1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. „Noszę w sobie cztery żywioły”. Spotkanie z Martyną Wojciechowską

„Noszę w sobie cztery żywioły”. Spotkanie z Martyną Wojciechowską

Martyna Wojciechowska (Fot. Mateusz Stankiewicz/SAMESAME AGENCY)
Martyna Wojciechowska (Fot. Mateusz Stankiewicz/SAMESAME AGENCY)
Ogień daje jej energię, moc zmieniania świata. Powietrze, wiatr – niesie zmiany. Woda pomaga się dopasować do różnych sytuacji. Ziemia to oparcie, ale też miejsce spotkań z ludźmi. „Czasem jeden żywioł mocniej dochodzi we mnie do głosu, czasem inny, ale wszystkie razem tworzą harmonię” – mówi Martyna Wojciechowska.

Marzyłaś o tym, żeby zostać lekarką. Czemu więc nią nie jesteś? Należysz do osób, które realizują marzenia.
Rzeczywiście, to był chyba pierwszy i ostatni raz, kiedy moja mama postanowiła mnie przekonać do tego, żebym wybrała lżejsze życie. Mamy lekarzy w rodzinie, więc wiedziała, jak ciężki i wymagający jest to i kierunek studiów, i zawód. Do dziś czasem zastanawiam się, czy to była dobra decyzja. Straciłam wtedy na jakiś czas azymut, bo do studiów medycznych przygotowywałam się przez wiele lat, więc kiedy ostatecznie z nich zrezygnowałam, to nie do końca wiedziałam, co w takim razie mam robić. Szybko jednak trafiłam do zawodu, który uprawiam i który kocham. Ale po drodze skończyłam studia ekonomiczne, potem zrobiłam dyplom MBA, chciałam nawet otworzyć przewód doktorski... A ostatecznie jestem dziennikarką z powołania z dyplomem z zarządzania. I mam, jak powszechnie wiadomo, lekkie życie… Dosłownie leżę i pachnę! (śmiech)

Czy medycyna to miała być tylko kontynuacja rodzinnej tradycji?
Widziałam się w zajęciach, które są jakiegoś rodzaju misją, powołaniem. Po prostu nie umiałabym pracować tylko po to, żeby zarabiać, tak jak nie umiałabym żyć tylko dla siebie i dla własnej przyjemności. Odkąd pamiętam, zaliczałam się raczej do aktywistek. Może kiedy byłam nastolatką, to nie potrafiłam tego jakoś mądrze nazwać, ale wierzyłam w równouprawnienie. Wiedziałam, że jeśli się nie zgadzam z jakimś stanem rzeczy, to muszę o tym mówić głośno, wsadzać nogę w drzwi, które się akurat zamykają. Byłam osobą wywrotową i miałam odwagę być inna, choć nie zawsze było to łatwe.

Zawsze w tle był drugi człowiek? Pomaganie?
Ależ oczywiście, że zaliczyłam okres świetnej zabawy, błądzenia, skupiania się na własnej wygodzie i na realizacji osobistych celów. Taki czas też był mi potrzebny, żeby stać się tym, kim jestem dzisiaj. Chciałam mieć życie pełne przygód i doświadczeń, czerpałam z niego pełnymi garściami, aż zrozumiałam, że ta droga nie da mi poczucia spełnienia. Stało się to w bardzo dramatycznych okolicznościach, kiedy w trakcie zdjęć na Islandii zginął mój przyjaciel i operator kamery, a ja złamałam kręgosłup i zdaniem lekarzy miałam już nigdy nie wrócić do pełnej sprawności. Wtedy postanowiłam, że jeśli się z tego podniosę, to przeżyję dwa życia – moje i Rafała – nadam sens temu, że to ja ocalałam, zrobię więcej.

Faktem jest też, że wyrosłam w domu, w którym pomaganie, dzielenie się czasem, energią, ale też pieniędzmi było naturalne i prawdę mówiąc, nie do końca umiem sobie wyobrazić, że można żyć inaczej. Pamiętam, że kiedyś trafiła się kumulacja w totka, jakaś zawrotna suma do wygrania. Pomyślałam: spróbuję, wypełniłam kupon. I ktoś mnie wtedy zapytał: a co zrobisz, jak wygrasz? Hm, wpłacę na konto, zastanowię się na spokojnie i pójdę do pracy, jak co dzień. A zaczęłam pracować, kiedy miałam 18 lat, i nie przestałam do dziś. I wiem, że niezależnie od ilości pieniędzy, które bym miała, żyłabym tak jak teraz. Niczego bym nie zmieniła. Ani miejsca na świecie, ani ludzi dookoła, ani stylu bycia i życia.

Martyna Wojciechowska (Fot. Mateusz Stankiewicz/SAMESAME AGENCY) Martyna Wojciechowska (Fot. Mateusz Stankiewicz/SAMESAME AGENCY)

Znam ludzi, którzy grają co tydzień i co tydzień planują, na co wydadzą wygraną.
Dziś pewnie wszystko bym wydała na projekt „Młode głowy”, który realizuje powołana przeze mnie Fundacja „Unaweza”. Zajmujemy się zdrowiem psychicznym dzieci i młodzieży – wierzę, że to obecnie najważniejszy i najpilniejszy temat, z którym wszyscy musimy się zmierzyć. Liczba prób samobójczych wśród młodych ludzi rośnie, czują się samotni i zagubieni. Przyznaję, że ostatnio budzę się niemal co noc, zastanawiając się, skąd wziąć więcej pieniędzy, bo to gigantyczny projekt, a dzieciaki nie mogą czekać. Potrzebują wsparcia natychmiast.

Oberwało Ci się za ten projekt.
A bo to pierwszy raz?! Nie podcięło mi to skrzydeł. Wiem, że to delikatna i trudna materia, czasami czuję się, jakbym stąpała po kruchym lodzie. Publikacja wyników naszych badań (są dostępne na stronie mlodeglowy.pl) trafiła w czułą strunę w nas, rodzicach – że skoro nasze dzieci cierpią, to znaczy, że coś robimy źle, że nie jesteśmy idealni. Tyle że nikt z nas nie jest. W dodatku w Polsce rodzice, zwłaszcza matki, żyją pod ogromną presją, mamy największy wskaźnik wypalenia rodzicielskiego ze wszystkich przebadanych nacji – co wiemy z międzynarodowych badań. I rzecz w tym, że zwykle my, matki, nie dajemy sobie prawa do słabości, jesteśmy dla siebie surowe, ale też łatwo oceniamy innych. Czy mnie samą te wyniki badań zaskoczyły? Oczywiście! Ze 184 tysięcy przebadanych dzieci co dziesiąte zadeklarowało, że podjęło próbę samobójczą! Młodzi często czują się osamotnieni, chcieliby zniknąć, żeby nie sprawiać nam, dorosłym, problemów. To po prostu przejmująco smutne.

Projekt zaczął się właśnie od takiej ekstremalnie trudnej sytuacji, zagrożenia samobójstwem osoby z otoczenia Twojej córki.
Tak, i okazało się, że system wsparcia młodych osób w kryzysie nie działa skutecznie. Byłam tą zdesperowana matką, która szukała pomocy, doświadczyłam tego na własnej skórze i właśnie z tej złości i niemocy zrodził się projekt „Młode głowy. Otwarcie o zdrowiu psychicznym”. Odkąd zaczęliśmy nasze działania, słyszę z wielu stron słowa wsparcia, że warto to wszystko robić: od młodych, którzy chcą być wreszcie wysłuchani, od rodziców, którzy tak samo jak ja czują się czasem bezsilni, i od nauczycieli, którzy potrzebują konkretnych narzędzi.

Uważam, że to ważny i potrzebny projekt. Badanie jest tylko jednym z jego elementów, teraz chcemy wdrażać program profilaktyczny. Zaprosiliśmy do współpracy wielu ekspertów, działamy w koalicji z licznymi fundacjami i częściowo już od nowego roku szkolnego będziemy gotowi go wprowadzać. Będzie bezpłatny i ogólnodostępny.

Martyna Wojciechowska (Fot. Mateusz Stankiewicz/SAMESAME AGENCY) Martyna Wojciechowska (Fot. Mateusz Stankiewicz/SAMESAME AGENCY)

Czy nie jest trochę tak, że młodzi są otwarci, bo chcą być zauważeni? Ciągle przykładamy do nich jakieś nasze wyobrażenia, nasze oczekiwania, a nie widzimy w tym ich samych, ich bólu, niepewności.
Mamy za duże oczekiwania w stosunku do dzieci, wywieramy na nie ogromną presję. Sporty, zajęcia dodatkowe, głębokie przekonanie, że od dobrego liceum zależy cała twoja przyszłość. W szkole nie przygotowujemy dzieci do życia, nie ma edukacji psychologicznej, w domu często też nie mówimy o tym, czym jest nasz dobrostan, co na niego wpływa.

Mam takie marzenie, że w szkołach będą – tak jak jest rutynowe ważenie i mierzenie dzieci – przesiewowe testy na depresję. I że tak samo jak uczymy udzielania pierwszej pomocy ofiarom wypadków, tego, jak prowadzić resuscytację krążeniowo-oddechową, i że zrobienie czegokolwiek jest lepsze od niepodjęcia działań, tak samo wierzę, że będziemy mogli w przyszłości wprowadzić naukę pierwszej pomocy psychologicznej. Nad tym pracujemy. Żeby młodzi umieli rozpoznać objawy zbliżającego się kryzysu u siebie, u kolegi, żeby wiedzieli, jak reagować i na pewno jak nie reagować. Równolegle trzeba wspierać rodziców i nauczycieli.

Mówisz, że za dużo wymagamy od dzieci. Powiedz jako matka nastolatki: łatwo się nie wymaga? Nie przykłada oczekiwań?
Nie. Bo ulegamy zbiorowej histerii dotyczącej tego, jak wiele zależy od różnych elementów na etapie dorastania. Ja też miałam moment, kiedy myślałam: „Oj, może jakieś zajęcia dodatkowe, wszystkie dzieci na coś chodzą, a moja córka wraca do domu i może, ale nie musi”. Ale powiedziałam: nie, ja mam swój pomysł. Nie będę uczestniczyć w tym wyścigu, nie będę podkręcać śruby, zakazywać i karać, nie będę wypytywać, jaką Marysia ma ocenę, o ile sama nie będzie chciała mi o tym powiedzieć. Jak na tym wyjdę? Nie wiem. Zawsze dawałam córce dużo wolności, ale żeby było jasne, po drodze popełniłam wiele błędów. Przyznaję, że ten projekt wiele mnie nauczył.

Inaczej na córkę patrzysz?
Inaczej się z nią komunikuję, nie zawsze rozumiałam, jak moje pozornie błahe słowa i komentarze mogą wpływać na młodego człowieka.

Martyna Wojciechowska (Fot. Mateusz Stankiewicz/SAMESAME AGENCY) Martyna Wojciechowska (Fot. Mateusz Stankiewicz/SAMESAME AGENCY)

A jak jest być mamą Kabuli, dziewczyny z innej kultury, po wielkiej traumie, żyjącej daleko, w Tanzanii? Jak takie macierzyństwo różni się od bycia mamą 15-latki w Warszawie?
Marysia i Kabula dorastały w różnych światach. Pamiętam, jak siedziałyśmy przy obiedzie i rozmawiałyśmy o tematach, którymi żyją nastolatki w Polsce – Kabula kompletnie nie była w stanie zrozumieć, o czym mówimy. Jest bardzo stanowcza, konkretna, czasem bezkompromisowa i bywa to dla mnie dużym wyzwaniem. Ale studiuje prawo, więc w zawodzie, który sobie wybrała, to się jej akurat przyda. (śmiech)

Nigdy nie prosiłam, żeby Kabula mówiła do mnie „mamo”, sama tak zdecydowała. Dla mnie bycie jej mamą to odpowiedzialność, gotowość do wspierania, akceptacja i miłość. Kabula ma się właśnie przeprowadzać do swojego pierwszego w życiu samodzielnego mieszkania, to trudny czas dla niej, sporo o tym gadamy, ciężko mi, że jestem tak daleko. Okej, ktoś może powiedzieć: wielkie mi halo, mama na odległość, przywieź ją tu. Ale rzecz w tym, że Kabula chce studiować w Tanzanii, tam ma swój świat, korzenie, swoją biologiczną mamę. Podziwiam ją za hart ducha.

Parę miesięcy temu wyszła Twoja książka „Co chcesz powiedzieć światu?”. Chodziło o to, by dać kobietom głos?
Tak. Dać możliwość powiedzenia głośno, co jest ważne dla moich bohaterek z Ukrainy, Pakistanu, Kenii, Izraela, Salwadoru czy Polski. Tak jak w projekcie „Młode głowy” chodziło o to, żeby wysłuchać młodych. Może taka jest teraz moja rola, żeby przywracać głos tym, którzy czasem nie mają możliwości się wypowiedzieć albo nie są słyszani. I pokazać, że nasz europejski punkt widzenia nie jest jedynym możliwym. A my ciągle żyjemy w poczuciu, że jesteśmy pępkiem świata. Tymczasem nasza kultura Zachodu: Stany, Europa, Australia – to tylko ułamek wszystkich ludzi na świecie. Jesteśmy mniejszością, więc nasz model życia, wychowywania dzieci, budowania związków naprawdę nie jest jedyny.

Rzeczywiście pewnie trudno nam to pojąć.
W Nepalu gościłam u rodzin, w których jest mama i trzech mężów jednocześnie i są oni rodzonymi braćmi. A wszystkie dzieci mówią „tato” do każdego z nich i trudno im sobie wyobrazić, że gdzieś na drugim krańcu świata może być inaczej. W południowych Chinach w grupie etnicznej Mosuo w ogóle nie ma małżeństw, nie istnieje słowo „tata”, bo mężczyzna przychodzi wieczorem, wychodzi rano, a rolę opiekuna dzieci pełni brat matki, który zostaje przy rodzinie. I tak też można. My w Polsce łatwo oceniamy, wiele osób uważa, że ma monopol na wiedzę. Dlatego zarówno książki, które piszę, jak i program „Kobieta na krańcu świata”, który powstaje od 15 lat, mają w założeniu otwierać oczy na inne kultury, modele życia, uczyć tolerancji i otwartości.

Martyna Wojciechowska (Fot. Mateusz Stankiewicz/SAMESAME AGENCY) Martyna Wojciechowska (Fot. Mateusz Stankiewicz/SAMESAME AGENCY)

Co chcesz powiedzieć światu – skąd taki tytuł?
Chciałabym w ten sposób zaprosić do rozmowy. Chciałabym, żeby każdy czytelnik się zastanowił, co chce powiedzieć światu. Realizuję teraz kolejny sezon programu „Kobieta na krańcu świata”, który będzie miał premierę już we wrześniu. Wróciłam po rocznej przerwie do zdjęć i zadaję to pytanie wszystkim napotkanym bohaterkom: jaką wiadomość chciałabyś przesłać innym?

I co odpowiadają?
Byłam ostatnio w Ukrainie, rozmawiałam przez wiele dni z kobietami, które doświadczyły strasznych rzeczy. Zajęliśmy się tematem, któremu nie poświęca się wystarczająco dużo miejsca w przestrzeni publicznej – to gwałty wojenne. Przemoc seksualna jest metodycznie stosowana jako broń, tańsza niż nabój karabinu, nie jest tylko „skutkiem ubocznym” wojny, ale przemyślaną strategią zastraszania. A jednak kobiety, z którymi rozmawiałam, mówiły wyraźnie, że nie dadzą się zastraszyć, chcą sprawiedliwości, ale nie skupiają się na nienawiści. Wszystkie mówiły o potrzebie miłości, godności, szacunku.

Zajmujesz się od wielu lat kobietami na krańcach świata. Siostrzeństwo jest dla Ciebie ważne?
Kiedyś sądziłam, że tylko mężczyźni mogą mieć ciekawe życie. Potem odkryłam, że jest inaczej, ale to była długa i burzliwa droga. Przez wiele lat obracałam się w męskiej energii. Teraz doceniam siostrzeństwo. Spotkałam wiele wspaniałych, wspierających kobiet. Spotkałam też trochę takich, które nie są wspierające, bo ludzie są po prostu ludźmi. Natomiast brakuje mi dialogu, więcej rozmów o relacjach. Podzieliliśmy się na obozy, a ja mam w swoim otoczeniu też wielu mądrych, czułych, wspierających mężczyzn i uważam, że dopóki nie zaczniemy mówić o nas, ludziach, o porozumieniu ponad płciami, wiekiem, kolorem skóry, religią, to nie jesteśmy w stanie zmienić świata i uczynić go choć trochę lepszym miejscem.

Może trzeba mówić o człowieczeństwie.
Dokładnie tak. Bez tego archaicznego podziału na to, co męskie i kobiece. Co wypada, a czego nie wolno.

Nurkujesz. Skaczesz ze spadochronem. Wspinasz się na szczyty. O którym z żywiołów możesz powiedzieć, że jest Twój?
O wszystkich. Rzecz w tym, że nie chcę wybierać, nigdy nie potrafiłam! (śmiech) Każdy z nich mi coś daje. Woda to wspaniały żywioł, z jednej strony ma niezwykłą siłę i moc niszczącą, z drugiej – daje życie. Jest w stanie dopasować się do każdego kształtu, miejsca – gdziekolwiek wpływa. To też jest potrzebna w życiu umiejętność – dopasowywania się, kiedy trzeba.

Żywioł ognia? Myślę zawsze o Saharze, Rajdzie Dakar, o tej części życia, która jest dla mnie ważna – sprawcza, mocna. Ogień to żywioł, który daje energię i możliwość zmieniania świata, siebie. I znów – może być niszczący, może palić, ale ogień to też kominek, palenisko w chacie na drugim krańcu świata, przy którym można się ogrzać i ugotować posiłek. Ogień więc też daje życie. Żywioł powietrza kocham. Gdybym miała powiedzieć, kiedy jestem najszczęśliwsza, i miałabym zwizualizować ten moment, to widzę taki obrazek: stoję na jakiejś górze, a wiatr rozwiewa mi włosy. Wtedy czuję, że żyję! Kocham wiatr, który niesie zmiany. I ziemię, która jest czasem zimna, a czasem gorąca. Ja jestem bardzo blisko ziemi, mocno na niej stoję. Ale ziemia to też miejsce pełne ludzi i ich fascynujących historii, to żywioł, w którym się z nimi spotykam.

Składam się ze wszystkich żywiołów, czasem jeden dochodzi do głosu mocniej, czasem inny, ale razem dają harmonię. Każdy z nas wszystkie je w sobie nosi, choć nie zawsze o tym pamiętamy.

Kwestia proporcji.
Tak, i czasem potrzebuję dać więcej przestrzeni ogniowi, żeby mnie obudził do działania, a czasem potrzebuję wody, żeby spokojniej popłynąć. Potrzebuję w życiu równowagi.

I chyba odwagi? Skoki spadochronowe, nurkowanie – nie każdy wybiera taki sposób spędzania wolnego czasu.
Często to słyszę: robisz takie niesamowite rzeczy, ale ty musisz być odważna. Mówię wtedy: nie, odwaga, ta prawdziwa, to śmiałość bycia sobą. Kiedy podejmujesz działanie, wiedząc, że możesz ponieść porażkę, że wystawiasz się na ocenę. Tygrysy szablozębne nie biegają u nas po ulicach, nie żyjemy w strefie niespokojnej tektonicznie, nie boimy się żywiołów, najczęściej boimy się porażki i tego, co ludzie powiedzą.

Martyna Wojciechowska (Fot. Mateusz Stankiewicz/SAMESAME AGENCY) Martyna Wojciechowska (Fot. Mateusz Stankiewicz/SAMESAME AGENCY)

A Ty się tego boisz?
Już nie. Myślę nawet, że to jest moja powinność – pokazać, że można się tego nie bać. Też mi często coś nie wychodzi, czasem coś zwyczajnie spieprzę i nie boję się do tego przyznać; zawsze uważałam, że nie myli się tylko ten, co nic nie robi.

A pamiętasz moment, kiedy ocena innych przestała robić na Tobie wrażenie?
No cóż, wiek na pewno jest czynnikiem sprzyjającym, ale rzeczywiście nie zawsze tak było. Byłam nieśmiałym dzieckiem, mama dużo pracy włożyła, żebym stała się osobą odważną. Proces uczenia odwagi w moim przypadku polegał na tym, że mama pozwalała mi popełniać błędy i nie punktowała mnie, nie wypominała, tylko mówiła: „Okej, masz doświadczenie, idziesz dalej”. Co prawda zawsze byłam ciekawa świata i chciałam jak najwięcej doświadczać, mam wrażenie, że spokojniej znoszę to, co ludzie potocznie nazywają niebezpieczeństwem. Ale na pewno z wiekiem to wystawianie się na oceny przychodzi mi łatwiej, choć prawdę mówiąc, zawsze miałam odwagę być inną, tyle że kiedyś robiłam to z energii złości, zaciętości, niezgody, chęci udowodnienia czegoś sobie i innym. Im bardziej mi ktoś mówił, że nie, nie dam rady, że coś jest niemożliwe, tym bardziej czułam, że niemożliwe nie istnieje. Kiedy lekarz mi powiedział, że po złamaniu kręgosłupa nie będę się mogła już wspinać, to mnie tak wkurzyło, że chyba z tej złości półtora roku później zdobyłam szczyt Mount Everestu. Dziś mam w sobie więcej luzu, zgody, spokoju po prostu. Chyba jestem bardziej jak woda.

Myślę też, że ludzie czasem krytykują i atakują tych, którzy realizują ich marzenia, plany, bo sięgają po coś, po co oni nie mają odwagi sięgnąć. Jestem łagodna w życiu prywatnym, nigdy nie krzyczę. Ktoś na mnie trąbi na skrzyżowaniu i wydziera się przez okno: „Ty stara, gruba, głupia k…, jak jedziesz?!”. A ja myślę sobie: ojej, jakie to smutne, on chyba ma nieszczęśliwe życie, a może miał zły dzień i tak to manifestuje, że się na innych wyżywa? A może jest po prostu dupkiem? Ale w najmniejszym stopniu mnie to nie wzrusza.

Są momenty, że musisz łapać równowagę psychiczną? Plan się wali, dostajesz z różnych stron – jak sobie pomagasz?
Przypominam sobie, że to nie jest operacja na otwartym sercu, że nie ma bezpośredniego zagrożenia życia, panika jest niewskazana, a impulsywne działania prowadzą czasem do złych decyzji. Kiedy wszyscy zaczynają się niezdrowo nakręcać, mówię: stop, oddychamy nosem, wdech i wydech, a teraz się zastanówmy, co dalej. Nie wiem, czemu mamy skłonność do przywiązywania kosmicznej wagi do rzeczy, które na to nie zasługują, i zamykamy się w tym myśleniu.

Ale bywa też tak, że muszę przejąć rolę lidera w sytuacjach krytycznych – na szczęście potrafię działać pod dużą presją, nie tracę głowy, jestem metodyczna, a stres odreagowuję dopiero po fakcie.

Zatrzymujesz się czasem i robisz podsumowania? Co się udało, co nie? Co teraz?
Nie lubię słowa „udało się”, bo zawiera w sobie element przypadkowości. Myślę, że my, kobiety, nadużywamy tego sformułowania, zapominając o naszych zasługach. Ale odpowiadając na pytanie: kiedyś częściej robiłam podsumowania, bo wydawało mi się, że mogę więcej rzeczy zaplanować. Dziś mam w sobie więcej otwartości na to, co życie przyniesie. Czekam, patrzę. Zawsze dostrzegałam otwarte drzwi i sprawdzałam, co za nimi jest. Ale nie trzymam się już sztywnego planu. Wciąż mam cele, ale to teraz bardziej azymut niż dokładnie wyznaczona droga.

Myślisz o jakimś krańcu świata, na którym Cię jeszcze nie było?
Mam mnóstwo takich krańców, mogłabym o tym mówić w nieskończoność. Setki tematów, miejsc, ludzi i ich historii. Wróciłam do nowego sezonu z energią totalną. Przez jakiś czas nie jeździłam, potrzebowałam być w domu z rodziną, a kiedy stanęłam na planie programu po przerwie, poczułam wielką radość i wielki zapał. Po prostu ogień!

Przerwa była mi potrzebna, żebym mogła docenić to, co osiągnęliśmy do tej pory. Te ponad sto niezwykłych opowieści o kobietach z różnych zakątków naszego globu, które zrealizowaliśmy. Mogłam dostrzec rzeczy, które mi w tym pędzie umykały, zrobić retrospekcję. Ale teraz, mając 49 lat i blisko 30 lat doświadczenia zawodowego, czuję się lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. I czuję, że jeszcze tyle przede mną!

W Dzień Matki byłam akurat na zdjęciach w Ukrainie. Marysia zadzwoniła, żeby powiedzieć, że jestem najlepszą mamą na świecie i że życzy mi wszystkiego najlepszego. Ale poczekaj, słońce, mówię, czego konkretnie mi życzysz? I usłyszałam: żebyś realizowała swoje marzenia, mamo. I to staram się robić.

Martyna Wojciechowska, dziennikarka, pisarka, podróżniczka, działaczka społeczna. Była redaktorka naczelna „National Geographic Polska” i „National Geographic Traveler”. Stworzyła Fundację „Unaweza”, z którą – między innymi – pracuje nad projektem „Młode głowy. Otwarcie o zdrowiu psychicznym”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze