1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. Czy mam ADHD?! A jeśli tak, to co dalej?

Czy mam ADHD?! A jeśli tak, to co dalej?

Katarzyna Michalczak (Fot. M.Berezowski)
Katarzyna Michalczak (Fot. M.Berezowski)
„Mam ADHD!”. I co dalej? Co jest w ADHD trudne i jak można przed tym uciec? I, najważniejsze, najbardziej ostateczne, a przez to zatrważające: czy da się? Nad tym wszystkim zastanawia się Katarzyna Michalczak, matka dziecka z ADHD, która niedawno sama otrzymała taką samą diagnozę.

Już od jakiegoś czasu wiedziałam coś tam o ADHD, w końcu paru znajomych miało to zdiagnozowane. I widziałam u siebie pewne cechy, owszem, ale mówiłam sobie: dobra, dajmy temu spokój, nie będę się poddawać modzie na diagnozowanie. Tyle jest wokół problemów u innych, którzy potrzebują mojego wsparcia, pomocy; nie będę przerzucać uwagi na samą siebie. Przecież w przeszłości już tyle razy skupiałam ją na sobie i źle się to kończyło, już dość.

Niepotrzebnie uciekałam od tego tematu, ale widzę to dopiero teraz. Kolejny raz w życiu niewłaściwie rozłożyłam akcenty. Trudności z priorytetyzowaniem, czyż nie? Tak dużo dopuszczanych do siebie informacji, że miałam trudność z rozpoznaniem właściwych, adekwatnych w danej sytuacji ruchów. Ufać sobie to podstawa. Ale nie jest łatwo ufać sobie, gdy przez większość czasu to, czego potrzebujemy, kompletnie rozmija się z tym, czego inni od nas oczekują. Zaciskam zęby i jadę, bo nikt nie pyta, ile mnie to kosztuje.

A przecież miałam sygnały już wcześniej. Dwie znajome pisarki ze spektrum, zupełnie niezależnie od siebie, zapytały mnie, czy ja czasem też nie jestem neuroatypowa. Znajomy z ADHD zwrócił uwagę na to, że podobnie jak on w trakcie spotkań towarzyskich często wstaję, coś przesuwam, podnoszę, przynoszę, wykonuję skłony. Gdybym wcześniej się tym zajęła, podrążyła temat, gdybym przyznała sama przed sobą: tak, tak, to wprawdzie racja, że nie tylko ja mam problemy społeczne, ale JA TEŻ je mam – może wcześniej znalazłabym rozwiązanie wielu zagadek?

Po napisaniu „Synu, jesteś kotem” dostawałam wiadomości na komunikatorach od osób, które przeczytały książkę i chciały się ze mną podzielić rozmaitymi refleksjami. Któregoś dnia napisała do mnie Joanna Erbel, z którą ostatnio kontaktowałam się jakąś dekadę wcześniej. Napisała, że jest po diagnozie spektrum oraz ADHD – i że po przeczytaniu mojej książki myśli, że mogę mieć ADHD.

Czytaj także: Miłość do dziecka w spektrum autyzmu trzeba wygrzebywać pazurami. Rozmowa z autorką książki „Synu, jesteś kotem”

Poczułam wdzięczność, że tak mocno się nade mną pochyliła – ale pomyślałam: nie no, pewnie, mam niektóre cechy, może nawet sporo, ale żeby aż tak, żeby MIEĆ ADHD? Bez przesady.

Wkrótce potem w ramach pracy redakcyjnej w „Kosmosie dla dziewczynek” przeczytałam wywiad z trzynastolatką z ADHD i nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że ten wywiad przeprowadzono ze mną. Ciągły głód nowych znajomości, robienie mnóstwa rzeczy naraz, podskakiwanie w zupełnie nieoczekiwanych momentach w towarzystwie innych, zadawanie pytań, które odbierane są jako gafy – to wszystko było moim doświadczeniem jeden do jednego, odkąd pamiętam.

Równocześnie czytałam teksty psychologiczne o ADHD z punktu widzenia rodzicielskiego, bo mój najmłodszy synek coraz częściej zachowywał się w bardzo specyficzny sposób.

Ja: No słuchaj, ale tobie też, jak miałeś pięć lat, zdarzało się rzucać w kałużę i wyć, bo sklep z zabawką na wystawie, którą zobaczyłeś i chciałeś mieć natychmiast, był zamknięty? I jak się bawiłeś, to i słuchałeś bajki na kasecie, i śpiewałeś, i konstruowałeś dom ludzikom, wszystko naraz? I ty też robiłeś całymi dniami jakby beatboxing ustami? I dla ciebie również siedzenie w ławce w szkole było potworną, zdumiewającą katorgą?

Tomek (mój partner życiowy): Nie. Zupełnie nie. Siedziałem i budowałem z klocków.

Ja: Nie?! Dziwne. Bo ja tak miałam. Myślałam, że tak po prostu mają dzieci.

Olśnienie.

Nagle znać odpowiedź na WSZYSTKIE pytania w temacie o roboczym tytule: co ze mną jest nie tak.

To było, jakbym wiedząc, że gdzieś tam istnieje coś takiego jak Wielki Wóz, odkryła, że te kilka gwiazd, które widzę codziennie rozrzucone po niebie – to właśnie on.

Zarzuciłam książkę o uciekaniu. Notatki do niej okazały się wprawką do zupełnie innej. ADHD ma w sobie – dla mnie – bardzo wiele z ciągłego uciekania: przed rutyną, przed nudą, przed zastojem, przed konsekwencjami. Zmiana, zmiana, zmiana: czyż dążenie do ciągłej zmiany nie jest rodzajem uciekania?

*

Wszędzie widzę arlekiny. I muszę się nakłaniać do tego, żeby nie zwracać na nie uwagi. Ale wtedy za bardzo zanurzam się w bycie nie-mną. Więc muszę czym prędzej wracać do arlekinów.

*

Zaraz, zaraz, co jest potrzebne w toalecie? Aha, papier. Gdzie jest papier?

*

Zawsze miałam poczucie nieadekwatności. Odkąd pamiętam.

Nie robiłam rzeczy, których ode mnie chciano, a gdy je robiłam, to okazywało się, że robię je za bardzo.

Nie potrafiłam sprzątać po sobie, nie wiedziałam W OGÓLE, jak to się robi, nie potrafiłam sobie tego wyobrazić; jak to mam ODŁOŻYĆ ZABAWKI NA MIEJSCE. Co to znaczy? Gdzie jest ich MIEJSCE? Czy to pytanie filozoficzne?

Odkąd pamiętam, miałam trudność z wstrzeleniem się w to, co interesuje moje bliskie otoczenie. Sprawy, które mnie nie dotyczą bezpośrednio albo które żywo mnie nie interesują – tyle lat zaciskania zębów, żeby podążać za takimi wątkami! Interesowały mnie OSOBY, a nie SPRAWY. Stąd tysiące gaf, gdy podczas toczącej się rozmowy o ocenach z kolokwium czy typie wina, które najlepiej wchodzi i jest stosunkowo tanie, nagle wypalałam: a czy w dzieciństwie czułaś, że mama cię kochała? Jaki jest dla ciebie sens życia? Nie mówię, że się nie starałam. Próbowałam się dostosować, wyłapać, o czym można rozmawiać, żeby nie robiło się DZIWNIE, jak zagajać – ale to mi nie szło. Niby miałam ten aparat poznawczo-rozprawiający, który mógł mnie poprowadzić, ale ostatecznie ani ja nie czułam się dobrze, udając, że jestem w swoim żywiole, ani dobrze nie czuły się osoby, które rozmawiając ze mną, wyczuwały podstęp. Efekt uncanny valley.

Poczucie, że nie budzę zaufania. Że mi się tutaj, na tym świecie, nie do końca wierzy.

Czytaj także: „Zaczynamy rozumieć, że osoby neuroatypowe są inne, a nie gorsze” – mówi Kasia Modlińska, prezeska Fundacji „a/typowi”

Większość życia przeznaczyłam na udowadnianie, że jestem odpowiedzialna, kompetentna i wiarygodna, ale nadal – zwłaszcza w sytuacjach innych niż jeden na jeden, zwłaszcza w takich, w których trzeba przybrać jakąś pozę, wejść w rolę, coś zagrać – czuję, jak ta nieufność gęstnieje, kiedy spod mojej ludzkiej powłoki zaczyna się dla nich wyłaniać DZIWNOŚĆ. I chcą zwiewać, chcą się wycofać: odwrót, niebezpieczeństwo! Stale odnoszę wrażenie, że wydaję się innym jakimś bliżej nieokreślonym zagrożeniem.

Fragment książki „Gdzie zgłosić dzikie zwierzę” Katarzyny Michalczak, wyd. Cyranka

Tak mało brakowało, żebym została stracona dla świata, a świat dla mnie. I nie chciałabym zostać źle zrozumiana: to nie jest oświadczenie narcystyczne. Nie sugeruję, że to właśnie bez mojej osoby nie mógłby obejść się świat – bo mógłby, i to bez problemu. Ale jednak – jak zresztą przecież każda osoba – mam w sobie wartościowe cechy, które mogą coś wnieść w rzeczywistość. Mogę sporo światu dać. I zawsze chciałam. A było blisko, żeby to, co mogę i chcę dać, pozostało na zawsze pod lawiną nieporadzeń sobie.

Opowiedzieć o doświadczeniu

Piszę tę książkę.

Po co?

Przecież tym, co chciałabym pisać, są zmyślone historie; marzę o nich.

Jednak któregoś dnia odzywa się do mnie ogólnopolski magazyn, mówią: „ratuj. Sporo ciebie ostatnio w mediach w kontekście neuroatypowości, ale opowiedz nam o sobie, o swoim doświadczeniu, bo nikt nie chce tego zrobić z imienia i nazwiska”.

Nikt. Nikt, do kogo się zwracają, nie chce im jawnie opowiedzieć o swojej czy dziecka neuroatypowości.

Więc jeśli ta moja historia jest potrzebna – to dlaczego miałabym milczeć?

I myślę sobie: raz się żyje. Może znowu moja historia komuś się do czegoś przyda.

Odkąd pamiętam, mam potrzebę dzielenia się swoim doświadczeniem i zawsze było mi mało, bo kręciłam się wokół jakiejś emocji, przeżywałam jakieś doświadczenie miliony razy i dla otoczenia to było za dużo, za intensywnie – otoczenie wymiękało w momencie, który dla mnie był dopiero rozgrzewką.

Uświadamiam sobie rozmaite rodzaje ryzyka, które podejmuję, pisząc tę książkę. Ale dochodzę do wniosku, że inaczej się nie da. Że to się już wydarzyło. Znalazłam się w takim miejscu i w takim czasie, że mogę OPOWIEDZIEĆ O TYM DOŚWIADCZENIU. To wystarczy. Bo kto chce, to przeczyta. A kto nie chce – nie musi. I finał.

A to jest moja historia. Nie ma nic ważniejszego i nic mniej ważnego – zależy, z której strony patrzysz.

Kiedyś umrę i to doświadczenie odsłaniania się zniknie razem ze mną. Nikogo nie będzie obchodzić, że być może bardzo się odsłoniłam. A jeśli ta książka sprawi, że jakaś osoba na świecie poczuje się mniej samotna, bardziej zrozumiana – tak, jak się to stało za sprawą Synu, jesteś kotem – to odczucie zostanie. I poniesie się dalej.

Ja i moje odsłanianie się będziemy już w proszku. Ale może podzielenie się doświadczeniem doprowadzi do poczucia WSPÓŁDZIELENIA DOŚWIADCZENIA. I ta myśl, ta nadzieja sprawiają, że czuję, że warto.

No właśnie, jest jeszcze Synu, jesteś kotem. Kiedy ją pisałam, kiedy pisałam o mojej relacji z neuroatypowym synem, nie miałam pojęcia, że sama też mam zaburzenie, które świadczy o absolutnej neuroatypowości mózgu. Czy ta książka, którą teraz czytacie, jest do tamtej apendyksem? Uzupełnieniem? Erratą?

Czytaj także: Spektrum autyzmu, ADHD, mizofonia. „Zawsze czułam, że jestem inna”

Po co pani diagnoza?

Zdobywam od znajomych test DIVA-5, nakierowany na diagnozowanie ADHD.

Nie mogę się doczekać, kiedy go zrobię. Próbuję go drukować w środku nocy, Tomek mówi: „Poczekaj do rana, chodźmy spać”.

Następnego dnia przyjeżdżają do nas znajomi z dziećmi, chcę z nimi rozmawiać wyłącznie o swoich objawach ADHD. Widzę zmęczenie na ich twarzach, na chwilę się powstrzymuję, ale po wspólnym obiedzie znowu zaczynam wyrzucać z siebie dowody, objawy, obserwacje, refleksje. Zauważam u nich również niektóre cechy ADHD. Dokładnie to omawiam. Widzę je szczególnie u Tomka. Rozmawiamy, Tomek i koleżanka dochodzą do wniosku, że faktycznie mają cechy ADHD, chętnie zrobią test. Drukuję trzy egzemplarze testu DIVA-5 i zachęcam całą grupę do zrobienia go symultanicznie. Siadamy, zaznaczamy krateczki, ja co chwila wykrzykuję: „Oczywiście!”, „Pewnie!”, „Mam to!”. Podskakuję, przesiadam się, szyję nogą, skubię długopis. Tomek wymięka pierwszy, stwierdza, że może i teraz, w dorosłości, widzi u siebie parę cech, ale w dzieciństwie zupełnie ich nie miał. Po chwili zostaję sama z testem, reszta zajmuje się dziećmi, które już bardzo potrzebowały uwagi.

Kiedy kończę uzupełniać test, wiem już, że mam WSZYSTKIE objawy.

Nie zaznaczam ptaszkiem tylko kwadracików przy pytaniach o to, czy moje objawy obecnie uniemożliwiają mi funkcjonowanie.

Nie, nie uniemożliwiają.

Ale zobaczylibyście mnie dziesięć lat temu…!

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze