1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura
  4. >
  5. Rozczarowania i zaskoczenia tegorocznego festiwalu w Cannes

Rozczarowania i zaskoczenia tegorocznego festiwalu w Cannes

Margaret Qualley i Demi Moore (Fot. Doug Peters/PA Images/Getty Images)
Margaret Qualley i Demi Moore (Fot. Doug Peters/PA Images/Getty Images)
Powrotów do Cannes ciąg dalszy. Po Meryl Streep, Faye Dunaway i symbolicznym Elizabeth Taylor, które były zarazem hołdami dla tych legendarnych aktorek, festiwal nie zwalnia ani na jotę. O ile jedne budzą wzruszenia, zaskakują pozytywnie, o tyle nad innymi należałoby litościwie spuścić zasłonę milczenia, połączoną z żalem i rozczarowaniem.

Rozczarowanie „Megapolis” Francisa Forda Coppoli

Opus magnum sędziwego, blisko 90-letniego reżysera i zapewne już jego ostatnie dzieło. Być może nie zostanie nigdzie pokazane poza premierą na festiwalu w Cannes, ponieważ wciąż nie ma na tyle odważnego dystrybutora poza Francją, który podjąłby się ryzyka promocji tego dzieła, określanego w kuluarach Grand Teatre Lumiere jako piękna katastrofa. We Francji ryzyko dystrybucji w przypadku klapy ze sprzedaży biletów podjęło się Le Pacte, wychodząc z założenia, że ludzie i tak przyjdą zobaczyć film, bo to jednak Coppola, ale za granicą entuzjazmu nie widać. David Kajganich, producent i scenarzysta, powiedział dla The Hollywood Reporter, że kilkuminutowa owacja na stojąco po filmie nie była wyrazem uwielbienia dla „Megapolis”, ale rodzajem hołdu dla legendarnego mistrza i jego dorobku. The Guardian określił film jako nudny i pompatyczny, a samego Coppolę, że się pogubił.

Francis Ford Coppola i Adam Driver (Fot. Lionel Hahn/Getty Images) Francis Ford Coppola i Adam Driver (Fot. Lionel Hahn/Getty Images)

„Megalopolis” to miks science fitcion… rzymskiej epopei odwołującej się do czasów i kultury antycznej z wymyślonym współczesnym Nowym Jorkiem, w którym po zniszczeniu miasta ścierają się dwie wizje jego odbudowy: utopijna, idealistyczna, reprezentowana przez architekta wizjonera Cezara Catiline (w tej roli Adam Driver), oraz pragmatyczna, zachowawcza, ucieleśniona w osobie burmistrza Franklina Cicera. „Megalopolis” Francisa Forda Coppoli jest wyjątkowe, rozpaczliwe, patetyczne i groteskowe. Najbardziej oczekiwany film na Croistette to gest totalnej wolności artystycznej, który mniej licznych zachwyca tyle, ile dezorientuje.

Ten film to zlepek różnych inspiracji, chaotyczny i nieuporządkowany. Feeria efektów specjalnych, niezwykłych wizji, miast przyszłości, Nowy Rzym z plejadą znakomitych aktorów i włożonym w produkcje ogromem prywatnych pieniędzy Coppoli – blisko 120 milionów dolarów ze sprzedaży udziałów z kalifornijskiej winnicy. Prace nad tym gigantycznym reżyser projektem rozpoczął już w połowie lat 80. ubiegłego wieku. Można powiedzieć, że tak jak w przypadku Terry Gilliama, który swój gigantyczny projekt „Człowiek, który zabił Don Kichota” realizował przez 30 lat, sukcesem jest, że w ogóle „Megalopolis” został ukończony.

Czytaj także: O tym filmie będzie głośno. Legendarny twórca pracował nad nim przeszło 40 lat. Co wiemy o „Megalopolis”, nowym projekcie Francisa Forda Coppoli?

Demi Moore zachwyca w krwawym body horrorze

Cannes nie przestaje zaskakiwać. Zupełnie inny powrót zaproponowała canneńskiej publiczności Demi Moore, która promuje w Cannes film z gatunku feministycznego krwawego body horroru „The Substance” w reżyserii Coralie Fargeat. Zachwyceni krytycy porównują Coralie i jej film do Julii Ducournou i „Titane”, który trzy lata temu nagrodzony został Złotą Palmą (trzecią w historii tej imprezy przyznaną kobiecie reżyserce). To niezwykle zjadliwa, groteskowa, brutalna satyra na to, jak zarządzany przez białych mężczyzn po pięćdziesiątce stary system w świecie rozrywki determinuje postrzeganie siebie przez młode, pragnące kariery kobiety.

Dennis Quaid, Coralie Fargeat, Margaret Qualley i Demi Moore (Fot. Michael Buckner/Variety/Getty Images) Dennis Quaid, Coralie Fargeat, Margaret Qualley i Demi Moore (Fot. Michael Buckner/Variety/Getty Images)

– Body horror jest idealnym narzędziem do wyrażenia przemocy, która dotyczy kobiecych problemów związanych ze starzeniem się, wyglądem, walką o przetrwanie w konkurencyjnym świecie, lansującym idealny look – powiedziała Fargeat na spotkaniu z dziennikarzami. – A biorąc pod uwagę podskórny nurt #MeToo na tegorocznym festiwalu, gdy ruch ten we Francji znów nabiera tempa, myślę, że premiera filmu nie mogła nadejść w lepszym momencie.

Demi Moore ostatni raz była w Cannes w 1997 roku. Towarzyszyła wtedy ówczesnemu mężowi, Bruce’owi Willisowi, podczas światowej premiery „Piątego elementu” Luca Bessona. Dziś, moim zdaniem, w „The Substance” zagrała jedną z najlepszych ról w swojej dotychczasowej karierze. Jej postać, gwiazda programu rozrywkowego z branży fitness, gdy czuje pierwsze oznaki starzenia się, podpisuje iście faustowski pakt z diabłem. I jak to w tej historii bywa, płaci za niego potworną cenę.

Deformacje ciała, transformacje w monstrum są tak ekstremalne, że właściwie przynajmniej na moim pokazie w Sali Bazin sala co rusz odreagowywała śmiechem. Desperacka potrzeba zachowania młodości i nieskazitelnego wyglądu jest tyle przerażająca, ile nieodparcie śmieszna. Demi doskonale to czuje i zachwyca odwagą podążania za postacią, daje się oszpecać stopniowo, wyzbywa się wszelkich zahamowań, nienawidzi swojej bohaterki. A przecież historie aktorek, których telefon nagle przestaje dzwonić, są tymi, przez które sama przechodziła. Nic więc dziwnego, że dla kontrastu na premierze filmu 61-latka błyszczała na czerwonym dywanie. Wybrała czerwoną sukienkę bez ramiączek prosto z wybiegu Armani Privé. Tym razem Moore rozpuściła długie do pasa włosy i postawiła na rozświetlający makijaż. Widać, że lubi modę i potrafi się nią bawić. Zresztą fani Demi Moore zarzucali jej nawet, że zbyt często w ostatnich latach widać ją było wśród publiczności pokazów mody zamiast na filmowych planach. Na szczęście Demi znów dała o sobie przypomnieć. Niektórzy krytycy już spekulują, czy rola w „The Substance” może przynieść jej Złotą Palme za rolę kobiecą, zważywszy, że Greta Gerwig, przewodnicząca jury, lubi kino feministyczne i tematy związane z postrzeganiem starzenia się ciała kobiecego przez media oraz społeczeństwo.

Demi Moore (Fot. JB Lacroix/FilmMagic/Getty Images) Demi Moore (Fot. JB Lacroix/FilmMagic/Getty Images)

Kevin Costner pojawia się w towarzystwie rodziny

Dawno niewidziany w Cannes na czerwonym dywanie pojawił się Kevin Costner. Powrócił do gatunku, który przyniósł mu przed laty sławę i Oscary. „Horyzont” to pierwszy od ponad 20 lat film, w którym Kevin Costner staje po obu stronach kamery. Jako reżyser zadebiutował „Tańczącym z wilkami” w 1990 roku, a ostatni raz w roli twórcy miał okazję sprawdzić się przy okazji „Bezprawia” z 2003 roku. Oba tytuły to westerny, więc za sprawą najnowszego projektu aktor wraca do swojego ukochanego gatunku. Twórca „Tańczącego z wilkami” zaprezentował w Cannes epickie dzieło zatytułowane „Horizon: An American Saga”. W kinach będzie je można oglądać w dwóch częściach. Premiera „Horyzont. Rozdział 1” została zaplanowana w Polsce na 28 czerwca, 16 sierpnia pojawi się zaś „Horyzont. Rozdział 2”. Ale to nie wszystko. Aktor i reżyser nie zamierza czekać na wyniki finansowe westernowej epopei i planuje rozpocząć zdjęcia do 3 i 4 części „Horizon: An American Saga”. Aby sfinansować projekt, którego budżet (pierwszych dwóch części) wyniósł 100 mln dolarów, sam wyłożył 24 mln dolarów, zastawiając też swoją posiadłość w Santa Barbara wartą 50 mln. Jak widać, prywatne pieniądze i determinacja są skuteczne, tylko – czy jak w przypadku Coppoli – jest szansa na ich zwrot? Z pewnością tak, bo western Costnera ma już dystrybutorów w wielu krajach.

Dystrybutorzy liczą na to, ze znajdą się widzowie na to nakręcone z rozmachem widowisko historyczne. Na ekranie powracamy do czasów ekspansji białych osadników i pionierów kolonizacji zachodniej Ameryki w XIX wieku: ich krwawych walk a Apaczami, konfliktów z prawem, żądzy władzy i bogacenia się, korupcji. To ambitny projekt próbujący pokazać kompleksowo całą złożoność stosunków międzyludzkich, różne punkty widzenia. Krytycy przyjęli dzieło Costnera z umiarkowanym entuzjazmem. ale publiczność w Grand Theatre Lumiere zgotowała mu owacje, czym bardzo wzruszyła aktora. Gdy przy akompaniamencie oklasków wszedł na scenę, zażartował:

– Przepraszam, że musieliście tak długo klaskać, żebym zrozumiał, że powinienem coś powiedzieć. Nigdy nie zapomnę tego doświadczenia. Nie spodziewałem się takiego przyjęcia. Jacy dobrzy z was ludzie. To wspaniały moment nie tylko dla mnie, ale także dla aktorów, którzy są tu ze mną, dla wszystkich, którzy we mnie uwierzyli i którzy nadal chcą ze mną pracować.

Kevin Costner (Fot. Marc Piasecki/FilmMagic/Getty Images) Kevin Costner (Fot. Marc Piasecki/FilmMagic/Getty Images)

Polski akcent w Cannes

Ze wzruszeniem oglądałam tasiemcową kolejkę o północy do Grand Theatre Lumiere, a potem napisy końcowe filmu „Surfer”, gdzie po nazwisku Nicolasa Cage’a i reżysera Lorcana Finnegana pojawia się „Radosław Ładczuk, Director of Photography”. Polski operator, absolwent Szkoły Filmowej w Łodzi. Tym bardziej że ten australijski film stoi marką i twarzą Nicolasa Cage’a – i stroną wizualną właśnie. Kamera Radka znakomicie oddaje nie tylko klimaty australijskiego wybrzeża, strzeżonego przez lokalnych surferów, ale przede wszystkim wewnętrzne rozedrganie, wrażliwość i proces popadania w obłęd głównego bohatera (granego przez Nicolasa Cage’a), który walczy o przynależność do tego miejsca.

– Nicolas jest aktorem, który chętnie słucha tego, co my myślimy – powiedział mi Radek. – Ja rozumiem, że aktor musi się poczuć w miejscu, ale Cage w ogóle tego nie potrzebuje. Pytał się jedynie, gdzie ma być, gdzie ma stanąć. To była niezwykle przyjemna współpraca.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze