1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Filmy
  4. >
  5. Spektakularna porażka Kevina Costnera. Kolejne części jego filmowej sagi „Horyzont” zostały skasowane. Co zatem poszło nie tak?

Spektakularna porażka Kevina Costnera. Kolejne części jego filmowej sagi „Horyzont” zostały skasowane. Co zatem poszło nie tak?

„Horyzont. Rozdział 1” (Fot. materiały prasowe Monolith Films)
„Horyzont. Rozdział 1” (Fot. materiały prasowe Monolith Films)
Aby nakręcić „Horyzont”, Kevin Costner zastawił swój dom. Jak się okazuje, nie było warto poświęcać aż tak wiele, bo jego najnowsze dzieło to oszałamiająco długa i niespójna katastrofa, której twórcy testują cierpliwość widza na wszelkie możliwe sposoby. Pierwszy film z czteroczęściowego projektu przypomina bardziej odcinek pilotażowy serialu niż film, do tego z arcynudnymi postaciami i bez dostrzegalnej struktury, a trzygodzinny seans nie wnosi zbyt wiele, jeśli chodzi o ciekawą i satysfakcjonującą narrację. A to dopiero początek sagi, której Costner jest również scenarzystą i gwiazdą… Czy kolejne odsłony serii doczekają się swojej premiery?

W przeszłości Kevin Costner wyreżyserował dwa całkiem przyzwoite westerny – „Tańczącego z wilkami” i „Bezprawie”. Jego najnowsze dzieło pokazuje jednak, jak mało twórca wie na temat tego gatunku. Przystojni aktorzy w idealnie skrojonych kostiumach . Ośnieżone góry i pustynne formacje skalnerównież. Jest nawet kilka strzelanin i pościgów konnych, jednak poza tym pierwsza część filmowej sagi Costnera nie oferuje nic dobrego. To tylko mieszanka stereotypowych fabuł przedstawionych w wyblakłych kolorach. A przecież zwiastun obiecywał porywającą opowieść o kowbojach i Indianach… Film musi mieć jednak fabułę, trochę wiarygodnych postaci i strukturę obejmującą początek, środek i koniec. „Horyzont” nie ma żadnego z nich, a Costner jako filmowiec potyka się o swoje ambicje.

„Horyzont. Rozdział 1” (Fot. materiały prasowe Monolith Films) „Horyzont. Rozdział 1” (Fot. materiały prasowe Monolith Films)

Kevin Costner za kamerą po raz czwarty. Jego najnowszy projekt kosztował ponad 100 milionów dolarów

Ponad trzy dekady temu Kevin Costner zadebiutował epickim, obsypanym Oscarami westernemTańczący z wilkami” (1990). Obraz zapewnił mu reżyserski sukces i do dziś jest jego najbardziej uznanym dziełem. Jego kolejne filmy pozostawiały jednak wiele do życzenia. „Wysłannik przyszłości” (1997) okazał się kosztowną porażką, a „Bezprawie” (2003) sprawiło, że całkowicie porzucił on reżyserię. A przynajmniej tak się wydawało. Ostatnio odrodził się jako aktor popularnego serialu „Yellowstone”, co z kolei zapewniło mu prestiż, dzięki któremu mógł wrócić za kamerę i nakręcićHoryzont”, czteroczęściowy epos, który miał być wielkim wydarzeniem filmowym. Premiera pierwszej części odbyła się w Cannes, co wydawało się dobrym prognostykiem, jednak produkcja okazała się poważnym niewypałem.

„Horyzont. Rozdział 1” (Fot. materiały prasowe Monolith Films) „Horyzont. Rozdział 1” (Fot. materiały prasowe Monolith Films)

Czwarty występ Costnera w roli reżysera i pierwszy film, jaki nakręcił od ponad dwóch dekad, ma w sobie posmak tradycjonalizmu. Tradycyjny jest również charakter historii napisanej wspólnie przez Costnera i Jona Bairda. Akcja filmu rozgrywa się na zachodzie Ameryki i bez współczesnej cywilizacji, a całość trwa trzy godziny. Costner wręcz uwielbia epicki rozmach. Świadczy o tym również fakt, że aby sfinansować pierwszą część, twórca wydał 98 milionów dolarów z własnej kieszeni, co wymagało od niego rezygnacji z wielu swoich aktywów. – Nie potrzebuję czterech domów. Zaryzykuję te domy, żeby kręcić filmy – powiedział twórca podczas konferencji prasowej w Cannes tuż po premierze. Niestety, ambicje reżyserskie Costnera to jedyna rzecz, która przewyższa jego aktorski urok.

„Horyzont” – o czym opowiada nowy western Kevina Costnera?

„Horyzont” składa się z trzech historii, których akcja rozgrywa się w okresie poprzedzającym wojnę secesyjną. Przedstawiają one walki toczące się pomiędzy rdzennymi Amerykanami a pierwszymi osadnikami, którzy w latach 60. XIX wieku próbowali ułożyć sobie życie na okiełznanej ziemi, a także badają powstawanie nowych terytoriów w kluczowym momencie w historii Ameryki. Różne wątki w Montanie, Wyoming i Kansas splatają się wokół fikcyjnej osady białych pionierów zwanej Horyzontem. Apacze nie zamierzają jednak oddać swoich ziem bez walki.

„Horyzont. Rozdział 1” (Fot. materiały prasowe Monolith Films) „Horyzont. Rozdział 1” (Fot. materiały prasowe Monolith Films)

Jest rok 1859. Garstka osadników mierzy działki w dolinie San Pedro w Arizonie, aby móc zbudować swoje domy nad rzeką. Cztery lata później funkcjonuje tu już małe miasteczko, którego spokój zaburza brutalny i krwawy najazd Apaczów. Jedną z ocalałych jest Frances (Sienna Miller), stoicka pionierka, którą po zniszczeniu obozu przejmuje grupa żołnierzy Unii, w tym porucznik armii Trent Gephardt (Sam Worthington). Costner pojawia się dopiero po godzinie jako Hayes Ellison, samotny handlarz końmi, który przybywa do górniczego miasteczka na terytorium Wyoming, gdzie zaprzyjaźnia się z młodą kobietą o wątpliwej reputacji (Abbey Lee), a następnie zostaje uwikłany w śmiertelny spór, w wyniku którego para zmuszona jest uciekać przed mściwymi złoczyńcami.

W ostatniej godzinie pojawia się trzeci wątek: grupa pionierów wędrujących z Montany do osady przez zachodnie Kansas, na których czele stoi Matthew Van Weyden (Luke Wilson), uczciwy specjalista od rozwiązywania problemów, robi wszystko, co w jego mocy, aby utrzymać porządek w grupie, podczas gdy nadęci Brytyjczycy (Ella Hunt i Tom Payne) irytują resztę podróżników. Jest też dodatkowy wątek gangu łowców nagród wyruszających na poszukiwanie morderców osadników. W tym samym czasie rdzenne plemiona debatują, czy kontynuować ataki na terenie Horyzontu.

„Horyzont” to najnudniejszy kinowy projekt stulecia. Recenzja filmu Kevina Costnera

„Horyzont” cierpi na kryzys tożsamości i brak spójności. Ma gwiazdorską obsadę i jest pięknie nakręcony, jednak oferuje staroświeckie podejście i zbiór wątków, które rozgrywają się daleko od siebie i w które ciężko się zaangażować. Fabuła gwałtownie przeskakuje pomiędzy różnymi historiami i chociaż obsada robi wszystko, co w jej mocy, aby utrzymać zainteresowanie, niestety całość prezentuje się dość blado. Film próbuje odtworzyć klimat i ogromną skalę klasycznych hollywoodzkich westernów, jednak nostalgiczne ujęcia nawiązujące do minionych epok filmowych nie wystarczą, aby stworzyć dobry film.

„Horyzont. Rozdział 1” (Fot. materiały prasowe Monolith Films) „Horyzont. Rozdział 1” (Fot. materiały prasowe Monolith Films)

Horyzontnie sprawia jednak wrażenia filmu. Wygląda to jak bardzo kosztowny grunt pod miniserial, na obejrzenie którego zaproszono nas do sal kinowych, ewentualnie serial skompresowany do formy pełnometrażowej. Film ma też serialową scenografię, co jest sporym rozczarowaniem. Praca kamery także przypomina wysokobudżetową produkcję w odcinkach, co – w połączeniu z niezdarną, epizodyczną narracją i strukturą filmu – prowadzi do wniosku, że Costner po prostu próbować prześcignąć Taylora Sheridana, showrunnera „Yellowstone”, z którym jest skonfliktowany (serial przygotowuje się do powrotu bez Costnera). Wysiłki twórcy, aby stworzyć szczere arcydzieło, godne pochwały głównie ze względu na to, co tu postawił na szali.

Fabuła rzadko wydaje się zmierzać w jasnym kierunku i można odnieść wrażenie, że brakuje jej wielu podstaw. To film, którego w zasadzie nie da się ocenić, bo tak naprawdę… nic ekscytującego i trzymającego w napięciu się w nim nie dzieje. Zawiła i kręta opowieść jest przesadzona i niedopowiedziana, a akcja dość często wydaje się pośpieszna. Największym problememHoryzontu” jest jednak to, że wątki nie są ze sobą prawie w żaden sposób powiązane, sceny są rażąco przeciągnięte, a każda sekcja jest nudna i pełna ogłupiająco powolnych dialogów, które nie wnoszą nic do fabuły. Przykład? Pod koniec filmu bohaterka grana przez Siennę Miller wyznaje miłość porucznikowi, ale wcześniej nie widać pomiędzy nimi nawet przebłysku romansu. W kilku innych kluczowych relacjach również brakuje ważnych elementów.

„Horyzont. Rozdział 1” (Fot. materiały prasowe Monolith Films) „Horyzont. Rozdział 1” (Fot. materiały prasowe Monolith Films)

Bezkształtny, rozproszony scenariusz Kevina Costnera i Jona Bairda w żaden sposób nie splata ze sobą przedstawionych historii (najbardziej absurdalną z nich jest związek Hayesa z Marigold), a jedynie układa je obok siebie. Film nie ma tempa, a wszystko jest tu mgliste i przypadkowe. Niekonsekwencja w prowadzeniu historii i chaos narracyjny sprawiają też, że prawie niemożliwe jest odgadnięcie, kim poszczególne postacie, nie mówiąc już o tym, co chcą osiągnąć, a my przez większość seansu próbujemy zrozumieć, co się dzieje. Momentami wydaje się, że Costner wyciął wszystkie ważne sceny, a kluczowa fabuła rozwija się poza ekranem. Kiedy właściwie pogrążona w żałobie wdowa zakochała się w nijakim kapitanie armii? Jak samotny bandyta i rozpustnica znaleźli się w danym miejscu i dlaczego? Czemu brytyjskie małżeństwo zostaje wprowadzone do historii dopiero po dwóch godzinach?

Postaci, podobnie jak wątków, jest mnóstwo, ale również nie one interesujące. Kilka z nich wyraźnie zaznacza swoją obecność na ekranie (Jamie Campbell Bower nieźle sprawdza się jako zło wcielone, a Luke Wilson jako grzeczny chłopiec z zachodu), ale żadna z nich nie zapada w pamięć, a aktorstwo nie jest aż tak imponujące. Większość postaci jest po prostu do zapomnienia, bo zbyt wiele dzieje się pod względem narracji, a i tak Costner jedynie zarysowuje fabułę sagi. Co gorsza, „Rozdział 1” nie ma nawet zakończenia nużąca epopeja kończy się po prostu klipem w stylu „w następnym odcinkuprzedstawiającym sceny z następnej części, w dodatku w formie dość osobliwego, pospiesznego i przypadkowego montażu, tak jakby ktoś przypadkowo wcisnął przewijanie do przodu, abyśmy mogli obejrzeć całą drugą część w minutę. Zamiast cliffhangera dostajemy dosłowny zwiastun nowego filmu.

„Horyzont. Rozdział 1” (Fot. materiały prasowe Monolith Films) „Horyzont. Rozdział 1” (Fot. materiały prasowe Monolith Films)

Z plusów: bezkresne równiny Ameryki zostały pięknie uchwycone w typowo zachodnim stylu przez operatora J. Michaela Muro, a panoramiczne krajobrazy i majestatyczne widoki na wielkie wąwozy pasują do rozległości historii. „Horyzont” jest też bogaty w szczegóły z epoki i ma przyzwoitą oprawę dźwiękową autorstwa Johna Debneya, która świetnie łączy się ze scenografią i nieźle uzupełnia klasyczną estetykę filmu. Pod tym względem produkcja osiąga swój cel i faktycznie nieco przypomina staromodny western. „Horyzont” pokazuje jednak środkowy palec każdemu, kto decyduje się tkwić w kinowym fotelu przez trzy męczące godziny, uśpiony przez fabułę. Taki rozmach filmu niestety nie zachwyca, a męczy.

„Horyzont. Rozdział 1” (Fot. materiały prasowe Monolith Films) „Horyzont. Rozdział 1” (Fot. materiały prasowe Monolith Films)

Co dalej z „Horyzontem”?

Costner próbował odłożyć na bok stereotypy i zrewolucjonizować western, jednocześnie nawiązując do klasyki gatunku. Zrobił to jednak nad wyraz nieudolnie i poległ. Kinowe doświadczenie „Horyzontu” okazało się irytujące pod wieloma względami. To obraz, który nawiązuje do minionych epoki tam należało go zostawić. Z kolei reżyseria Costnera nie jest ani trochę rewolucyjna, a jego wizja – chociaż ambitna pod względem skali – bardziej nadaje się na serial. Zdecydowanie lepiej wychodzi mu granie bohaterów w stylu Clinta Eastwooda. Wysokobudżetowy hollywoodzki projekt nie wypalił. Nie pomaga też fakt, że film jest też kojarzony z odejściem Costnera z serialu „Yellowstone”, westernowego hitu, w którym występował przez pięć sezonów, oraz jego sporem z twórcą serii Taylorem Sheridanem. Czy czteroczęściowy dramat był dobrym pomysłem na utarcie mu nosa? Jak się okazuje, nie do końca.

„Horyzont. Rozdział 1” (Fot. materiały prasowe Monolith Films) „Horyzont. Rozdział 1” (Fot. materiały prasowe Monolith Films)

Do „Horyzontu” trudno zatem nie mieć żadnych „ale”, a po seansie nasuwa się wiele pytań. Dlaczego obraz jest tak niespójny, postacie na wpół ukształtowane, a kontekst historyczny niejasny? Dlaczego Costner nie przekształcił tego w serial? I skąd wzięły się 10-minutowe owacje na stojąco w Cannes? Pierwsze recenzje tuż po premierze kreśliły bowiem zupełnie inny portret wyczynów filmowca.

W Polsce „Horyzont. Rozdział 1” trafił do kin 18 czerwca i również nie został przyjęty entuzjastycznie. Druga część filmowej sagi miała ukazać się jeszcze tego lata – 16 sierpnia, zaledwie sześć tygodni po premierze pierwszej części, jednak fatalne wyniki w box office zostawiają wejście filmu na ekrany pod znakiem zapytania. Co więcej, Costner planował nakręc jeszcze dwie cści. Jaka będzie ich przyszłość? Tego jeszcze nie wiemy, jednak jedno jest pewne: tak spektakularnej porażki w kinie dawno nie widzieliśmy. Tutaj na horyzoncie nie widać zbyt wiele.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze