1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura
  4. >
  5. Tomasz Stawiszyński dyskutuje z Freudem. I przy okazji rozprawia się z różnymi prawdami psychologicznymi

Tomasz Stawiszyński dyskutuje z Freudem. I przy okazji rozprawia się z różnymi prawdami psychologicznymi

Tomasz Stawiszyński (Fot. materiały promocyjne)
Tomasz Stawiszyński (Fot. materiały promocyjne)
Czy potrafilibyśmy traktować trudne momenty nie jako traumy, które upośledzają nasze funkcjonowanie, ale zobaczyć je jako przeżycia, które kształtują nasz charakter, nadają życiu niepowtarzalny rys? – pyta w swojej książce „Potyczki z Freudem” Tomasz Stawiszyński. Rozprawiając się z mitami prawd psychologicznych autor zachęca do skonfrontowania się z naszymi ludzkimi słabościami.

Fragment pochodzi z książki „Potyczki z Freudem” autorstwa Tomasza Stawiszyńskiego, wyd. PWN. Śródtytuły zostały wstawione przez redakcję.

Manolete, jeden z najsłynniejszych toreadorów świata, z całą pewnością nie miał łatwego dzieciństwa. Gdy był dwulatkiem, niemal umarł na zapalenie płuc, a skutki tej choroby odczuwał jeszcze długo. W wieku pięciu lat został osierocony przez ojca. W szkole podstawowej interesował się prawie wyłączni rysunkiem i literaturą. Przez kolegów traktowany jak worek treningowy, nieustannie cierpiący na rozmaite dolegliwości, całymi dniami snuł się samotnie po malowniczych zaułkach rodzinnej Kordoby albo przesiadywał w domu pod czujną i apodyktyczną kuratelą matki. Kobiety bez wątpienia spełniającej wszelkie kryteria toksyczności tak pieczołowicie opisane przez amerykańską psycholożkę Susan Forward w bestselerze o wymownym tytule Toksyczni rodzice. Matka Manoletego – niczym tajny agent – uważnie śledziła każdy jego krok. Wtrącała się do wszystkiego. Przy najdrobniejszej okazji roztaczała przed nim apokaliptyczne wizje niebezpieczeństw i nieszczęść, które ten świat, każdego dnia, bez najmniejszego ostrzeżenia funduje swoim bezbronnym mieszkańcom.

– Jest tylko jedna rada na te okropieństwa, mój maleńki – powtarzała mocno już przerażonemu życiem, a przecież bardzo jeszcze młodemu synowi. – Bez względu na to, co się będzie działo, musisz po prostu trzymać się mamy. I Manolete rzeczywiście trzymał się jej ze wszystkich sił. W sensie jak najbardziej dosłownym, miał bowiem w zwyczaju, kiedy coś go zaniepokoiło, natychmiast ukrywać się w przepastnych fałdach jej wielkiej, kolorowej hiszpańskiej spódnicy. Było tak aż do momentu, gdy skończył jedenaście lat. Wówczas – ni stąd, ni zowąd – zapałał absolutną miłością do corridy. Wszystko inne przestało się liczyć. Ważne były tylko byki (...)

Klatka dzieciństwa i Zygmunt Freud

Historia Manoletego – walecznego toreadora i maminsynka, pogromcy najstraszliwszych bestii, a zarazem chorowitego chucherka chowającego się pod matczyną spódnicą – to doskonały kąsek dla wszystkich specjalistów od zamykania nas w klatce dzieciństwa. Bez względu na to, czy będą to bezkrytyczni wyznawcy freudowskiej psychoanalizy, czy nieco egzaltowani kapłani odprawiający osobliwe rytuały zgodnie z obrządkiem ustawień rodzinnych Berta Hellingera, czy też ortodoksyjni, „naukowi” behawioryści. Ich wszystkich – na co dzień skłóconych, pogrążonych w niekończących się i nierozstrzygalnych scholastycznych sporach o genealogię i morfologię osobowości – łączy bowiem jedno elementarne przekonanie. Przekonanie będące kamieniem węgielnym większości współczesnych szkół psychoterapeutycznych. Brzmi ono: źródła naszych aktualnych problemów należy szukać w przeszłości.

Życie to liniowa podróż. Jeśli więc chcesz zrozumieć, dlaczego teraz znalazłeś czy znalazłaś się w takim, a nie innym miejscu, w takim, a nie innym punkcie, w takim, a nie innym chaosie, cierpieniu, bałaganie, jeśli chcesz zrozumieć to wszystko, musisz wrócić do źródła. Wrócić do początku. Do dzieciństwa. Tam bowiem ukryta jest tajemnica. To w dzieciństwie – przekonują strażnicy klatki dzieciństwa, klatki, której pręty tworzą również szkielet współczesnej kultury popularnej, zwłaszcza rodem z Hollywood – spoczywa głęboko ukryty skarb: kamień filozoficzny umożliwiający zrozumienie przeszłych i przyszłych zdarzeń. Coś na kształt legendarnego Alefa – opisanego niegdyś przez Jorge Luisa Borgesa w opowiadaniu pod tym właśnie tytułem – czyli punktu, z którego jak na dłoni widać cały wszechświat: jednocześnie przeszły, teraźniejszy i przyszły…

Żeby jednak do tego życiodajnego źródła dotrzeć, żeby ujrzeć rzeczywistość w jej kompletnej postaci, trzeba mieć odpowiedniego przewodnika. Samemu bowiem nie sposób wkroczyć – choćby bezwiednie – na właściwą ścieżkę. Podobnie – zdaniem czcicieli klatki dzieciństwa – bez pomocy specjalisty nigdy w pełni nie odkryjemy i nie zrozumiemy sensu wczesnodziecięcych mniej lub bardziej traumatycznych doświadczeń. Ojcem założycielem, czy może raczej ojcem konstruktorem klatki dzieciństwa, jest oczywiście Zygmunt Freud (...)

Kto podejmuje wybory – my czy nasza przeszłość?

Chodzi o to, że ten Freudowski schemat – tak silnie zakorzeniony we współczesnej psychologii i kulturze – to w istocie konstrukcja przypominająca budową cep. A cep – jak to cep – budowę ma więcej niż prostą. Cep mówi: jesteś wypadkową tego, co spotkało cię w dzieciństwie. Jesteś wypadkową okoliczności, których nic już nigdy nie będzie w stanie zmienić, bo nic już nigdy nie będzie w stanie zmienić przeszłości. Cep mówi: jesteś efektem. Efektem matki neurotyczki. Efektem ojca alkoholika. Efektem dziadka tyrana. Efektem babci, która straszyła cię duchami. Efektem tego, że kiedy byłeś mały, nakryłeś rodziców w sypialni. Efektem tego, że rodzice nadmiernie cię kochali. Efektem tego, że kochali cię niewystarczająco. Albo nawet – to kazus Hellingera, który sięga tu szczytów absurdu – efektem dwudziestu pięciu pokoleń twoich niezrównoważonych przodków, którzy się kłócili, rozwodzili, mordowali, porzucali, mieli kochanki, płodzili nieślubne potomstwo albo dokonywali po cichu aborcji.

Cep mówi: nie jesteś indywidualnością. Nie jesteś zdolna, nie jesteś zdolny do podejmowania wyborów, bo za wszystkimi twoimi decyzjami stoją apodyktyczne widma rodziców (albo przodków), które poruszają twoją wolą i świadomością niczym władcy marionetek. Tym samym twoje życie jest pozbawione celu – bo cel, grecki telos, zawsze jest w przyszłości, a przyszłości nie ma i nie będzie dopóty, dopóki nie „przepracujesz” tego, co cię spotkało w dzieciństwie.

Właśnie tak cep stwarza tę nieistniejącą przyszłość. Twoją przyszłością ma być bowiem… praca nad przeszłością. W innym wypadku dziadkowie, babcie, mamy, tatusiowie, wujkowie, siostry albo bracia zabiją cię dokładnie w ten sam sposób, w jaki matka – pod postacią rozjuszonego byka Islero – zabiła Manoletego.

Bo przecież, w myśl tej prostej układanki, Manolete właśnie dlatego został toreadorem, właśnie dlatego ryzykował codziennie życie, żeby raz na zawsze uwolnić się z władczego uścisku matczynych ramion. To z matką walczył na hiszpańskich arenach. To w nią wbijał kolejne szpady. To nad jej parującym, martwym ciałem raz po raz triumfował pośród wiwatów tłumu rozemocjonowanego widokiem i zapachem krwi. Aż do momentu, kiedy to ona odniosła nieodwołalne zwycięstwo.

A co z losem, przeznaczeniem, powołaniem?

Arthur Schopenhauer napisał niegdyś, że kiedy z perspektywy starości spojrzy się na czyjeś życie, można odnieść wrażenie, że układa się ono w pewien logiczny ciąg. Jakby rządziła nim jakaś tajemnicza siła organizująca zdarzenia tak, aby zrealizowało się coś, co niemiecki filozof określał mianem „zamierzenia, które zdaje się leżeć u podstaw losu jednostki”. Nie był w tym oryginalny. Sięgał do opisanej w Państwie Platona koncepcji, w myśl której każda dusza wybiera sobie takich rodziców i takie otoczenie, żeby jej przeznaczenie, potencjał, talenty i umiejętności, a także rozmaite wady czy ułomności mogły się w pełni wyrazić. Jesteśmy, kim jesteśmy, już w momencie narodzin – mówił Platon. Nasz charakter, nasz los są już w nas obecne, niczym dąb w żołędziu. James Hillman, amerykański psycholog, uczeń Carla Gustava Junga, twórca własnej oryginalnej szkoły, którą nazywał psychologią archetypową, wielokrotnie wspominał w książkach o Manoletem (...)

Być może – pytał – warto na jego życie spojrzeć z zupełnie innej strony: tej właśnie, o której mowa w dziełach Schopenhauera i Platona? Pomysł, że nasze życie to tylko przypadkowy ciąg zdarzeń przebiegających w prostej linii od momentu urodzenia do momentu śmierci – ciąg, w którym to, co wcześniejsze, określa i determinuje to, co przychodzi później – jest przecież stosunkowo późnym zachodnim wynalazkiem, zupełnie obcym większości dawnych i współczesnych kultur. W istocie, twierdzi Hillman, tak w Europie, jak i na dalekich kontynentach, tak dzisiaj, jak i setki czy tysiące lat temu, ludzie zawsze mieli poczucie, że istnieje coś takiego jak los, przeznaczenie czy powołanie (...)

Trauma jako przeżycia, które kształtują i nadają życiu rys

Może więc Manolete nie dlatego został toreadorem, że wcześniej chował się pod spódnicą matki? Może nie dlatego w dzieciństwie był strachliwy, że – wychowywany pod kloszem obawiał się wszystkiego, co tylko możliwe? Może jakaś głęboka, tajemnicza siła – daimon, wewnętrzny obraz – od dzieciństwa znała już wszystko, co nastąpi, bo wszystko, co nastąpiło, było już wtedy gotowe, obecne, dane? Może zatem jakaś głęboka, tajemnicza siła widziała już te byki, które na niego czekały? Widziała już wściekłego, wielkiego Islero, który przynosi śmierć? Jeśli tak – trudno się dziwić, że mały Manolete był taki przerażony…

Co w takim razie miała z tym wspólnego matka? Jedynie to, że jej spódnica stała się pierwszą, prowizoryczną płachtą, na której syn ćwiczył przed starciem z najgroźniejszym przeciwnikiem. A jej nadopiekuńczość była akurat taka, jakiej było trzeba, żeby złagodzić strach nieświadomie odczuwany przez małego chłopca, który już niebawem miał stanąć do walki z prawdziwymi bykami.

Czy potrafilibyśmy spojrzeć w ten sposób na własne trudne dziecięce doświadczenia? Czy potrafilibyśmy spojrzeć w ten sposób na własnych rodziców? Zamiast traktować trudne momenty jako traumy, które upośledzają nasze funkcjonowanie, zobaczyć je jako przeżycia, które kształtują nasz charakter, nadają życiu niepowtarzalny rys. Wtajemniczają nas w takie jego wymiary, których inaczej nigdy nie bylibyśmy świadomi. Nawet jeśli są to wymiary ciemne, straszne i przerażające.

Świat ma także takie oblicze – dlaczego mamy udawać, że go nie ma? Lepiej otwarcie spojrzeć mu w oczy. Zamiast traktować rodziców, nawet tych najokrutniejszych, jak złowieszcze bóstwa, które na zawsze naznaczyły nasze życie, lepiej zobaczyć ich jako nauczycieli przekazujących wiedzę o własnej bezradności i własnym złu. A tym samym – o bezradności i złu, które drzemią w człowieku, także w nas.

To bezcenna nauka. Zdając sobie, dzięki rodzicom, sprawę, jak łatwo skrzywdzić, jak łatwo zranić, mamy szansę być wrażliwsi, mamy szansę lepiej rozumieć tych skrzywdzonych i zranionych. Mamy także szansę wybaczyć sobie i lepiej siebie zrozumieć – jeśli skrzywdzimy i zranimy kogoś bliskiego. Wybaczyć i zrozumieć, nie żeby się usprawiedliwiać i nie żeby pogrążać się w gęstych odmętach samopotępienia, ale po to, żeby nie popełnić drugi raz tego samego błędu.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze