1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Wywiady
  4. >
  5. Wszystkie odcienie przyjaźni. Rozmawiamy z Marią Dębską i Maciejem Musiałem, odtwórcami głównych ról w serialu „Śleboda”

Wszystkie odcienie przyjaźni. Rozmawiamy z Marią Dębską i Maciejem Musiałem, odtwórcami głównych ról w serialu „Śleboda”

Fot. Dorota Szulc/Shootme
Fot. Dorota Szulc/Shootme
Serial „Śleboda”, w którym występują, spokojnie można ogłosić najgorętszą premierą tej zimy. Grają bohaterów, których więcej dzieli, niż łączy. Zupełnie inaczej niż w życiu. Maria Dębska i Maciej Musiał opowiadają, czym dla nich jest przyjaźń, także ta damsko-męska. Jakie stereotypy chętnie łamią, jak radzą sobie z presją w aktorskim świecie, ale też, za co siebie najbardziej lubią.

Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, kiedy oglądałam wasz nowy serial, to pewne odwrócenie kulturowych ról. Ty, Marysiu, grasz Ankę, która jest raczej introwertyczna, zamknięta w sobie, kierująca się rozumem, a ty, Maćku – Bastiana, który zdobywa wszystkich urokiem osobistym i urodą, romansuje i ciągle pakuje się w jakieś kłopoty. W dawnym, klasycznym kryminale to twoja bohaterka byłaby tą atrakcyjniejszą i bardziej emocjonalną.

Maria: Raczej nie analizowałam naszych bohaterów pod kątem ról kulturowych, ale uwielbiam ten moment, kiedy wychodzi serial lub film i nagle dowiaduję się, w czym właściwie zagrałam [śmiech]. To bardzo ciekawe, te wszystkie interpretacje, ale i smaczki, które wyciągają dziennikarze i widzowie. Podczas dnia prasowego usłyszałam, że nasze Podhale to świat silnych kobiet i portretujemy międzypokoleniową sztafetę kobiecej mądrości. Na planie zupełnie o tym nie myślałam, ale rzeczywiście coś w tym jest. Lubię analizować archetypy, ale jeszcze bardziej lubię, jak są twórczo przetwarzane przez język filmowy.

Kiedy pierwszy raz przeczytałam scenariusz „Ślebody”, pomyślałam, że te wszystkie postaci są mocno połamane. Anka na przykład poupychała swoją kobiecość po kieszeniach, trochę się jej wstydzi i nie umie dojść z nią do ładu. To był dla mnie zupełnie nowy rodzaj bohaterki do zagrania, opowieść o ciekawej wrażliwości i skomplikowaniu. Fajnie, jak nie można czegoś zamknąć w jednym zdaniu. To, co łączy Ankę i Bastiana, również takie jest. Ich przyjaźń ma mnóstwo odcieni.

Maciej: Kurczę, ciężko mi stwierdzić, czy łamiemy kulturowe role, określać, jakie te role były, a jakie są. Myślę, że postaci Marysi i moja są przede wszystkim ludzkie, zaplątane w życie, troszkę pogubione, troszkę samotne, trochę zepsute, a trochę czułe. Natomiast mogę ci powiedzieć, że nie mam problemu, by grać nieogarniętego, zwłaszcza że w życiu też u mnie różnie bywa, więc mogłem włożyć to w swoją postać… Bastian jest zakochanym w sobie bufonem, któremu wydaje się, że pozjadał wszystkie rozumy i może być, kim tylko zechce, na przykład dziennikarzem śledczym.

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

Ja jako dziennikarka, co prawda nie śledcza, miałam nieraz ochotę go udusić. Łamał wszelkie zasady naszego fachu. Zresztą Anka miała wobec niego podobne zamiary. Do tego stopnia, że jako widzka zastanawiałam się, jak to jest możliwe, że oni się w ogóle przyjaźnią.

Maciej: No jest to bardzo ciekawe…

Maria: Nie chcę za dużo zdradzać tym, którzy są dopiero przy pierwszych odcinkach, ale jeśli chodzi o dynamikę tej relacji, to tam się jeszcze bardzo dużo wydarzy. Były takie elementy w scenariuszu, które mnie bardzo zaskoczyły i musiałam je mocno przedyskutować z reżyserami, żeby lepiej to zrozumieć.

Na przykład to, czemu ona wciąż patrzy na niego tak życzliwie, mimo że zrobił tyle rzeczy, które już dawno powinny przekreślić ich znajomość, bo były wobec niej okrutne i nie fair. Wydawało mi się to naiwne. Bastian notorycznie konfabuluje, publikuje jakieś cytaty z Anki, doktorki antropologii, bez jej wiedzy i zgody, w dodatku przeinaczając je tak, by mu pasowały do tezy artykułu.

Fot. Dorota Szulc/Shootme Fot. Dorota Szulc/Shootme

Według bardzo podstawowego, instagramowego podręcznika o psychologii Bastian to klasyczny narcyz, który idzie po swoje, tu kogoś wkurzy, tam obrazi, a potem się ładnie uśmiechnie i sprawa załatwiona. Anka to z kolei klasyczna empatka, w dodatku mocno pozamykana na samą siebie. Dwa bieguny. Po jakimś czasie zrozumiałam, że na tym polega siła tego wątku. Myślę, że w tej relacji, opartej na kontrastach, w której jedno ma to, czego drugiemu brakuje, oni w jakiś sposób się uzupełniają i skłaniają to drugie do niestandardowych zachowań. Wprowadzają u siebie nawzajem dyskomfort, który u każdego z nich jest zalążkiem głębszych zmian. Bastian nakłuwa skorupkę Anki – czasem zbyt obcesowo i niedelikatnie – ale to sprawia, że ona wreszcie zaczyna wyrażać siebie. Czasem potrzebujesz kogoś, kto po raz piąty, z uporem spyta cię: „Aśka, o co ci chodzi? Z czym ty masz problem”, aż w końcu ci się uleje. To po pierwsze, a poza tym, to opowieść o drugiej szansie, bo Anka z biegiem tej historii nie skreśliła go, nie odwróciła się, choć przecież tak byłoby najłatwiej. Zobaczyła w nim wrażliwość, schowaną pod maską pozera.

Maciej: A ja myślę, że Bastian daje Ance trochę rock’n’rolla w życiu. Luzuje panią profesor, a pani profesor tego luzu potrzebuje.

Maria: Amen!

Momentami myślałam o nich jak o rodzeństwie, a momentami jak o byłej parze.

Maria: Anka i Bastian nigdy nie byli parą, choć po scenie ich pierwszej kłótni można to niejednoznacznie odebrać. Ale ta relacja ma wiele zakrętów i nie jest czarno-biała.

Maciej: Podobało mi się, że to jest właściwie niedopowiedziane, że można się do woli domyślać. Chociaż zdaje się, że w książkach, na podstawie których powstał serial, w trzecim tomie zostają parą… Ale nie jestem pewien. Ktoś mi tak powiedział.

Na razie jesteśmy przy pierwszym sezonie (choć trzymam kciuki za dalsze) i przyznam, że to była kolejna rzecz, która w „Ślebodzie” mnie ujęła. Główni bohaterowie są przyjaciółmi, może nieoczywistymi, ale prawdziwymi. W końcu atrakcyjni ludzie przeciwnej płci nie od razu muszą się w sobie zakochać! Dlaczego tak mało mówi się o dobrych przyjaźniach i tak rzadko portretuje je w filmach? Zwłaszcza te damsko-męskie?

Maria: Po pierwsze, to świetnie, że różne pytania będą się pojawiać w głowach widzów. Niech się doszukują, myślę, że to służy tej historii. Osobna kwestia to przyjaźń damsko-męska. Duży temat i bardzo fajna rzecz.

Wierzycie, że taka przyjaźń w ogóle istnieje? Zwróćcie w ogóle uwagę na moje pytanie: „czy wierzycie”. Bo w takich właśnie kategoriach o niej zwykle mówimy – kategoriach wiary, życzeniowości.

Maciej: Ja wierzę. Mam przyjaciółkę.

Maria: Ja też wierzę.

Fot. Dorota Szulc/Shootme Fot. Dorota Szulc/Shootme

A jakie znaczenie ma w takiej przyjaźni płeć? Inaczej się przyjaźnimy z kobietami, a inaczej z mężczyznami?

Maciej: Na pewno z moją przyjaciółką inaczej się komunikujemy, delikatniej, rozmawiamy też o innych rzeczach. Doradza mi czasem w kwestiach związku i robi to tak, jak nie doradziłby mi nigdy żaden przyjaciel. Czyli na przykład: nie rozumiem jakiegoś zachowania, a ona mi je tłumaczy z kobiecej perspektywy.

Gdybym zamknął się wyłącznie w bańce męskich przyjaźni, nie miałbym dostępu do przyjacielskiego kobiecego punktu widzenia. Moja przyjaciółka jest silną i mądrą kobietą, wiele się od niej uczę i ją podziwiam.

Maria: Nieraz przekonałam się, że taka relacja jest możliwa. Ale zdarzało się też, że wynikały z tego problemy. Myślę, że nie ma co udawać, że jest to proste, ale sprawdziłam na własnej skórze i jestem pewna – to może być przepiękna relacja.

Przyjaźnię się głównie z kobietami, ale mam dwóch wspaniałych przyjaciół. Bardzo sobie cenię ich męski punkt widzenia, bo poszerza mi horyzonty i każe czasem zmienić zdanie na wiele spraw. Czasem pytam: „Powiedz mi, o co mu właściwie chodzi”, a oni świetnie mi wyjaśniają innych mężczyzn. Choć mam też wrażenie, że pierwiastki męskie i żeńskie się w nas przenikają, niezależnie od płci. Że już dawno wyszliśmy z tych ról i płeć w przyjaźni bywa rzeczą drugorzędną.

Maciej: Mnie przyjaźń damsko-męska daje nowe punkty widzenia i bardzo ją cenię.

Maria: Nie wiem, czy pamiętasz, ale mieliśmy pewnej nocy taką superrozmowę w samochodzie na planie „Ślebody”, ja tłumaczyłam ci zachowania dziewczyn, a ty mi facetów. I tylko zakrywaliśmy mikroporty, by inni z ekipy nas nie słyszeli, tak głęboko weszliśmy w temat. Rzeczy, które mi wtedy powiedziałeś, pootwierały mi głowę i uspokoiły, bardzo ci jestem za to wdzięczna. Jesteś niesamowicie wrażliwym, mądrym i umiejącym słuchać facetem.

Maciej: Dziękuję, Mariuszka.

Bo przyjaźń to jest zupełnie inna bliskość. Łatwiej spojrzeć na coś z dystansu niż wtedy, kiedy zależy nam na kimś romantycznie.

Maria: W tych romantycznych emocjach często ciężko na spokojnie coś rozłożyć na czynniki pierwsze. Przyjaciel ma właśnie ten dystans.

Maciej: To może życie w trójkącie ma sens…?

Maria: A tak na serio, przyjaźnie są dla mnie czymś bardzo podstawowym i nie wyobrażam sobie bez nich życia. Nigdy nie chciałabym, by mój partner miał coś przeciwko mojemu przyjacielowi i na przykład kazał mi zerwać tę relację tylko dlatego, że kumpluję się z mężczyzną.

Maciej: Tak, ale uważam, że to nasza odpowiedzialność w związku, żeby druga osoba czuła się komfortowo z naszą przyjaźnią damsko-męską.

Maria: Absolutnie, to jest po prostu do przegadania. I uświadomienia, że ten drugi nie jest żadnym zagrożeniem, tylko kimś dla mnie po przyjacielsku ważnym.

Fot. Dorota Szulc/Shootme Fot. Dorota Szulc/Shootme

Nie uczy się nas takiej przyjaźni.

Maciej: No, ale jak miałoby się nas tego uczyć? Sami musimy próbować. To też nie jest tak, że każdy takiej przyjaźni potrzebuje. Jesteśmy różni. Ale warto próbować. Sprawdzać. Na pewno każda relacja wymaga włożenia w nią energii, czasu, zaangażowania.

Dlatego często przyjaźń wykuwa się właśnie w sytuacjach zawodowych, na przykład na planie filmowym.

Maciej: Przypomniałem sobie niedawno naszą pierwszą rozmowę, kiedy już wiedzieliśmy, że jedziemy na plan na Podhale. Pamiętasz, Mariuszka, mówiłem wtedy, że nie przepadam za integrowaniem się z ekipą na planie. A ty wtedy spytałaś: „Ale jak to?”.

Maria: Bo ja – dla odmiany – bardzo przepadam. Ale i tak się integrowaliśmy [śmiech]. Maciek miał swoje ścieżki, ale też często przyłaził do nas.

Maćku, skąd taka niechęć do integracji?

Maciej: W przeszłości brałem udział w kilku projektach, w których ludzie z ekipy mówili o sobie, że są rodziną, najlepszymi przyjaciółmi, ale po zakończeniu zdjęć rozjeżdżali się do domu, a grupowe czaty na WhatsAppie umierały. Nie lubię tego.

Ważę słowa. Dlatego wolę na początku zadeklarować, że chodzę swoimi ścieżkami. Natomiast bywa tak, że mam ochotę się otworzyć i zbliżyć. Tak było na planie „Ślebody”. To był naprawdę wyjątkowy projekt, choćby z perspektywy samego doświadczenia kręcenia go. Przez trzy miesiące siedzieliśmy w Zakopanem, mieliśmy siłownię, śniadania, piękne widoki. Po pracy graliśmy w bilard, oglądaliśmy mistrzostwa Europy. I codziennie sobie mówiliśmy, jakimi szczęściarzami jesteśmy. Superczas. Chciałbym to powtórzyć.

Maria: Oj, ja też.

Przypomnijmy, że nie jest to pierwsza wasza współpraca na planie. Można chyba powiedzieć, że zawodowo z kochanków staliście się przyjaciółmi. Mam tu na myśli wasz poprzedni serial „Kiedy ślub?” i moją ulubioną scenę z szablą. Czy ona była tak zapisana, czy tak wam wyszła?

Maria: W scenie chodziło o to, że moja bohaterka, tuż po rozstaniu z wieloletnim partnerem, idzie na randkę, na której odpina wrotki i przez chwilę przestaje być control freakiem. Poznaje na Tinderze znanego aktora, idą do niego do domu i…

W scenariuszu było to zapisane jako „seks najbardziej szalony z możliwych”. Usiedliśmy więc przy biurku z reżyserem i koordynatorem intymności, główkując zupełnie na poważnie, co to mogłoby być. Pamiętam, że powiedziałam: „Maciek, ty jesteś taki silny, podrzucaj mnie” [śmiech]. Ta scena miała jeszcze jeden highlight, a mianowicie w trakcie jej kręcenia zdarzył się mały wypadek i skończyło się karetką. Od razu zaznaczam, że Maciek nic złego nie zrobił. Wszystko szło dobrze, nakręciliśmy scenę do połowy i tuż po wspomnianej szabli podczas jednej z ewolucji upadłam kilka centymetrów dalej, niż było to ustalone, i uderzyłam kręgosłupem o wielką drewnianą deskę. Przyjechała karetka, panowie zapytali: „Co się stało?”, ja leżałam na łóżku i nie mogłam się ruszyć, ale stwierdziłam, że wszelkie tłumaczenia nie mają sensu. Ostatecznie okazało się, że było to stłuczenie kości krzyżowej, miałam spory krwiak.

Po miesiącu nakręciliśmy tę scenę ponownie, ale kiedy dzień później musiałam odwołać przedstawienie, bo nie czułam lewej nogi, to śmiejąc się, nagrałam filmik o tym, jak wygląda kobieta po nocy spędzonej z Musiałem [śmiech].

Co ciekawe, wasi bohaterowie po tamtej nocy rozstali się w zgodzie i zostali w sumie dobrymi znajomymi.

Maria: To było takie uwalniające, że po nieudanej randce nie musi być wcale kwasu, nie musi być dramy czy żalu. Fajnie, jak czasem nie jest ciężko.

Maćku, muszę przyznać, że zrobiło na mnie wrażenie, że w ogóle podjąłeś się tego zadania i tak na luzie podszedłeś do roli Marka Lipko. Podobno producent Michał Kwieciński już na początku otwarcie ci powiedział, że ta postać jest właściwie parodią ciebie. Nawet wspomniana szabla po dziadku też była wycieczką w twoje życie.

Maria: W pierwszej wersji scenariusza ta postać nazywała się Maciej Nusiał. Pomyślałam sobie wtedy: „No nie ma opcji, że on to zagra”. A jednak zagrałeś, co pokazuje tak ogromny dystans do siebie i taki luz, że naprawdę ogromny szacun.

Zawsze doceniam, kiedy aktorzy bawią się swoim wizerunkiem.

Maciej: Uwielbiam to robić. Wypuszczać powietrze z nadmuchanego balonika. Ile można udawać, że jest się sikalafą?!

Często kręcę jakieś reklamy na Instagramie – jak ja się tam wydurniam! I jak się przy tym dobrze bawię! Myślę, że mam dużo dystansu do samego siebie.

Maria: Powinniśmy częściej łamać stereotypy i wyobrażenia na nasz temat. Mam wrażenie, że w Stanach robią to regularnie, w talk-show, na przykład u Jimmy’ego Fallona czy w „Saturday Night Live”.

Maciej: Bo ludzie lubią oglądać aktorów jako zwykłych ludzi. Dla mnie taką platformą do dania siebie był „Taniec z gwiazdami”.

Fot. Dorota Szulc/Shootme Fot. Dorota Szulc/Shootme

Połowa sympatii, jaką ludzie mają do ciebie, Maćku, bierze się – jak sądzę – z tego, że zawsze podkreślasz swój szacunek do rodziny i osób starszych, zwłaszcza warszawskich powstańców; organizowane przez ciebie międzypokoleniowe potańcówki, które, mam nadzieję, wrócą na mapę warszawskich letnich imprez – cieszyły się ogromnym powodzeniem. Masz wizerunek szarmanckiego dżentelmena. Co ostatnio przełamujesz właśnie rolami bufonów czy wręcz dupków.

Natomiast tobie, Marysiu, z racji choćby świetnych ról w „Bo we mnie jest seks”, „Powrocie” czy „Czarnym mercedesie” przykleja się łatkę kobiety wampa, seksownej femme fatale. Twoja Wanda z „Kiedy ślub?”, ale i Anka ze „Ślebody” są jednak zupełnie inne…

Maria: I długo się o to starałam. Był taki moment, że zaczęła mnie uwierać szuflada, do której mnie włożono. Tuż po nagrodzie w Gdyni za film „Bo we mnie jest seks” poczułam, że to jest moment na ryzyko i odważne zawodowo decyzje. Ale przez kolejne półtora roku dostawałam głównie propozycje rozerotyzowanych femme fatale. Zagryzłam wtedy zęby i postanowiłam konsekwentnie odmawiać. Chciałam zmyć te kreski z oczu i na chwilę zdjąć szpilki. Granie ciągle tej samej postaci byłoby po prostu nudne i mało rozwijające. Poza tym to nie była żadna prawda o tym, kim jestem jako aktorka, ale i jako kobieta.

Wtedy właśnie pojawiła się propozycja „Kiedy ślub?”. Śmiałam się niedawno z moją agentką, że się doigrałam i od tej roli, czyli od prawie dwóch lat, gram właściwie non stop bez makijażu. I bardzo się z tego cieszę. Choć pewnie za jakiś czas będę aktorsko marzyła o czymś innym. Zmiany są w tym zawodzie najfajniejsze.

Maciej: Gdybym był kobietą i aktorką, to chciałbym grać tylko femme fatale.

Pogadamy, jak trochę je pograsz. Ale skoro jesteśmy przy szufladkach, to chciałam się spytać, czy atrakcyjność fizyczna – jeden z waszych niezaprzeczalnych atrybutów – też nie bywa pułapką w tym zawodzie. Zwłaszcza dla kobiety. Rozmawiałyśmy o tym ostatnio z Marysią podczas festiwalu w Gdyni. Mówiłaś, że młode aktorki coraz częściej słyszą, że tej atrakcyjności się od nich wymaga, a wręcz żąda.

Maria: Kiedy słyszę, ile dziewczyn w moim wieku operuje sobie twarz czy różne części ciała, ile dostaje sugestie, że wręcz powinny sobie coś zoperować – to myślę, że to się zrobiło już jakieś absurdalne. Jakiś czas temu na planie jeden z ważniejszych członków ekipy spytał mnie: „Czy mogłabyś tak nie marszczyć czoła, jak płaczesz? Źle to wygląda”. Odpowiedziałam, że jak płaczę, to nie bardzo zastanawiam się nad tym, czy się marszczę. I on tak niby żartem odpowiedział, że widział niedawno film z hollywoodzką aktorką i ona się tak nie marszczyła.

Słabe to jest. Jasne, uwielbiam momenty, kiedy mogę świetnie wyglądać, na przykład naszej rozmowie towarzyszy sesja zdjęciowa, na której naprawdę postaraliśmy się, by było atrakcyjnie i sexy, bo tego chcieliśmy, ale jeśli tak miałoby być non stop, to strasznie by mnie to znudziło i zmęczyło. Dlatego uważam, że jak najczęściej trzeba to przełamywać, bawić się wizerunkiem, zaskakiwać, nie być stale takimi, jakimi chcą nas widzieć inni.

Fot. Dorota Szulc/Shootme Fot. Dorota Szulc/Shootme

Maciej: A ja patrzę na siebie w lustrze i się nie nudzę [śmiech].

Właśnie, a czy aktorzy mężczyźni nie słyszą, że mogliby nad tym i owym popracować? Mieć na przykład większe bicepsy, mocniejszą szczękę? Nikt ci nie powiedział „A może byś trochę przypakował?”.

Maria: Jeszcze przypakował?! On?! No co ty?!

Maciej: Pewnie, że to słyszałem. „Powinieneś być większy, tak z sześć kilo powinieneś jeszcze na siłowni zrobić” – powiedział do mnie reżyser popularnych filmów akcji, w momencie kiedy naprawdę dużo chodziłem na siłownię. „Dziękuję ci za twoją intuicję, ale idź na obiad” – odpowiedziałem. Ma prawo do swojego zdania, w kategoriach rozrywki, którą tworzy, pewnie ważąc sześć kilogramów więcej, bardziej pasowałbym do jego filmów. Ale ja wiem, że nie muszę do nich pasować. Długo grałem chłopców, potem nastolatków, później młodych chłopaków.

Pamiętam, jak wreszcie pojawił mi się pierwszy zarost i od razu pomyślałem: „Wow, teraz będę grał facetów!”. Nie grałem. Miałem 19 lat. Nie mogłem. Nie wyprzedzę czasu. Najcenniejsze, co mam, to siebie. Ze swoją siłą i słabościami.

Kiedy pierwszy raz poczułeś, że wreszcie zagrałeś młodego mężczyznę, a nie młodego chłopaka?

Maciej: W „Ślebodzie”. Ale wracając jeszcze do twojego poprzedniego pytania, nie czuję presji do zmieniania wyglądu. Jeśli już, to wewnętrzną. Wynikającą z moich własnych myśli.

Maria: Ale sądzisz, że nie czujesz tej presji, bo jesteś facetem?

Maciej: Ciężko mi tu zająć jakieś stanowisko, bo nigdy nie byłem kobietą, ale ostatnio bliska osoba pokazała mi filmik na TikToku, na którym ktoś powtarza najczęstsze komunikaty, jakie słyszą młode dziewczyny, typu: „Bądź naturalna, ale czemu nie masz makijażu?”. „Musisz być silna, ale też musisz być delikatna”. „Bądź pewna siebie i niezależna, ale też niewinna i do zaopiekowania”. Tych wykluczających się komunikatów jest bardzo dużo. Przykro mi się zrobiło, jak tego słuchałem. Mam poczucie, że proporcjonalnie kulturowych oczekiwań wobec kobiet jest dużo więcej niż wobec mężczyzn.

Maria: Ale chłopcy też słyszą komunikaty, które potem ich prześladują. Słynne „Nie becz jak baba”.

Maciej: Pewnie.

Maria: Zgodzimy się chyba, że to dotyka wszystkich, choć w różnym zakresie. Nie lubię takiego gadania, że my, kobiety, mamy gorzej, ale w tym wypadku chyba jednak mamy. W naszym zawodzie atrakcyjny i młody wygląd to jest jakiś obłęd. Jest absolutna jazda na to, by wyglądać świetnie. Uważam, że wciąż za mało się mówi o tym, ile aktorek, ale i modelek czy dziewczyn, które są na świeczniku, ma zaburzenia odżywania. Bulimia, anoreksja to już choroby zawodowe. „O, schudła! Świetnie”. To jest ogromny temat, który u mnie pojawił się już w szkole teatralnej: aktorka musi być chuda, a nawet za chuda, bo kamera dodaje pięć kilo.

Ale dodaje…

Maria: Dodaje, Asiu, ale co z tego? Miałam niedawno rozmowę z koleżanką, która oglądała akurat konto instagramowe Maćka i powiedziała, że gdyby dziewczyna aktorka wrzucała takie filmiki jak on, na których fajnie, zabawnie i z dystansem do siebie eksponuje na przykład swoją klatę, to nie byłaby traktowana poważnie. Najpierw wydawało mi się, że to przesada, ale złapałam się na tym, że gdzieś głęboko takie przekonanie jednak we mnie siedzi. Z jednej strony z racji łatki, o której mówiliśmy, a z drugiej z powodu obawy, by ktoś nie przestał traktować mnie poważnie – czasem trochę się cenzuruję, na przykład staram się nie eksponować za mocno i za często swojej kobiecości czy cielesności.

Bo chcę być traktowana poważnie jako aktorka. Oczywiście jest to też echo wychowania, jako młoda dziewczyna słyszałam wielokrotnie: „A co ty się tak wystroiłaś?”, „Czy ta sukienka nie jest aby za krótka?”. Tak jakby to, że postarałam się, by wyglądać pięknie, odbierało mi inteligencję, talent i powagę. Gadamy o tym często z dziewczynami, że jesteśmy w wiecznym rozkroku pomiędzy byciem zbyt komercyjną i zbyt artystyczną, niszową.

Z kolei wy, mężczyźni, balansujecie między byciem twardym i nieugiętym a wrażliwym i mówiącym o emocjach.

Maciej: Tak, ale to balansowanie jest ważne. Nie ma siły bez wrażliwości, czułości, słabości czy delikatności. Skoro dziś od facetów się tej wrażliwości oczekuje, to w pewnym sensie świetny czas dla nas, żeby ją eksplorować. Mogę chodzić na siłownię, wyciskać stówę na klatę, ale jakim będę siłaczem, kiedy będę miał gdzieś cierpienie albo emocje najbliższych? To trudne, bo nie wymagało się tego od chłopaków bardzo długo, ale myślę, że zdrowe.

Maria: Ale wy też macie przechlapane. Siła kobiet, która jest teraz ogromna, to coś, z czym musicie nauczyć się dilować, a to wcale nie musi być łatwe. Z jednej strony chcemy, żebyście naszą siłę doceniali i wspierali, a z drugiej, byście się nami opiekowali i byli dżentelmenami. Kiedyś usłyszałam od bardzo mądrej kobiety: „Musisz mieć takiego partnera, który nie uzna cię za zagrożenie”. I Maciek jest dla mnie takim kolegą – mocno stoi na ziemi i ma bardzo zdrową pewność siebie. Jako kobieta możesz przy nim błyszczeć, ale też pokazać słabość.

Maciej: Mariuszka, megamiłe, dziękuję. Ja sobie do tego bardzo powoli dochodziłem, między innymi na terapii. Dużo mi dały ćwiczenia, które tam robiliśmy, pytania, na które miałem sobie odpowiedzieć: „Kim jestem? Kim chcę być? Za co się lubię?”.

Fot. Dorota Szulc/Shootme Fot. Dorota Szulc/Shootme

Trudno było ci odpowiedzieć sobie na to ostatnie? Za co siebie lubisz?

Musiałem się nad tym zastanowić.

A dla ciebie, Marysiu?

Już nie, ale kiedyś tak, bardzo.

To, co was łączy poza planem, nazwalibyście kumplowaniem się?

Maria: No pewnie, i to takim bardzo bliskim.

Maciej: Z elementami przyjaźni.

Maria: Bez lęku, żeby się emocjonalnie obnażyć przed tym drugim.

Maciej: Na pewno nasza relacja wykracza poza projekty, które razem robimy. Piszemy do siebie, czasem spotkamy się na mieście.

Jak tak z wami rozmawiam, to myślę sobie, czy ten świat nie mógłby właśnie tak wyglądać? Zamiast ustawiać w opozycji do siebie mężczyzn i kobiety, moglibyśmy częściej spotykać się, jak dzisiaj, by opowiedzieć sobie, jak ja to widzę, jak ty, z czym się na co dzień zmagamy – i okazałoby się, że więcej nas łączy, niż dzieli.

Maria: To jest tak uwalniające, kiedy nagle się okazuje, że wszyscy mamy mniej więcej podobnie. Marzymy o podobnych rzeczach, boimy się tego samego. Polaryzacja między kobietami i mężczyznami jest naprawdę bez sensu i nie wiem, kto i po co nam to zrobił.

Maciej: Spotkałem się niedawno z mądrym człowiekiem, socjologiem przeprowadzającym mnóstwo badań społecznych i patriotą. Zapytałem go: „Słuchaj, co z twojej perspektywy mógłbym robić dla Polski, dajmy na to, prowadząc swoje konto na Instagramie?”. „Depolaryzuj. Szukaj punktów wspólnych. To najlepsze, co możesz zrobić”.

Podpisuję się pod tym obiema rękami. A za co lubicie siebie samych?

Maciej: Lubię się za to, że jestem opiekuńczy. Opiekuję się mamą, tatą, opiekowałem się dziadkiem. Lubię się za sycylijski posmak moich relacji. Jeśli zrobisz krzywdę komuś, kogo kocham, to jakbyś zrobił ją mnie. To jest mój rdzeń.

Maria: Ja lubię siebie za tę część mnie, którą długo wypierałam, czyli za wrażliwość i empatię. Kiedy tak ładnie przed chwilą powiedziałeś, że właśnie za to chciałbyś być kochany, to zdałam sobie sprawę, że często czułam, że ludzie kochali mnie albo lubili głównie za moją siłę. Wiele razy słyszałam, że jestem dzielna. Jedno chyba z najbardziej bolesnych zdań, które ktoś mi powiedział, brzmiało: „Ciebie to się nie da zranić”.

Teraz sobie myślę, że moja wrażliwość jest moją siłą i nigdy nie chciałbym jej stracić.

A za co lubisz Maćka?

Przede wszystkim za wielkie serce. Za to, że naprawdę potrafi słuchać. Za to, co mi też jest bardzo bliskie, czyli za wychowanie w starym stylu, pewną szarmanckość, opiekuńczość i oddanie rodzinie.

A za co ty, Maćku, lubisz Mariuszkę?

Za to, że zawsze jest życzliwie ciekawa drugiego człowieka. Zawsze chcesz zagadać, dowiedzieć się czegoś o kimś, kogo spotykasz, i jest to u ciebie bardzo autentyczne. Masz w sobie duże ciepło i wielkie światło. Myślę, że to bardzo czuć w tym, jak grasz na pianinie. Ale masz też w sobie łobuza. I kochasz życie.

Fot. Dorota Szulc/Shootme Fot. Dorota Szulc/Shootme

A to z kolei czuć w tym, jak grasz swoje postaci, Marysiu. Wasi Anka i Bastek dają sobie nawzajem dużo wolności, a że tytułowa „śleboda” (oprócz nazwiska jednej z rodzin) to po góralsku: swoboda, wolność, chciałam jeszcze spytać, czym ona dla was jest?

Maciej: Przez to, że bardzo ważną osobą w moim życiu był mój dziadek, weteran drugiej wojny światowej, żołnierz wyklęty, przez to, że wychowałem się, słuchając jego opowieści o walce, poświęceniu – wolnością jest dla mnie możliwość życia w kraju, który nie jest w stanie wojny. W którym jako młody człowiek mogę realizować swoje marzenia, tworzyć przyszłość.

Maria: Ktoś chciał mi kiedyś dopiec i powiedział: „Ty to masz chyba obsesję wolności”. Na pewno nie chciałabym, by moja osobista wolność komuś zagrażała, ale w najbliższych relacjach w moim życiu mam ogromną swobodę i dzięki tej sporej dawce czuję się w nich bezpieczna. Mogę otwarcie powiedzieć: „Jesteś dla mnie ważny (ważna)”. Bo wyznaję to z pozycji wolności – to wielka siła w przyjaźni czy miłości. Oczywiście mówię teraz głównie o wolności wewnętrznej, ale ważna jest dla mnie też ta zewnętrzna, czyli – tak jak mówi Maciek – to, że żyję w kraju i w takim miejscu na świecie, w którym mogę robić to, co jest dla mnie ważne, i wierzyć w to, co chcę. Na wiele rzeczy narzekamy – i słusznie, jest jeszcze wiele do zrobienia – ale zobaczmy, co mamy, bo jest tego naprawdę bardzo dużo. Cieszmy się tym, że kolejne pokolenia mają więcej odwagi, by zmieniać świat, ale i więcej wolności.

Maria Dębska aktorka z muzycznym wykształceniem. Laureatka Złotych Lwów za rolę w filmie „Bo we mnie jest seks”. Można ją oglądać w serialu „Śleboda” na SkyShowtime. W tym roku na premierę czeka kolejny serial oraz film „Przez ścianę”

Maciej Musiał aktor i prezenter telewizyjny. Laureat Telekamery dla nadziei telewizji. Oprócz „Ślebody” najnowsze seriale, w jakich można go oglądać, to „Kiedy ślub?” i „Prosta sprawa”. Pojawi się także w nowym sezonie „Krwi z krwi”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze