Czy Lewis Carroll był pedofilem? Wiadomo, że bał się dorosłych kobiet, za to cudownie czuł się w towarzystwie małych dziewczynek. Ten wybitny matematyk, prekursor artystycznej fotografii, w czasie bezsennych nocy rozwiązywał matematyczne zagadki, by bronić się przed erotycznymi wizjami.
Oksford, 4 lipca 1862 roku. To ważny dzień w życiu Charlesa Dodgsona, blisko 30-letniego naukowca, kapłana Kościoła anglikańskiego i wykładowcy matematyki na oksfordzkiej uczelni, ważny też dla wielu pokoleń dzieci.
Zawsze nienagannie ubrany, zwykle na czarno, z cylindrem lekko zsuniętym na tył głowy. Tego dnia idzie popływać łódką po Tamizie, więc odział się na sportowo, we flanelowy garnitur, na głowie ma słomkowy kapelusz. Szczupły, wysportowany. Towarzyszą mu trzy dziewczynki w białych kapeluszach. To córki oksfordzkiego dziekana Henry’ego Liddella. Dodgson stawia na rufie koszyk z jedzeniem i czajnik z wodą. Siada przy wiosłach. 10-letnia Alicja sadowi się przy sterze. Dziewczynka wprawnie wiosłuje – kocha sport, w wolnych chwilach jeździ na welocypedzie. Dodgson jeszcze nie wie, że tego słonecznego dnia zdecyduje, że to Alicja będzie bohaterką książki, która zawładnie wyobraźnią milionów dzieci. Ta sama Alicja będzie także ulubioną modelką pozującą mu do fotografii.
Dorosła już Alicja opisze synowi, jak tego południa ona i siostry kurczowo trzymały się rąk Dodgsona, pamięta kosz z jedzeniem, pamięta, że po przybiciu do brzegu Dodgson podgrzewał wodę na herbatę, a dziewczynki jak zwykle domagały się opowieści. Zapamiętała, że w tamtej opowieści wysłał swoją bohaterkę w pogoń za białym królikiem.
Z kilku źródeł wiemy, że właśnie tego lipcowego popołudnia ukształtował słynną powieść, ale zaczął ją spisywać dopiero w listopadzie. „Alicja w krainie czarów” ukazała się w 1865 roku. Dodgson przybrał wtedy pseudonim Lewis Carroll.
Dzieciństwo, jak się wydaje, miał bardzo szczęśliwe – matka i ojciec wikary kochali go. A jednak jako dorosły zacinał się, cierpiał na bezsenność, chorobliwie bał się bakterii, był seksualnie zablokowany.
Jego młodość przypadła na środek uznawanej dziś za purytańską i pełną hipokryzji epoki władania długowiecznej królowej Wiktorii. Po ukończeniu prywatnej szkoły dla chłopców nasz bohater robi karierę naukową i kościelną. Uprawia fotografię i jako jeden z pierwszych w świecie czyni z niej sztukę. Od dziecka do końca życia także nałogowo tworzy poezję.
Dodgson bywał nieznośnym konserwatystą, ale też człowiekiem postępowym i otwartym. M.in. protestował przeciwko polowaniom, twierdził, że zmartwychwstanie ciał jest niemożliwe, choćby z uwagi na istnienie kanibalizmu – skoro człowiek może zjeść drugiego człowieka, czy to możliwe, że później z jednego trupa zmartwychwstaną dwa ciała?… Fascynował się wszelkimi nowościami naukowymi i technicznymi, medycyną, koleją, a nawet sportami walki. Bywał w londyńskich dzielnicach cieszących się najgorszą reputacją, a gdy zmarł, w jego gabinecie znaleziono książki o prostytucji, fizjologii kobiet, a nawet o zboczeniach seksualnych. Jednocześnie potępiał liberalizm w obyczajowości i polityce. On, który tak kochał brak ubrania u „małych kobiet”, żądał od dorosłych, by kąpali się ubrani po szyję! Pisał nawet listy do premiera, narzekając na upadek moralności. Wiele wskazuje na to, że te ataki konserwatyzmu to barykadowanie „drzwi i okien duszy” z lęku przed własnymi demonami.
Wielu dorosłych uważało Dodgsona za nudziarza, ale dzieci go uwielbiały. Autor „Alicji…” bał się dorosłych kobiet, za to cudownie czuł się z małymi dziewczynkami. I potrafił je zaczarować. Musiał czarować, by siedziały długo i nieruchomo przed obiektywem – wymagał tego ówczesny sprzęt. Fotografował także wielkich artystów swej epoki, np. poetę Alfreda Tennysona czy pisarza i malarza Johna Ruskina, ale jego największą pasją były dziewczynki… Bogato przebrane, ledwie ubrane, nagie. Czasami je szkicował, chociaż nie był wybitnym rysownikiem.
Skąd ta pasja? Wytłumaczył to kiedyś znajomej, a ona to zapisała: „Nie interesują go chłopcy ani dorosłe kobiety, wyżej ceni piękno w niedojrzałej formie niż w pełni rozwinięte. Wiek idealny to 12 lat: dzieci w wieku od siedmiu do dziesięciu lat są strasznie chude”. Komu innemu mówił, że „szczególnie piękne są ujęcia stojących dziewczynek od tyłu […]. Prawdziwe piękno kryje się w widoku tych »falujących krzywizn«”.
Nagie dziewczynki uwiecznione na zdjęciach i rysunkach Dodgsona coraz bardziej niepokoiły jego wielbicieli. Może sam był zaniepokojony, skoro w bezsenne noce, walcząc o czystość myśli, rozwiązywał matematyczne zagadki? Nie było to zresztą jego pomysłem, taką metodę obrony przed erotycznymi wizjami polecali ówcześni lekarze.
Wydaje się, że Dodgson miał w sobie trzy osobowości: bywał dostojnym wielebnym i trzeźwym matematykiem, pełnym fantazji Lewisem Carrollem, ale także być może potworem uwięzionym w klatce norm moralnych, kultury i religii.
Pruderia kazała mu mówić o nagich dziewczynkach „w przyrodzonym stroju Ewy”. Czasami nazywał małe modelki „swoimi ofiarami” i „swoimi golaskami”. Po latach stawały się dorosłe, więc traciły swój dziecięcy wdzięk, co bardzo go trapiło. Mawiał: „Przeszły przemianę”, jakby robiły mu świństwo.
Ale powiedzmy w końcu prawdę: nie ma dowodów na to, że Charles Dodgson krzywdził dzieci. Jego dawne „ofiary”, czasami już starsze, nobliwe panie, nie miały złych wspomnień. Żadna! Jedna nawet wspomina: „Był tak uprzejmy, tak delikatny, tak subtelny i dbały o to, by nie obrażać ani nie zawstydzać, że nareszcie poczułam się jak ktoś ważny”. Inne przypominają sobie, że fotografowanie bez ubrania było nudne, najfajniej było przebierać się w różne stroje. Zdobywanie tych strojów bywało dla niego utrapieniem – wstydził się je kupować, a matki czasami odmawiały pomocy.
Alicja Liddell do końca życia będzie wspominać, jak fotograf opowiadał jej bajki, które od razu ilustrował. „Mówił cicho, z lekka się zacinając. Bardziej jeszcze niż pozowanie podobało mi się chodzenie do ciemni, gdzie pan Dodgson pozwalał patrzeć, jak wywołuje zdjęcia na wielkich szklanych płytkach”.
Przykrą wiadomością dla jego oskarżycieli może być to, że nigdy nie fotografował dzieci bez zgody matki i bez obecności choćby opiekunki oraz nigdy nie zmuszał ich do rozbierania się. Czy nie był jednak bliski grzechu, czy nie balansował na krawędzi? Sam przecież kiedyś zauważył, że „od świętoszkowatości do lubieżności prowadzi tylko jeden krok”. Ówcześni pionierzy psychologii też odkryli tę cienką ścianę. Na dodatek w tej ścianie Dodgson stworzył „okna” z fotografiami, a na nich gołe albo zalotnie ubrane lolitki.
Alicja stała się w oczach niektórych odpowiednikiem Dolores Haze, bohaterki powieści Nabokova „Lolita”. Nie przypadkiem to właśnie Nabokov w roku 1923 przetłumaczył „Alicję w krainie czarów” na rosyjski. Z późniejszych z nim wywiadów wynika, że autor „Lolity” uważał Carrolla za pedofila, „który nigdy nie dał się złapać”. Nasuwa się pytanie, czy słynny pisarz mierzył ten problem własną miarą.
„Alicja w krainie czarów” i jej kontynuacja „O tym, co Alicja odkryła po drugiej stronie lustra” odniosły oszałamiający sukces. Carroll stał się prekursorem uwalniania dziecięcej wyobraźni, a za nim poszli inni. Gdy czyta się o ówczesnych obyczajach panujących w Oksfordzie, w tej baśni widać także karykaturę groteskowego autorytaryzmu uczelni, jej dziwactw i szaleństw, których jako wykładowca autor sam doświadczał. Ta pełna okrucieństwa książka jest też odbiciem jego tłumionych lęków i pasji. Dodgson zawsze protestował, gdy próbowano w jego książkach dla dzieci doszukiwać się „Bóg wie czego”. Byłby więc przerażony, gdyby wiedział, ile po latach powstanie analiz jego charakteru…
W Polsce nie zdajemy sobie sprawy, jak wiele zdań z jego książek dla dzieci weszło na stałe do języka angielskiego, jak często w różnych epokach politycy – nie wyłączając Churchilla – robili aluzje do „Alicji…”. Była ona także szczególnym dziełem dla surrealistów, którzy uwielbiali stworzony przez Carrolla świat jak z szalonego snu.
Okres od publikacji „Alicji…” aż do początku lat 80. XIX w. to etap, który Dodgson nazwał „radosnym, południowym czasem”. Nadciągał jednak jego koniec. Jeszcze na początku XIX w. w Anglii można było wydawać za mąż dziewczynki 12-letnie, potem przesunięto limit na lat 13, by szybko dojść do 16. Zaostrzenie prawa było rezultatem przerażających raportów o rozmiarach dziecięcej prostytucji. Ci, którzy do tej pory patrzyli na słabość Dodgsona do małych dziewczynek jak na niewinne dziwactwo, zaczęli podejrzewać go o pedofilię.
Wielebnemu groził wielki skandal. Nie poddawał się jednak. Miał zwyczaj jeździć nad morze do słynnego kurortu Eastbourne. To świetne miejsce do zawierania znajomości z dziewczynkami – bawią się na plaży i są często same. Poza tym Dodgson miał już 57 lat – i choć był w świetnej formie, w tamtych czasach mógł podawać się za starca i dzięki temu swobodnie przyjaźnić się z dziećmi. Kto będzie podejrzewał duchownego w podeszłym wieku o bezeceństwa?
Co roku sporządza listę nowo poznanych – jak seksoholik, który kolekcjonuje kobiety. Rodzice nie są zaniepokojeni, gdy ich córki zaczepia duchowny, któremu ciasno opina szyję biały kołnierzyk. W jego listach do kuzynki znajdujemy relacje ze spotkań – są to niemal opisy miłosnych podbojów.
„Zobaczyłem małą dziewczynkę biegającą w kółko po promenadzie. Zawsze przystawała tuż przy mojej ławce, zadzierała głowę, by spojrzeć mi w oczy, po czym zrywała się do dalszego biegu. I tak sześć razy, aż w końcu uśmiechnąłem się do niej, ona odpowiedziała tym samym i znowu czmychnęła, a za kolejnym razem wyciągnąłem rękę i uścisnąłem jej dłoń”. Dalej następuje opis zalotnego dialogu z dzieckiem, a ostatnie zdanie listu to słowa: „Co za fascynujące małe stworzonko”.
W liście wysłanym bezpośrednio do małej dziewczynki pisze: „Wczoraj wieczorem dotrzymałem obietnicy i zszedłem na plażę, żeby przejść się z tobą na skały, ale zobaczyłem, że odchodzisz gdzieś z innym dżentelmenem. Uznałem zatem, że moje towarzystwo nie byłoby pożądane”.
Nadal uparcie walczy o modelki do fotografii. W liście do ojca jakiejś dziewczynki twierdzi stanowczo, że nie ma nic nieprzyzwoitego w zdjęciu nagich dziewczynek od tyłu. Chce nawet fotografować nagą 13-latkę, córkę jego dobrej znajomej, ale ta nie pozwala. Obrażony zrywa z nią na jakiś czas stosunki.
Coraz trudniej mu zawierać nowe znajomości, choć wciąż bywa na plaży i na molo. Obyczajowa pruderia osiąga apogeum. Dzieci zaczynają być lepiej pilnowane. Aż przychodzi straszny rok, gdy Dodgson mógł podjąć tylko jedną próbę zawarcia znajomości, ale ona też zakończyła się niepowodzeniem. Po roku 1880 z powodu narastających podejrzeń o pedofilię musi także porzucić swoją największą pasję – fotografię. Pisze książki o matematyce i logice, myśli też o wydaniu wszystkich dzieł Szekspira, tak ocenzurowanych, aby były wolne od nieprzyzwoitych fragmentów. „Stworzyć takiego Szekspira, który nadawałby się bez zastrzeżeń dla wszystkich dziewcząt” – pisze. Wszystkich, czyli tych z wyższych klas. Nigdy nie interesowały go dziewczynki z klas niższych…
W roku 1897, na rok przed śmiercią, dowiaduje się od znajomej, że na plażach w Eastbourne jest wiele nagich dzieci bawiących się w piasku. Nagle odzyskuje werwę, myśli o wynajęciu pokoju w pensjonacie, pyta kuzynkę, czy są wolne miejsca, nawet proponuje, by to ona robiła zdjęcia naguskom, gdyby jemu nie pozwolono.
Kiedy już wie, że umiera, ani myśli niszczyć swoich fotografii, chociaż ma w mieszkaniu kominek i dużo czasu, by to zrobić. Był – jak widać – pewien, że dobrze służył Bogu, matematyce, sztuce i pięknu tego świata, które najpełniej objawia się w urodzie małych dziewczynek, szczególnie tych nagich. A wszystkie nieprzyzwoite myśli, które zabierały mu sen, zdołał przekuć na cyfry, znaki i słowa baśni.
Korzystałem z książki Donalda Thomasa „Lewis Carroll. Po obu stronach lustra”, Twój Styl 2007.
Tekst pochodzi z archiwalnego numeru „Zwierciadła”.