Kryzys goni kryzys, a my coraz częściej szukamy ukojenia w tym, co potwierdzone, pewne i bezdyskusyjne. Także za sprawą takich osób jak Kasia Gandor, 32-letnia biotechnolożka i popularyzatorka nauki. Na swoim kanale przebojowo objaśnia nawet najbardziej zawiłe tematy. My zapytaliśmy ją o początek jej pasji do nauki, ale też o teorie spiskowe, wypalenie zawodowe i przywilej urody.
Po kilku latach prowadzenia kanału naukowego na YouTubie, subskrybowanego obecnie przez prawie 300 tysięcy osób, pewnie wiesz, co ludzi najbardziej interesuje. Czego chce widownia?
Treści, które pomogą im przy wigilijnym stole zaorać wujka [śmiech]. Media często generują różne chochoły, tematy, które wzbudzają kontrowersje, jak mąka z robaków albo bogu ducha winne nakrętki przytwierdzone do plastikowych butelek. Takie kwestie szybko stają się przedmiotem dyskusji, rozpalają emocje, więc ludzie potrzebują jasno rozpisanej listy prostych argumentów, które pozwolą zgnieść oponenta. Nie ma większego znaczenia, czy spór dotyczy zmiany klimatu, szczepień czy architektury.
A może po prostu nie potrafią odnaleźć się w czasach spolaryzowanych opinii? Nie wiedzą, co mają myśleć i potrzebują podpowiedzi.
Te dwie motywacje nie wykluczają się. Jedni potrzebują zwyciężać w dyskusjach. Muszą udowodnić, że ich racja jest właściwa. Spora, często milcząca, grupa odbiorców i odbiorczyń pewnie chce pogłębić swoją wiedzę na temat, który jej gdzieś miga, ale nie orientuje się w nim wystarczająco dobrze, więc szuka dodatkowych informacji u kogoś, komu ufa. Inna sprawa, że najmniejszą popularnością cieszą się treści spokojne, budowane na pogłębionych analizach, które nie przynoszą jednoznacznych odpowiedzi. Bo jeśli ktoś inwestuje swój czas, żeby obejrzeć coś w Internecie, to chce mieć z tego konkretną, wymierną korzyść. Jasną, precyzyjną odpowiedź.
Kasia Gandor (Fot. Aga Bilska)
Ty nie lubisz jednoznaczności?
Im jestem starsza, tym częściej dochodzę do wniosku, że na nic nie można odpowiedzieć jednoznacznie.
Myślałam, że jeśli jakaś dziedzina zaspokaja nasz głód jednoznacznych, bezdyskusyjnych prawd o świecie, to właśnie jest to nauka.
Rzadko. Nauka tych jasnych i jednoznacznych odpowiedzi serwuje naprawdę relatywnie mało. Dlatego tak trudno o niej mówić. Świat nauki coś odkrył, ale co to zmienia w twoim życiu? Nie zawsze i nie od razu będzie zmieniać cokolwiek. Odkrycia czy wyniki badań w ciągu kilku miesięcy mogą zostać zdementowane albo ewoluować, zyskać kolejną warstwę.
Ale przecież w czasach natężonego chaosu informacyjnego i zalewu sprzecznych opinii to w nauce szukamy remedium na ten bałagan i niepewność. Wierzymy, że to tam znajdziemy to, co słuszne, zawsze prawdziwe, potwierdzone.
I to też tam jest. Istnieją fundamentalne kwestie, o które naprawdę nie ma sensu się spierać. Wiemy, że klimat się zmienia. Wiemy, że szczepienia chronią przed chorobami. Wiemy, że papierosy i alkohol szkodzą naszemu zdrowiu. Wiemy, że odsetek osób doświadczających samotności rośnie i coraz więcej ludzi na świecie cierpi z powodu odczuwanego osamotnienia. To tylko przykłady paru kwestii pozbawionych dwuznaczności. Ale im głębiej wejdziesz, tym bardziej złożony okazuje się świat, w którym żyjemy.
Więcej o tym, czym są teorie spiskowe przeczytacie w rozmowie z prof. Tomaszem Sobierajskim
A jaki masz stosunek do teorii spiskowych? Śmieszą cię? Przerażają?
Staram się zrozumieć, z czego wynikają. Nie chcę pielęgnować w sobie pogardy do ludzi, którzy wierzą w coś, co sama uważam za nieprawdę. Szukamy ukojenia w różnych rzeczach. Czasy, w których żyjemy, sprzyjają temu, by odnajdować spokój w teoriach, które mogą wydawać się zabobonne. Łatwo dziś poczuć się nieważnym, osamotnionym, przytłoczonym, a wszystkie te teorie oferują strukturę i jasną wizję tego, jak działa świat. Ludzie, którzy wierzą w teorie spiskowe, i osoby, które oglądają film na moim kanale o tym, dlaczego warto się zaszczepić – często mają tę samą motywację. Potrzebują poczucia stabilizacji i bezpieczeństwa. Chcą czuć, że rzeczywistość nie wymyka im się z rąk.
Popularyzatorka nauki. To brzmi bardzo szlachetnie. Kiedy sobie wymyśliłaś, że to będzie twoja droga?
Jeszcze na studiach. Uwielbiałam studiować biotechnologię, wracałam z wykładów na haju, szczęśliwa i przejęta, że zrozumiałam tyle nowych rzeczy. Ale też jedną z lekcji, które wtedy otrzymałam, była ta o sobie – że nie nadaję się do pracy w laboratorium [śmiech]. Po biotechnologii głównie pracuje się w laboratoriach, a to zajęcie, które wymaga dużo skrupulatności, pietyzmu. Trzeba się sztywno trzymać protokołów, a ja muszę być w ruchu, potrzebuję działać kreatywnie. W międzyczasie zaczęłam pisać blog o tym, czego dowiaduję się na studiach, żeby dać upust ekscytacji. Okazało się, że ludzie chcieli to czytać, a ja zrozumiałam, że potrafię opowiadać innym o pasji do nauki w lekkostrawny sposób.
Dlaczego akurat biotechnologia?
Zawsze kochałam biologię, ciągnęło mnie do nauk o życiu, a do tego w liceum miałam bardzo niestandardowo działającą nauczycielkę, która potrafiła podtrzymać we mnie to zainteresowanie. Nauczyła mnie, że w świecie organizmów żywych wszystko jest po coś. Ewolucja polega na tym, że przetrwa tylko to, co wykaże swój adaptacyjny sens – będzie przydatne, logiczne. Jeśli to wiesz i rozumiesz, to świat nabiera niesamowitej przejrzystości. W biologii jest mało dychotomii. Wszystko dzieje się w spektrum, podlega gradacji, mieści się w jakiejś rozciągłości – a więc nie daje się zamknąć w prostej tabelce.
Wychowałaś się w Żorach na Górnym Śląsku. Nieduże miasto, państwowa szkoła. Trzeba mieć dużo szczęścia, żeby trafić na nauczyciela lub nauczycielkę, którzy coś w tobie rozpalą?
Czytałam niedawno w książce „Nierówności po polsku”, że na przyszłe sukcesy dzisiejszych dzieci coraz bardziej będzie wpływało to, gdzie się urodziły, jak wykształceni i zamożni są ich rodzice, a coraz mniej będzie się liczyło to, czy dziecko jest ambitne, utalentowane i pracowite. Widzimy, że w rankingach najlepszych szkół przybywa placówek prywatnych. Coraz więcej dzieci chodzi do niepaństwowych szkół, bo rodzice zabierają je z publicznego systemu, który nie spełnia ich oczekiwań. Martwi mnie, jak bardzo rośnie liczba młodych osób korzystających z korepetycji, bo materiał, który potrzebujemy znać, żeby mieć jakiekolwiek pojęcie o świecie i zdać egzaminy na studia, w szkole nie jest przerabiany w stu procentach. Z korepetycji korzystają dzieci z dużych miast i domów uprzywilejowanych ekonomicznie, co pogłębia nierówności. Z doświadczenia wiem, jak ważne jest, żeby szkoła wspierała rozwój dzieciaków.
Chciałabym – zakładam, że jak większość osób – aby świat był sprawiedliwy i żeby dzieci, które urodziły się w mniej sprzyjających okolicznościach, miały szansę osiągnąć taki sam sukces jak dzieci z zamożnych rodzin. Jeśli jednak kogoś nie przekonują argumenty moralne, to może przemówią do niego argumenty ekonomiczne. Z badań wynika, że jednym z czynników determinujących rozwój gospodarczy państwa jest jakość kapitału ludzkiego. I o tej jakości, choć sam termin brzmi strasznie i bezdusznie, decyduje to, jak dobrze jesteśmy wykształceni jako społeczeństwo, jak bardzo jesteśmy innowacyjni, kreatywni i przedsiębiorczy.
Kasia Gandor (Fot. Aga Bilska)
Słyszałaś w domu, że trzeba skończyć studia, żeby mieć lepsze życie?
Nikt mi tego nie tłukł do głowy, ale w związku z tym, że w rodzinie wszyscy skończyli studia, to rozumiało się samo przez się, że ja też powinnam. A ja po liceum zrobiłam sobie dwuletnią przerwę od nauki i pracowałam jako modelka.
Młoda osoba, która zaczyna podróżować, pracować i wcześnie osiąga niezależność finansową, może zachłysnąć się wolnością i na zawsze porzucić plany akademickie. Na szczęście moja kariera modelki nie była bardzo owocna [śmiech]. Czekałam, aż pójdę w ważnym pokazie dużej marki, która zatrudni mnie na wyłączność, albo zrealizuję kampanię dla Prady czy innego znanego domu mody. Nie wydarzyło się. Gdyby ten sukces przyszedł, na pewno nie poszłabym na studia dwa lata po maturze, przesunęłabym ten moment. Wiem, że uległabym pokusie, bo jako modelka możesz zarobić duże pieniądze, zjeździć świat, poznać taki kawałek rzeczywistości, do którego większość ludzi nie ma dostępu. Dla mnie, dziewczyny z małego miasta, którą samodzielnie wychowywała mama, możliwość wyjazdu do Nowego Jorku, Londynu czy Mediolanu była wtedy naprawdę czymś dużym.
Muszę zapytać popularyzatorkę nauki z przeszłością w modelingu o dwa stereotypy, w dodatku sprzeczne ze sobą. Pierwszy każe nam nisko oceniać intelekt atrakcyjnych kobiet. Jeśli ładna, to na pewno głupia. Drugi, przywilej urody, potwierdza, że osobom konwencjonalnie atrakcyjnym przypisujemy pozytywne cechy, w tym inteligencję. Któryś odczułaś mocniej?
Kiedy zaczynałam prowadzić kanał na YouTubie i ludzie widzieli mnie po raz pierwszy, ulegali uprzedzeniu, że ładna, więc głupia. Naiwna dziewczynka, co ona może wiedzieć o życiu?! Kiedy jednak przejdziesz chrzest bojowy i ludzie uznają, że coś wiesz, to zaczyna działać ten drugi stereotyp. O, ładna, kliknę. Zasada beauty premium, premiowania osób obiektywnie uznawanych za atrakcyjne, pomaga ludziom pracującym w Internecie, telewizji czy filmie, bo wybieramy twarze, na które się przyjemnie patrzy. Natomiast, i to muszę podkreślić, brak inteligencji może zarzucić modelce wyłącznie ktoś, kto nie ma pojęcia, na czym polega ta praca. Kiedy ja wyjeżdżałam na zagraniczne castingi, to nieograniczony Internet w telefonie nie był czymś oczywistym ani tanim. I teraz wyobraź sobie, że dzień wcześniej dostajesz od agencji maila z listą miejsc, w których masz się stawić, i nazwisk osób, które tam spotkasz. Masz wiedzieć, kim są. Prowadzić z nimi small talk w obcym języku. I zachowywać się profesjonalnie. Siadałyśmy z dziewczynami wieczorem, z mapami w rękach, i rozpisywałyśmy całą logistykę. Niech te wszystkie osoby, które twierdzą, że modelki są głupie, przypomną sobie, jaki był stan ich kory mózgowej, gdy mieli po 17 lat, i pomyślą, że muszą jechać na drugi koniec świata do pracy i sprostać różnym oczekiwaniom: od znajomości obcego języka po generalne obycie.
Czytaj także: Myślenie wyzwala ze stereotypów – o równouprawnieniu w polityce mówi prof. Bogdan Wojciszke
Poradziłaś sobie z wypaleniem zawodowym, o którym niedawno opowiadałaś (więcej o wypaleniu zawodowym przeczytasz tutaj)?
Raczej tak. Dyskurs dookoła pracy na szczęście ostatnio się zmienia. Już nie wierzymy w tę fałszywą narrację, że jeśli praca będzie twoją pasją, to nie przepracujesz nawet jednego dnia. Ja też musiałam zmierzyć się z pewnymi nierozsądnymi oczekiwaniami, że moja praca będzie zawsze przyjemnością i kreatywną zabawą. Jeszcze kilka lat temu uważano, że wypalenie zawodowe dotyczy tylko osób pracujących w służbach, na przykład strażaków albo lekarzy, ale już sprzedawczyni w sklepie nie. Dziś wiemy, że każdy może go doświadczyć.
Co napędzało twoje wypalenie? Negatywne komentarze? Za dużo pracowałaś?
Po pierwsze, nie radziłam sobie z ogromem ocen tego, co robię. Gdy pracujesz w korporacji, twoją pracę ocenia twój bezpośredni przełożony albo przełożona. Dostajesz feedback w określonych odstępach czasu i zazwyczaj jest on przekazywany w cywilizowany sposób. A gdy pracujesz w Internecie, dostajesz feedback rzędu dziesiątek tysięcy komentarzy miesięcznie, w tym pisanych przez osoby, które nie mają pojęcia, na czym polega twoja praca. Nie wykształciłam sobie mechanizmu, który pozwoliłby mi oddzielić opinie warte przyswojenia od tych niewartych. Feedback mnie zmiatał. To, jak dużo go było, jak był nacechowany emocjonalnie. Musiałam się na nowo zorganizować. Na przykład zatrudnić kogoś, kto będzie robił selekcję komentarzy, bo nie ma do nich osobistego stosunku. A po drugie, nigdy nie wyznaczyłam granicy pomiędzy czasem na pracę a czasem na relaks. Moja praca zasadza się na tym, co mnie prywatnie interesuje, więc uważałam, że nie muszę w ogóle wyznaczać takich granic. I może jeszcze miałam w sobie za mało zgody na to, że jeśli pracuje się kreatywnie, to trzeba mieć czas, żeby pomysły dobrze osiadły, zakisiły się w głowie. Przez wiele lat poganiałam samą siebie. Presja kompletnie mi nie służyła.
Co potwierdzają badania o systemowych metodach walki z potencjalną epidemią wypalenia zawodowego . Czterodniowy tydzień pracy wydaje się ciekawym rozwiązaniem.
Czterodniowy tydzień pracy z punktu widzenia pracowników wydaje się superrozwiązaniem! Pozwala utrzymać produktywność na tym samym poziomie, a z pilotażowych programów prowadzonych w kilku krajach wynika, że ludzie czują się zdrowsi i szczęśliwsi, gdy pracują cztery dni w tygodniu, bo na przykład mniej frustrują się dojazdami.
Nauka podpowiada, jak zabezpieczyć się przed ryzykiem wypalenia. Stawiać granice – wyłączam telefon, nie sprawdzam poczty, nie myślę o pracy, nie ma mnie. Dbać o hobby. Pielęgnować zajawki, które pozwolą nam budować własną tożsamość, nie tylko opierając się na pracy. Dbać o sen. To jest akurat fundamentalny lifehack, nie dotyczy wyłącznie osób wypalających się zawodowo. Uprawiać sport.
Masz poczucie misji? Bo przecież twojego kanału nie można zredukować do ciekawostek naukowych. Podejmowane tematy przedstawiasz tak, by mogły mieć praktyczny wpływ na życie osób oglądających.
Punktem wyjścia jest zawsze moja wewnętrzna potrzeba. Zauważam, że za bardzo interesuję się, czy mam już zmarszczki i wydaję za dużo kasy na kremy, więc robię odcinek o tym, dlaczego tak bardzo siedzi mi to w głowie.
Czyli pokazujesz, że nauka może poprawiać nasze codzienne życie?
Może nie zawsze poprawiać, ale na pewno pomaga nam zrozumieć różne elementy rzeczywistości. Świat jest straszny, przytłaczający, turbulentny. A gdy zaczynasz rozumieć, przestajesz się bać.