W naszej kulturze matki nie mają lekko, bo podlegają ciągłej ocenie, zwykle krytycznej. Ale gdy matka zostaje teściową, wtedy dopiero zaczyna się jazda! Znacie te świetne dowcipy o teściowych? A może zamiast się z nich śmiać, lepiej spojrzeć krytycznie na siebie – zastanawia się psycholożka Hanna Samson.
Chodzę ostatnio na rehabilitację. Rehabilitant ma dwoje dzieci, jest w trakcie rozwodu, mieszka z nową partnerką.
– Nigdy więcej się nie ożenię – stwierdza z przekonaniem. – Dlaczego? – pytam. – Miałem już jedną teściową i wystarczy!
I zaczyna opowieść o tym, jak to teściowa wtrącała się we wszystko, nastawiała żonę przeciwko niemu, w końcu rozbiła ich małżeństwo.
– To musiała być bardzo silna osoba, skoro nie mogliście sobie z nią poradzić? – wyrażam przypuszczenie, żeby podtrzymać rozmowę. – Taka jak one wszystkie! Nie wie pani, jaka jest teściowa na 102? Sto metrów od domu i dwa metry pod ziemią.
Mój rehabilitant jest kopalnią dowcipów, a tych o teściowych zna szczególnie dużo.
– Jak długo należy patrzeć na teściową jednym okiem? – rzuca znowu. – Nie wiem. – Aż muszka się zgra ze szczerbinką. A to pani zna? Tato, dzik zaatakował babcię. Jeśli sam zaatakował, to niech sam się broni.
– A to pan zna? – nie chcę pozostać dłużna. – Za rozpad małżeństwa winę ponoszą obie strony: żona i teściowa. – Dokładnie! – śmieje się rehabilitant. – Ale to jest dowcip, wie pan? – na wszelki wypadek wolę się upewnić. – Całkiem niezły! – śmieje się nadal, a ja odpuszczam. W końcu sama też jestem teściową, choć nieformalną, i muszę uważać, bo wszystko, co powiem, może być wykorzystane przeciwko mnie. W teściowej bowiem zwykle lokujemy winę, tak jak PiS lokuje ją w Tusku. Ta tendencja jest tak wyraźna, że aż śmieszna.