Jest jak promień słońca, który przebija się przez chmury – ulotna, ale kiedy już ją poczujemy, rozjaśnia świat. Czy rodzi-my się z nią, czy musimy się jej nauczyć? Czy radość to wrodzony dar, który pielęgnujemy przez całe życie, czy może owoc codziennego wysiłku, uważności i wytrwałości? Nie tylko na te pytania o odczuwanie radości w życiu w książce "Męskie gadanie" odpowiedział Robert Makłowicz.
Wywiad jest fragmentem książki „Męskie gadanie” Beaty Biały (wyd. REBIS). Wszystkie skróty pochodzą od redakcji
Beata Biały: Zastanawiam się, czy już od rana jesteś taki radosny.
Robert Makłowicz: Nigdy nie cierpiałem na przewlekłą depresję ani inną smutę. Jasne, czasami człowiek budzi się o czwartej i zastanawia nad sensem wszystkiego. Ale potem zasypia z powrotem, a rano już ptaki śpiewają i wszystko wygląda inaczej. Nigdy nie wpadłem w tak głęboki dołek, żeby wątpić w sens życia.
A co robisz, gdy budzisz się rano i wszystko wydaje się jednak ponure? Bo nie wierzę, że nie masz takich poranków.
Zawsze rano, jak tylko mam gorszy nastrój, robię sobie dobrą kawę i wyciskam sok z granatów. Co ciekawe, im bardziej szaro i brzydko w Polsce, tym lepsze granaty można dostać. To taka mała przyjemność na początek dnia. Później zaczynam myśleć o prostych rzeczach, które sprawią mi radość – na przykład, że wieczorem przeczytam nową książkę albo że już za tydzień pojadę w jakieś ciekawe miejsce. Albo planuję, co sobie przygotuję na obiad. Właśnie te drobne przyjemności nadają codzienności sens. Przecież nie można żyć tylko dla wielkich, niezwykłych uniesień – to by się źle skończyło. Kiedy Rossini, który był dojmującym smakoszem, uznawał, że coś nie jest warte jego podniebienia, to nie jadł nic. Potrafił nie jeść przez kilka dni, jeśli coś nie spełniało jego oczekiwań.
Ciekawe podejście…
Ale nie dla mnie. Ja lubię cieszyć się z drobnych rzeczy. Na przykład dzisiaj, choć mam cały dzień dość zajęty, już się cieszę, że po naszej rozmowie zrobię sobie leczo z pomidorów, które znalazłem na Kleparzu. Jutro ma być ładnie, to pojeżdżę sobie skuterem. Już to mnie cieszy. Takie małe rzeczy. I myślę, że kluczem do życia pełnego radości jest nauczyć się doceniać te małe momenty, a nie czekać na jakieś wielkie szczęście, które może nigdy nie nadejść. Życie składa się w większości z tych drobnych rzeczy. Nasza polska mentalność to taka sinusoida – w jednej chwili zryw, wielka energia, a potem letarg. Ale przecież nie musimy zawsze żyć w tych skrajnościach. Wystarczy trzymać się trochę wyżej, na takim przyjemnym poziomie, i cieszyć tym, co mamy. Jeśli zdarzy się coś naprawdę radosnego, to super, ale nie można przecież czekać na to, grzebiąc się w smutkach.
Co jeszcze cię cieszy?
Nawet takie drobne rzeczy jak wypastowanie butów. Mam całą szufladę pełną różnych akcesoriów do pielęgnacji butów. Każdy rodzaj skóry wymaga przecież innych narzędzi – inaczej czyści się welur, inaczej lakierowaną skórę. Uwielbiam pielęgnować swoje buty, mam ich sporo i każda para wymaga odpowiedniej troski. A jak człowiek wypastuje trzy pary i tak patrzy na nie, czyściutkie, pachnące, to od razu mu lepiej, bo ma poczucie dobrze spełnionego obowiązku. Ba, można je następnego dnia włożyć i zrobić wrażenie! Lubię też kupować buty.
Myślałam, że tylko kobiety potrafią przepaść w sklepie z butami. (śmiech)
Jestem bardzo kobiecy. (śmiech) Spędzam w sklepie więcej czasu niż moja żona! Ona nie przepada za wspólnymi zakupami, uważa, że mitrężę czas. Bo ja mogę godzinami przymierzać, sprawdzać metki – to dla mnie prawdziwa przyjemność. Jutro idę kupić sobie trencz i już się cieszę na samą myśl o wyborze. Ale uwielbiam robić też zakupy spożywcze. Najlepiej na Kleparzu, naszym lokalnym targu. Jak tam chodzę, to naprawdę czuję radość. Na przykład dzisiaj dostałem trochę przejrzałych pomidorów. Pani miała je wyrzucić, a przecież idealnie nadają się na leczo. Do tego dokupiłem węgierską paprykę i już wiem, że będzie pysznie. W tym chodzeniu po targu wielką radość sprawiają mi też rozmowy z ludźmi. Znam wszystkich sprzedawców, mam swoich ulubionych, wiem, co u nich się dzieje. Zawsze wdam się w jakąś ciekawą pogawędkę. Jeśli chodzi o zakupy, nie cierpię chodzić tylko do sklepów budowlanych, wybierać armatury i kafli. Tego typu zakupy zostawiam mojej żonie.
Zastanawiam się, czy ta radość z jedzenia i odkrywania nowych smaków była zawsze, czy pojawiła się dopiero w trakcie kariery. A może to gotowanie w połączeniu z podróżą sprawia, że jak opowiadasz o jedzeniu, to z taką pasją, że twoja euforia aż się udziela.
Jestem w połowie z genów, a może nawet więcej, Ormianinem. Ormianie to wieczni wędrowcy, rozsiani po całym świecie, jest ich więcej poza Armenią niż w samej Armenii. Może to właśnie ta ormiańska natura w połączeniu z marynarskim duchem mojego ojca sprawiły, że kocham zmiany, lubię odkrywać świat i czuję się dobrze w wielu miejscach. Zawsze wracam z sentymentem do swoich początków. Moja pierwsza książka, C.k. kuchnia, to było niezwykłe przeżycie. Wydałem ją, a później została przetłumaczona na kilka języków. Nie mogłem uwierzyć, że to naprawdę się dzieje. Pamiętam, jak odbywałem podróż po Węgrzech, jeszcze przed czasami Orbána, i tam spotkałem się z tłumaczeniem mojej książki – Café Museum, ale też C.k. kuchnia. Nawet na czeski ją przetłumaczono!
(Fot. materiały prasowe wydawnictwa REBIS)
To naprawdę niesamowite uczucie, kiedy jedziesz do obcego kraju i widzisz swoją książkę w innym języku. Ale też kanał na YouTubie!
Przyszła pandemia, nie wiedzieliśmy, co robić, a ja znowu znalazłem coś nowego. Trochę zmusiła mnie, żeby pójść na swoje. To był przełom w moim życiu. Na początku na moim kanale na YouTubie dzieliłem się przemyśleniami, wspomnieniami, rozmawiałem z ludźmi. Potem zacząłem gotować w domu, żeby osłodzić ludziom czas zamknięcia. A kiedy już można było podróżować, choć w ograniczony sposób, ruszyłem w podróż po Dalmacji i kręciłem mnóstwo filmów. To było terapeutyczne nie tylko dla mnie i naszej ekipy, ale też dla tych, którzy oglądali. Wszystko to było spontaniczne, działanie z impulsu.
Może więc rację miał Dalajlama, który powiedział: „Radość nie jest czymś gotowym. Pochodzi z twoich własnych działań”.
Myślę, że trzeba byłoby o tym pogadać ze Świętym Franciszkiem. Ciekawe, czy jego cieszyły rozmowy z ptakami. Z zapisów wiemy, że chyba tak. Święty Franciszek, biedaczysko z Asyżu, miał w sobie tę prostą radość, która płynęła z kontaktu z naturą. Co do moich sposobów na celebrowanie radości – podróże i dobre jedzenie są ważne, ale podróż sama w sobie może czasem być aktem desperacji. Niektórzy ludzie w swoim zagubieniu jadą przed siebie, myśląc, że to coś zmieni. Ale bez odpowiedniego podejścia podróż nie przynosi radości. Nie chodzi o samą podróż, ale o to, jak ją przeżywamy. Miłość fizyczna jest czymś niezwykle przyjemnym, ale w nadmiarze to już choroba, tak jak seksoholizm. Podobnie z winem – uwielbienie dla dobrego wina jest piękne, ale alkoholizm to zupełnie inna sprawa. Chodzi o to, by nie przesadzać, bo wtedy przestaje nas to cieszyć. A przecież ludzkość przy stole jest pokojowa, radosna – to ważny element życia.
A czy radość zmienia się z wiekiem?
Myślę, że nie. Zawsze cieszę się z małych rzeczy. Najczęściej to właśnie te drobne, codzienne momenty przynoszą radość. Jeśli czekamy tylko na wielkie wydarzenia, to możemy się nigdy nie doczekać. Wtedy radość nas ominie, a z nią przychodzi smutek.
Po co jest radość?
Radość jest po to, żeby można było czasem doświadczyć smutku, i odwrotnie. Smutek jest stanem chwilowym, przejściowym, który sprawia, że radość smakuje jeszcze lepiej. Młodym ludziom, którzy mają o wiele więcej powodów do zmartwień niż ja, choćby dlatego że mam sześćdziesiąt lat i raczej mi nie grozi, że się ugotuję razem z planetą, powiedziałbym, żeby cieszyli się najmniejszymi rzeczami. Mamy wojnę blisko naszych granic, zmiany klimatyczne, które mogą zagrażać przyszłym pokoleniom. Carpe diem – cieszmy się tym, co mamy dzisiaj, na przykład ciepłem we wrześniu. Smutek też jest potrzebny, bo gdyby go nie było, skąd wiedzielibyśmy, czym jest radość? Życie to zbiór doświadczeń, który musi zawierać wszystkie elementy, by był pełny. Smutek i radość współistnieją, są jak dwa przeciwległe bieguny tej samej rzeczywistości. To są uczucia, które sprawiają, że życie ma sens.
(Fot. Wojtek Biały)
Robert Makłowicz - dziennikarz, krytyk kulinarny i nieustraszony podróżnik, który kiedyś wprowadzał Polaków w kulinarne zakątki świata w telewizji publicznej, a dziś króluje na YouTubie. Autor książek, takich jak Fuzja smaków, Café Museum czy C.k. kuchnia, w których łączy smaki i kultury w wyjątkowy sposób. Jeśli chcesz spróbować jego kulinarnych inspiracji z podróży, zajrzyj do warszawskiego hotelu Bristol – tam smak podaje się na talerzu.