Po co nam wakacje? Co to za pytanie?! A jednak! Są przecież tacy, którzy od lat ich nie mieli. Czy więc trzeba latem wyjeżdżać z miasta? A jeśli tak, to po co i jak najlepiej spędzić ten czas – zastanawia się Wojciech Eichelberger, psychoterapeuta.
Dłużej niż tydzień nie byłam nigdzie od lat. Można więc żyć bez wakacji. Zdaje się, że tobie także brak czasu na urlop?
O nie! Ja tak to sobie dobrze urządziłem, że mam przynajmniej cztery tygodnie wakacji w lecie. Spędzam je zazwyczaj na ukochanej, pustej greckiej wysepce. Tam nie ma się dokąd spieszyć. Czas się zatrzymuje, chwila trwa wiecznie, a ja chodzę zalewanym przez fale skrajem plaży zapatrzony w nieustannie zmieniające się mozaiki kolorowych kamieni, kamyków i zielonych szkiełek wygładzonych przez morską wodę i piasek. A potem wraz z moją przyszywaną córką Misią godzinami tworzymy z nich naturalną biżuterię. Nie możemy się oderwać od tej radosnej dłubaniny. Malutka wiertarka z diamentowymi wiertłami i szlifierka pozwalają przewiercać i szlifować nawet najtwardsze muszle i kamienie. To wspaniałe wakacje!
Dla nastolatki. Dla ciebie też kolorowe kamyki i szkiełka?
Uważna, precyzyjna robota, wiercenie dziurek w muszlach i kamykach, niesie ulgę przestymulowanemu, rozpędzonemu umysłowi. Prawdziwa terapia zajęciowa zmuszająca do koncentracji, do bycia tu i teraz, do całkowitego zanurzenia się w tym, co się robi. Umysł, serce i ciało z ulgą spotykają się w jednym miejscu, czasie i działaniu. Na tym przecież polega prawdziwy, głęboki odpoczynek! Większość czasu spędzamy zazwyczaj nigdzie, w rozkroku między przeszłością a przyszłością. Wspominamy, planujemy, martwimy się tym, co się stało, albo tym, co może się stać. Albo fantazjujemy o tym, co by było gdyby. Nasze ciało nie może tak jak nasz umysł podróżować w czasie. Zostaje więc w teraźniejszości. Opuszczone tężeje w napięciu jak porzucone przez rodziców dziecko. Ale te chwile, kiedy umysł powraca do porzuconego ciała – choćby dzięki wierceniu dziurek w muszlach i kamykach – i wraz z nim odnajdzie się tu i teraz, to bezcenny i rzadki czas szczęścia. W codziennej chaotycznej bieganinie zdarzają się one zbyt rzadko albo wcale.
Ale prekariusz na śmieciówce nie pojedzie na kilka tygodni na urlop, bo straci zlecenia. No i musi odkładać na emeryturę
.
Najlepszym sposobem troszczenia się o przyszłość jest uważne doświadczanie teraźniejszości, bo wtedy jesteśmy efektywni i nie popełniamy błędów. Nie zwalniamy prędkości przetwarzania danych fantazjowaniem o przyszłości czy wspominaniem tego, co było. Przyszłość nie istnieje, jest tylko fantazją, która nie wiadomo, czy się wydarzy. Podobnie nie ma sensu zajmować przestrzeni mózgu nawykowym i bezproduktywnym przeżuwaniem przeszłych zdarzeń. Przeszłość już była. Mamy ją zapisaną na twardym dysku w pliku wspomnienia. Możemy ją sobie z playbacku odtwarzać i oglądać jak zdjęcia z wakacji, ale wtedy nasze prawdziwe życie umyka niezauważone i niedocenione… Wakacje nastawione świadomie na przeżywanie chwili obecnej mogą nas o tym przekonać i tego nauczyć.
Wakacje nastawione na tu i teraz dla zagonionych korpoludków i prekariuszy?
Szczególnie dla nich, ale takie wakacje to także najlepsza terapia dla tych zagonionych, realizujących swoje ambitne plany i cele. Ci muszą mieć wakacje spokojne, w bujnej przyrodzie, na odludziu, z pozoru nudne i monotonne. Najlepiej w jednym miejscu, pozbawionym nadmiaru komfortu, czyli wymagającym wielu codziennych zabiegów – może to być agroturystyka, namiot, leśniczówka, jacht. Warto zrezygnować z pokusy bicia rekordów zwiedzania i przejechanych kilometrów. Zdecydować się na przebywanie w granicach jednego określonego terytorium i nigdzie się nie spieszyć. Uważnie wsłuchiwać się w potrzeby swojego ciała i ducha. Angażować całkowicie w codzienne czynności, chodzić na długie spacery tą samą drogą, ale w myślach i w mowie wystrzegać się nade wszystko słowa „znowu”.
Słowo „znowu” szkodzi nam na wakacjach?
Nie tylko na wakacjach. Może nam popsuć całe życie. „Znowu idę tą nudną wiejską drogą” – myślimy drugiego dnia wakacji. A przecież „znowu” to nieprawda, iluzja, kłamstwo. Przecież wszystko, co się nam przydarza, przydarza się pierwszy i jedyny raz. A więc nie „znowu”, ale „na nowo”. Bo droga nigdy nie jest taka sama. Za każdym razem, a nawet za każdym krokiem idziemy inną, nową i niepowtarzalną drogą. „Nic dwa razy się nie zdarza”, napisała Wisława Szymborska i ma rację. Unikając w myślach, w słowach i w działaniu owego „znowu”, oddalamy się od fałszywego, lecz uporczywego poczucia powtarzalności, rutyny, nudy i bezsensu. Oczywiście, nie tylko na wakacjach, ale też w codziennym życiu „znowu” powinno być zabronione. Sugerowałbym nawet, żeby jakiś kolejny synod włączył używanie tego słowa do katalogu ciężkich grzechów. Tak więc wakacje mogą nam pomóc się urealnić, przywołać autentyczną, naturalną zdolność do emocjonalnego i zmysłowego kontaktu ze światem, z przyrodą, z życiem, czyli w istocie ze sobą. Po drodze jednak trzeba przejść przez mroczną dolinę nudy, bezsensu i smutku. Warto dać sobie czas i na to – i poznać, że także przemija.
Czy nie łatwiej zapomnieć o problemach, właśnie pędząc przez krajobrazy…
…i nie widząc ich wcale w tym pędzie. To żaden odpoczynek, a często ucieczka przed własną duszą, czyli przed mocnym i jednoznacznym poczuciem naszych prawdziwych potrzeb, marzeń i aspiracji. Większość z nas przez cały rok żyje w pędzie i pośpiechu, w stanie przestymulowania informacjami, obrazami, reklamami, nadmiarem projektów i obowiązków, powierzchownym kontaktem ze zbyt wieloma ludźmi. Po co fundować to sobie jeszcze na wakacjach? Nasza dusza wtedy już do nas nie mówi, ale krzyczy: „Człowieku, co ty robisz!? Stracisz poczucie sensu i kierunku, jeśli będziesz tak dalej ciągnąć! Tyle lat już mieszkasz na tej planecie, a jeszcze nie wiesz, na czym polega życie!”. No i znam wielu ludzi, którzy tę swoją duszę usłyszeli, gdy w wakacje porzucili pęd i bieganie w kieracie i ruszyli w świat tam, gdzie ich poprowadziła intuicja. Odnaleźli dzięki temu swoje miejsce i swoje nowe życie zgodne z ich najgłębszymi potrzebami.
Czy istnieją ludzie, którzy wcale nie uciekają przed sobą, tylko po prostu odpoczywają w ruchu, zwiedzając na przykład toskańskie malownicze miasta i miasteczka?
Oczywiście, są tacy, którzy w czasie wakacji mogą pragnąć wielu bodźców, większych szybkości i emocjonujących przygód. To zazwyczaj ci, których praca opiera się na przewidywalnym, w pełni kontrolowanym cyklu zdarzeń. Nawet im nie rekomenduję jednak nadmiaru pędu i hiperstymulacji. Jeśli do niej dążą, budzi to moje podejrzenie, że jednak uciekają przed sobą, przed swoimi uczuciami. Może mają powody, by obawiać się tego, co od swojej duszy usłyszą? To chyba najczęstsza przyczyna tego, że wielu z nas unika dłuższych, spokojnych wakacji.
Mogą nie mieć pieniędzy na długi wypoczynek…
To kiepskie wytłumaczenie. Można przecież jeździć autostopem, spać w namiocie i za parę groszy spędzić cudowne wakacje. Nie przyjmuję tłumaczenia: „Mnie nie stać na wakacje”. Jeśli ktoś się przy tym upiera, to prawdopodobnie jest pracoholikiem. Przecież nie potrzebujemy tysięcy euro na bilety lotnicze i luksusowe hotele. Kawałek dzikiej plaży bałtyckiej, namiot na biwaku, wiatr, słońce, szum morza to wspaniały, kojący spektakl. A właśnie spokojny, długotrwały kontakt z przyrodą odbudowuje nasze wewnętrzne zasoby energii i chęć do życia po roku ciężkiej pracy.
Książki o przyrodzie nie wystarczą? Czytam właśnie „Łąkę” brytyjskiego biologa Dave’a Goulsona o życiu trzmieli i ważek…
Czytanie o oddychaniu zamiast oddychania? Warto chcieć więcej. Zamiast oglądać zdjęcia pięknego krajobrazu, znajdźmy się w tym krajobrazie. Na obozach i warsztatach, które prowadzę w czasie wakacji, pozwalam ludziom tego doświadczyć. Zamiast oglądać książkę o łące, zapraszam uczestników, żeby przeszli przez łąkę na czworaka, doświadczając jej z punktu widzenia zająca czy sarny. Wtedy można wszystkimi zmysłami poznać niesamowite bogactwo i różnorodność łąki. Dla wielu okazuje się to najważniejszym przeżyciem wakacji.
A czynny wypoczynek: rower, wycieczki górskie?
Jeśli nie chodzi nam o wyczyn i rekordy, to tak. Sam wtedy mam też wreszcie czas, żeby pobiegać, popływać, pochodzić po górach. Zaniedbuję swoje ciało przez cały rok, bo mam za mało czasu na sport i ruch. W wakacje staram się spłacić ten dług i zapewnić ciału wszystko, czego w naturalny sposób potrzebuje. Próbuję usłyszeć, co ciało ma mi do powiedzenia, a zazwyczaj brzmi to nieprzyjemnie: „No, spójrz na ten brzuch!? Myślisz, że to mnie uszczęśliwia?! Wręcz przeciwnie, jest mi za ciężko. Poza tym nie mam kondycji. Sapię przy byle wysiłku! Potrzebuję więcej ruchu, długiego, spokojnego wysiłku, naturalnej żywności i przyrody”. No i jeśli chcemy mieć dobre życie, nie warto pretensji i próśb ciała lekceważyć.
Mówisz, że uciekamy przed sobą, uciekając przed dłuższym i spokojnym wypoczynkiem. Ale tak na zdrowy rozum: po co to robimy?
Na zdrowy rozum to bez sensu. Problem w tym, że nasz rozum ostatnimi czasy rzadko bywa zdrowy. Cywilizacja, ekonomia, system polityczny wkręcają nas w udawanie przed sobą i we wmawianie sobie wielu nieprawdziwych potrzeb. Wydaje nam się, że potrzebujemy wciąż więcej i lepiej. Nie potrafimy już dostrzec tego, że najbardziej szczęśliwi są ci, którzy niewiele potrzebują...
À propos niewiele – grill i piwo to nie jest dobry wypoczynek?
Obcowanie z fajnymi ludźmi w niestandardowych, swobodnych sytuacjach też może być okazją do spotkania z własną duszą. Ta potrafi niespodziewanie przemówić przez innych, podobnie jak przez zdania dobrej książki. Dusza może też wykorzystać zabawę i taniec, aby zostać usłyszaną. Ale warto uważać na nadmiar alkoholu, bo alkohol albo zagłusza, albo unieważnia przekazy duszy. Trzeba szukać złotego środka pomiędzy potrzebą zabawy i odreagowania a fizycznymi potrzebami ciała, co na ogół przychodzi nam z trudem. Dlatego nieustanne nocne grillowanie nie jest tym, czego potrzebujemy najbardziej. Wtedy zamiast wypoczywać, zaczynamy chorować.
Właśnie! Bywa, że urlop zaczyna się od choroby! Co wtedy? Wracać do domu i do pracy?
Wakacyjne chorowanie wynika najczęściej ze skumulowanego przeciążenia, które obniża naszą barierę odpornościową. Tydzień przed urlopem jest przecież najbardziej stresującym tygodniem w roku, bo musimy wszystko podomykać i w pracy, i w domu, zorganizować pobyt i przejazd, spakować się itd. Wtedy właśnie łapiemy i inkubujemy jakąś bakterię czy wirusa, który bierze nasze wymęczone ciało w posiadanie zaraz na początku wakacji.
Może więc lepiej nie jechać, jak się tyle lat nie jeździło?
Wręcz przeciwnie! Jechać! Choćby po to, żeby sobie wakacyjnie pochorować. Bo jeśli mamy perfekcjonistycznego albo pracoholicznego hopla, to choroba jest dla nas jedynym wystarczającym usprawiedliwieniem dla wypoczynku.