1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Wywiady
  4. >
  5. Stasys Eidrigevičius – człowiek z walizką

Stasys Eidrigevičius – człowiek z walizką

Stasys Eidrigevicius (Fot. Ignacy Eidrigevicius)
Stasys Eidrigevicius (Fot. Ignacy Eidrigevicius)
Artysta o niepowtarzalnym, świetnie rozpoznawalnym stylu. Litwin większą część życia mieszkający w Polsce. Z okazji otwarcia muzeum jego imienia Stasys Eidrigevičius opowiada o swojej sztuce i życiu.

Co ostatnio pana wzruszyło?
Kiedy przywozili na Bracką [mieści się tam warszawska pracownia artysty – przyp. red.] drzewa, które miały zostać posadzone na pobliskim Placu Pięciu Rogów. Były zawinięte w piękne worki. Wyglądały jak twarze z wielkim, odstającym jak u Pinokia nosem w postaci tego wystającego drzewa. Mokre od ziemi worki nabierały różnych kolorów. Nawet pomyślałem, żeby poprosić, bym może mógł je zachować. W końcu zrobiłem im tylko zdjęcia. Może kiedyś w mojej głowie przekształcą się w obraz czy rzeźbę.

Myślałam, że to ostatnie wzruszenie dopadło pana podczas otwarcia muzeum w litewskim Poniewieżu. Na trzech piętrach o powierzchni ponad 1000 metrów kwadratowych można obejrzeć ponad 1000 pana dzieł.
Najbardziej podobał mi się moment, gdy jedna ze ścian muzeum posłużyła jako ekran, na którym wyświetlano nagranie mojej wędrującej, rysującej ręki.

Powrót do Poniewieża, okolic, w których pan dorastał, był rodzajem sentymentalnej podróży?
O sentymentalnej podróży napisałem nawet poemat, a na okładce tomiku narysowałem dom rodziców. Mieszkaliśmy w niewielkiej wsi oddalonej dwa kilometry od Poniewieża. Pamiętam, że rytm dnia wyznaczała praca. Czy to zbieranie siana, zboża, czy sadzenie kartofli lub pielenie buraków. Praca w kołchozie była wtedy obowiązkiem.

Nie bez powodu tak ważny jest w pana twórczości temat wolności. Czym ona właściwie jest?
Wolność poczułem, gdy po raz pierwszy przyjechałem do Polski w 1972 roku. Możliwość podróżowania była jej przejawem. Już jak jechałem pociągiem, zauważyłem, że Polacy są bardziej wolni, bardziej na luzie. Opowiadają, dyskutują. Na Litwie wszyscy trzymali buzie na kłódkę. Wiadomo było, że w Związku Radzieckim nas podsłuchiwano, oglądano. Bacznie się każdemu przyglądano. Sam nigdy nie byłem człowiekiem kawiarni, raczej skupiałem się na pracy. Studiowałem, rysowałem, malowałem, wciąż szukałem własnego języka. Gdy rodzice po raz pierwszy przyjechali do Polski w 1984 roku, matka miała trudności, nie znała języka. Ojciec odwrotnie, był zachwycony. Znał stary polski język, więc był uradowany, gdy mógł porozmawiać z ludźmi. Z radości nawet płakał. Miał polskie korzenie, więc cieszył się, że jego syn tu zamieszkał.

Smutki, czyli rzeźby maski, które artysta zaczął tworzyć w latach 90., Stasys Muzeum (Fot. Augis Narmontas) Smutki, czyli rzeźby maski, które artysta zaczął tworzyć w latach 90., Stasys Muzeum (Fot. Augis Narmontas)

A czy sztuka była dla pana wyrazem wolności?
Sztuka zawsze była dla mnie wolnością. Zawsze czułem, że to, co myślę, muszę wypowiedzieć na głos. Muszę to przedstawić. Inna sprawa, czy to rzeczywiście pokażę, czy cenzura to przyjmie. Kiedy lata temu władza dowiedziała się, że o moich pracach mówiono, że czuć w nich pragnienie wolności, kazała je usunąć. O tym, że nastąpiła ich oficjalna cenzura, dowiedziałem się po latach. Jedyne, co usłyszałem, to: „Proszę zdjąć te prace”. Kto umiał odczytać, ten czuł, że to wołanie o wolność. Tak samo jak w przypadku pisarki Vytautė Žilinskaitė – w jej bajkach można było odczytać ukryte pragnienie wolności, krytykę tego systemu. Ilustrując jej książkę, starałem się to wszystko przekazać. A wydawnictwo głosowało – czy ten ukryty przekaz czuć, czy nie. Ostatecznie przewagą jednego głosu zdecydowano się wydać tę książkę z moimi ilustracjami. Zresztą została później nagrodzona.

Powiedziałby pan, że pana sztuka jest polityczna?
Nigdy nie uważałem siebie za przedstawiciela sztuki politycznej. Moja sztuka to reakcja na rzeczywistość, ukryta później w metaforach. 14 lat temu wykonałem plakat, który nosi tytuł „Papier jest niejadalny”. Jest na nim twarz Putina, na której została wycięta czarna dziura, z której wyłania się mysz. Pamiętam, że słyszałem głosy oburzenia z Litwy. „Jakim prawem wycinasz twarz prezydenta kraju?”, mówiono. Chwilę później pierwszy raz zaatakował Ukrainę. Tak więc mój sposób rozmowy z widzem okazał się strzałem w dziesiątkę.

Słyszałam, że dla pana artystycznych wyborów ważny był czas na krótko przed wyjazdem do Polski, kiedy powołano pana do wojska.
Na szczęście zostałem wysłany nie na Syberię, ale do Kaliningradu. To właśnie wtedy zacząłem eksperymentować z niewielkimi obrazkami. Rysowałem, malowałem na małych kartkach papieru i zobaczyłem, że właśnie w ten sposób mogę pokazać swoją po[1]etykę. Jak tylko wchodził dowódca, wszystko chowałem. Dzięki temu ta służba nie była taka gorzka. Mogłem dalej tworzyć. I to w wojsku znalazłem technikę, która mnie później prowadziła. Znalazłem swój sposób bycia tam i nie straciłem tego roku. W tym zniewoleniu znalazłem klucz do wolności.

Łatwiej tworzyć w smutku niż w szczęściu?
Targają mną dwie skrajności. Zaczynam malować, gdy mnie coś bardzo boli albo gdy się raduję. Najtrudniej tworzyć w momentach pasywnych. Pobudza mnie głównie piękno. Będąc w Paryżu, uwielbiałem chodzić na sztuki Maurice’a Béjarta albo do opery. Zawsze wybierałem się z notatnikiem, w którym szkicowałem, zapisywałem myśli. Zresztą robię tak do dzisiaj.

Jednak media, wiadomości zdecydowanie wolą śmierć. Proszę sobie wyobrazić: amerykański „Newsweek” miał już na okładkę przygotowany mój portret z pędzlami. Pisano wtedy o wschodnio-europejskiej sztuce. Wszystko było już potwierdzone, ale w tym samym momencie w japońskim metrze przeprowadzono atak terrorystyczny i na okładkę trafił odpowiedzialny za niego mężczyzna. Mój portret został opublikowany w środku. Czyli komu dajemy pierwszeństwo? Bandytom. Sztuka pozostaje w cieniu.

Stasys Eidrigevicius, Blue Tale, 1995 Stasys Eidrigevicius, Blue Tale, 1995

W pana pracach też czuć niepokój, mrok…
Powiedziałbym, że to raczej czarny humor. Gdybym miał się określić, przyporządkować do pewnej półki, zdecydowanie bardziej niż surrealizm byłby to absurd.

Co jeszcze zapamiętał pan z poniewieskiego dzieciństwa?
Pamiętam sprzeczki rodziców. Jedno obwiniało drugie o drobnostki: że słońca za dużo, deszczu za mało. Wystarczył moment i zaczynała się kłótnia. Jako dziecko słuchałem, choć dobrze tego nie rozumiałem. Od najmłodszych lat byłem raczej posłuszny. Kiedy ojciec kazał pójść do lasu i pomóc z wycinką drzew, szedłem. Świętem było, kiedy mama mówiła, że idziemy do miasta, do kościoła. Wtedy mogłem obserwować obrazy rzeźby, słuchałem śpiewu. Ciepło wspominam święta Bożego Narodzenia, kiedy chodziliśmy do lasu po choinkę, którą ozdabialiśmy. Głównie cukierkami, jabłkami albo innymi skromnymi dekoracjami. Ojciec produkował domowe piwo. Te obserwacje życia rodzinnego były moim uniwersytetem. Przyglądałem się zwierzętom – psom, ptakom. Ich radości i ich głodowi. To były lekcje odpowiedzialności za innych, szkoła życia.

Czytałam, że pana relacja z matką zawsze była bliska, chociaż nigdy nie usłyszał pan od niej słowa „kocham”.
Nigdy nie usłyszałem, ale czułem je w codziennej trosce. Gdy malowałem do późna, mówiła: „Popsujesz oczy, idź spać”. Nigdy nie komentowała mojej sztuki. Tylko patrzyła, obserwowała. Natomiast ojciec chciał rozmawiać, dyskutować. Bardzo cieszył się moimi pracami i nagrodami. Lubił słuchać moich opowieści i przemyśleń. Był niedosłyszący, doceniał, że mówię powoli i wyraźnie. Gdy miałem go namalować, zapytałem, jak chciałby być przedstawiony. Wtedy powiedział, że jak żywy, jak na fotografii. I tak też zrobiłem. Kto wie, gdyby nie ten rok w wojsku, może poszedłbym w kierunku fotograficznego realizmu. To było mi wtedy bardzo bliskie.

Jest pan artystą multidyscyplinarnym. Kiedy w 2006 roku zrobił pan „Przemarsz żywych obrazów”, performance ten został porównany do pokazu mody. Czy moda jest czymś, co potrafi pana natchnąć?
Myślę, że mógłbym projektować modę. Mam sporo pomysłów. Kiedyś Akademia Sztuk Pięknych w Wilnie zaprosiła mnie, bym wystąpił w roli wykładowcy. W tym samym czasie nastąpiła katastrofa w Smoleńsku i w ramach reakcji na to nieszczęście poprosiłem, by studenci zaprojektowali ubiór żałobny. Powstały z tego niezwykle ciekawe projekty. Językiem, którym chciałem się wtedy posłużyć, był właśnie język mody. Co ciekawe, moja córka studiowała modę w Paryżu. Praktyki odbywała u Diora. Pamiętam, jak zaprosiła mnie na jeden z pokazów Johna Galliano. To było jedno z najbardziej doskonałych przedstawień teatralnych, jakie widziałem w życiu. Ta muzyka i sposób chodzenia to było coś niebywałego. Majstersztyk!

Co trzeba poświęcić, by zostać wielkim artystą?
Czas. To może zabrzmi banalnie, ale trzeba być naprawdę pracowitym. Nie znam słowa „urlop”. Nawet gdy po raz pierwszy pojechałem na wakacje w 2008 roku, miałem ze sobą szkicownik i rysowałem portrety spotykanych ludzi. Twórczość jest u mnie zawsze. Nie wiem, czy kiedykolwiek odpoczywam.

A gdzie czuje się pan jak w domu?
Jestem tak przyzwyczajony do ruchu, że mogę być w hotelu na walizkach i czuję się jak w domu. Kiedyś namalowałem człowieka z walizką, z której wychodzą cztery drogi. I to jest to. Ta walizka to moja pracownia, mój dom.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze