1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia
  4. >
  5. Jurek Owsiak o WOŚP, byciu dziadkiem i pomaganiu innym

Jurek Owsiak o WOŚP, byciu dziadkiem i pomaganiu innym

\
"Ludzie lubią mówić: „Uratowanie nawet jednego życia nadaje sens pracy”, a my możemy powiedzieć, że „nieuratowanie jednego życia nas przeraża”. Dlatego też z żoną podnosiliśmy alarm, jak dzieci umierały na oddziałach noworodkowych, gdzieś nie dojechała karetka". (fot. Rafał Masłow)
Zobacz galerię 3 zdjęcia
Podczas prasowania i koszenia trawy wpadam na najlepsze pomysły. To są dwie czynności, przy których rozprawiam się ze światem. W mojej głowie odbywa się wojna, a złość wpada i wypada. Często żona z kuchni woła: „Z kim rozmawiasz?”, a ja się łapię na tym, że wyrzucam z siebie jakieś słowa. Rozmawiam też z telewizorem, komentuję, dogaduję – mówi Jurek Owsiak, szef  Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, ojciec, dziadek, mąż.

Jaka jest różnica między Jurkiem Owsiakiem a Jerzym Owsiakiem, tym publicznym i domowym?
To się pozacierało. Nie mam ośmiogodzinnego dnia pracy, piętro niżej w fundacji urzęduje moja żona Dzidzia, więc siłą rzeczy nie da się odciąć od pracy. Czasem mówimy: „Dosyć, basta, ile można?”, a potem idziemy Krakowskim Przedmieściem, gadamy i łapię się na tym, że znów o fundacji. Żyjemy nią. Zresztą my ciągle jesteśmy w ruchu, mamy swoje ulubione trasy spacerowe.

Ale gdy już wchodzisz do domu, to zakładasz dres, klapki i zmieniasz się w Jerzego domowego? Umiesz odpocząć psychicznie?
Ależ absolutnie. W niedzielę dłużej śpię i łażenie po mieszkaniu w takim porannym rozmemłaniu bardzo mi pasuje. Nie nastawiamy wtedy budzika, nic nie musimy. Dzidzia ma niesamowity talent do budowania, urządzania, ale też potrzebę, by nic nie było stałe, dlatego wciąż sprzedajemy mieszkania i przenosimy się do nowych. Żeby chociaż większych! Ale nie, po prostu innych. Nagle Dzidzia mówi: „Nie, tu już jesteśmy za długo”. I się zaczyna. Ja się przeciw temu buntuję, przeprowadzki są dla mnie traumatyczne, a potem przyznaję jej rację. Razem kolekcjonujemy sztukę, bierzemy udział w aukcjach, kupujemy głównie młodą sztukę. Cząstka tej kolekcji jest u nas na ścianach. Uwielbiamy włączać wieczorem wszystkie światła, kochamy robić sobie jedzenie.

Żona gotuje?
Tak, ale ja też. Przymierzam się, aby zostać specjalistą od zup. Kiedyś Dzidzia robiła kapuśniaczek, dała mi ziemniaki i powiedziała: „Tylko obierz i wrzuć do środka”. I tak mi się to spodobało, że zrobiłem go do końca. Jestem mistrzem włoskiej pasty i przyprawiania mięs. Gotowanie sprawia nam dużą przyjemność. To jest ważny element, bo kuchnia jest połączona z salonem. W całym domu czuć opary, potem trzeba umyć naczynia, wyczyścić blaty, ale wiesz, że żyjesz. Jestem oglądaczem telewizji, czasami widzę w serialach błyszczące, czyste szafki, ciągle te same przyprawy i myślę: „Te kuchnie są takie martwe”. A, i nie uwierzysz, lubię prasować!

Prasować?!
To jest kompletny odjazd. Po prostu siedzę, włączony telewizor, decha rozstawiona i zasuwam. Najlepszy relaks, jaki tylko mogę mieć. Dom generalnie kojarzy mi się z ciepłem. Mamy dużo książek, są wszędzie. A od niedawna mieszka z nami kot. Młodsza córka wyjechała za granicę i go u nas zostawiła. Zadomowił się, wprowadza atmosferę, która mi bardzo odpowiada. Lubię nawet to, że o siódmej rano słyszę sąsiadów idących do pracy, że zaczyna u nich szumieć woda, że nasz kot „zdrajca” przełazi do nich przez balkon. Nie mógłbym mieszkać w domu w lesie. Jestem miastowym typem. Uwielbiam tłok.

Od dawna już mieszkacie sami, bez dzieci?
Od dawna. Młodsza córka skończyła reżyserię w łódzkiej filmówce i wyjechała do Londynu. Tam skończyła Royal Central School of Speech and Drama, próbuje swoich sił w teatrze, pracuje też w dużej sieci sklepów. Starsza córka ukończyła kierunek telewizyjny na Uniwersytecie w Chicago i wraz z partnerem otworzyli w Warszawie włoską restaurację i cukiernię. To jej absolutny żywioł.

Twoje córki wyrosły na bardzo niezależne osoby, nie chcą się podpierać twoim nazwiskiem. Nie miały żalu, że tak wiele czasu poświęcasz innym?
Żal jest. Mnie się wydawało, że jestem z dziećmi bardzo związany. Dużo pracuję, ale z nimi jestem, staram się, mam kontakt. Dorosłe już córki ściągnęły mnie na ziemię, czasem brutalnie oceniając moje zachowanie. Pokazały, że pewne rzeczy gdzieś się zgubiły. Młodszą, Ewę, wychowywałem już z większą odpowiedzialnością niż Olę, ale zdaję sobie sprawę, że nie ma co idealizować. Dużo młodych ludzi pisze do mnie: „Chciałbym mieć takiego ojca”, a ja sobie myślę: „Nie kombinuj, bo odbierasz mnie świątecznie, myślisz, że z takim ojcem jak ja to się głównie chodzi na koncerty”. Czasem zastanawiam się, że może dlatego dzieci wyrosły na takie samodzielne, bo nie chodziłem z nimi cały czas za rękę? Wydawało mi się naturalnie, ze siedzę w pracy do późnych godzin. Myślałem, że skoro jestem z nimi w weekendy, to wystarczy. Córki uważają, że mimo że byłem przy nich fizycznie, nie było mnie  psychicznie. Ja miałem poczucie, że skoro nad wszystkim czuwa Dzidzia i o wszystko zadba, zatroszczy się, to jest okej. Kiedyś jeździliśmy razem na wakacje. Pamiętam, kiedy po raz pierwszy usłyszałem, że z nami nie jadą, wolą towarzystwo swoich rówieśników. Wtedy nagle widzisz, że twoje dzieci dorosły.

I poszły swoją drogą.
Cieszyliśmy się, że studiują, uczą się języków, wyjeżdżają. Nigdy nie podpierały się nazwiskiem. Kiedyś nawet miałem o to żal. Nie widziałem powodu, żeby nie mówić, że jestem ich ojcem. Pamiętam, jak Ola pokazywała w Stanach na zakończenie szkoły film z finału WOŚP i nie wspomniała o mnie słowem. Byłem zaskoczony, pytam ją potem: „Wszyscy mówią, że to przefantastyczna impreza, a ty nawet się nie zająknęłaś, że ten facet w żółtej koszuli to twój tata?!”. A ona na to: „A po co? Ja im tylko pokazałam, co się u nas w Polsce dzieje”. Okej, dziś to rozumiem, szanuję i doceniam.

Podobnie jest z młodszą córką. Kiedyś spotkałem się z Krzysztofem Jasińskim, z którym Ewa współpracowała przy jego sztuce, ona stała z boku. Mówię: „Cześć Krzychu, to jest moja córka”, a on: „Ty cholero, nie powiedziałaś, że Jurek to twój tata”. A ona: „Pan nie pytał, to nie mówiłam”.

Miesiąc temu byłem w Londynie na dużym spotkaniu z branżą muzyczną, Ewa była tłumaczem. Bardzo mi zaimponowała. Jestem dumny, że moje dzieciaki tak dobrze dają sobie radę.

Może wcale nie jest łatwo być córką Owsiaka?
Bo ktoś może powiedzieć: „Czerpiesz profity z tego, że twój tata jest popularny”? Wielu ludzi nie chce być o to podejrzewanych, wycofują się, uciekają. Pewnie to jest powód tymczasowego pobytu Ewy w Londynie. Tam życie teatralne jest niezwykle trudne, ale bogate, i jej to bardzo odpowiada, realizuje się. Ewa jest bardzo krytyczna, oszczędna w mówieniu o uczuciach.

Czyli rzadko mówi „kocham”?
Ale jak już powie, to tak bardzo mocno. I też oczekuje, żebym ja mówił to częściej. No, może za rzadko to mówię, ale wiadomo, że obydwie córki mocno kocham. Ola jest mamą  i myślę, że to wszystko, co chcielibyśmy jej powiedzieć, mówimy już wnuczkom. Ola dzwoni na przykład: „Tato, trzeba zaprojektować półkę na makaron”. Robię rysunek, przygotowuję jej obrazy, które wiszą w restauracji (co jakiś czas zmieniam wystawę tej minigalerii). Gdy trzeba iść z Zuzią do lekarza, raz jedziemy my, raz Ola – to jest takie życie codzienne. Rodzicielska opiekuńczość, ale także luz. Nie jesteśmy dziadkami, którym się podrzuca dzieciaki w sobotę. Mamy swoje życie, plany, wyjeżdżamy, nie siedzimy w domu.

Co wyniosłeś ze swojego domu rodzinnego? Co cię ukształtowało i teraz wpływa na twoją rodzinę?
Dekalog uczciwości mojego ojca. Należał do partii, był milicjantem bardzo związanym z ideologią sprawiedliwości społecznej. Tej uczciwości i szacunku do drugiego człowieka nauczył mnie i mojego brata. Nigdy do domu nie przyniósł np. talonu na samochód. Mama mówiła: „Czemu znów nie my?”, a on: „Są tacy, Marysiu, którzy mają gorzej”. Mama nie mogła tego zrozumieć. Kiedyś szukała mojego rowerka. Okazało się, że ojciec oddał go koledze. Mama załamała ręce: „Jurek mógł jeszcze na nim jeździć!”. A ja potem dwa lata czekałem na nowy. Druga rzecz to niesamowita więź rodzinna. Moja mama ma brata i siostrę, dzieci rodziły się w niewielkich odstępach czasu, tworzyliśmy wielką ferajnę. To były najpiękniejsze momenty dzieciństwa: sześcioro dzieciaków poukładanych do snu na tapczanie i fotelach. Zawsze była jakaś kolacyjka, śmiechy, graliśmy w canastę, puszczaliśmy filmy. Ale okres dojrzewania zantagonizował mnie z ojcem. Zafascynowałem się hipisami, ojciec nie mógł nad tym przejść do porządku dziennego. To się potem nigdy nie naprostowało.

Mieszkaliśmy w Gdańsku. Z innymi dzieciakami razem wychowywaliśmy się na podwórku. Pukało się do drzwi pani Marczewskiej i mówiło: „Czy mogę dostać kromkę chleba?”, i pani Marczewska smarowała pajdę masłem, posypywała cukrem. Teraz jestem w Gdańsku kilka razy w roku. Jadę na Kartuską i patrzę na swoje rodzinne mieszkanie, ten dom, który się nie zmienił, kocie łby. Podjeżdżamy tam kiedyś z ekipą fundacyjną i pokazuję: „Chłopaki, tutaj właśnie mieszkałem”. A na balkon wychodzi pani Marczewska. Jestem już dojrzałym facetem, a ona mówi: „Juruś, co tam u ciebie słychać?”, jakbym był cały czas dzieckiem, jakby ten chleb z cukrem był przed chwilą. Takie więzi zostają na zawsze. Wiesz, moje dzieci jeszcze trochę bawiły się na podwórku, ale wnuczki idą już na plac zabaw, odwiedzają się w domach i oczywiście włączają komputer.

 Jurek Owsiak, fot. Rafał Masłow Jurek Owsiak, fot. Rafał Masłow

I obsługują go jednym palcem.
Nasza Zuzia bierze od Dzidzi telefon do zabawy, a potem nam się o drugiej w nocy włącza jakiś straszny dźwięk, ryk, na ekranie monstrum woła jeść… Nie wiemy, jak to wyłączyć, więc chowam telefon pod poduszkę. To Zuzia włączyła sobie jakąś grę i zapomniała wyłączyć. Kiedy wnuczki zostają na noc, staramy się z Dzidzią przypomnieć sobie, co nam w dzieciństwie sprawiało przyjemność, więc rozstawiamy kubki z kredkami, rysujemy, to są rzeczy, które się zapamiętuje. Tak jak ja do dziś pamiętam grawerowaną popielniczkę u cioci Rosińskiej, gdy starsi grali w brydża.

U nas bardzo dużo się czytało na głos. „Zaczarowany ołówek”, „Tomek na wojennej ścieżce”. Na plażę braliśmy „Przekrój”, komentowaliśmy, jaki świat jest ciekawy. Tak się człowiek wychował, tysiące ludzi tak się wychowało.

Ty sam wychowałeś całe pokolenie wolontariuszy. Jakie to uczucie?
Wiesz co, to jest abstrakcja. Pokażę ci kartkę, którą niedawno dostałem: „Siema. Jestem na wakacjach w Norwegii, robiłam serduszka i mam już 3258. Mam nadzieję, że wszystko u Ciebie dobrze i wkrótce się zobaczymy. Pozdrawiam Natalka”. Natalka robi serduszka na aukcje, do tej pory zbierze się tego z 10 tysięcy. I ona pisze taką kartkę do faceta, który ma ponad 60 lat! Albo Amelka z Rybnika. Rok temu napisała: „Siema szefie. Razem z Wami chcemy wziąć udział w biciu rekordu świata w udzielaniu pierwszej pomocy”.  Wzruszyła mnie tym „Siema szefie”, odpisałem, że niech robi akcję u siebie w szkole. Wszystko zorganizowała, namówiła dyrektora. A ma 9 lat! Gdy miała urodziny napisałem na blogu prośbę, by ludzie przysyłali jej życzenia. Przyszła fura kartek z całego świata. Spakowałem je, pojechaliśmy do Rybnika, przebrałem się za listonosza. Wszedłem do szkoły – zaniemówiła. Cały czas do siebie piszemy. Fajna sytuacja. Piszą do mnie też ludzie dorośli, przepięknie, o różnych sprawach. Oczywiście jest też dużo próśb o autografy, wysyłam, nie mam z tym problemu. Odpowiadam na każdego e-maila, wiem, jak to jest ważne.

Naprawdę dajesz radę?
Daję. Mam asystentkę, Anikę, która mi pomaga, dyktuję jej, ona pisze na komputerze, tak jest szybciej. Pracowałem kiedyś jako terapeuta, nauczyłem się nie przechodzić obojętnie obok zdarzeń życiowych. I tu znowu wracamy do kontaktu z ludźmi. Mimo że żyję w pędzie, staram się przystanąć, chociaż przybić piątkę, bo to dla kogoś może znaczyć bardzo dużo. Wciągam ludzi do współtworzenia czegoś i to największa wartość. W WOŚP mówimy: „To ty robisz sztab, nie ja, bo my robimy sztab w Warszawie, a 1799 sztabów robią inni w całej Polsce”. Ja się nie wcinam, czy tam będzie grał zespół disco polo czy hardcore. Twoja sprawa, twoja odpowiedzialność. Robimy Orkiestrę razem i musimy mieć do siebie zaufanie. Jeśli ktoś kradnie puszkę, nie udajemy, że nic się nie stało, a wręcz przeciwnie, mówimy: "Słuchajcie! Ktoś ukradł puchę". Po to, aby 99,9 procent osób mogło powiedzieć: "Ja jej nie ukradłem".

Jaka jest recepta na to, aby porywać ludzi do czynienia dobra?
Właśnie to wspomniane zaufanie i wspólne działanie. Przychodzą e-maile od dzieciaków: „Marzłam cały dzień, ale jak pierwszy pieniążek trafił do puszki, to wiedziałam, że warto”. Finał to jest jeden dzień, przygotowania trwają cały rok, a wolontariusze przychodzą tylko na 12 godzin i te godziny ładują ich na cały rok. Jadą na Przystanek Woodstock na 3 dni i mówią: „Nie upiłem się, nie brałem dopalaczy, ale obejrzałem dziesiątki koncertów, widziałem młodszego i starszego Stuhra, posłuchałem, co mówi Janka Ochojska, to był fantastyczny czas”. Nie jesteśmy demagogami. Nie mówimy do ludzi: „Jeśli nie wrzucisz do puszki, to dziecko umrze”. Nigdy sobie na to nie pozwolę, bo nie mam do tego prawa. Ja nie chcę nikogo szantażować. Trzeba do ludzi mówić ludzkim językiem.

Czyli jakim?
Jak mnie coś wk...wi, to to mówię. Nie udaję. Kiedyś powiedziałem: „Będzie się działo” i to się przyjęło, pokazało, że nie muszę się przebierać. Nie ma nic gorszego, niż na siłę pokazać, jaki jestem fajowy.

Odnalazłbyś się w każdej sytuacji?
Jak ktoś powie: „Panie Jurku, może by pan poprowadził festiwal w Opolu?”, to z całym szacunkiem, nie wiedziałbym, jak się tam zachować. Ale jak dzwonią z Borów Tucholskich, to chcę pojechać na spotkanie z młodzieżą i ludźmi z uniwersytetu trzeciego wieku. W tym czuję się dobrze. Różne instytucje zamawiają u mnie motywacyjne gaduły, ale kiedy dzwoni firma i pyta: „Zmieści się pan w 40 minutach?”, to odpowiadam: „Nie da rady! Minimum godzina, to jest tyle, ile mam do powiedzenia ludziom”. Opowiadam m.in. o tym, jak wiele przez 25 lat zrobiliśmy razem z Orkiestrą. Amerykanie potrafią docenić fakt, że organizacja pozarządowa w jeden dzień zbiera 15 mln dolarów. I o tym mówię ludziom, pokazuję im na filmach tłum, który się bawi, i jeszcze przynosi to konkretny efekt.

Stworzyliśmy pewien system, coś namacalnego. Chociażby kupno sześciu tysięcy łóżek dla geriatrii. Byliśmy w zeszłym tygodniu na spotkaniu, do firmy wprowadza nas wartownik. Wychodzimy, a on mówi: „Pozdrowienia z Gródka”. „Z Gródka? Bo?”. „Bo tam do szpitala przyszło 45 łóżek od was i myśmy je z mieszkańcami rozstawiali”. To jest właśnie Orkiestra.

Zastanawiasz się czasem, ile żyć uratowałeś?
Staram się o tym nie myśleć. Przez pierwszy rok podkręcaliśmy się, ile dodatkowych operacji udało się zrobić dzięki sprzętowi z WOŚP, a po tylu latach nie próbujemy się nawet nad tym pochylać, to byłoby wręcz niestosowne. Ludzie lubią mówić: „Uratowanie nawet jednego życia nadaje sens pracy”, a my możemy powiedzieć, że „nieuratowanie jednego życia nas przeraża”. Dlatego też z żoną podnosiliśmy alarm, jak dzieci umierały na oddziałach noworodkowych, gdzieś nie dojechała karetka. Po jednej ze spraw napisaliśmy ostry list do ministra zdrowia, znaleźliśmy kancelarię, która walczy o odszkodowania dla rodziców, protestujemy, piszemy listy otwarte itd. Doprowadziliśmy do tego, że każdy dyspozytor pogotowia musi mieć specjalne procedury przed oczami i ich używać. Kiedy dzwonią do nas ludzie i dziękują, to jest miło, wzruszamy się, ale nie wieszamy podziękowań na ścianach. Nie mam żadnych fantazji, że z powodu tego, co robię, należy mi się coś więcej. Trzeźwo na to patrzę.

O czym marzysz?
Marzę ogólnie, nie dla siebie. Oczywiście chciałbym nie chorować i tego wszystkim życzę, bo wiem, co to jest chorowanie w Polsce. Dzidzia pyta: „Co byś chciał na prezent?”, a ja mówię: „Może jakąś książkę?”. Nie mam pragnień, żeby mieć coś lepszego, większego, najmodniejszego. Kiedy jesteśmy u przyjaciół w Nowym Jorku, wpadam do outletu, do kosza wrzucam bluzy, podkoszulki, buty, potem chodzę w tym cały rok. Tę praktyczność mam chyba po ojcu, któremu stare ciuchy trzeba było wyrzucać po kryjomu. W tych kwestiach jestem typowym Kowalskim, w tłumie – nie do rozpoznania. Ogólnie jestem bardzo zadowolony z życia.

I nic cię nie wkurza?
Jestem nieszczęśliwy, że Polacy się tak podzielili i się nie dogadują. Ale noszę w sobie złość pięć minut i mi mija. Nie mam w sobie wyrachowania, żeby podstawiać nogę i mówić: „Teraz zapłacisz za swoje”.

Wywiad z numeru 1/2017

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze