1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Wywiady
  4. >
  5. „Uczucie, że rozumiemy otaczający nas świat, dobrze robi na głowę”. Rozmowa z Adamem Mirkiem, popularyzatorem nauki

„Uczucie, że rozumiemy otaczający nas świat, dobrze robi na głowę”. Rozmowa z Adamem Mirkiem, popularyzatorem nauki

(Fot. archiwum prywatne Adama Mirka)
(Fot. archiwum prywatne Adama Mirka)
Od czterech lat pokazuje w mediach społecznościowych, że to, co w szkole wydawało nam się nudą, jest tak naprawdę fascynującym procesem, dzięki któremu lepiej rozumiemy świat. Adam Mirek, doktor inżynierii biomedycznej, autor bestsellerowych książek dla dzieci i popularyzator nauki, jako jedyny Polak znalazł się na globalnej liście TikToka najbardziej wpływowych, angażujących i wartych obserwowania twórców z całego świata.

Czy w naukach ścisłych można się zakochać?
Oczywiście, jestem tego przykładem. (śmiech) W szkole moim ulubionym przedmiotem była przyroda, czyli ogólnie pojęta nauka o środowisku i o świecie. Później bardzo polubiłem chemię i matematykę. Nie wiem, z czego to wynika, ale mam w sobie chęć odkrywania tego kawałka świata. Zrozumienia, jak to wszystko działa i o co w tym chodzi.

Skąd w Tobie ta ciekawość?
Pierwszymi osobami, które nauczyły mnie odkrywania świata, byli rodzice. Podsuwali mi różne książki, niekoniecznie popularnonaukowe. Kiedy mówiłem, że coś mnie ciekawi, robili wszystko, by to zainteresowanie podsycać. Miałem więc zestaw małego chemika, ale też gumowe stemple dla dzieci do robienia „tatuaży”. Kiedy w czasach gimnazjum powiedziałem, że oprócz angielskiego i rosyjskiego chciałbym uczyć się też francuskiego, znaleźli w małym mieście na Podlasiu, gdzie wtedy mieszkałem, jedynego studenta filologii romańskiej, żeby mnie uczył. Dziś widzę, że w takim rozbudzaniu wszystkich moich pasji był jeden szkopuł – w pierwszych latach szkoły byłem dobry ze wszystkiego. Język polski, geografia, przedmioty ścisłe – wszystko mnie interesowało! Kiedy przeniosłem się do Warszawy i poszedłem do liceum, myślałem, że będzie tak, jak w gimnazjum, czyli będę się uczył wszystkiego, brał udział we wszystkich konkursach wiedzy i chodził na wszystkie koła zainteresowań. Chciałem być olimpijczykiem ze wszystkich przedmiotów na świecie! Chciałem dołączyć do koła z języka polskiego, ale – ku mojemu zdziwieniu – prowadzący je nauczyciel zabronił mi się do niego zapisać. Powiedział, że jeśli jestem dobry z kierunków ścisłych, to powinienem skupić się na nich. Wtedy byłem na niego wściekły. Dziś wiem, że rozmowa z nim była jednym z najważniejszych momentów w moim życiu.

Jesteś influencerem, którego na TikToku obserwuje 1,3 mln ludzi, autorem dwóch bestsellerowych książek dla dzieci, a przede wszystkim doktorem inżynierii biomedycznej, w dodatku z tytułem naukowym dwóch uczelni: polskiej i francuskiej. Imponujące osiągnięcia, tym bardziej że niedawno przekroczyłeś trzydziestkę.
Na początku nie chciałem robić doktoratu. Po studiach magisterskich na Politechnice Warszawskiej byłem tak zmęczony robieniem badań w laboratorium od rana do wieczora, że chciałem pójść do „normalnej” pracy i zapomnieć o nauce. Zacząłem szukać pracy w jakiejś korporacji, ale żeby nie siedzieć bezczynnie, zatrudniłem się na trzy miesiące w Polskiej Akademii Nauk jako asystent. Okazało się, że kiedy odejmie się wszystkie wejściówki, zejściówki, kolokwia, egzaminy i zostanie tylko nauka oraz robienie badań we własnym zakresie, jest to fascynujące. Po roku zacząłem robić doktorat, a po jakimś czasie dostałem stypendium rządu francuskiego. Przez pięć miesięcy w roku robiłem badania w Europejskim Instytucie Membranowym na Uniwersytecie w Montpellier na południu Francji, a później wracałem do Polski i przez kolejnych pięć miesięcy robiłem badania tutaj.

Nie kusiło Cię, żeby zostać we Francji i tam rozwijać karierę naukową?
Kusiło, ale w międzyczasie zaczął się rozwijać mój TikTok, a kiedy obroniłem doktorat, ukazała się moja pierwsza książka. Pojawiły się propozycje spotkań z czytelnikami, warsztatów, wystąpień publicznych i medialnych. Nagle okazało się, że tylko będąc w Polsce, mogę wziąć w tym wszystkim udział.

Kariery wielu tiktokerów zaczęły się przypadkowo – od wrzuconego wideo, którego miał nikt nie obejrzeć, a które zobaczyły miliony. Jak było w Twoim przypadku?
Już w 2014 roku, na początku studiów, myślałem o tym, żeby robić coś w Internecie. Marzyłem, żeby działać na YouTubie, bo jedną z moich ulubionych rozrywek było oglądanie tam filmów. Próbowałem, ale bez powodzenia. Nagrałem kilka filmów popularnonaukowych, na przykład o glutaminianie sodu, ale to nie chwyciło. Gdybym nagrał jakiś challenge, ktoś by to obejrzał, ale nigdy nie chciałem tworzyć treści o niczym.

Na Instagramie pojawiały się już wtedy pierwsze osoby, które przekazywały wiedzę naukową, ale miałem opory, by do nich dołączyć. Mój profil obserwowali tylko znajomi ze studiów. Obawiałem się, co o mnie pomyślą. A poza tym – miałem ich edukować? Moje uwielbienie dla internetowego świata osłabło, skupiłem się na pracy naukowej. Dokładnie cztery lata temu wróciłem do Polski i… nie miałem co robić. Badania we Francji już zakończyłem. W Polsce to, co miałem do zrobienia w Instytucie, zajmowało mi kilkanaście minut, a przez resztę dnia się nudziłem. Wpadłem w marazm, z nudów ściągnąłem TikToka i zobaczyłem, że nie ma tam treści naukowych w języku polskim. Miałem czas i pomysły, więc stwierdziłem, że będę działać. W kwietniu 2021 roku zacząłem publikować filmy. Od razu zyskały dużą oglądalność.

Czytaj także: „W dzisiejszej szkole uczy się tak, jakby nie było badań nad mózgiem”. Rozmowa z Joanną Białobrzeską, nauczycielką i autorką podręczników

Jak myślisz – dlaczego?
Staram się pomagać ludziom zrozumieć rzeczywistość. Moim obserwatorzy w komentarzach piszą: „Z tego filmu nauczyłem/nauczyłam się więcej niż na lekcji w szkole”. O wielu rzeczach słyszeliśmy, ale nikt nie pokazał nam ich w interesujący sposób. A przecież nauka jest częścią naszego życia, naszej codzienności. Uczucie, że zaczynamy rozumieć mechanizmy, które rządzą otaczającym nas światem, bardzo dobrze robi na głowę.

Masz poczucie, że zmieniasz postrzeganie nauki?
Od jakiegoś czasu tak. Najbardziej odczuwam to podczas spotkań z dzieciakami, które przynoszą ze sobą moje książki. Chwalą się, że mają mikroskop i opowiadają, co pod nim widziały. Rodzice mówią, że jakieś dziecko w ogóle nie chciało czytać, a teraz czyta moje książki i nie tylko moje. Dostaję wiadomości od młodych ludzi o tym, że pod wpływem moich tiktoków wybrali ten sam kierunek studiów, co ja. To pokazuje mi, że mam wpływ na decyzje innych – nie tylko te zakupowe, ale wręcz życiowe.

(Fot. archiwum prywatne Adama Mirka) (Fot. archiwum prywatne Adama Mirka)

Czujesz odpowiedzialność za to, co pokazujesz w sieci?
Ta odpowiedzialność jest bardzo miła, ale nie stopuje mnie. Więcej samokontroli miałem na początku, gdy nie wiedziałem, jak na to, co robię, zareagują internauci oraz środowisko naukowe.

No właśnie… środowisko naukowe. Poklepało Cię po plecach za to, co robisz?
To trudny temat. Nie mam negatywnych doświadczeń, ale nie mam też za bardzo pozytywnych. TikTok przyciągnął mnie tym, że nie było na nim moich znajomych ani osób ze świata nauki. Mogłem wrzucać filmy i mieć pewność, że nie zobaczy ich nikt z mojego instytutu, żaden ze znajomych ani rodzice. Kiedy pojawiła się książka, spotkania i wywiady w mediach, wiedziałem, że to już nie jest coś, czego nikt nie zauważy. Kiedy – nie wiem, jakim cudem – na jedno z moich nagrań trafiła osoba, która robiła ze mną badania we Francji, nagranie rozeszło się po tamtejszym instytucie i przez następnych kilka dni zbierałem pochwały i gratulacje.

A z hejtem się spotykasz?
Bardzo rzadko. Po pierwsze, nie poruszam bardzo kontrowersyjnych tematów. Po drugie, działam głównie na TikToku, gdzie jest młodsza widownia. Być może czuje wobec mnie respekt, bo jestem od nich trochę starszy, bardziej doświadczony i jestem naukowcem. Zdarzają się komentarze dotyczące mojego wyglądu, sposobu wysławiania się albo fryzury, ale nie traktuję ich poważnie.

Akurat włosów to Ci zazdroszczę!
Włosy też są skutkiem mojej naukowej pasji do odkrywania świata. (śmiech) Kiedyś trafiłem do części Internetu, w której przebywają włosomaniaczki. Dowiedziałem się tyle o proteinach, emolientach, humenktantach, ziołach i olejowaniu, że postanowiłem zapuścić włosy.

Skąd bierzesz pomysły na filmy? Wiele osób pewnie wyobraża sobie, że całymi dniami siedzisz w książkach albo robisz eksperymenty w domowym laboratorium.
Życie samo podrzuca mi pomysły. Czasem przeczytam jakiegoś newsa i zgłębiam temat. Czasem zobaczę na TikToku jakieś zjawisko i postanawiam je skomentować. Albo na spacerze przyjdzie mi do głowy pomysł, żeby kupić mikroskop i potem z tego powstaje 40 materiałów. Lista tematów do zrealizowania cały czas się powiększa.

Co Cię tak napędza? Ambicja? Pracoholizm? Pasja?
Połączenie ambicji i pasji – na pewno nie pracoholizm. (śmiech). Teraz spełniam te dwie potrzeby, popularyzując naukę, ale z tych samych pobudek robiłem badania naukowe i dążyłem do uzyskania stopnia doktora. Bez ambicji nie dostałbym francuskiego stypendium, a bez niego nie obroniłbym doktoratu. Potrzebowałem dyscypliny i motywacji, żeby się do pewnych działań zmusić, ale zawsze była w tym pasja.

Bywa, że wielka pasja zaczyna wypełniać życie całkowicie. Udaje Ci się zachować work-life balance? A raczej passion-life balance?
Teraz kończę kolejną książkę, więc na jakiś czas zrezygnowałem z innych rzeczy. Ale poza okresem wzmożonej pracy mam dużo do zrobienia: podróżuję, spędzam czas z bliskimi, czytam książki, które nie są w ogóle książkami naukowymi. Ostatnio zacząłem się uczyć grać na pianinie. Poza tym gotuję i to całkiem często.

Kanał naukowy o gotowaniu – to byłoby coś!
Ostatnio wrzuciłem kilka filmów, które łączą kuchnię z nauką. Na początku pracy nad doktoratem, kiedy siedziałem w laboratorium i przeprowadzałem badania, bardzo mało czasu spędzałem w kuchni. Często jadałem na mieście albo kupowałem gotowe rzeczy. Ale kiedy przychodził czas opisywania badań, kuchnia stawała się moim laboratorium i to w niej realizowałem swoją potrzebę badań naukowych. Piekłem chleby i ciasta, przyrządzałem skomplikowane dania, ale zawsze najpierw musiałem rozumieć proces chemiczny, który za tym stoi.

(Fot. archiwum prywatne Adama Mirka) (Fot. archiwum prywatne Adama Mirka)

Wspomniałeś, że kończysz książkę. O czym tym razem?
O chemii w codzienności. Piszę kolejną książkę dla dzieci, które – teoretycznie – jeszcze nie miały styczności z chemią w szkole. Nie wiedzą, co to za przedmiot, ale już są nim straszone przez rodziców: „Teraz masz łatwo! Zobaczysz, jak dojdzie chemia w siódmej klasie!”. Z drugiej strony słyszą, że jest chemia między ludźmi i że to coś dobrego. Z innej strony dowiadują się, że w jedzeniu jest chemia i to coś złego. A także – że ktoś miał chemię w szpitalu i to jest niby dobre, ale jednak to nieprzyjemna sprawa. Potem widzą gdzieś na mieście szyld „Chemia z Niemiec” i myślą, że to jest coś dobrego. Dzieci wiedzą, że chemia jest dokoła nas, ale nie zawsze wiedzą, o co z nią chodzi. Ta książka ma im wyjaśnić, że nie jest ani dobra, ani zła. Po prostu jest i warto się z nią oswoić.

Powiedziałeś, że dzieci są najbardziej ciekawe świata, tyle że z czasem gdzieś to tracą. Pisząc książki dla dzieci, chcesz temu zapobiec?
Ktoś kiedyś powiedział, że moje książki są dla dzieci i dla dzieci w nas. Myślę, że to jest trafny opis. Kiedy piszę książkę, zdaję sobie sprawę z tego, że przynajmniej we fragmentach będzie ona czytana także przez rodziców. Ci dorośli też muszą mieć frajdę z czytania. I z tego, co wiem – mają.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze