1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Zwierciadło

Rockowy trans komiksowy

Tworzy niezwykłe komiksy, w których realizm podszyty jest surrealistycznym niepokojem. Jacek Frąś to człowiek wielu talentów: malarz, plakacista, ilustrator książek, perkusista zespołu Dick4Dick. – Chciałbym, żeby Polacy dostrzegli w komiksach medium, dzięki któremu można przekazywać takie same treści jak w poważnej książce czy filmie – mówi. – Język komiksu to uniwersalny język, równie ważny co mówiony.

 

„Jak mam stworzyć coś przejmującego, skoro wszystko wokół jest białe, miękkie i bezpieczne?!” – krzyczy jedyny żyjący na ośnieżonej planecie Albinii i przeżywający kryzys twórczy artysta. Współtwórca tej zdesperowanej komiksowej postaci siedzi zgięty wpół nad kartką papieru. Bolą go plecy, co chwilę drętwieje noga. – Tak w rzeczywistości wygląda artysta przy pracy – śmieje się 33-letni Jacek Frąś. Jego komiks „Ostra biel”, opowiadający o albiniańskim artyście i stworzony do scenariusza Grzegorza Janusza, zdobył Grand Prix na ubiegłorocznym Międzynarodowym Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi. Jacek odebrał nagrodę, po czym wyjechał w krajową trasę z zespołem Dick4Dick – jednym z najciekawszych na polskiej scenie muzyki alternatywnej.

Jacek Frąś to cichy człowiek orkiestra, potulny rockman, który codziennie zawozi syna do przedszkola i potrafi spędzić cały dzień na rysowaniu. Nagradzany w Polsce i za granicą, maluje obrazy, ilustruje książki, robi plakaty, a przede wszystkim tworzy komiksy, w których łączy realizm z własnym, wzbogaconym o surrealistyczne elementy stylem.

– Praca nad komiksem jest monotonna, po prostu siedzisz i rysujesz – mówi. – Muszę to jakoś odreagowywać, dlatego koncerty są dla mnie świetną odskocznią. Daję sobie wycisk, a potem znów wracam do rysowania.

Złota Kaczka przynosi sukces

– Tutaj to my trochę inaczej rysujemy – powiedział profesor Korczak, gdy zobaczył prace Jacka na kursie przygotowującym do egzaminu do liceum plastycznego w Łodzi. Na jego rysunkach można było bowiem podziwiać wyłącznie zaciekłe kosmiczne bitwy między siłami dobra i zła. – Moje plastyczne predyspozycje dostrzegła siostra mamy. Pod koniec podstawówki zapytała, co mam zamiar dalej robić. Jako dzieciak mało przejmujący się przyszłością planowałem iść do zasadniczej szkoły gastronomicznej. Pomyślałem, że smażenie pączków to może być fajna sprawa, szczególnie że szła tam większość moich kolegów – wspomina. Dzięki ciotce zdał jednak do liceum plastycznego, gdzie zamiast na kosmicznych wojnach skupił uwagę na układanych z porów i jabłek martwych naturach.

– Nie wydaje mi się, żebym miał za młodu jakiś wyjątkowy talent, bazgrałem jak wszyscy inni. Każdy człowiek ma artystyczne predyspozycje, ale nie każdy je rozwija – twierdzi Jacek.

Przenieśmy się na chwilę do okupowanej Warszawy, gdzie ukrywający się w podziemiach oddział nieletnich powstańców spotyka Złotą Kaczkę. Ta zwodzi młodych żołnierzy obietnicami, po czym wydaje ich Niemcom. W komiksie „Kaczka” wśród partyzantów są karykaturalne stwory, a czerwonookim nazistom bliżej do krwiożerczych zombi niż zwykłych ludzi. Wszyscy osadzeni są jednak w realistycznym świecie wojny. Ostatni kadr komiksu przedstawia zdjęcie uwięzionych w obozie dzieci, na które autor nałożył kontury swoich bohaterów. Pracując nad tym komiksem, Jacek nie mógł nawet podejrzewać, że w przyszłości pojawi się na okładce wydanej w Wielkiej Brytanii książki analizującej nowoczesny sposób opowiadania o historii.

Pierwsze komiksy tworzył już w podstawówce. Wraz z kolegą z podwórka Łukaszem Seligą (dziś uznanym artystą sceny elektronicznej) rysowali je w zeszytach w kratkę. – To była nasza pasja, spędzaliśmy tak całe godziny. Może dlatego, że nie uczono nas tego w szkole – śmieje się. Połykał „Tytusa…”, „Kajko i Kokosza”, „Przygody Jonki, Jonka i Kleksa”, komiksy Tadeusza Baranowskiego. Dzięki dopingującej go i często podróżującej do Szwecji ciotce miał także pokaźną kolekcję zachodnich komiksów. W czasach licealnych poznał innych miłośników rysowania, z którymi założył Grupę 8, nieformalne stowarzyszenie twórców rysowanych historyjek.

Rok 2001. Jacek studiuje na łódzkiej ASP i wraz ze swoją dziewczyną Olą, projektantką ubioru, wynajmuje mieszkanie w starym, rozpadającym się domu. Telefon. Jacek odbiera, słyszy łamaną angielszczyzną wiadomość: komiks o zdradliwej Złotej Kaczce zdobył nagrodę Alph-Art w kategorii młody talent na największym europejskim konkursie komiksu w Angoulême. Nie mógł w to uwierzyć: ta nagroda jest dla komiksiarza tym, czym dla filmowca Oscar. To wtedy postanowił na poważnie zająć się komiksem. Ale ponieważ trzeba było jednak z czegoś żyć, płacić rachunki, Jacek musiał współpracować z agencjami reklamowymi. – Na początku zdobywałem doświadczenie, uczyłem się pracy na czas. Szybko stało się to jednak zbyt monotonne – mówi. – Zdecydowanie wolę zlecenia, w których nie ma odgórnych, sztywnych ram.

Wielotygodniowy trans

Franek z „lynchowsko-kafkowskim rozdwojeniem jaźni koloru zielonego” przyjeżdża na pogrzeb wuja do małej wsi Glinno. Mimo pozorów normalności we wsi panuje dziwna atmosfera, a jej mieszkańcy są wrogo nastawieni wobec przybysza – mieszczucha. Co więcej, Franek nie ma pojęcia, że za wszystkim kryje się przebiegły plan jego zaborczej matki. Nazwa tajemniczej wsi to tytuł autorskiego komiksu Jacka. Zrealizowany techniką malarską, podszyty jest grozą i niewytłumaczalnym strachem. – Lubię się bać. Fascynuje mnie strach, ale nie taki z tanich horrorów, tylko taki podskórny, oparty na narastającej emocji.

„Glinno” rysował przez trzy lata. Przyznaje, że dużo w nim z jego życia. – Jest wieś, do której jeżdżę i skąd pochodzi część mojej rodziny, są wnętrza, w których mieszkałem, jest też bardzo dużo moich znajomych. Jest to swego rodzaju zbiorowy portret mojej rodziny i obrazkowy pamiętnik fragmentu mojego życia. Wszystkie komiksy są trochę jak pamiętniki. Kiedy je przeglądam, przypomina mi się, w jakim byłem momencie życia, kiedy je rysowałem, i co widziałem za oknem.

Robiony na zamówienie „Przekroju” komiks o stanie wojennym przywołuje u Jacka wspomnienia z pierwszych miesięcy ojcostwa. – Mieszkaliśmy wtedy w Łodzi. Ola jeździła do Gdańska do pracy, a ja zostawałem z Tymonem. Dopiero kiedy wieczorem zasypiał, siadałem do rysowania. Po dwóch, trzech godzinach budził się, więc znów musiałem go ululać. W rezultacie zasypiałem razem z nim, budziłem się około północy, pracowałem do czwartej, kładłem się na dwie, trzy godziny i o siódmej byłem z powrotem na nogach. To był zarazem ciężki, ale i bardzo miły czas. Wydaje mi się, że ze względu na te okoliczności wyczuwa się w tej pracy takie fajne, zmęczeniowe ciśnienie.

 
Separator stron

W „Stanie” Jacek splótł trzy narracyjne porządki, z których każdy utrzymany jest w odmiennej poetyce. Jest tam fabuła oparta na autentycznych wydarzeniach w Lubinie, są barwne fantazje chłopca, którego ojciec ginie w zamieszkach, a całość spaja realistyczna i czarno-biała część dokumentalna. – Ten ostatni wątek opiera się na wspomnieniach moich i Oli rodziców – dopowiada Jacek.

23 godziny pracy dziennie i czarne od tuszu palce – tyle kosztowało go narysowanie innej opowieści również związanej z historią Polski. Zrealizowana do scenariusza Grzegorza Janusza na zamówienie Płockiej Galerii Sztuki, nasycona mrocznymi kolorami „Tragedyja płocka” opowiada historię księcia Ziemowita, którego odwiedza grupa aktorów. W formie spektaklu przedstawiają mu oni koszmarne i skrywane dotąd epizody jego życia. W charakterystyczny dla Frąsia sposób granica między inscenizacją a rzeczywistością powoli się zaciera.

Zanim Jacek zaczyna opowieść osadzoną w realiach historycznych, stara się poznać epokę. – Gdybym w „Tragedyi...” narysował hełm, który w rzeczywistości pojawił się 200 lat później, znaleźliby się tacy, którzy by mi to wytknęli. Nigdy nie robię niczego na ilość albo byle jak. Pod swoimi pracami podpisuję się całym sobą.

Zazwyczaj pracuje etapami – najpierw wykonuje szkice tuszem albo kredkami, potem dodaje kolory i obrabia całość na komputerze. Jego praca jest, jak mówi, przeciwieństwem ścigania się w Formule 1. – Praca nad komiksem wymaga dużo czasu, nie widzisz nawet, jak mija tydzień za tygodniem. Wprowadzasz mózg w taki tryb, który bardzo uspokaja. To jest rodzaj transu. Codziennie kładziesz się spać z myślą o odwaleniu kawałeczka dobrej roboty, a po trzech miesiącach okazuje się, że już wszystko skończyłeś.

Czasem Jacek, czasem Jacques Gdańsk, okolice Motławy, obdrapana brama kamienicy.

– Dostaliśmy ten lokal od burmistrza za zasługi dla miasta – mówi. – Budynek miał zarwany dach, a całe wnętrze było pokryte grzybem. Remontowaliśmy go przez ostatnie trzy miesiące i dziś mamy tu studio. – Mówiąc „my”, Jacek ma na myśli zespół Dick4Dick. A oto, jakie były początki jego grania.

– W liceum miałem deskorolkę – opowiada. – Chciałem jeździć, ale za późno się do tego zabrałem, a poza tym byłem słabo wygimnastykowanym dryblasem. Mój kolega, bardzo dobry skejt Stasiu, miał staruteńką perkusję. Zaproponował, żebyśmy się zamienili, i tak się zaczęło.

Kiedy Jacek przyniósł perkusję do domu, rodzice się przeżegnali… Na studiach wstąpił do zespołu Brain, ale jego muzyczna kariera rozkręciła się na dobre w 2001 roku wraz z powstaniem Cool Kids of Death. Jacek grał z nimi przez pierwszych siedem lat ich istnienia. – Masa przygód, masa miejsc, masa płyt – to był bardzo intensywny czas. W zespole zdobyłem szlif perkusisty scenicznego.

Kiedy członkowie grupy ubierali się na czarno, on zakładał hawajską koszulę. Był buntownikiem wewnątrz zbuntowanego zespołu. – Nie czułem potrzeby udawania kogoś na scenie. Jestem osobą krnąbrną i jeżeli ktoś mnie do czegoś zmusza, nie potrafię się poddać. Myślę, że właśnie dlatego odbył się nade mną „sąd kapturowy” i zostałem z grupy wydalony.

Odnalazł się w Dick4Dick, w którym jako Jacques le Dick gra od niecałego roku. Zdążył już nagrać z zespołem płytę i wyjechać w trasę koncertową po kraju. Granie nie kłóci się w jego życiu z tworzeniem komiksów. – Koncerty to mój żywioł, ale nigdy nie uważałem się za rockandrollowca. Przez cały ten czas rysowałem, zawsze w trasę zabierałem ze sobą warsztat pracy. Dla mnie komiks to przede wszystkim forma, dzięki której mogę opowiadać innym jakieś historie.

 
Jacek ubolewa, że komiksy są w Polsce mało docenianą formą wyrazu. – To ultranowoczesne medium o wielkiej sile przekazu. Posługuje się skrótem i idealnie wpasowuje w sztukę  postmodernistyczną. Z jednej strony komiks to tekst pisany, a z drugiej kadrowanie, „montaż” i zbliżenia, czyli opowiadanie obrazem identyczne jak w filmie. Jest w tym coś magicznego, że jedna osoba może opowiedzieć historię z pogranicza tych dwóch dziedzin. Po przeczytaniu komiksu czuję się jak po obejrzeniu filmu. Chciałbym, żeby ludzie w Polsce dostrzegli w komiksach medium, za pomocą którego można przekazywać takie same treści, jakie przekazuje poważna książka czy poważny film. Poznanie i zrozumienie języka komiksu jest jak poznanie uniwersalnego języka, zupełnie innego, ale równie ważnego co język mówiony.

W swoich komiksach Jacek próbuje pokazać, że można coś robić wbrew utartym regułom.

– Otacza nas zbyt wiele oczywistości. Kiedy idę na horror, to oglądam duchy, wampiry, truposze i szkielety. Na komedii – wywrotki na bananowej skórce albo pana przebranego za panią, a oglądając dramat – zrozpaczoną żonę, która nakryła męża z przyjaciółką. Mnie bardziej emocjonuje sytuacja, kiedy bananowa skórka jest duchem, który zakochał się w mężu przebranej za wampira kobiety. Zamiast powielać, lubię dekonstruować popkulturowe szablony. Lubię to, co niedopowiedziane. Nieoczywiste zakończenie w „Kaczce” na przykład sprawia, że komiks ten jest na swój sposób wstrząsający.

Jacek ma problem z oddzielaniem czasu wolnego od czasu pracy. – Często siadam do pracy, a po chwili łapię się na tym, że myję podłogę. Lubię sprzątać, widzieć efekty. Można powiedzieć, że sprzątanie to moje hobby – śmieje się. – Lubię też wiedzieć, jak coś działa, lubię naprawiać rzeczy sam.

Najbardziej lubi wejść do zrujnowanego pomieszczenia i pomyśleć, że za trzy miesiące będzie w nim studio nagrań, albo usiąść przed pustą kartką i powiedzieć sobie, że za pół roku stworzy 56-stronicowy album. – Dla realizowania takich pomysłów warto żyć.

JACEK FRĄŚ ur. w 1977 r., twórca komiksów (m.in. „Glinna”, „Stanu” i „Tragedyi płockiej”), a także grafik, ilustracji i obrazów olejnych, perkusista zespołu Dick4Dick. W 2001 roku jego komiks „Kaczka” został wyróżniony prestiżową nagrodą Alph-Art  w kategorii młody talent na festiwalu komiksów we Francji. Jego komiksy nagradzano również w Polsce.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze