Narzędzie ekspresji twórczej, a zarazem źródło bólu i schorzeń, które zostaną już na zawsze. Organizm tancerza... Zachodzące w nim z wiekiem zmiany pokazuje w spektaklu „Humani corporis fabrica” choreograf Jacek Przybyłowicz, który dziś w ciele widzi już przekaźnik emocji, a nie samo tworzywo.
Spektakle, które reżyserujesz, częściej niż w Polsce można oglądać za granicą. Jednak w tym roku w programie Festiwalu Ciało/Umysł znalazło się twoje słuchowisko choreograficzne o zmianach zachodzących w ciele tancerza w wyniku starzenia się.
Idea spektaklu „Humani corporis fabrica” chodziła za mną od jakichś pięciu–siedmiu lat. A Festiwal Ciało/Umysł jest świetną platformą, na której mogłem pozwolić sobie na bardzo niestandardowy, w kontekście innych moich realizacji, projekt. W paranaukowy sposób próbuję znaleźć w nim sceniczną egzemplifikację procesów starzenia, które zachodzą w ciele tancerza – plastyczność ciała zaczyna się kurczyć, piękno fizykalne przemija, idealna sylwetka się zmienia.
Ten spektakl jest trochę słodko-gorzki, ale bardzo prawdziwy. Ważny jest tu nie tylko taniec, ale ruch sam w sobie. Ciało może nie jest już idealne, ale cały czas jest ciekawe; porusza się inaczej, co nie oznacza, że gorzej. W tle zamiast muzyki słychać teksty na temat ludzkiego ciała, procesów fizjologicznych w nim zachodzących. To wybór tekstów od XVII do XXI wieku, bardzo różnych – począwszy od pierwszych tekstów z podręczników anatomii.
Trudno jest się poruszać bez muzyki, w rytm czytanego tekstu?
Bardzo prosto, muzyka często nas ogranicza albo wymusza określoną formę. Tym razem chcieliśmy opowiadać językiem ciała, a nie językiem muzyki. Szukać pewnych asocjacji pomiędzy tekstem a ruchem. Szukaliśmy prawdy o ludzkim ciele i ludzkiej psychice. Wybrałem dwóch doświadczonych tancerzy. Spektakl opowiada historię życiową każdego z nich. Proces tworzenia był długi i momentami trudny. Okazało się, że każdy z nas, współtwórców, miewa inne zdanie.
Bo ciało opowiada historię życia właściciela, a każdy z nas ma własną historię.
Ważne, żeby umieć czytać język swojego ciała, bo to ciało podpowiada nam sposób, w jaki powinniśmy funkcjonować. To, jak siedzimy albo jak unikamy sytuacji obciążających nasze stawy jest najlepszym dowodem na to, że kontrola biologiczna jest zapisana w naszym kodzie genetycznym. Ta świadomość rodzi się przez wiele lat. Dziś jestem bardzo pogodzony ze swoim ciałem i w pełni świadomy faktu, że zamiast walczyć z upływem czasu, warto sprawiać ciału, a tym samym sobie, więcej przyjemności, choćby znajdując więcej czasu dla samego siebie.
Fot. ze spektaklu „Humani corporis fabrica” (materiały prasowe)
Zakończyłeś karierę tancerza w wieku 33 lat. Dlaczego?
Konieczność ciągłego ekstremalnego wysiłku fizycznego sprawiła, że ciało samo za mnie zadecydowało. Nie byłem w stanie pracować już na tak wysokich obrotach jako tancerz. Potem uczestniczyłem jeszcze w paru projektach choreograficznych, które nie obciążały mnie już tak bardzo fizycznie.
W jaki sposób twoje ciało się zbuntowało?
Właściwie przez ostatnie dwa lata tańczyłem w Kibbutz Contemporary Dance Company tylko dzięki rehabilitantce, która ustawiała moje ciało przed każdym spektaklem. To była walka nie tylko z bólem fizycznym, ale też z własną psychiką. Jak długo można walczyć ze sobą i być w kontrze do swojego organizmu, który już od dawna dawał ostrzegawcze sygnały? Przez lata miałem około 200 spektakli w roku. Przy tak intensywnej pracy ciało nie miało szans na dojście do siebie po wysiłku. Często musiałem tańczyć z niezaleczonymi urazami, co w konsekwencji doprowadzało do chronicznych stanów zapalnych. W końcu zadałem sobie pytanie: „Ile tak można? i po co?”. Mój organizm jest częścią integralną mnie, w końcu musiałbym wymienić sobie staw biodrowy albo kolanowy.
Czy to oznacza, że wykorzystywanie ciała jako narzędzia ekspresji twórczej zawsze jest szkodliwe?
Ciało jest najbardziej idealnie skomponowanym instrumentem wykonawczym, a jednocześnie niezwykle skomplikowanym, wymagającym troski i uważności. Niestety, świadomość tego faktu dociera do człowieka dopiero po latach, kiedy ciało szwankuje. Wtedy zaczynamy zdawać sobie sprawę, jak bardzo trzeba o nie dbać, pielęgnować je i utrzymywać w najwyższej możliwej formie, by podołało tym wszystkim wymogom fizycznym, jakie przed nim stawiamy.
Sport, ale też taniec w ekstremalnej formie są pewnego rodzaju wynaturzeniem. Ćwiczenia kilkanaście godzin dziennie przez sześć dni w tygodniu, a potem spektakle, codziennie albo nawet dwa razy dziennie, to jest to proces destrukcyjny, który zostawia trwałe ślady w organizmie. Pewne schorzenia i kontuzje zostaną ze mną już na zawsze.
Dlatego taniec na najwyższym poziomie jest tylko dla orłów, czyli ludzi, którzy są niezwykle odporni fizycznie, nie są podatni na kontuzje. To kwestia przede wszystkim wytrzymałości tkanek, stawów, być może ważne są tu również uwarunkowania genetyczne. Biologii nie można oszukać, u tancerzy intensywnie uprawiających ten zawód problemy zaczynają się zwykle około trzydziestki.
To smutne...
Z jednej strony bardzo smutne, z drugiej bardzo piękne, ponieważ ten okres, kiedy znajdujemy się w tzw. sztosie wykonawczym, jest niezwykle bogaty w doświadczenia. Siedem lat, które spędziłem w Izraelu, było najbardziej płodnym czasem w mojej karierze wykonawczej. Nie żałuję tego.
Pamiętasz, co poczułeś, kiedy musiałeś podjąć decyzję o zakończeniu kariery?
Wówczas byłem już w zespole najstarszym tancerzem. Musiałem zadać sobie pytanie: „Co dalej?”. Na szczęście zadawałem je sobie już wcześniej. Jakie będzie moje życie po życiu scenicznym? Czy pozostanę w przestrzeni tanecznej? Przed wyjazdem z Polski do Izraela wygrałem konkurs choreograficzny, ale od wygrania konkursu do byciu dojrzałym twórcą jest jeszcze ogromna przestrzeń, którą przez wiele lat próbowałem wypełniać. Na szczęście tańczyłem w zespole, w którym również niezwykle ważny był proces twórczy. Dlatego już w trakcie kariery tancerza mogłem doskonalić umiejętności choreograficzne.
Rozumiem, że byłeś przygotowany na rozpoczęcie nowego etapu, w którym ciało nie było już tak intensywnie wykorzystywane.
Tak, obecnie moje ciało jest eksploatowane w sali prób zupełnie inaczej. Cieszę się, że mogę jeszcze coś pokazać i to sprawia mi przyjemność, ale generalnie nie brakuje mi tej fizykalności w pracy. Przez pierwsze lata po zakończeniu kariery tanecznej byłem w stanie zrobić wszystko to, co robi zawodowy tancerz, oczywiście nie z tą samą intensywnością jak wówczas, kiedy tańczyłem, ale generalnie ten proces odchodzenia od fizykalności był bardzo naturalny. Dzisiaj jestem w niezłej formie pomimo wielu urazów, których ślad noszę w sobie.
Ból i kontuzje to nieodłączni towarzysze tancerza?
Tak, ale przyzwyczajamy się do tego już od dzieciństwa – te wszystkie nienaturalne formy rozciągania, wykręcania, zmagania się z własnym ciałem w kontekście budowy profesjonalnych umiejętności tanecznych są w końcu niezgodne z anatomią człowieka. W miarę upływu lat zmaganie się z bólem staje się naturalną częścią wykonywania zawodu. To ekstremalne traktowanie swojego ciała często już na etapie nastoletniego dziecka najbardziej obciąża stawy, głównie kolanowe, ale także kręgosłup. Ja trochę nie miałem wyboru. Trafiłem do baletu, ponieważ jako dziecko miałem jakąś formę ADHD – byłem bardzo ruchliwy, a poza tym moje ciało zdradzało pewien talent do ponadprzeciętnych osiągnięć fizycznych. Ta potrzeba rozładowania napięcia fizycznego ukształtowała pewną dyscyplinę, w której poruszam się do tej pory. Taniec na wysokim poziomie uczy niezwykłej dyscypliny, umiejętności budowania projektów i realizacji ich.
Taniec pozwolił ci skanalizować nadaktywność ruchową, a jak wpłynął na twoją emocjonalność?
Nadal wpływa na moją psychikę, chociaż coraz mniej oglądam taniec na scenie, coraz mniej jest dla mnie ważny jako tworzywo samo w sobie. Oczekuję pewnych wzruszeń, które sztuka może dostarczyć, ale nie musi to być taniec, a na przykład teatr ruchu. Interesuje mnie ciało ludzkie jako przekaźnik emocji, a nie sam pomysł, jaki ma twórca na sprzedanie ciała publiczności.
Czy dostrzegasz związek pomiędzy swoimi emocjami a odczuciami w ciele?
Jeżeli czujemy się dobrze w swoim życiu, jeżeli w pełni siebie akceptujemy – to odczuwamy to też w symboliczny sposób przez nasz aparat wykonawczy, czyli przez nasze ciało.
I znowu mówisz „aparat wykonawczy”, nie podoba mi się ta nazwa...
To określenie slangowe, jest ich wiele... A wracając do emocji, to język ciała jest pochodną stanu, który generuje głowa. Jeżeli nie mam poważniejszych stresów, to czuję rozluźnienie w całym organizmie, ale często jestem tak bardzo zajęty, że nie mam czasu na analizę tej korelacji.
Twoje ciało tyle lat ci wiernie służyło, może czas mu się trochę odwdzięczyć i np. uważniej go słuchać?
Staram się słuchać swojego ciała i robię sporo rzeczy, na które przez wiele lat nie miałem czasu, i rzeczywiście zaczyna mi to sprawiać przyjemność. Bardzo lubię chodzić. Ta potrzeba pozbycia się nadmiaru energii to u mnie silne przyzwyczajenie, które kiedyś było nałogiem. Kiedy byłem czynnym tancerzem i miałem wolny dzień, to ta energia się tak komasowała, że ciało było w panice i nie wiedziało, co ze sobą zrobić. Nagłe zakończenie kariery wywołało więc wielki szok w moim organizmie. Wtedy odstawiłem samochód i zacząłem wszędzie chodzić pieszo, nawet jeśli miałem bardzo daleko. Ten stan trwał około dwóch lat i wtedy zrozumiałem, że to jest konsekwencja, a właściwie następstwo fizykalnego trybu życia. Do dziś uwielbiam spacery, dziennie potrafię pokonać kilkadziesiąt kilometrów na piechotę albo przejechać na rowerze bez problemu 70–100 kilometrów. To się stało dla mnie naturalnym procesem. Tak działa pamięć ruchowa, czyli pewne przyzwyczajenia, które pozostają w tancerzach na zawsze.
Jacek Przybyłowicz: choreograf, wcześniej tancerz. Przez siedem lat tańczył w Kibbutz Contemporary Dance Company, jednym z najbardziej znanych zespołów tanecznych na świecie. (Fot. materiały prasowe)