Gdyby Leni Riefenstahl urodziła się w innym czasie, zajmowałaby z pewnością poczesne miejsce wśród feministycznych bogiń jako uosobienie witalności, przedsiębiorczości i talentu. Do pakietu cnót prawdziwej emancypantki należałoby też dodać niezależność, lecz tu właśnie zaczynają się schody.
Filmy tworzone przez niemiecką reżyserkę stały się bowiem hołdem złożonym hitleryzmowi. W dodatku finansowali je sami zainteresowani. Czemu Leni, przez całe życie odgrywająca monodram pt. „Nic nie widziałam, nic nie słyszałam”, nie mogła zaprzeczyć.
Tancerka, która przeobraziła się w aktorkę, by w końcu wylądować po drugiej stronie kamery, służyła Hitlerowi mimochodem, przy okazji uprawiania sztuki. Prawda o wyczynach przyjaciela dotarła do niej, gdy wyruszyła na front i stała się bezpośrednim świadkiem ludobójstwa (płacz Leni uchwycono na słynnej fotografii). Ocknęła się tylko na chwilę. Całe lata musiała się tłumaczyć z tego, dlaczego w swoim filmie wykorzystała cygańskich więźniów obozu koncentracyjnego. Nie wiedziała, kim są? Z precyzją wykrywacza kłamstw Steven Bach dowodzi, że i owszem. Ze swoich argumentów biograf sporządza wstrząsający akt oskarżenia. Nie tyle samej Leni, której momentami szczerze współczuje, co wszystkich artystów, którzy goniąc za awangardowymi efektami, po drodze gubią przyzwoitość.
przełożyli Tatiana i Piotr Grzegorzewscy, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2008, s. 329