wspinać dopiero po zaginięciu Wandy Rutkiewicz, jednak oglądając jej najnowszy dokument „Ostatnia wyprawa”, trudno uwierzyć, że nigdy się nie poznały. Podobieństwo przeżyć sprawiło, że tylko ona mogła z taką empatią opowiedzieć historię legendarnej himalaistki.

Mam wrażenie, że dzięki tobie pierwszy raz poznałam Wandę Rutkiewicz bliżej. Nie jako wybitną wspinaczkę, figurę za szybą, ale po prostu jako człowieka. Domyślam się, że osiągnięcie takiego efektu nie było łatwe, bo w wielu jej biografiach często pada stwierdzenie, że była to osoba, której właściwie nie dało się poznać, a przecież wy chyba nigdy się nie spotkałyście.
To prawda, ale wydaje mi się, że znałam ją od zawsze. W moim domu nie było tradycji górskiej, mimo to mama opowiadała mi o Wandzie, która w latach 70., 80. oraz na początku lat 90. niesamowicie inspirowała kobiety. W czasach komunizmu i mocno ograniczonych perspektyw na życie była dowodem na to, że można robić to, o czym się marzy. Ta wizja wyniesiona z domu mieszała mi się później z opiniami, jakie na jej temat krążyły w środowisku górskim, ale nie zastanawiałam się, który z tych wizerunków jest bliższy prawdy. Z tymi wszystkimi, często skrajnie różnymi opiniami, skonfrontowałam się dopiero podczas pracy nad filmem.

Lubię opowiadać o odległych kulturach, jak na przykład o nomadach morza z Borneo albo o żyjących w wysokich Himalajach Szerpach. Tym razem moją bohaterką była Polka, osoba publiczna, powszechnie znana, o której każdy ma coś do powiedzenia. Kiedy tylko zaczynałam mówić, że robię film o Wandzie, ludzie od razu dzielili się ze mną swoimi opiniami i opowiadali bliższe lub dalsze prawdy historie z nią związane. Słuchałam uważnie, a oprócz tego zapoznawałam się z materiałami archiwalnymi, które dostałam od siostry Wandy, Janiny Fies. Było ich tyle, że na dwa lata całkowicie zajęły pokój mojego dziecka.

Mimo takiego ogromu informacji Wandzie wciąż towarzyszy tajemnica. Pomyślałam, że jeśli mam opowiedzieć prawdę o tej kobiecie, muszę tę tajemnicę utrzymać. Ona sama przez długi okres niewiele o sobie mówiła. Zazwyczaj robili to inni. Patrzymy więc na nią z określonej perspektywy, coś jest tam zawsze nadbudowane, przedstawione tak, jak komuś się wydaje albo jak przefiltrował to przez pryzmat swoich doświadczeń. Wykonałam więc naprawdę poważny wysiłek, żeby to, co dopowiedziane, odsiać i poznać ją najbliżej, jak to tylko możliwe. Ważną rolę odegrał odnaleziony przeze mnie audiopamiętnik Wandy. Było tam wiele głęboko filozoficznych, poruszających treści. Słuchając go, wielokrotnie chciałam ją po prostu przytulić i żałowałam, że nie mogę już tego zrobić.

Eliza Kubarska w trakcie wyprawy na Grenlandię, fiord Torsukattak. (Fot. David Kaszlikowski/VerticalVision.pl) Eliza Kubarska w trakcie wyprawy na Grenlandię, fiord Torsukattak. (Fot. David Kaszlikowski/VerticalVision.pl)

Ale dlaczego właściwie wybrałaś właśnie ją? Sama mówisz, że na temat Wandy powiedziano i napisano już bardzo dużo.
Wanda cały czas krążyła gdzieś wokół mnie. Ponad 10 lat temu pracowałam nad filmem „K2. Dotknąć nieba”, opowiadającym o dzieciach wspinaczy, którzy zginęli na tej górze. Kiedy przeglądałam telewizyjne materiały archiwalne z 1986 roku o K2, cały czas wyskakiwała mi Wanda, która w tamtym roku zdobyła ten szczyt jako pierwsza kobieta świata i pierwsza osoba z Polski. Bardzo mnie wtedy irytowała ta jej uporczywa „obecność”, bo w żaden sposób nie pasowała do tamtego filmu, nie miała dzieci, nikogo nie osierociła i zaginęła w zupełnie innym miejscu, ale zaczęłam kolekcjonować te materiały z nią.

Z kolei kiedy pracowałam nad „Ścianą cieni”, czyli historią Szerpów i ekstremalnej wyprawy na Jannu, w 2017 roku odwiedziłam wioskę Ghunsa w Himalajach i okazało się, że była to ostatnia wioska, w której była Wanda przed zaginięciem. Szerpowie doskonale ją pamiętali. Zrealizowaliśmy tam pierwsze sceny do filmu o Wandzie. W Polsce zainteresowanie tematem było duże, ale kiedy próbowaliśmy pozyskać środki na realizację filmu za granicą, okazało się, że na świecie poza środowiskiem górskim Rutkiewicz jest właściwie nieznana. Uznałam, że coś chyba jest nie tak. Pierwsza kobieta, która weszła na najtrudniejszy szczyt świata, taki jak K2, pionierka damskich wypraw, mogłaby być znana niczym Reinhold Messner, ale nie jest. Dlaczego? Im głębiej zaczęłam wchodzić w jej historię, tym więcej smutnych wątków odkrywałam. W pewnym momencie uznałam wręcz za misję to, żeby tę biografię wyczyścić z różnych złych rzeczy, oskarżeń, które wokół niej cały czas krążą, mimo że Wandy nie ma z nami już ponad 30 lat. Poczułam, że muszę tę historię opowiedzieć, że być może nie będzie innej reżyserki, która zrozumie Wandę tak dobrze jak ja.

Dlaczego tak myślisz?
Bo jestem także wspinaczką, a zatem częścią górskiego świata. Znam to środowisko z perspektywy kobiety, mam więc świadomość, z czym mogła się mierzyć.

I chyba wiesz, co mogła czuć, kiedy podważono jej wejście na Annapurnę w 1991 roku.
Tak, dokładnie wiem, w jakim stanie psychicznym była, wyjeżdżając na swoją ostatnią wyprawę, na Kanczendzongę, zaledwie pół roku po Annapurnie. To jest dla mnie trudny temat, ponieważ podobnie jak Wanda zostałam pomówiona, kłamliwie oskarżona o nieuczciwość w górach. Dla wspinacza to jest koszmarne doświadczenie, z którego wychodzi się latami. Ale różnica między mną a Wandą jest duża, bo mnie towarzyszył mąż i partner we wspinaczce David Kaszlikowski, który też był celem tego ataku. Wspólnie radziliśmy sobie z tym strasznym hejtem, który na nas spływał z każdej strony. Tymczasem ona była z tym sama.

W materiałach archiwalnych znalazłam m.in. pierwsze wersje maszynopisów, w których Rutkiewicz prosi Polski Związek Alpinizmu o pomoc w wyjaśnieniu oskarżeń związanych z Annapurną. W tych oryginalnych wersjach jest zawarta masa emocji, które później łagodzi, skreślając niektóre fragmenty i nadpisując nad nimi ręcznie nową, bardziej dyplomatyczną treść. Poruszyło mnie to bardzo, bo doskonale znam straszliwe emocje człowieka, który czuje się niesprawiedliwie zaatakowany. To jest taka matnia, z której trudno się wyplątać. Nieważne, że potem zbiera się komisja, jak w przypadku Wandy, i potwierdza, że była na szczycie, czy tak jak to było u nas, odbywa się sprawa sądowa, którą wygraliśmy – pomówienie i tak staje się częścią twojej biografii i w pewnym momencie musisz to po prostu zaakceptować. Wyrok komisji czy sądu staje się pewnego rodzaju tarczą na wypadek, gdyby ktoś po raz kolejny chciał nas zaatakować. Nie zmienia to jednak faktu, że nawet teraz, kiedy rozmawiamy o Wandzie, to błoto rzucone zarówno na nią, jak i na mnie cały czas gdzieś tam się trzyma, choć przecież zostało niegdyś wyczyszczone.

Eliza Kubarska w trakcie wyprawy na Grenlandię, fiord Torsukattak. (Fot. David Kaszlikowski/VerticalVision.pl) Eliza Kubarska w trakcie wyprawy na Grenlandię, fiord Torsukattak. (Fot. David Kaszlikowski/VerticalVision.pl)

Ta zbieżność doświadczeń was zbliżyła? Ułatwiła ci opowiedzenie tej historii?
Moje doświadczenie dało mi wrażliwość na to, co się jej przytrafiło. Ale trzymałam się w ryzach, by mówić o Wandzie, a nie o sobie, nie przekładać na nią swoich emocji, uczuć, nie robić żadnych projekcji, bo to miała być przecież jej opowieść. Chciałam też wyrobić sobie własną opinię na temat tego, co wydarzyło się na Annapurnie. Udało mi się porozmawiać z ekspertem topograficznym Zbigniewem Kowalewskim, który analizował sprawę i widział oryginalne niepocięte paski slajdów Wandy z ataku szczytowego. Porównywał je ze zdjęciami innych uczestników i nie miał wątpliwości, że wieczorem 22 października była na szczycie. Skąd zatem wzięły się oskarżenia? Dowiedziałam się, że koledzy z bazy dzień później, czyli 23 października, widzieli Wandę idącą znów w górę, a potem w dół. Na podstawie tego wysnuli zarzut, że nie zdobyła góry. Tymczasem Wanda tego dnia była już na zejściu, po szczycie! Zgubiła drogę, dlatego przez chwilę szła znów do góry, wracała na drogę. Czyli oskarżenie powstało z powodu domysłów z dnia następnego. Absurdalne, prawda? Szukałam innych racjonalnych powodów ataku nią. Nie ma. Niesprawdzona plotka o tym, że Rutkiewicz nie weszła na Annapurnę, wylądowała w Polsce przed nią samą. Niestety, do dziś słyszę te same oskarżenia pod jej adresem. Puszczona za plecami plotka odbiera ci możliwość obrony. Kiedy się orientujesz, że ktoś cię o coś oskarża, jest za późno. Wymyślona historia żyje już swoim życiem, a tłumaczenie, że to nieprawda, nie działa, bo nawet życzliwi ci ludzie zaczynają się dystansować, nie wiedzą, w co wierzyć.

Ja przez ponad 10 lat nie miałam odwagi, by mówić o moim przykrym doświadczeniu, wstydziłam się, że taka sytuacja mi się przytrafiła. Ciągle zadawałam sobie pytanie, dlaczego pozwoliłam, żeby ktoś mnie zaatakował? Dziś wiem, że to był ten sam syndrom, który dopada osoby zgwałcone, które często czują się winne tego, co je spotkało. „Czułam się zbrukana” – mówiła Wanda po oskarżeniach, które przeciwko niej wysnuto. I ja też czułam się zbrukana, kiedy podważano naszą prawdomówność. To poczucie wstydu i lęku paraliżowało mnie tak bardzo, że zaczynając pracę nad „Ostatnią wyprawą”, bałam się kierować do ludzi związanych z polskim środowiskiem górskim, bo nie wiedziałam, jaką opinię mają na mój temat. Pierwszą osobą, do której się zwróciłam, była Ewa Matuszewska, dziennikarka, autorka książek, a prywatnie przyjaciółka Wandy. Napisałam do niej wiadomość, a Ewa natychmiast oddzwoniła i powiedziała: „Przyjeżdżaj szybko, bo jestem chora i mam mało czasu. Wszystko ci opowiem”. To była jedna z najważniejszych rozmów, dzięki niej stałam się silniejsza.

Dlaczego środowisko górskie wciąż jest tak bardzo podzielone w kwestii podejścia do legendy Wandy?
Kiedy Wanda jako pierwsza osoba z Polski zdobyła Everest, właściwie z dnia na dzień stała się powszechnie znana, a jej lista wybitnych osiągnięć z roku na rok się wydłużała. To wszystko mogło być powodem do dumy narodowej, ale był jeden „problem” – była kobietą. Przepraszam, że się uśmiecham, kiedy to mówię, ale, niestety, w tamtych czasach dla pewnej grupy ludzi to było jednak trudne do zaakceptowania. Do tego Wanda miała bardzo silny charakter, posiadała wszystkie te cechy, które stereotypowo przypisuje się mężczyznom jako atuty, a w jej przypadku uznawano je za nienaturalne odstępstwo od normy. W jej ambicji widziano chory upór, a w liderowaniu – kłótliwość. Problem polegał również na tym, że była bardzo atrakcyjna. Ktoś mi powiedział wprost, że niektórzy mężczyźni chętniej niż na szczycie K2 widzieliby ją w swoim śpiworze. Tymczasem ona miała swoje cele i na nich się koncentrowała.

To przekonanie chyba pokutuje do dziś. Kiedy Agata Komosa-Styczeń zbierała materiały do wydanej trzy lata temu książki „Taterniczki”, wiele kobiet, często wybitnych wspinaczek, nie chciało z nią rozmawiać, by nie epatować swoimi osiągnięciami, ponieważ te, które zdecydowały się wyjść przed szereg, jak Wanda, były uznawane za kontrowersyjne.

Do dzisiaj wiele z nich nadal przyjmuje męską narrację, chociaż podczas prac nad filmem udało mi się odbyć kilka ciekawych rozmów. Na przykład Ania Okopińska przyznała przed kamerą, że mężczyźni umniejszali ich osiągnięcia w górach. I nie jest to jej subiektywne odczucie, ale fakt. Środowisko górskie wciąż jest bardzo konserwatywne. Niewiele się zmieniło od czasów Wandy, choć do mnie dotarło to późno. W górach wspinałam się głównie z moim partnerem życiowym. Nie zdawałam sobie jednak sprawy, że samą swoją obecnością roztaczał nade mną parasol ochronny. Kiedy nas zaatakowano, głównym celem było zniszczenie kariery Davidowi, który zawsze szedł swoją drogą, organizował pierwsze polskie wyprawy w różne góry świata, a jako fotograf miał pierwsze polskie okładki w branżowych magazynach. Ja oberwałam trochę przy okazji, jak w ceremonii sati musiałam „umrzeć” razem z nim.

Na podstawie fałszywych zarzutów podważano nie tylko nasze osiągnięcia górskie, ale także moje jako filmowczyni. Po świecie za moimi filmami, które zdobywały nagrody na festiwalach, krążyły anonimy, które opisywały mnie jako oszustkę. W tych zakłamanych historiach nie byłam partnerką Davida, dobrą wspinaczką, tylko podporządkowaną mu bezwolną kukłą. To mi uświadomiło, że jako kobiecie można mi przypisać wszystko, bo wiadomo, że się nie obronię, a nawet jeśli spróbuję to zrobić, to nikt moich słów nie weźmie na poważnie.

Marianna Syrokomska-Kantecka w rozmowie z Agatą Komosą-Styczeń mówi o tym, że w krajach, które cechują się słabszym równouprawnieniem, kobieta w towarzystwie mężczyzny staje się niewidzialna. I twierdzi, że to dotyczy również gór. Nie przeszkadzało ci to?
To doskonale wyjaśnia, dlaczego Wanda decydowała się na kobiece wyprawy. Ona miała większą świadomość takich uwikłań i zależności niż ja, choć dziś zdarzają się już zespoły, gdzie pierwsze skrzypce należą do kobiety. Ja też nigdy nie czułam się w cieniu Davida, byliśmy zespołem, mieliśmy własne wyprawy, wytyczaliśmy nowe górskie drogi i nie byłam zależna od decyzji innych ludzi. Nikt mi nie powiedział, że nie mogę jechać, a jak ktoś próbował, to David mówił: „Eliza to mój najlepszy partner wspinaczkowy”. Niestety, dziewczyny z pokolenia Wandy często słyszały, że w góry „bab nie biorą”. Później Wanda zaczęła jeździć już sama, bo i w żeńskim towarzystwie pojawiały się różne animozje. Być może nie była najlepszą liderką, ale nie wynikało to z tego, że źle organizowała wyprawy, bo była w tym świetna. Sponsorzy, których wyszukiwała, wyposażali jej zespół tak dobrze, że męskie ekipy finansowane przez Polski Związek Alpinizmu przychodziły do dziewczyn na jedzenie. Nie była jednak mistrzynią dyplomacji, mówiła to, co myślała.

Mówi się, że góry są kuźnią charakteru, czy to dlatego tak często rusza się w nie z przyjaciółmi, a wraca z wrogami? Co tak naprawdę dzieje się z ludźmi w tak ekstremalnych warunkach?
W górach spadają maski. Spartańskie warunki, niewygoda, lęk o życie, nagłe zmiany planów szybko weryfikują nasze wyobrażenie o sobie i innych. W górach nie da się zbyt długo udawać.

Eliza Kubarska w trakcie wyprawy na Grenlandię, fiord Torsukattak. (Fot. David Kaszlikowski/VerticalVision.pl) Eliza Kubarska w trakcie wyprawy na Grenlandię, fiord Torsukattak. (Fot. David Kaszlikowski/VerticalVision.pl)

Myślisz, że sukcesy Wandy rekompensowały jej nie najlepsze relacje z ludźmi?
W środowisku górskim krąży taka opinia, że Wanda kompletnie nie przejmowała się konfliktami i zerwanymi relacjami, że brakowało jej empatii i wrażliwości, ale to nieprawda. Zaprzyjaźniona z nią Ewa Matuszewska opowiadała mi, że kiedy Wanda wracała z wyprawy, podczas której dochodziło do jakichś nieporozumień, w nieskończoność maglowała z nią tę sytuację, próbując zrozumieć, co tam się właściwie wydarzyło. Wanda była dość zamknięta, ale to nie znaczy, że brakowało jej wrażliwości. Przygotowując się do filmu, poznałam wiele kobiet, które się z nią przyjaźniły. Każda z nich – a są to dzisiaj panie po siedemdziesiątce – to niezwykle ciekawe i inteligentne osoby. W filmie nie było miejsca na wszystkie nasze rozmowy, ale te spotkania były mi potrzebne do tego, żebym mogła zweryfikować to, czego dowiedziałam się o Wandzie. Poza wspomnianą Ewą Matuszewską były to: himalaistka Ewa Panejko-Pankiewicz, siostra Wandy – Janina Fies, przyjaciółka z pracy z Instytutu Maszyn Matematycznych – Krystyna Zapendowska-Starzyk. Najtrudniej było mi dotrzeć do menedżerki Wandy, Marion Feik. Kiedy w końcu zdobyłam jej numer, nie chciała ze mną rozmawiać.

Dlaczego?
Kiedyś pojawił się w polskiej prasie artykuł, w którym jej relacja z Wandą została opisana jako związek lesbijski. Wtedy uznała, że skoro ludzie u nas nie rozumieją, czym jest kobieca przyjaźń, to ona już nigdy nie wypowie się dla polskich mediów. Wybłagałam ją jednak i pozwoliła mi przyjechać do siebie do Austrii bez kamery. Kiedy zaczęłyśmy rozmawiać, okazało się, że Marion podjęła się szukania funduszy na wyprawy Wandy na rynku niemieckojęzycznym, nie biorąc za to ani grosza. Kiedy zapytałam, dlaczego wzięła na siebie taki ogrom pracy, odpowiedziała: She touched my soul (Dotknęła mojej duszy). Kiedy zrozumiała, że za Wandą nikt nie stoi, że nie ma nikogo, kto ją wspiera, wiedziała, że musi jej pomóc. Nie wiem, czy Wanda zdawała sobie z tego sprawę, ale była bardzo charyzmatyczną postacią, przyciągała ludzi. A potem jakaś część z nich czuła się pewnie urażona tym, że nie była w stanie dać im tego zainteresowania.

Kiedy oglądałam relacje z wyjazdów organizowanych przez Fundację Wandalistki, wspierającą kobiece górskie wyprawy, wiele dziewczyn mówiło, że podczas wspinaczki w kryzysowych momentach czują, że Wanda im pomaga. Ty też to czułaś?
W górach nie, ale podczas realizacji filmu – wielokrotnie. Zresztą założycielka Fundacji Wandalistki Daria Sieracka bardzo mi pomagała w przedarciu się przez materiały archiwalne. Ale kobiet w naszej ekipie było więcej. Film tworzyła ze mną Monika Braid, która często musiała wychodzić z roli producentki i wchodzić w rolę mojego psychologa. Za dźwięk odpowiedzialna była Zosia Moruś, a część zdjęć zrobiła Małgosia Szyłak. Dzięki Wandzie poznałam fantastyczne kobiety i, co niesamowite, wszystkie jej przyjaciółki mówiły mi dokładnie to samo – nawet jak Wandy już nie było, to przyciągała do nich całą masę ciekawych ludzi.

Badałaś ten wątek, więc zapytam: naprawdę myślisz, że Wanda może żyć gdzieś w klasztorze? Zawsze wydawało mi się, że to historia w stylu „Elvis Presley żyje”, ale oglądając twój film, pierwszy raz zaczęłam wierzyć, że to się mogło wydarzyć, że taka ucieczka mogła być dla niej czymś kuszącym.
Jej mama do końca życia wierzyła w ten scenariusz, a podczas pracy nad filmem spływało do mnie wiele innych zastanawiających historii. Nawet niezwykle racjonalna Ewa Matuszewska na koniec naszej rozmowy wspomniała, że jakiś czas po zaginięciu Wandy miała w środku nocy dziwny telefon. Podniosła słuchawkę i usłyszała głos Wandy: „Ewunia?”. Zapytała: „Wanda, gdzie ty jesteś? Martwimy się o ciebie, dlaczego się nie odzywasz?”. A kobieta, z którą rozmawiała, odparła: „Przepraszam, wszystko jest dobrze, tylko strasznie mi zimno w tym klasztorze buddyjskim”. Następnego dnia rano Ewa pomyślała, że to był sen, ale kiedy spojrzała na telefon, słuchawka leżała obok aparatu, nie była odłożona na widełki, czyli w nocy Ewa z kimś rozmawiała. I ta twardo stąpająca po ziemi kobieta przyznała, że był to moment, w którym zgłupiała, nie wiedziała, co o tym sądzić. Z kolei ja w trakcie zdjęć do filmu w jednym z położonych wysoko w górach klasztorów spotkałam trzy mniszki, które patrząc na zdjęcie Wandy, z pełnym przekonaniem twierdziły, że przez jakiś czas mieszkała z nimi w tym klasztorze. Ich reakcja była tak naturalna i spontaniczna, że postanowiłam zrobić z tego scenę otwierającą. Jednak po testowych pokazach filmu ludzie mówili mi, że ten początek jest niewiarygodny. Usunęłam go więc, bo miałam poczucie, że zaburzy odbiór filmu. Zostawiłam ten wątek jedynie na zasadzie zaznaczenia, że wybór takiej drogi przez Wandę był możliwy.

Czy to zrobiła? Dla mnie to nie było najważniejsze pytanie. Bardziej interesowało mnie, co się wydarzyło w życiu tej kobiety, że na końcu swojej drogi była tak nieszczęśliwa. Co się stało, że w ogóle mogła brać pod uwagę zniknięcie?
Faktem jest, że była samotna i wykluczona. Meksykanin Carlos Carsolio, do którego ekspedycji dołączyła podczas wyprawy na Kanczendzongę, ostatni człowiek, który ją widział, powiedział: She had no connection to the ground, to come back. Ona nie miała do czego wrócić. Mężczyźni wracali do swoich dzieci z pierwszych, drugich czy trzecich małżeństw. Wszyscy nasi wybitni alpiniści, himalaiści mieli rodziny. Biologia im na to pozwalała. Wanda, kiedy zniknęła, miała 49 lat, ja dzisiaj jestem tylko trzy lata od niej młodsza i wiem, że to jest bardzo ważny moment w życiu kobiety, bo masz świadomość, że pewne drzwi zaczynają się definitywnie zamykać.

Eliza Kubarska w trakcie wyprawy na Grenlandię, fiord Torsukattak. (Fot. David Kaszlikowski/VerticalVision.pl) Eliza Kubarska w trakcie wyprawy na Grenlandię, fiord Torsukattak. (Fot. David Kaszlikowski/VerticalVision.pl)

W jednym z wywiadów powiedziałaś: „Dziecko jest dziełem absolutnym. Mocniejszym i ważniejszym niż wszystko inne”. Macierzyństwo dostarcza sporo adrenaliny, ale jednak nie takiej, jaka towarzyszy wytyczaniu nowych tras. Nie brakuje ci tego?
Kiedy jeździliśmy na wyprawy z moim Davidem, w pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, czy to mi wystarczy. Oczywiście to życie było bardzo ciekawe, emocjonujące, ale gdzieś zaczęły się we mnie budzić pytania na temat macierzyństwa. Wiedziałam, że jeżeli zdecyduję się na dziecko, z tych poważniejszych wypraw po prostu będę musiała zrezygnować. A bardzo bym nie chciała, żeby wychowywało się ono bez matki lub, nie daj Bóg, bez obojga rodziców. To bardzo trudne wybory, ale niczego nie żałuję. Wspinam się nadal, jednak nie ma już we mnie potrzeby sprawdzania, na co mnie stać. Prawda jest taka, że kobiet poważnie działających w górach jest bardzo mało, bo żeby to robić na sto procent, trzeba by powtórzyć biografię Wandy. Oczywiście przy wsparciu i zaangażowaniu partnera można łączyć macierzyństwo ze wspinaczką, znam kobiety, którym się to udaje, i uważam, że jako społeczeństwo powinniśmy je wspierać. Ale większość z nich zderza się z kompletnym brakiem akceptacji. Dzięki wsparciu męża realizuję się teraz jako reżyserka filmów, które często powstają w ekstremalnych warunkach, na przykład zdjęcia do „Ściany cieni” powstawały zimą w Himalajach na wysokości ponad 5000 metrów. Wanda nie założyła rodziny, ale jako pionierka też ciągle musiała się zastanawiać, czy najwyższe góry są miejscem dla niej, bo nie była tam dobrze widziana. Właściwie całe życie musiała toczyć walkę o swoją, ale też i naszą pozycję w tym świecie.

Było warto?
To pytanie, którym zamykam swój film. Moim zdaniem cenę zapłaciła straszną. Ja bym nie chciała ponieść takich kosztów. Ale z drugiej strony, kiedy patrzę na jej życie, myślę sobie: dałaś radę, kobieto!

Eliza Kubarska reżyserka, artystka, alpinistka. Autorka nagradzanych dokumentów: „Co się wydarzyło na wyspie Pam”, „Badjao. Duchy z morza”, „K2. Dotknąć nieba”, „Ściana cieni” oraz najnowszego – „Ostatnia wyprawa”. W 2023 roku otrzymała Grand Prize prestiżowego stowarzyszenia International Alliance for Mountain Film za wybitne osiągnięcia w twórczości filmowej o tematyce górskiej. Uczestniczka wypraw m.in. w Karakorum, Himalaje, na Grenlandię, do Atlasu Wysokiego w Maroku.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze