1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. W roli głównej... Dawid Podsiadło

W roli głównej... Dawid Podsiadło

Dawid Podsiadło (Fot. Daniel Jaroszek)
Dawid Podsiadło (Fot. Daniel Jaroszek)
Zaledwie tydzień po naszym spotkaniu jego koncert na Stadionie Narodowym wyprzedał się w kilka minut, a on sam został trzecim najchętniej słuchanym artystą na świecie na Spotify. Zanim jednak to się stało, opowiedział o tym, co sprawiło, że przekonał się do ludzi, jakie filmy go kręcą i czy sam zamierza kiedyś w którymś zagrać.

„Lata dwudzieste” – tytuł Twojej najnowszej płyty można interpretować na kilka sposobów. Mamy właśnie lata dwudzieste XXI wieku, to są też Twoje lata dwudzieste…
Długo myślałem, żeby zatytułować płytę „Szarość i róż”, jak jeden z utworów; ostatnio zrobiliśmy tak przy płycie „Małomiasteczkowy”. Ale właśnie wtedy zespół Muchy wypuścił krążek pt. „Szaroróżowe”. Najpierw byłem trochę zły, że będę musiał zmienić plany, ale potem zacząłem kombinować i ostatecznie bardzo się cieszę, że Muchy wpadły na ten pomysł.

Oba tropy, o których mówisz, są trafne i były częścią ekscytacji związanej z powstaniem tytułu płyty. Pierwszą myślą, która pojawiła się, kiedy wracałem samochodem z koncertu z moim psem, było to, że właśnie mamy teraz lata dwudzieste. Do tej pory to określenie kojarzyło się wyłącznie z tym, co działo się 100 lat temu, w okresie międzywojennym. A teraz, jak ktoś będzie mówił o latach dwudziestych, powie pewnie: „Na początku lat dwudziestych wybuchła pandemia, a potem konflikt zbrojny w Ukrainie”.

Dla mnie prywatnie to też ostatni rok bycia dwudziestolatkiem. Niedługo trzydziestka, która w moim nastoletnim wyobrażeniu była zawsze granicą dorosłości. Swoją drogą ciekawe, jak 15-letni Dawid wyobrażał sobie swoje życie w tym wieku. Chyba nie miał pojęcia, jak bardzo będzie ono związane zawodowo z muzyką i że spowolni to jego rozwój, że tak się wyrażę, międzyludzki. Ale nie narzekam, bardzo się cieszę z miejsca, w którym jestem i do którego dotarłem, jako artysta i jako człowiek. No i jestem ciekawy, co się po tej trzydziestce jeszcze wydarzy.

Mnie „lata dwudzieste” kojarzą się z dekadencją, czyli poczuciem schyłkowości. Skoro wszystko się wali i sypie, to korzystajmy, póki możemy. Niedawno czytałam w „New York Timesie”, że młodzi ludzie właśnie na fali dekadencji wracają do palenia papierosów.
Mnie też zdarza się palić. I nie chodzi mi o to, że skoro świat się kończy, to trzeba na coś umrzeć, nie jestem fanem takiego światopoglądu. Ale przypomniał mi się film Larsa von Triera „Melancholia”. Postać, którą gra w nim Kirsten Dunst, jest w głębokiej depresji i codzienność jest dla niej ogromnym wyzwaniem. Ale kiedy dowiaduje się, że koniec świata jest bliski i nieunikniony, zaczyna sobie świetnie radzić. Na zasadzie: „Kiedy już nic nie ma znaczenia, mogę być szczęśliwa”.

I rzeczywiście, niedawno odkryłem, że odkąd częściej mam do czynienia z informacjami, które mnie stresują i stawiają coraz większy znak zapytania na tym, co się wydarzy w ciągu następnych dwóch, trzech lat – pocieszenie i siłę znajduję w myśli, że każdy dzień jest prezentem. I że każdego dnia mogę robić rzeczy, które mają dla mnie znaczenie. Spotkać się z kimś bliskim, powiedzieć drugiej osobie coś wartościowego. Świat nie skończy się za chwilę, może się skończy jutro, a może za 30 lat, czyli tak naprawdę mam czas, żeby robić te wszystkie rzeczy, które chcę robić! Możesz przez 30 lat czekać na koniec świata, zamartwiając się, a możesz celebrować to, że żyjesz, póki żyjesz.

Lata dwudzieste to też pewien styl, który według mnie bardzo Ci pasuje. Masz w sobie przedwojenny sznyt.
Miałem nawet parę takich doświadczeń, na przykład w ekranizacji „Króla” wcieliłem się w śpiewaka z tamtych lat. Pomaga w tym wąs, a fryzurę i ubranie łatwo dostosować. Długo słyszałem, że mam starą duszę, i w jakimś stopniu się z tym określeniem utożsamiałem. Wiesz, kiedy wychowujesz się na amerykańskich serialach, to masz poczucie, że jesteś romantyczny i wrażliwy, bo kochasz kontakt z papierem, a kolor jesieni jest dla ciebie wyjątkowy. Na pewno zawsze lepiej czułem się w towarzystwie starszych ode mnie, to tam szukałem autorytetów, nie wśród rówieśników. Czyli raczej zmartwiony wyraz twarzy i zaduma niż młodzieńcze zrywy. Oczywiście uwielbiałem grać w gry i gadać o pokemonach – w dalszym ciągu to robię i lubię – ale równie dużo czasu poświęcałem temu, by podsłuchiwać, z czego śmieją się dorośli za zamkniętymi, a w moim przypadku – przez pierwsze dziesięć lat – zasuwanymi drzwiami dużego pokoju.

Mieliście w domu taką zasuwaną harmonijkę?
Tak. Trudno jest trzasnąć takimi drzwiami, może dlatego do dziś nie umiem tego robić.

W jednym z odcinków PKP, czyli Podsiadło Kotarski Podcast, mówisz, że lubisz kupować stare wydania klasyków, znajdować w nich odręczne notatki lub przepis na ciasto w roli zakładki.
Nie chcę pozować na jakiegoś kolekcjonera starodruków. Antykwariat nie jest miejscem na mapie miasta, które odwiedzam jako pierwsze, ale mam takie okresy, kiedy się w to naprawdę wkręcam. Przez trzy lata gimnazjum każdą wolną chwilę spędzałem w osiedlowej bibliotece. Gdybym miał być szczery, to głównie dlatego, że bardzo mi się podobała pani, która tam pracowała, i miałem z nią superkontakt – mam nadzieję, że nie wystraszy się tego, co teraz mówię. Lubiłem klimat biblioteki i lubiłem ludzi, którzy chodzą do biblioteki, zawsze mi się wydawało, że są ciekawsi niż ci, którzy tam nie chodzą, choć to niekoniecznie musi być prawda.

Lubię książki, choć prawdę powiedziawszy, z czasem na czytanie jest już trochę gorzej, bo jeśli mam wolny czas, to w pierwszej kolejności poświęcam go na seriale, filmy i gry wideo – choćby po to, żeby być na bieżąco w tematach, o których się rozmawia na fajce. Bo teraz jest obciachem, jeśli nie obejrzysz serialu o Jeffreyu Dahmerze w ten weekend, kiedy wszedł na Netflixa…

Historia Dahmera Cię wciągnęła?
Lubię seriale kryminalne, choć trochę krępuje mnie, kiedy są ekranizacją prawdziwych wydarzeń. Niezręcznie jest oglądać historię czyjegoś życia, w której jest sprowadzony tylko do bycia ofiarą psychopatycznego mordercy. Poza tym pojawia się ryzyko, że może to kogoś inspirować do zrobienia czegoś podobnego. W jakimś zagubionym umyśle może być to sposób na to, żeby zostać zapamiętanym. Ostatecznie zwycięża jednak we mnie tamto ciekawskie dziecko. Na przykład serial „Mindhunter”, opowiadający o tym, jak agenci FBI starali się wniknąć w psychikę seryjnych morderców, jest jednym z moich ulubionych. Mam sentyment do agentów FBI od czasów agenta Coopera z serialu „Twin Peaks” i agenta Muldera z serii „Z Archiwum X”. Ci bohaterowie mieli ogromny wpływ na to, co mnie do dziś fascynuje w filmach. Czyli nastrój tajemnicy, pytania o zjawiska paranormalne. O wiele bardziej pociąga mnie dociekanie prawdy niż przekonanie, że się ją już poznało. Podejrzliwie patrzę na ludzi, którzy są bardzo pewni swoich racji. Dużo łatwiej jest mi uwierzyć komuś, kto mówi, co myśli, ale dodaje, że to jest tylko jego zdanie.

Podoba mi się, że twórcy serialu o Dahmerze starali się wytłumaczyć, dlaczego robił te wszystkie rzeczy. Nie próbują go usprawiedliwiać, ale pokazują środowisko, w jakim się wychowywał, i to, co obserwował jako dziecko. To nie jest przypadek, że ten człowiek dopuścił się takich czynów. Ewidentnie potrzebował pomocy i kto wie – może gdyby ją otrzymał w młodym wieku, to jego życie potoczyłoby się inaczej. Dlatego bardzo cieszę się, że we współczesnym świecie zdrowie psychiczne staje się coraz częściej poruszanym tematem, że jest coraz więcej medialnego szumu wokół terapii. To może nas uchronić przed wieloma podobnymi tragediami.

Coraz większym problemem jest dziś osamotnienie. Oddalamy się od siebie. Bardziej podglądamy się i oceniamy, niż faktycznie staramy się nawzajem poznać i zrozumieć. Śpiewasz o tym trochę w utworze „Halo”, ale też w „Poście”.
Może niektórych to zaskoczy, ale ja dzięki pandemii się do ludzi przekonałem. Wcześniej częściej mówiłem, że nie lubię ludzi, niż że ich lubię, a dziś jestem na tyle świadomy swoich emocji, że już wiem – zawsze ludzi lubiłem, tylko próbowałem bronić się przed tym, by nie myśleli, że lubię ich za bardzo. Doceniłem obecność innych w moim życiu. Otworzyłem się na nowe relacje i umocniłem te już istniejące. W każdym tygodniu przynajmniej raz spotykam się z przyjaciółmi, gramy w gry planszowe czy w karty, bardzo o to dbam.

Pandemia podziałała też na mnie w ten sposób, że pozwoliła mi zapomnieć na chwilę o wizerunku Dawida Podsiadły, co w dużym stopniu było związane z tym, że od jakiegoś czasu mam psa, dzięki czemu poznałem zupełnie nowe dla mnie i fascynujące środowisko psiarzy. To, jak się nazywam i czym się zajmuję, bardzo rzadko miało w nim znaczenie. Po prostu byłem właścicielem Summer. To świetna społeczność, która pozwoliła mi się otworzyć na zupełnie inny kontakt, niepolegający na tym, że mija mnie ktoś i prosi o autograf i ewentualnie krótką anegdotę, tylko że mija mnie ktoś i zagaduje o mojego psa. Bo wczoraj coś zeżarł na spacerze i potem źle się poczuł, więc może jednak powinien częściej chodzić na smyczy. My często nie znamy nawet swoich imion, ale za to dokładnie wiemy, o której i na jak długo wychodzi na spacer konkretny pies.

Taki kontakt z ludźmi to chyba dla Ciebie nowość? Mam na myśli Twoją rozpoznawalność.
Ja zawsze wolałem być trochę z boku. To znaczy kiedy jestem wśród ludzi, to dbam o to, żeby wszyscy dobrze się bawili; nie robię tego na siłę, ale kiedy wyczuwam, że jest na to przestrzeń, to chętnie się w to angażuję, ale kiedy potem wracam do domu, to muszę pobyć sam, naładować się z powrotem energią. Lubię stan, kiedy jestem ze swoimi zajawkami. Lubię odwrócić telefon ekranem w dół, nie czytać powiadomień, nie odpowiadać na zaczepki świata. Potrzebuję momentów, kiedy nie mówię, tylko słucham. Generalnie mam dwa tryby: pierwszy to stonowany i spokojny tryb samotnika, w którym mogę długo wytrzymać, i drugi – towarzyski entuzjasta. Bo kiedy mam potrzebę spotkania z drugim człowiekiem, to jest ona bardzo silna. Uwielbiam ludzi, uwielbiam rozkminiać, jak są skonstruowani.

Mówisz, że jesteś romantyczny. Jak zresztą cała Twoja nowa płyta. Miłość może nas uratować przed samotnością?
Dla mnie miłość jest najważniejszą siłą. Każde przeżycie, które mogę dzielić z kimś, kogo darzę uczuciem, ma sto razy większą moc. Z tej perspektywy nie mogę nie powiedzieć, że miłość jest tym, co uratuje nas wszystkich.

Od początku w naszej rozmowie pojawiają się filmy i seriale. Dla niektórych dużym zaskoczeniem jest Twoja działalność producencka. Najpierw film „(Nie)znajomi”, teraz „Johnny”, który bije rekordy w kinach.
Każdy kolejny film jest dla mnie coraz większym krokiem na tym polu, ale są to na razie debiutanckie kroki. W wypadku „(Nie)znajomych” była to raczej inwestycja niż współpraca. Mieliśmy bardzo duże zaufanie do Tadeusza Śliwy, który reżyserował ten film, znaliśmy materiał źródłowy, czyli włoski oryginał, choć też oczywiście dzieliliśmy się naszymi wrażeniami. Mówię „my”, bo wszystko to robię z Maćkiem, który jest moim menedżerem i partnerem biznesowym w tej producenckiej przygodzie. W wypadku „Johnny’ego” Daniela Jaroszka po raz pierwszy poczułem, że moje wrażenia miały realne przełożenie na to, jak ten film ostatecznie wygląda. Mieliśmy kilka spotkań, na których mogliśmy wyrażać nasze opinie, mówić, co według nas działa, a co nie, co nam przeszkadza i wytrąca nas z płynności historii. Kiedy słyszę, że „Johnny” odnosi sukcesy, dostaje nagrody w Gdyni i wszyscy mówią o nim piękne słowa, odbieram to jako uznanie także mojego drobnego wkładu. Cieszę się, że zdobył serca ludzi związanych z filmem i tych, którzy po prostu chodzą do kina i darzą ogromnym sentymentem postać księdza Jana Kaczkowskiego. To jest naprawdę wyjątkowa przygoda. Wydaje mi się, że będzie ich więcej w moim życiu i że przy każdym kolejnym projekcie będziemy się czuć coraz bardziej kompetentni w zabieraniu głosu. Jak się okazuje, narzędzia, których używamy przy tworzeniu naszego muzyczno-koncertowego fundamentu, świetnie się przekładają na język filmu. Czyli jest wspólny mianownik – intuicja emocjonalna. Oczywiście jestem też gotowy na edukację w tej kwestii, bo świat filmu jest światem, który uwielbiam.

Podjąłeś się też kilku, na razie niewielkich, wyzwań aktorskich.
Moje marzenia dotyczące zagrania w filmie są nadal aktualne, choć już chyba mniej naiwne. Nie mam ciśnienia, żeby zrobić to za wszelką cenę, nie zapisałem sobie tego w kalendarzu z postanowieniami na nowy rok, raczej mam takie podejście, że wejdę w to, jak będę miał 100 proc. pewności, że mój udział będzie miał sens, czyli będzie uzasadniony i, co najważniejsze, nie przykryje samego wydarzenia. Z paru projektów zrezygnowałem, na różnym etapie, między innymi właśnie z tej obawy – że to, że ja się w czymś pojawię, odwróci uwagę od tego, o czym to jest. Może poczekam do momentu, w którym stworzę własny projekt filmowy i od początku będzie wszystko jasne.

A jaki rodzaj kina najbardziej lubisz?
To nie jest tak, że jakiś konkretny gatunek u mnie wygrywa. Choć jest jeden, który omijam z daleka, mam na myśli horrory. Nie lubię się bać dla samego bania się. A już najbardziej nie lubię historii o nawiedzonych domach.

Oraz pająków, o czym też dowiedziałam się z Twojego podcastu.
Myślałem, że mi przeszło z pająkami, ale nie. Pająki są przerażające. Ale, co ciekawe, zaskakująco mało ludzi na świecie ma arachnofobię, jedynie jakieś 15 proc. ludzkości. Wracając do kina, nie przepadam też za filmami Gaspara Noégo czy Larsa von Triera – „Melancholia” jest jedynym filmem, na którym nie tylko wytrzymałem, a nawet zobaczyłem go dwa razy. Jak się okazuje, Jarmusch też na mnie nie działa, ale ten nowy Jarmusch; jego klasyki lubię. Nazwałbym siebie dość komercyjnym odbiorcą filmowym, który lubi też trudniejsze tematy. Film „Nić widmo” z Danielem Day-Lewisem był dla mnie właśnie trudniejszym tematem, podobnie jak „Ghost Story” z Caseyem Affleckiem i Rooney Marą, który bardzo polecam. Duże wrażenie zrobił też na mnie „Projekt Floryda” z Willemem Dafoe czy „Lobster” z Colinem Farrellem. No i „Manchester by the Sea”. To jest tak piękny film i tak ważny dla mnie, że kiedy zależy mi na jakiejś relacji, to mówię: „Musimy obejrzeć ten film”. A scena rozmowy Michelle Williams z Caseyem Affleckiem… Zawsze kiedy o niej myślę, słyszę Korteza w piosence „Dobry moment” i fragment, w którym on śpiewa, że kiedyś znów spotkamy się na mieście, a ty opowiesz mi o dzieciach i o pracy… A poza tym uwielbiam też Avengersów i wszystkie filmy Christophera Nolana.

Co właściwie musi mieć film, żeby Cię poruszył?
Prawdę. I to dotyczy nie tylko filmów, muzyki też. Zawsze najbardziej kluczowe jest dla mnie to, czy ja w to wierzę. To nie musi być nawet realne, ale musi być prawdziwe. Bardziej ufam swoim ocenom niż recenzjom. Lubię je czytać, ale dopiero po tym, jak coś zobaczę. Bo gdybym usłyszał, że ktoś, kogo szanuję za jego wiedzę i gust, nie poleca danego filmu, to czułbym się trochę w obowiązku, żeby i mnie się nie podobał. A gdyby jednak mi się spodobał, to długo rozkminiałbym, dlaczego, czego ja tu nie dostrzegam. Nie chcę tego. Jeśli coś mnie zachwyci, a potem przeczytam niepochlebną recenzję, to i tak bardziej ufam swoim odczuciom. A skoro już tak rozmawiamy sobie o filmach, to masz jakiś jeden ulubiony?

Kiedyś bardzo długo odpowiadałam: „Królowa Margot”, ale od tamtego momentu obejrzałam tyle świetnych filmów, że musiałabym go zobaczyć ponownie, by to potwierdzić. A Ty?
Dawno temu zdecydowałem, który jest moim ulubionym, ze względu na to, jak wiele razy go widziałem i jak bardzo szanuję, jaki jest i o czym jest. I jak na razie bardzo mi się ten wybór podoba. To „Dwunastu gniewnych ludzi” Sidneya Lumeta z Henrym Fondą. Uwielbiam każdego z tych dwunastu bohaterów. Za każdym razem wściekam się na tego furiata, który sapie i krzyczy. I za każdym razem podziwiam Henry’ego Fondę – za jego spokój, empatię, cierpliwość i odwagę. To bardzo mądry i bardzo wzruszający film, zawiera też w sobie gatunkowość, którą akurat bardzo lubię w kinie, czyli cała akcja dzieje się praktycznie w jednym pomieszczeniu. Podobnie jak w innych świetnych filmach, takich jak „Locke” czy „Niewinni”. I chyba nabrałem ochoty, żeby je wszystkie teraz jeszcze raz zobaczyć…

Dawid Podsiadło w maju przyszłego roku skończy 30 lat. Pochodzi w Dąbrowy Górniczej. W wieku 19 lat wygrał drugą edycję programu „X Factor”, a rok później wydał swój debiutancki album „Comfort and Happiness”. Zarówno ten, jak i dwa kolejne były najlepiej sprzedającymi się albumami w Polsce. Najnowszy, „Lata dwudzieste”, ukazał się pod koniec października i już pokrył się podwójną platyną.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze