Terminal kolejowy na lotnisku Saint-Exupéry w Lyonie. Wygląda trochę jak wielki, prehistoryczny skorupiak zaskoczony zniknięciem swojego morza. Nie lubię takiej architektury.
Czuję się w niej jak ktoś, kto przeszkadza w jej istnieniu. Mam wejść, poczuć zachwyt i spadać, a wcale nie chcę. Pewnie, że to robi wrażenie – surowy beton, metalowe cięgna i szkło. Człowiek wjeżdża ruchomym chodnikiem i odbiera mu mowę.
Dworzec powstał w 1994 roku, projektował go Santiago Calatrava czyli prawdziwa gwiazda. Wolę jego mosty. Są mniej nachalne. Zastanawiam się dlaczego zrobił swój dworzec tak wielki, skoro to tylko trzy perony i 6 torów. Jeden zasypali ostatnio piaskiem bo i tak nic po nim nie jeździło.
No więc to były lata dziewięćdziesiąte i niektórzy już wtedy pewnie zapomnieli jak się wymawia słowo kryzys. Swój błąd zrozumieli po kilku latach. Inne dworce w Lyonie cieszyły się większym wzięciem. Zarówno Part Dieu jak i Perrache są pełne ludzi i pociągów. Ale tylko Saint-Exupéry miał zapierać dech w piersiach. No i zapiera. Minęło osiemnaście lat, a on wygląda jak nieużywany, jakby najpóźniej miesiąc temu wyszli stąd budowlańcy. Na pustym stanowisku informacji mimowolnie szukam foteli zawiniętych w folię.
W środku jest zupełnie cicho i trochę duszno. Można fotografować sterylną architekturę i nie przejmować się, że ktoś wejdzie w kadr. Z drugiej strony nie ma prawie w ogóle szans na konfrontację tego z człowiekiem. Nie mogę zobaczyć jak to wygląda z ludźmi w środku. Podróżni wchodzą, zerkają na tablicę informacyjną i zaraz biegną na swój peron. Nie żeby były ich jakieś tłumy, ale i tak można odnieść wrażenie, że nie chcą tutaj być. Trochę ich rozumiem. Sam szukam miejsca, w którym mógłbym się poczuć nieco istotniej. Bezskutecznie. Znajduję jedynie rząd krzesełek w cieniu schodów. Na jednym z nich siedzi śniady koleś z dwoma pluszowymi jeżami na nogach i kilkoma innymi pluszakami wystającymi zza kołnierza koszuli. Patrzy na mnie zaciekawiony, coś mówi, ale ja nie rozumiem francuskiego. Próbuje po angielsku, wtedy udaję, że nie rozumiem. Nie chcę z nim rozmawiać. Patrzę tylko na niego zza ciemnych okularów. Jest tak absurdalny jak całe otoczenie, w którym się znajduje.
Potem zapowiadają mój pociąg więc idę na pusty peron. Ze szczytu ruchomych schodów, patrzę jeszcze raz na wnętrze. Nie zastanawiam się co z nim dalej będzie. Poradzi sobie beze mnie i bez kolesia z pluszakami. Poradzi sobie całkowicie pusty i z pustynią dookoła. Ludzie nie są mu do niczego potrzebni. Tak to sobie wyobrażam. Gdy zniknie Lyon i cała Francja, a nawet Europa. Miną wieki, a może i tysiąclecia. Unicestwi się funkcja i cały sens, ale nie ta betonowa skorupa organizmu zaskoczonego zniknięciem swojego morza. Tylko szkło trochę zmatowieje od upływu czasu.