Gra od 16. roku życia. I nadal nie przestaje. Dziś są to raczej role matek albo babć, ale zawsze dam. Ile w tych kreacjach jej samej, a ile gry aktorskiej? Jak radzi sobie z przemijaniem? Czy chciałaby cofnąć czas lub niektóre słowa? Pytamy ikonę kina, zawsze niepokorną, zawsze niezależną Catherine Deneuve.
Wywiad archiwalny
Widzowie postrzegają panią jako kobietę piękną, ale wyniosłą i tajemniczą. Takie bohaterki często pani grywała. A jaka jest pani w życiu prywatnym?
Proszę zapytać o to moją córkę Chiarę. Ona zna mnie na wylot i towarzyszy mi w sytuacjach prywatnych, w życiu codziennym, podczas rodzinnych weekendów, wypadów na wieś czy spotkań z przyjaciółmi. Wie, że mam taki image, ale wie też, że potrafię być bardzo zabawna i wesoła. Akurat ta cecha mojej osobowości nigdy nie została wykorzystana w kinie. Na pewno z wiekiem udaje mi się, taką przynajmniej mam nadzieję, ocieplić wizerunki moich bohaterek, pokazać ich zagubienie i bezbronność. Wierzę, że dzięki temu są one bliższe widzom i że wiele kobiet może się z nimi utożsamić.
Podobno jak tytułowa Claire z filmu „Pamiątki Claire Darling”, który niedawno wszedł do kin, jest pani kolekcjonerką i lubi otaczać się pięknymi przedmiotami codziennego użytku.
Tak. Lubię stare meble, eleganckie zastawy stołowe odziedziczone po babci czy stylowe lampy. Lubię budzić się w otoczeniu, które jest estetyczne. Przedmioty, którymi się otaczam, mają swoją duszę, są historią człowieka lub rodziny, kryją sekrety, przywołują wspomnienia... Czasem trudno się z nimi rozstać, ale bywa to konieczne. One odsuwają nas od śmierci, bo przywołują przeszłość. Tak właśnie chroniła się przed światem moja bohaterka. Kiedy jednak zdecydowała się sprzedać rodzinne pamiątki i drogocenne antyki – uwolniła się o tego, że musi być doskonała, zaakceptowała swoje błędy i pogodziła się z córką, z którą nie widziała się od 20 lat. Te przedmioty stały się katalizatorem emocji między dwiema kobietami. Bardzo się cieszę, że w moją filmową córkę wcieliła się Chiara, zresztą nie po raz pierwszy. Tylko z nią mogłam zgrać się z taką intensywnością i oddać złożoność i bogactwo mojej postaci.
Pani bohaterka ma piękne, naturalnie siwe włosy...
I o to w tym filmie chodzi. Gram kobietę, która ma za sobą zdecydowanie więcej niż przed sobą. Jest tego świadoma, akceptuje swój wiek.
Czy to jest film o starości?
Nie, w ogóle tak o nim nie myślę. Czy każdy film z bohaterką po sześćdziesiątce automatycznie ma być tak odbierany? Dla mnie to film o stawianiu pytań i szukaniu odpowiedzi. Także o poszukiwaniu wolności.
Jak radzi sobie pani z myślą, że wszystko przemija?
Przecież na tym polega życie. Starzejemy się i umieramy praktycznie od momentu naszych narodzin. Oczywiście na co dzień nie lubimy o tym myśleć. Nie jest łatwo być starzejącą się kobietą, a zwłaszcza starzejącą się aktorką. W ubiegłym roku skończyłam 75 lat, pamiętam, że kiedy zbliżałam się do czterdziestki, poczułam lęk, że skończyły się dla mnie dobre, ciekawe role. Zajęłam się więc produkcją filmów... A potem okazało się, że telefon nadal dzwoni. No i wciąż nie chce przestać (śmiech).
Co więcej, jeszcze kilka lat temu reklamowała pani kosmetyki firmy L’Oreal i torebki Louisa Vuittona. Czy to znaczy, że łatwiej się starzeć w Europie niż w Hollywood?
Zdecydowanie tak. Europejczycy na szczęście nie mają takiej obsesji na punkcie młodego wyglądu jak Amerykanie, co jest szczególnie widoczne w przemyśle filmowych, modowym i kosmetycznym. Dojrzała aktorka ma we Francji znacznie więcej możliwości bycia aktywną w zawodzie. To, co dzieje się w Hollywood, przeraża mnie. Walka o młody wygląd i jak najlepszych chirurgów plastycznych osiąga poziom histerii. Wszystkie te przeraźliwie chude kobiety są do siebie podobne, wyglądają jak plastikowe lalki Barbie. Tracą tak ważną dla aktorek mimikę twarzy. Tymczasem w Europie na okładkach magazynów coraz częściej widzi się naturalnie piękne kobiety po 45. roku życia i o bardziej krągłych kształtach.
Chciałaby pani być dziś znowu młodą aktorką?
Nie. Naprawdę! Poza tym dopóki pracuję, nie mam czasu na starzenie się. Myślę, że kiedy jesteśmy młodzi, to cierpimy, zamartwiamy się na zapas i bardzo mocno wszystko przeżywamy. Pewnie dlatego, że traktujemy siebie zbyt serio i wszystko jest dla nas ogromnie ważne. Dopiero z wiekiem przychodzi dystans, tolerancja i akceptacja. Człowiek staje się bardziej otwarty. Jest mniej podatny na presję otoczenia, a więc także bardziej wolny. Praca, role, które zagrałam, pozycja, jaką osiągnęłam, rodzina, moje dzieci i relacje z ludźmi – sprawiają, że jestem silniejsza niż w młodości, nie tak już bezbronna i podatna na krytykę. Poza tym młode aktorki nie mogą sobie dziś pozwolić na indywidualizm w wyglądzie. Na czerwonym dywanie muszą być niczym supermodelki. W czasach mojej młodości aktorka musiała się dobrze prezentować, ale tylko na specjalne okazje. Teraz musi się umalować i wystroić nawet, gdy idzie po bułki do piekarni, bo przypadkowy przechodzień może jej zrobić zdjęcie. Dzięki Internetowi taka fotka w ciągu kilku chwil obiegnie cały świat.
Catherine Deneuve w Nowym Jorku, 1980 rok (Fot. BEW Photo)
Uroda pomaga w tym zawodzie?
Tak, choć w młodości nie lubiłam zainteresowania, jakie budziłam. Także myśli, że wszystko zawdzięczam urodzie, a nie aktorskim możliwościom, bo ich nie miałam. Zaczynałam karierę w wieku 16 lat, nie mogło być inaczej.
Nadal pięknie i młodo pani wygląda. Jak dobrze prezentować się po sześćdziesiątce?
Dziękuję... Nie wstrzykuje sobie botoksu ze strachu... Boję się, że moja twarz zamieniłaby się w gładką, ale sztywną maskę. A poza tym naprawdę pochodzę z długowiecznej rodziny i odziedziczyłam dobre geny.
To prawda, że aktorką została pani przez przypadek?
Tak. Po raz pierwszy pojawiłam się na scenie w teatrze, gdy kazano mi zagrać siostrę mojej prawdziwej siostry Francoise. Zabawne, prawda? Właściwie cały czas byłam w jej cieniu, aż do momentu, w którym poznałam Jacques’a Demy. Nie byłam pewna, czy chcę być aktorką. Myślałam też o zawodzie architekta albo archeologa. Kiedy Jacques zaproponował mi rolę w „Parasolkach z Cherbourga”, a wcześniej kazał przefarbować włosy na blond, to w którymś momencie już na planie poczułam, że to jest to, co chcę robić. Miałam zresztą wielkie szczęście, że dojrzewałam aktorsko i uczyłam się od takich mistrzów, jak Demy, Varda, Chabrol...
Nie mogę nie zapytać o pani współpracę z Romanem Polańskim na planie „Wstrętu”...
To jedno z moich najważniejszych zawodowych doświadczeń. Byłam wciąż bardzo młodą i początkującą aktorką, która znalazła się na planie filmu kręconego w Londynie z reżyserem polskiego pochodzenia. Zbliżyło więc nas to, że oboje czuliśmy się outsiderami, byliśmy nie u siebie. Dla Romana to był jeden z jego pierwszych filmów realizowanych na Zachodzie po wyjeździe z Polski. Szybko się zaprzyjaźniliśmy. On jest reżyserem, który uwielbia swoich aktorów. Bardzo wiele się od niego nauczyłam i wiele mu zawdzięczam.
Coraz częściej gra pani matki, ale też babcie. Na festiwalu w Berlinie promowała pani nowy film André Téchiné „Farewell to the Night”. Gra pani w nim babcię chłopaka, który marzy o wyjeździe do Syrii i wstąpieniu do ISIS. Czy możemy coś zrobić, by młodzi Europejczycy nie podążali tą drogą?
Najlepszy sposób, by ocalić młodych zradykalizowanych ludzi z Europy Zachodniej, którzy przyłączają się lub chcą dołączyć do ISIS, to tolerancja i zrozumienie, a nie karanie więzieniem. Muriel próbuje zatrzymać wnuka. To inteligentna kobieta, nie osądza, chce zrozumieć. Wychowała Aleksa od kiedy jego matka zginęła w wypadku. Muriel urodziła się w Algierii, a więc akceptuje nową religię chłopaka, ale kiedy odkrywa jego prawdziwe zamiary, jest rozdarta.
Muriel to jednak twarda zawodniczka.
O tak! Ona mocno stąpa po ziemi. Pomoc znajduje u byłego islamisty, który wrócił do Francji. Alex naprawdę niewiele rozumie z islamu, a całą wiedzę czerpie z Internetu. Z policyjnych statystyk wynika, że na 5 tys. młodych Brytyjczyków, Francuzów i Niemców z ISIS wyrwało się około 1,5 tys. osób. Jednak taki pobyt, nawet krótki, odciska się potem na psychice. Przykład? Pewna dziewczyna, Brytyjka, która w wieku 15 lat wyjechała do Syrii, była tam niewolnicą seksualną i urodziła trójkę dzieci. Dziś władze brytyjskie nie chcą jej wpuścić do kraju, mimo jej zapewnień, że robi to dla dobra swojego jedynego ocalałego dziecka. Ja zawsze staram się widzieć wszystkie strony...
Co często wzbudza kontrowersje. Pani głos w sprawie #MeToo jest nietypowy i osobny...
Uważam, że faceci też czasem zasługują na obronę. Nie boję się tego mówić, choć feministki wpisały mnie z tego powodu na czarną listę. Jestem przeciwko molestowaniu seksualnemu i uważam, że to, co robił Weinstein, było obrzydliwe. Potępiam jego zachowanie, ale chodzi mi o to, by nie wylewać dziecka z kąpielą. Gwałt jest zbrodnią, ale niezręczny flirt – już nie. W całej akcji #MeToo widzę za dużo hipokryzji i purytanizmu. Cenię wolność, ale nie lubię histerii. Tymczasem teraz prawie każdy przyznaje się do tego, że był ofiarą molestowania. Na mężczyznach wymusza się rezygnację z pracy za dotknięcie czyjegoś kolana czy próbę skradnięcia pocałunku. Słuszny protest przeciwko przemocy seksualnej, której ofiarami są kobiety, przerodził się w polowanie na czarownice. I nie jestem przeciwna feminizmowi, podpisałam się pod listem za przyznaniem prawa do aborcji, napisanym przez Simone de Beauvoir. Jestem wolną kobietą i mówię to, co niemodne i niepopularne. Nigdy się nie bałam, niełatwo było mnie przestraszyć, no może z jednym wyjątkiem.
Jakim?
Kiedy moja siostra Françoise Dorléac zginęła w 1967 roku w wypadku samochodowym, przeżyłam szok i długo się po nim podnosiłam. Może to jest powód, dlaczego dziś nie zachowuję się tak, jak ludzie oczekują. Trzymam dystans wobec plotek i tabloidów, chronię prywatność, ale jednocześnie nie waham się, by zapozować nago dla „Playboya”. Byłam twarzą kampanii Chanel, L’Oreal, YSL. Jednak to nie jestem ja prywatnie. Niełatwo się zaprzyjaźniam i powoli otwieram wobec obcych. To moja ochrona, mój pancerz. A niezależność i mówienie tego, co myślę, były dla mnie zawsze bardzo ważne.
Catherine Deneuve z siostrą Francoise Dorleac w filmie „The Young Girls of Rochefort” (1967) (Fot. BEW Photo)
Prawda, czyli „The Truth” to tytuł najnowszego filmu Hirokazu Koreedy. Gra w nim pani jedną z głównych ról.
Wcielam się w Fabienne – gwiazdę filmową, która ma trudną relację z córką Lumir – w tej roli Juliette Binoche, której postać jest z zawodu scenarzystką. Sytuacja się komplikuje, kiedy Lumir z mężem wraca do Paryża, a Fabienne chce opublikować swoje wspomnienia. Zamiast ciepłego pojednania, następuje brutalne pranie brudów. „The Truth” będzie pierwszym filmem Koreedy poza rodzinną Japonią i pierwszym granym po francusku i po angielsku. To opowieść o prawdzie i kłamstwie, konflikcie i pojednaniu.
To podobno list miłosny Koreedy do pani?
Tak mówią? Jeśli tak, to jest to najpiękniejszy list miłosny, jaki dostałam.