Relacje Mozarta z rodzinnym Salzburgiem za życia kompozytora układały się burzliwie. Dziś jest tu ubóstwiany. To zasługa dwóch najbliższych mu kobiet.
Izbę spowija półmrok. Podłoga jest z desek, przez okno widać skraj dachu – to trzecie piętro, wodę dźwigało się ze studni wąskimi schodami. Schludnie, ale do luksusów daleko. A mieszkał tu nie byle kto! Skrzypce lokatora wystawiono w gablocie, obok jego perłowe guziki i pukle włosów. Nie zachowało się za to łoże, w którym 27 stycznia 1756 roku na świat przyszedł muzyczny geniusz wszech czasów: Wolfgang Amadeusz Mozart.
Mieszkanie znajduje się przy Getreidegasse, czyli Zbożowej: dziś popularnym deptaku, w czasach Mozarta – głównej ulicy miasta. Ciągnęli nią kupcy zmierzający do Wiednia i Włoch, przejeżdżali przez Stary Rynek, a potem przed oszałamiającą katedrą i Rezydencją, siedzibą książąt arcybiskupów. Przez setki lat władali oni Salzburgiem – niezależnym państewkiem bogacącym się na soli i zapatrzonym w Italię. To tam kształcili się hierarchowie i stamtąd czerpali inspiracje. Katedra, wzniesiona na początku XVII wieku przez włoskich architektów, to pierwsza barokowa świątynia po północnej stronie Alp. Włoskie było też zamiłowanie arcybiskupów do sztuki i muzyki. Na dworze utrzymywali orkiestrę, w której skrzypkiem i kompozytorem był Leopold, ojciec Mozarta. Grywał dla hierarchów w zdobnych komnatach Rezydencji, a potem, uskakując przed powozami, wracał do mieszkanka podnajmowanego na Zbożowej.Tam też spotykał się z kolegami na próby. Pod[1]czas jednej z nich miał się objawić talent Wolfganga. Kilkuletni brzdąc uprosił któregoś muzyka, by dał mu skrzypce, po czym zagrał kilka dźwięków – choć pierwszy raz miał instrument w rękach! Tyle legenda. Na pewno chłopiec ćwiczył już wtedy na klawesynie. Rwał się do niego podczas lekcji, których Leopold udzielał jego starszej siostrze Marii Annie, nazywanej Nannerl – i potrafił powtarzać melodie ze słuchu.
„Na klawesyn. Książeczka panny Marie Anne Mozart”, czytamy na brązowej okładce. W gablocie leży też strona z kajetu z nutami menueta i dopiskiem Leopolda: „Tego utworu Wolfgang nauczył się w pół godziny 24 stycznia 1761 roku, trzy dni przed piątymi urodzinami”. – Niewiele później pokazał tacie kartkę z kleksami atramentu. Leopold zdziwił się, co to za bazgroły. Wolfgang zasiadł więc do klawesynu i zagrał. A ojciec miał łzy w oczach. Pojął, że chłopak już komponuje! – zachwyca się Armin Brinzing, dyrektor Bibliotheca Mozartiana i Skarbca Autografów z najcenniejszymi rękopisami.Partytury pierwszych kompozycji kreślił Leopold, bo Wolfgang nie umiał jeszcze pisać. Niektórzy twierdzili więc, że to wcale nie jego utwory. W końcu arcybiskup Schrattenbach, protektor Mozarta, poddał chłopca próbie: zamknął go w izbie z zapasem atramentu i papieru i wypuścił dopiero zeskomponowanym samodzielnie oratorium. W Skarbcu Autografów przechowuje się ślady wielu takich muzycznych cudów.
Tu, przy Sigmund Haffner Gasse, mieszkała Nannerl, siostra Mozarta. (Fot. Julia Zabrodzka)
Jest tu egzemplarz pierwszego, paryskiego wydania dzieł Wolfganga z adnotacją: „Skomponowane przez siedmiolatka”. Jest list z podróży do Wiednia, w którym Leopold opisuje, jak sześciolatek oczarował strażników grą na skrzypcach i puścili ich bez płacenia cła. Jest antyfona z 1770 roku, która zapewniła nastolatkowi miejsce w bolońskiej Akademii Filharmonicznej. I mnóstwo innych rękopisów, po których widać, że Mozart komponował szybko i gryzmolił niedbale – jak to geniusz.
Skarbiec mieści się w podziemiach Mozart Wohnhaus – drugiej z salzburskich siedzib rodziny. Gdy przenieśli się do Nowego Miasta, kompozytor miał 17 lat i z cudownego dziecka stał się dorosłym muzykiem. Rozgościli się na dwóch piętrach, mieli duży salon do urządzania koncertów. A Wolfgang i Nannerl wreszcie dostali osobne pokoje. Mimo to Mozart dusił się w Salzburgu. Zwiedził pół Europy: koncertował w Paryżu i Londynie, Rzymie i Pradze. Zbierał owacje, ale na żadnym dworze nie zdobył upragnionego angażu. Po powrocie został koncertmistrzem i organistą w katedrze, ale barokowy splendor miasta przygasł w oczach młodego kosmopolity. Nie było tu opery, a Mozart marzył o teatrze.
Pomnikowy 3,5-metrowy Mozart. W rzeczywistości kompozytor miał 162 centymetry wzrostu, wyłupiaste oczy i lekkiego zeza. (Fot. Julia Zabrodzka)
„Nienawidzę Salzburga!” – narzekał w listach. „Nie ma tu miejsca dla mojego talentu i za grosz inspiracji!”. Co gorsza kolejny arcybiskup, Hieronymus von Colloredo, okazał się zwolennikiem oszczędności – i finansowej, i artystycznej. Skrócił msze do 45 minut, okrawając jedno z ostatnich poletek dla geniuszu Mozarta. Muzyk coraz śmielej stawiał się pracodawcy – aż po kolejnej kłótni ochmistrz arcybiskupa pożegnał go wiązanką wyzwisk i kopniakiem w tyłek. Ostatnich 10 lat życia kompozytor spędził w Wiedniu, do rodzinnego miasta przyjeżdżał tylko w odwiedziny do ojca. Zmarł w 1791 roku. Miał zaledwie 35 lat.
Jak to się więc stało, że dziś jego wizerunek spogląda na nas w Salzburgu z witryn kawiarni i sklepów, że jego imieniem nazwano uniwersytet, sale koncertowe i słynne praliny? Mozartowski płomień najpierw podtrzymywała tu Nannerl. Była cenioną pianistką, a jej mieszkanie nad popularną gospodą, dziś piwiarnią Zipfer, stało się celem pielgrzymek miłośników kompozytora. Wybrańcom pokazywała nawet listy od sławnego brata.
Efektowne fontanny przy Rezydencji są na zimę chowane w przezroczystych wigwamach, dorożkami można za to jeździć przez okrągły rok. (Fot. Julia Zabrodzka)
Od 1824 roku goście zaglądali też do kamienicy numer 8 przy placu św. Michała. Zamieszkał tu przybysz z Kopenhagi: baron von Nissen z małżonką Konstancją. Ich przeprowadzka mogła wydawać się ekstrawagancją. Po wojnach napoleońskich Salzburg podupadł – Schubert, który odwiedził wtedy miasto, napisał w liście, że na ulicach pasły się krowy, bo zapuszczony bruk porósł trawą. Ale duński arystokrata miał dobry powód, by się tu osiedlić: pracował nad biografią Mozarta, a pomagała mu żona – wdowa po kompozytorze. Jej przybycie nie ucieszyło Nannerl. O ile Mozart był zakochany w Konstancji po uszy – w jednym z przechowywanych w skarbcu listów posyłał jej „2999 i pół całusa!” – to jej relacje ze szwagierką były chłodne. – Gdy Nannerl dowiedziała się, że Konstancja przejęła rodzinny grobowiec Mozartów na cmentarzu św. Sebastiana, zmieniła testament i kazała pochować się na drugim końcu miasta, przy opactwie św. Piotra! – opowiada przewodniczka Izabela Wagner, prowadząc nas do wydrążonych w skale katakumb. To historyczne serce Salzburga – w VII wieku w pieczarze zamieszkał św. Rupert, legendarny założyciel miasta. A Mozart? – Spoczął w Wiedniu, w nieoznaczonej mogile – wyjaśnia Izabela. Jej przypuszczalną lokalizację ustalono 60 lat po śmierci mistrza.
Czytaj także: Cesarzowa Sisi – ciekawostki z życia austriackiej księżniczki Elżbiety Bawarskiej
Katedrę z kopułą zawieszoną 33 metry nad ziemią budowano zaledwie 15 lat. (Fot. Julia Zabrodzka)
Niezależnie od rodzinnych animozji Konstancja miała ogromny wkład w umocnienie legendy męża. To ona opublikowała jego biografię, zabiegała o ustawienie pomnika na placu św. Michała (dziś Mozarta), z jej O pamięć o Mozarcie w Salzburgu zabiegały siostra kompozytora Nannerl i jego żona Konstancja. Skutecznie, choć nie do końca zgodnie – panie za sobą nie przepadały. Inicjatywy utworzono też Mozarteum, dbające o spuściznę artysty. Powstało wiosną 1841 roku, rok przed śmiercią Konstancji. W skarbcu oglądamy przekazany przez nią rękopis sonaty fortepianowej – założycielski dar dla przebogatego dziś archiwum. Dołączyła do niego list. Podpis jest rozchwiany, 80-letnia dłoń trochę drżała. Odczytujemy jednak bez trudu: Constanze von Nissen, dawniej Mozart. Do śmierci podpisywała się dwoma nazwiskami.
Mozarteum prowadzi obecnie muzea w domach kompozytora, organizuje konferencje i wykłady. No i koncerty – zwłaszcza podczas Tygodnia Mozartowskiego na przełomie stycznia i lutego, gdy przypada rocznica urodzin mistrza. Sercem imprezy jest Wielka Sala Mozarteum. Secesyjne zdobienia są eleganckie, świetliste i lekkie – tak jak koncerty na róg i kwartet smyczkowy, których tu słuchamy.„Don Giovanniego” oglądamy w mroczniejszym wnętrzu. Felsenreitschule urządzono pod koniec XVII wieku w kamieniołomie jako ujeżdżalnię do podziwiania popisów hippicznych. Czy Mozarta drażniło, że w rodzinnym mieście znalazło się miejsce na teatr koni, ale nie dla jego oper? Za jego życia nie wystawiono tu ani jednej. Nic dziwnego, że w liście do ojca, który załamywał ręce nad utratą przez syna posady i namawiał go do ukorzenia się przed arcybiskupem, napisał: „I ja miałbym dalej wegetować w Salzburgu?”. Dziś powrócił na dobre – a jego muzyka rozkwita tu jak nigdy.