1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Wywiady
  4. >
  5. Tilda Swinton: „Pragnęłam zagrać u Almodóvara”

Tilda Swinton: „Pragnęłam zagrać u Almodóvara”

Tilda Swinton (Fot. Lyvans Boolaky/Stringer/Getty Images)
Tilda Swinton (Fot. Lyvans Boolaky/Stringer/Getty Images)
Kalendarz Tildy Swinton, która za chwilę rozpoczyna najintensywniejszy, amerykański okres promocji filmu Pedra Almodóvara „W pokoju obok”, jest napięty do granic. Nic dziwnego, właśnie toczy się gra o najważniejsze nagrody w branży filmowej, a ona, nawet jeśli okazjonalnie, jest wytrawną graczką. Tym bardziej cieszy, że znalazła czas, by odpowiedzieć na kilka pytań. Na przykład o najlepszą imprezę, na jakiej ostatnio była.

Na chwilę przed naszą rozmową raz jeszcze przejrzałam swoje notatki. Patrząc na powracające w nich słowo „śmierć”, przewrotnie pomyślałam, że „W pokoju obok” jest przecież filmem o życiu
W stu procentach! Bardzo cieszę się, że to mówisz, bo dokładnie tak odbieram ten film. Jest o życiu, zwłaszcza że – jeśli się nad tym zastanowić – co właściwie możemy powiedzieć o śmierci? Co o niej wiemy? To życie jest interesujące! A umieranie jest wciąż częścią życia. To film o tym, jak zachować poczucie sensu i wpływu do ostatnich chwil. Grana przeze mnie Martha wierzy, że zasługuje na dobrą śmierć i decyduje się zrobić wszystko, by taką mieć. Jest to moim zdaniem bardzo ważna postawa. Funkcjonujemy przecież wśród tych wszystkich okropnych zwrotów, jak „przegrał walkę z chorobą”. Śmierć w naszej kulturze to porażka, a decyzja Marthy nie ma w sobie nic ze słabości. Umieranie na swoich zasadach, umieranie z godnością, o którą sama zadbałaś – to triumf. O tym triumfie opowiada nasz film.

Czasem upiornie żartuję, że w szkołach powinni nas uczyć dwóch dodatkowych przedmiotów: „wszystkich nas czekają podatki” i „a także śmierć”.
Martha intuicyjnie to wie, w przeciwieństwie do jej przyjaciółki Ingrid, granej przez Julianne Moore. Ingrid jest tak przerażona śmiercią, że nawet napisała o tym książkę. Ten lęk sprawia, że ani nie myśli, ani nie mówi o śmierci. Jak zresztą wielu z nas. Śmierć nie jest oswojona w naszej kulturze, a przecież jest z nami nierozłączna, jak cień. Ta ignorancja czy też zaprzeczenie jest marnotrawstwem, odbiera nam pełnię doświadczenia życia. A ono jest przecież czymś tak wspaniałym! Pracując nad „W pokoju obok”, odkryłam, że w zachodnim społeczeństwie o zmarłych myśli się jak o tych, co mieli pecha, byli zbyt słabi, za mało walczyli. Czyli mieliby wygrać i co dalej? Żyć 500 lat? [śmiech] Odkąd pamiętam, rozmyślałam o śmierci i o końcu życia. To jest silnie związane z wychowaniem, od najmłodszych lat żyłam wśród natury i zwierząt, a tam śmierć jest czymś naturalnym. Nigdy mnie nie przerażała. Oczywiście są elementy odchodzenia, które wydają się niezwykle niekomfortowe i przykre. To zrozumiałe, że chcielibyśmy uniknąć bólu, zwłaszcza tego przeszywającego, rozrywającego, tak intensywnego, że traci się w nim człowieczeństwo i jest się tylko cierpieniem. To przerażająca perspektywa, która – nie będę ukrywać – zatrważa i mnie. Opiekowałam się umierającymi bliskimi, dla niektórych byłam jak filmowa Ingrid, a jednak nie umiem bać się śmierci.

Pedro Almodóvar w jednym z wywiadów powiedział, że jego zdaniem po śmierci nie ma już nic. Jak ty zapatrujesz się na tę kwestię?
A ja chyba… wierzę. Wierzę, że nasza dusza przetrwa. Mówiąc to, myślę o tych, którzy są wciąż ze mną, chociaż już nie żyją, i to nawet nie w jakimś mistycznym sensie, tylko bardzo realnym, codziennym. Nie widzę też za bardzo sensu zaprzeczania tej fantazji. Nawet jeśli to ułuda, to jakże wspaniała! Wierzę w duszę, wierzę, że to przepotężne zjawisko. Tak silne, że naprawdę trudno mi wyobrazić sobie, że znika – była i już jej nie ma.

Skoro już wywołałam Pedra – a jesteś muzą wybitnych reżyserów, grałaś u największych – czy miałaś przeczucie, że będziesz kiedyś z nim pracować?
Bardzo tego pragnęłam, prawdopodobnie jak wszystkie aktorki. Ale nie, intuicja zupełnie mi tego nie podpowiadała, wręcz przeciwnie, latami jego nazwisko uruchamiało we mnie melancholijne przeczucie, że nigdy się nam ta współpraca nie przydarzy. Pedro pracował wyłącznie w języku hiszpańskim z hiszpańskimi aktorami i aktorkami. Nie znam tego języka, nie pochodzę z jego kraju. Wydawało mi się, że jest zdeterminowany pozostać w Hiszpanii, jej kulturze, języku, w całym tym „wszechświecie Almodóvara”. To były racjonalne argumenty, by nie łudzić się, że kiedyś będzie nam dane pracować razem. Ale opowiem ci uroczą historię…Mam przyjaciela, który jest mnichem benedyktyńskim. Zawsze rozmawiamy o filmach. Dawno temu, myślę, że z dobrych 15 lat, pojechałam odwiedzić go w klasztorze, bo mieszka niedaleko mnie w Szkocji. Gdy już się żegnaliśmy, powiedział: „Jesteś zawsze w moich modlitwach”. Po czym dodał: „A szczególnie intensywnie modlę się o to, byś zrobiła film z Pedrem Almodóvarem”. Odpowiedziałam: „Oszalałeś. Nigdy nie dojdzie do takiej współpracy!”. Moja niewiara nie zrobiła na nim jednak żadnego wrażenia. No i cóż, wygląda na to, że była to bardzo dobra intencja [śmiech]. Kilka lat temu, gdy pracowałam z Pedrem po raz pierwszy, przy okazji krótkometrażowego filmu „Ludzki głos”, nagraliśmy na planie krótką wiadomość, którą wysłaliśmy mojemu przyjacielowi. Słychać na niej Pedra, który mówi: „Odmawiasz znakomite modlitwy, moje gratulacje!”.

Jeśli się nie mylę, poznałaś Pedra w 2008 roku na jednym z pooscarowych przyjęć. Pomyślałam, że musiało zaiskrzyć między wami od razu, bo jesteście trochę dwojgiem outsiderów, jednocześnie pozostając elitą tej branży.
Dosłownie za chwilę wylatuję do Los Angeles, by wspólnie z Pedrem i Julianne pojawić się prosto w – jak to mówią – samym sercu Hollywood. To bardzo dziwny „hotel”, w którym od czasu do czasu muszę się zameldować. Nie podróżuję tam zbyt często, a jeśli już, to zawsze z małą walizką. Hm, porównałam Hollywood do hotelu, a może jednak powinnam porównać je do wesołego miasteczka…? Nie ciągnie mnie tam, jestem tam tylko gościem, ale być tam z Pedrem, to inny rodzaj wycieczki.

Fot. materiały prasowe Fot. materiały prasowe

Nie wiem, czy to, co powiedziałaś, rzeczywiście jest o mnie, ale ta elitarność z pewnością dotyczy jego. Wykreował unikalny świat, który jest ceniony już od 40 lat i w którym jest władcą absolutnym. Nieliczni filmowcy mogą powiedzieć to o swojej twórczości. Myśl, że będę już za kilka dni ogrzewać się w jego chwale, ogromnie mnie ekscytuje [śmiech].

Wspaniała jest historia o tym, jak wybrałaś się po raz pierwszy na oscarową galę. Byłaś wtedy nie tylko nominowana, ale i finalnie nagrodzona statuetką. Wszystko, co wiedziałaś na temat tej wielkiej imprezy, zaczerpnęłaś ze scen z filmu „Bodyguard”. Ale rzeczywistość nieco cię zaskoczyła…
Ja naprawdę nie wiedziałam o Oscarach niczego. Nie wiem, jak to wyglądało w Polsce, ale gdy byłam młoda, brytyjska telewizja nie transmitowała tych ceremonii. Gdy w 2008 roku przybyłam wreszcie do Dolby Theatre, pamiętam, że pomyślałam: „O wow, to wszystko jest mniejsze, niż myślałam”. Ktoś mnie wtedy spytał: „Ale Tilda, skąd to zdziwienie?” i wtedy zrozumiałam: wszystkiemu była winna oscarowa scena z „Bodyguarda”. Pomyśl, jak dłużyły mi się te godziny, kiedy w głowie miałam oczekiwanie na próbę zabójstwa na scenie i Kevina Costnera ratującego Whitney Houston [śmiech]. A już zupełnie poważnie, Oscary to nie jest mój świat i dlatego nigdy specjalnie się nimi nie interesowałam. Moje korzenie, moje początki to środowisko alternatywnych filmowców i niszowych produkcji. To są naprawdę dwa bardzo różne światy.

Czytaj także: 6 filmów Pedro Almodóvara, które sprawią, że pokochasz Hiszpanię

Słowo „telewizja” przypomniało mi o mojej liście mniej poważnych pytań, pozwolisz, że sięgnę po jedno z nich. Ponoć byłaś kiedyś uzależniona od oglądania telewizji?
To było zaraz po skończeniu studiów. Mieszkałam wtedy w Londynie i czułam się po raz pierwszy „dorosła”. Wynajmowałam lokum z przyjaciółmi, mieliśmy mnóstwo wolnego czasu i spędzaliśmy go… godzinami oglądając telewizję. Kochaliśmy to. Kiedy zostałam matką, zdecydowałam, że w moim domu nie będzie telewizora. Choć to nie jest cała prawda… Nie chciałam, by moje dzieci dorastały przed ekranem, ale przede wszystkim to ja nie chciałam spędzić przed nim reszty życia. Co prawda, telewizja była wtedy kompletnie inna. Bycie uzależnionym od jej oglądania wciąż mogło być rozwijające. Ona mnie nie rozpraszała, raczej przykuwała moją uwagę. Za to ją uwielbiałam i wciąż lubię, gdy przychodzi do tych wszystkich wielkich, globalnie transmitowanych imprez. Kocham oglądać igrzyska olimpijskie, bez względu na dyscyplinę. Czuję wtedy, jakby oczy całego świata były utkwione w tym samym biegu czy zawodach. Pociąga mnie doniosłość chwili, w której wspólnie w czymś uczestniczymy, zupełnie tak jak kiedyś, gdy jeszcze nie było powtórek, magnetowidów czy wideo na życzenie.

Jest jeszcze jedno doświadczenie wspólnoty, które jest ci bardzo bliskie. Bratnia duszo, uwielbiasz muzyczne festiwale!
Tak! Od jakiś siedmiu czy ośmiu lat jestem na każdej edycji festiwalu Glastonbury. Co było najlepszą rzeczą, jaką tam widziałam? Trudno byłoby mi wybrać. Szkoda, że nie zadałaś mi takiego pytania wczoraj, miałabym czas na zastanowienie. Na pewno w tym roku najbardziej podobał mi się koncert This Is The Kit oraz – co przyznaję ze wstydem, ponieważ byłam tego częścią – koncert Orbital. To było coś niesamowitego! Po zakończeniu swojego występu zeszłam ze sceny, przeszłam szybko w stronę publiczności, schowałam się pod wielkim kapturem i resztę koncertu spędziłam w festiwalowym tłumie. I bawiłam się świetnie.

Tilda Swinton aktorka ceniona za wybitne role filmowe, laureatka wielu nagród – w tym Oscara za rolę drugoplanową w filmie „Michael Clayton” i Złotego Lwa za całokształt twórczości. Pochodzi ze szkockiej rodziny szlacheckiej. Jest znana z magnetycznej urody, nonkonformizmu i wrodzonej przekory, a także przełomowych ról, m.in. w „Orlando”, „Musimy porozmawiać o Kevinie”, „Tylko kochankowie przeżyją”, „Jestem miłością”. „W pokoju obok” można oglądać w kinach.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze