1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia
  4. >
  5. „Moje drogie przyszłe dziecko”. Listy matek i niematek

„Moje drogie przyszłe dziecko”. Listy matek i niematek

(Ilustracja: Alicja Golec)
(Ilustracja: Alicja Golec)
Fasada Dnia Matki to zwykle bukiety kwiatów, laurki i urocze rymowanki. A przecież za doświadczeniem macierzyństwa stoi cała palet emocji, które nie mieszczą się w żadnym radosnym wierszyku. W ten Dzień Mamy publikujemy trzy listy pisane przez matki i niematki.

Moje drogie przyszłe dziecko

Nie ma cię i nie wiem, czy zaistniejesz. Nawet nie jestem do końca pewna, czy cię chcę. Znaczy trochę chcę. Chcę ciebie, bo jakoś zawsze wyobrażałam sobie bycie mamą. Tyle się nasłuchałam o tym twoim uśmiechu, który wszystko w życiu wynagradza, i o tych twoich pierwszych kroczkach, których nie można nie zobaczyć, i o tym matczynym bezgranicznym bólu, o którym się podobno zapomina. Powiedz, czy to wystarczająca motywacja?

Wyciągnę cię penisem z nieskończoności, z odchłani mojego łona i marzeń o bezwarunkowej miłości, i wreszcie będę mogła komuś pokazać pierwszy śnieg na świerkach i wodę po ryżu, i moje tatuaże na kostkach. Obejrzę cię w twoim kosmosie przez USG i nagram bicie serca. Będę mogła zrobić gender reveal i wystrzelić niebieski lub różowy fajerwerk w niebo i będziesz mogło mi zarzucić, jeśli będziesz niebinarne, że już wtedy wciskałam w ciebie gender normy, których nienawidziłoś.
Moje przyszłe dziecko, początki będą trudne. Zmuszę cię do zrobienia pierwszego wdechu i zamiast się tobą od razu bezgranicznie zachwycić, to zmartwię się, czy na pewno od razu cię pokocham, bo tyle się naczytałam, że nie wszystkim mamom przychodzi to tak łatwo. Będziesz musiało starać się słyszeć, chociaż jeszcze nie będziesz rozumiało, będziesz starało się z całych sił wśród plam kolorów odnaleźć moją twarz, a ja wezmę cię do domu bez żadnej instrukcji obsługi, tylko z poklepaniem po plecach i wiarą, że opanuję tę twoją kruchość. Czeka nas razem dużo pracy.
Nareszcie zyskam prawo do robienia tych wszystkich macierzyńskich błędów. Kupię złe nosidełko, nieodpowiednio zawiążę pierwszą chustę i za krótko będę kładła na brzuszku. Źle ci rozszerzę dietę i będziesz miało ze trzy biegunki, zanim się zorientuję, że masz alergię na bataty. Później, moje drogie przyszłe dziecko, zwrócisz mi uwagę, że źle obieram banana, a ja z bezradnością podam ci niezdrowe parówki z serem, bo będziesz miało wybiórczość pokarmową i tylko to będziesz jeść w miarę sprawnie. Będę cię przegrzewać i przechładzać, zakładać skarpetki i zdejmować czapeczkę i później mi powiesz, że „to wszystko przez to przegrzewanie i niedogrzanie, Mamo”.
Moje przyszłe niedoszłe dziecko, jeśli zaistniejesz, to będziesz zmuszone być dzieckiem takiej matki jak ja. Matki odrobinę za niskiej, o włosach z tendencją do rozdwajania, matki spod znaku „jakoś to będzie”. Matki, która tak często się nie zna i boi się dopytać, która zapomina odpisać, która ma aurę, jakby coś jej zaraz miało wypaść z rąk. Która nadal ma niedoleczone braki w zasobach witaminy D3 i która nadal czuje, że za wszystkie czasy jeszcze się nie wybawiła.
Matki, która nawet nie jest matką, a już wie, że jeśli nią zostanie, to będzie namiętnie lajkować i szerować te wszystkie posty o tym, że warto być „wystarczająco dobrą”, bo już na starcie odpada w wyścigu o tę najlepszą.
Moje kochane przyszłe dziecko, mam nadzieję, że tato ci się uda. Że twój tato to będzie mój wystarczająco dobry wybór. Bo wiesz, kochane przyszłe dziecko, jak coś potem nie wyjdzie, to właśnie mamie się zarzuca, że źle tatę wybrała, uwierzysz w to? Więc muszę, dla ciebie, wybierać uważnie. Mam nadzieję, że tato będzie emocjonalnie dostępny. Że będzie cię chustonosić i kołyskobujać, i wrzaskowysłuchiwać. Że ci wyjaśni, czego ja nie wyjaśnię, że będzie dla ciebie, gdy ja, osoba matczyna, będę zmęczona, zajęta lub będę miała po prostu dość.
Moje kochane przyszłe dziecko, czekam na ciebie, wiem, że to wszystko brzmi strasznie, ale tak w skrytości, to nie mogę się doczekać tych niedosypiań i tych kolorowanek z „Psiego patrolu” i tego liczenia na to, że to jeszcze nie ty będziesz musiało w kryzysie klimatycznym walczyć o wodę i ziemniaki. Że w twój żłobek nie uderzy bomba, że pierwsze kroczki nie będą po gruzach, że za twojego życia ten śnieg na świerkach chwilami chociaż leżeć będzie w ciszy.
Moje jeszcze-nie-dziecko, już cię kocham, kocham cię w przód, kocham cię in advance, kocham cię per procura, kocham cię long distance. Nie mogę się doczekać tych naszych przyszłych niedoszłych nadziei i więzów krwi, przez które będziemy dawać sobie szansę każdego dnia na nowo.
Edyta Zbąska (1995), psycholożka, performerka, reprezentantka Warszawy na VI Ogólnopolskich Mistrzostwach Slamu Poetyckiego

Baby Book

Dzisiaj, mamusiu, było tak, że krzyczałam, bo miałam na to ochotę. Takie piękne jest dzisiaj echo. A ciocia w żłobku mówiła „Dzieci, śpiewajcie głośno”. A ja jeszcze nie wiem, co jest śpiewaniem, co nie.
Powiedziałaś mi wtedy, że prosisz o ciszę. Ja jednak dalej miałam ochotę być głośno. Ty do mnie wtedy stanowczo, że natychmiast mam przestać krzyczeć.
W twojej głowie, mamusiu, chór sąsiadek rozśpiewał się, „że to dziecko takie niewychowane, że nie umie się zachować, że mogłoby być nauczone empatii, że co z ciebie za matka”.
Ja dalej krzyczałam, choć widziałam, że ta zabawa się tobie coraz mniej podoba. Ale ilu ludziom ma się podobać moja zabawa? Z ilu pięter? Ja tego jeszcze nie wiem.
W końcu w twojej głowie matka, twoja matka, matka twojej matki i wszystkie matki matek naraz ryknęły „Ucisz tego dzieciaka!” i ten ryk „Zamknij się wreszcie!” z twoich ust trafił w moje małe 15-kilogramowe ciało.
Powalił mnie na podłogę i zaczęłam płakać. Bo ja nie rozumiem, mamusiu, dlaczego czasem jesteś taka straszna. Poczułam swoim ciałem, że boję się ciebie całą sobą. I że struny mojego głosu sklejają mi się z mięśniami w ramionach i w brzuchu – tymi, którymi kulę się ze strachu. Neurony wydawania dźwięków skleiły mi się z tymi od bania się. I wszystko się poplątało.
Potem mi tłumaczyłaś wieczorem, że krzyczeć to sobie można – na koncercie, na meczu, na warsztatach emisji głosu. „Można sobie”, tłumaczyłaś. Ja sama już potem umiałam – nakrzyczeć na siebie sama – za każdym razem, kiedy dźwięku nie udało się upchać w gardle, zatkać, zastraszyć. To się nazywa „proces wychowawczy”.
Ale wiesz, mamo, jak ty mi potem wytłumaczysz, że mój głos jest ważny?
Barbara Strojnowska (1983), asyriolożka. Od sześciu lat prowadzi zajęcia kreatywnego pisania w warszawskich ośrodkach kultury. Prywatnie mama dwuletniej dziewczynki.

Niedonoszone

Te wszystkie wózki, nosidełka, a potem rowerki, piłki, śliniaczki już były moje. Miały się bałaganić w moim domu. W moim zasięgu orbitowały jednak tylko dziewięć tygodni, chociaż podobno „zatrzymałeś się” w szóstym. Trudno jest pączkującą miłość w ciągu kilku dni przekuć w nadzieję, że w szpitalu pomogą ci szybko się jej pozbyć. Bo może ci zaszkodzić, bo unikniemy zabiegu, bo „już, proszę Pani, nie ma szans, proszę tu podpisać”.

Nie miałeś jeszcze imienia, ale nadaliśmy ci pseudonim. I oglądałam w Internecie obrazki z podpisem „w 5. tygodniu rączki wyglądają jak płetwy”. Kluczowe jest jednak oczekiwanie na ten jeden jedyny piksel bijącego serca. Jeśli go nie ma, jeśli się nie pojawi, to płetwy na nic się nie przydadzą. Ani Tobie, ani mnie.

Nie planowałam ani Twojego pojawienia się, ani Twojej straty. Nie planuję też żadnych nowych prób. Nie wiem, jak silna, a może właśnie coraz słabsza, jest kobieta, której nie udaje się drugi, trzeci, dziewiąty raz. I wciąż próbuje. Która na ligninie widzi coś więcej niż ja, coś więcej niż zbity skrzep.

Lekarz mówił: „Proszę Pani, raz poronić zdarza się niemal każdej kobiecie”. A ja od dawna wierzę, że nic dwa razy się nie zdarza. Dlatego, panie doktorze, nie spotkamy się już raczej.

anonim

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze