1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. „Moje życie to walka”. Wspominamy Marianne Faithfull – gwiazdę, która żyła po swojemu

„Moje życie to walka”. Wspominamy Marianne Faithfull – gwiazdę, która żyła po swojemu

Marianne Faithfull podczas oficjalnej sesji zdjęciowej do filmu \
Marianne Faithfull podczas oficjalnej sesji zdjęciowej do filmu "Irina Palm" na Festiwalu Filmowym w Berlinie w 2007 roku. (Fot. MJ Kim/Getty Images)
Dla wielbicieli muzyki była ekscentryczną wokalistką i muzą legendy światowego rocka Micka Jaggera. Fani kina zapamiętali szczególnie jej rolę w filmie Sama Garbarskiego „Irina Palm”. Grając szarą wdowę i kochającą babcię, Marianne Faithfull w niczym nie przypominała siebie. Poza jednym – determinacją, która nie opuszczała jej do ostatnich chwil życia.

Film „Irina Palm” zdobył nagrodę Jury Ekumenicznego na festiwalu w Berlinie w 2007 roku, pochlebne recenzje i uznanie widzów. To bez wątpienia zasługa Marianne Faithfull. Bez niej powstałby zapewne inny film. Swoją bohaterkę, Maggie, pokazała niezwykle wiarygodnie, choć bardzo oszczędnymi, by nie powiedzieć niefilmowymi środkami – przyciężkim sposobem chodzenia, nieporadnymi gestami, przygnębionym wyrazem twarzy, chropawym brzmieniem głosu.

Nie jestem miła

Faithfull nie ukończyła szkoły aktorskiej, uczyła się grać występując u znakomitych reżyserów, takich jak: Gus Van Sant, Patrice Cherau, C.S Leigh czy Sofia Coppola. Nie stosowała też w „Irinie Palm” „chwytów” ze swego życiowego repertuaru.

- Jestem kompletnie inna niż Maggie – podkreślała w 2007 roku, na konferencji podczas Festiwalu Filmowego Nowe Horyzonty (wtedy Era Nowe Horyzonty - przyp. red.) we Wrocławiu, gdzie odbyła się polska premiera filmu. – I właśnie dlatego przyjęłam propozycję zagrania w „Irinie Palm”, bo lubię wcielać się w osoby, które nie są do mnie podobne. Zaintrygowała mnie ta kobieta, której nic w życiu nie wyszło, a która sprawdziła się dopiero jako pani świadcząca, przy pomocy swoich niezwykłych dłoni, usługi seksualne. Maggie jest nad wyraz łagodna i delikatna, co mnie bawiło, bo ja nie byłabym tak miła dla klientów, jestem pewna, że robiłbym im wiele złośliwości. W ogóle nie jestem miła.

I jakby na potwierdzenie tych słów, zwróciła uwagę fotoreporterowi, żeby przestał błyskać fleszem, a po zakończeniu konferencji, mimo, że była umówiona na serię wywiadów (w tym ze „Zwierciadłem”) oznajmiła: „Żadnych rozmów, jestem zmęczona”.

Ostentacyjnie podkreślała to, co ją różni od swojej bohaterki, prostolinijnej, skromnej, anielsko dobrej kobiety. Jednak na pytanie, czy poświęcająca się dla ratowania wnuka Maggie jest jej choć trochę bliska, odpowiedziała:

- W pewnym sensie tak, bo walczy z przeciwnościami losu, tak jak ja zawsze walczyłam.

Rzeczywiście, życie Marianne to nieustająca walka. Życiowe i artystyczne eksperymenty – najlepiej oddaje je określenie: sex, drugs & rock’n’roll – doprowadziły ją z jednej strony na szczyty artystycznej bohemy, a z drugiej – na skraj przepaści.

Choć zapewne miało być inaczej – Marianne chodziła do szkoły katolickiej i zaczynała od śpiewania w chórkach kościelnych. Zapytana, co sądzi z dzisiejszej perspektywy o swoim konserwatywnym wychowaniu i czy zaleciłaby taki model młodym rodzicom, odpowiedziała:

- Nie, nie zaleciłabym. Myślę, że moi rodzice powinni zostawić mnie w spokoju. Miałam talent, powinnam go rozwijać, a w szkole katolickiej nikt na to nie zwracał uwagi. Ale nie mam rodzicom nic za złe. Ważne, żeby zaakceptować swoje życie takim, jakie ono było.

Jeśli przyjąć, że przodkowie determinują nasze życie, to przodkowie Marianne mocno postarali się, żeby było ono barwne. Czy można bowiem stać się nobliwą artystką, gdy się jest wnuczką pisarza i eksperymentatora obyczajowego, Leopolda von Sacher-Masocha, od którego pochodzi termin „masochizm” i córką pary ekscentryków: wiedeńskiej tancerki Evy Erisso i brytyjskiego szpiega Glynna Faithfulla?

Jako dziecko Marianne była świadkiem burzliwych kłótni między rodzicami, wzajemnych oskarżeń i psychicznych tortur, ale wysłuchiwała też opowieści o swoim arystokratycznym pochodzeniu. Po rozwodzie rodziców zamieszkała z matką. Klepały biedę, nie stać ich było nawet na telefon, ale matka uczyła córkę godności, z jaką tę biedę należy znosić.

Życie z Mickiem nie było bajką

Marianne wpada w furię, gdy słyszy pytania o swój związek z liderem Rolling Stonesów, Mickiem Jaggerem. Na jednej z konferencji prasowych krzyczała odsyłając autora pytania do samych Stonesów.

Nic dziwnego, że związek z Jaggerem budzi w Marianne tak silne emocje. To dzięki niemu stała się sławna, to on spełnił jej marzenia o życiu w luksusie gwiazdy, choć zanim zaczęli być parą, wzięła ślub z przyjacielem menedżera Stonesów, Andrew Dunbarem (ma z nim syna Nicholasa). Jednak wszystko, co najciekawsze w jej życiu zdarzyło się za sprawą Micka - jako jego dziewczyna mogła być wszędzie tam, gdzie coś się działo, dzięki niemu poznała Beatlesów, Boba Dylana, Jimmy’ego Hendricksa. Łączyła ich wielka namiętność i wzajemna fascynacja (Mickowi nie przeszkadzały nawet słodkie piosenki Marianne).

Ale życie u boku Jaggera – pełne napięcia, narkotyków i niepewności – stało się dla Marianne gehenną. Fani Stonesów ekscytowali się ich miłością, dziennikarze śledzili każdy ich ruch. Zainteresowanie ich życiem sięgnęło zenitu, kiedy Marianne zaszła w ciążę. Cała muzyczna Anglia wstrzymała oddech, prasa spekulowała: będzie ślub czy nie będzie. Ślubu nie było – Marianne poroniła. Był natomiast początek końca ich związku. Jagger uciekał w muzykę i do studia nagrań. Zrozpaczona Marianne w twarde narkotyki. Wpadła w depresję, nie jadła (doszła do 37 kg).

„Wiedziałam, że bez Micka jestem nikim – wspominała w swojej autobiografii. – Zamiast więc czekać, aż ktoś do mnie zadzwoni, wolałam odejść tam, gdzie nie ma telefonów”.

Podczas wyjazdu do Australii, latem 1969 roku połknęła kilka opakowań tabletek uspokajających. Odratowano ją, ale nic nie zdołało uratować ich związku.

W swojej autobiografii napisała: „Każda mała dziewczynka chciałaby wiedzieć, jak żyje się w bajce, jak to jest być (…) przyjaciółką Micka Jaggera. Ale życie z Mickiem nigdy nie było bajką. Skończyło się tak, że nieustannie płakałam. Miałam niezrozumiałe napady strachu. (…) Ludzie bardzo chcieli wierzyć, że moje życie z Mickiem jest idyllą, pełną miłości i szczęścia. To było dla nich niesamowicie ważne. A kiedy odeszłam od Micka, prasa oceniła to tak, jakbym popełniła straszliwą zbrodnię przeciw Mickowi i całemu światu.”

Nie mogła żyć z Mickiem, ale tym bardziej bez niego. Mieszkała w ruderach, ubierała się jak kloszardzi, żywiła heroiną. Narkotyki były dla niej rodzajem znieczulenia, a narkomani i pijacy - przyjaciółmi.

„Ludzie myślą, że najlepsze lata mojego życia to te spędzone z Mickiem, z powodu wszystkich tych pieniędzy, sławy i pochlebstw. Ale życie, które wtedy prowadziliśmy to było coś nierealnego. Prawdziwe życie poznałam na ulicy. Spotkałam tam fantastycznych ludzi, którzy mieli gdzieś to, czy jestem dziewczyną Micka Jaggera, czy Królową Matką, za to nigdy nie zrobili mi krzywdy.”

Kilkakrotnie zapisywała się na kuracje odwykowe, ale jak wyznała po latach, tylko po to, żeby otrzymywać bezpłatne dawki narkotyków. Parę razy trafiła do aresztu. Kiedy wydawało się, że sięgnęła dna i nic gorszego nie może ją już spotkać, jej były mąż wystąpił do sądu o odebranie jej praw rodzicielskich i oczywiście sprawę wygrał. Jakby tego było mało – zeznawali przeciwko niej wszyscy przyjaciele.

Nienawidziłam siebie

Zawiedli bliscy, nie zawiodła muzyka. Kiedy w połowie lat 70. nadeszła era punka, Marianne dała się porwać nowemu nurtowi. Straciła głowę nie tylko dla tej muzyki, ale i dla nikomu nieznanego gitarzysty, z którym wzięła ślub. Małżeństwo okazało się pomyłką, ale płytę „Broken English”, którą nagrała w tym czasie, okrzyknięto kultową i uznano za największe osiągnięcie piosenkarki. Ona sama twierdzi, że ten album miał dla niej moc terapeutyczną. Wreszcie mogła wykrzyczeć całemu światu swoją złość i swój ból. Charakterystycznym, chropawym od papierosów i alkoholu głosem podbiła serca fanów na całym świecie. „Ta płyta zrobiła ze mnie artystkę” – wyznała. Nie pozwoliła jej jednak podźwignąć się z narkotykowego uzależnienia. Prawie cały dochód ze sprzedaży płyty przeznaczyła na kokainę. Doprowadziła swój organizm do skrajnego wycieńczenia.

„Każdego dnia budziłam się z poczuciem wstydu i pogardy do siebie samej. (…) Nienawidziłam sytuacji, w której się znalazłam, ale ponad wszystko nienawidziłam siebie. I nagle zrozumiałam, że dalej już nie można. Spadasz i nie ma końca.”

Kolejna kuracja odwykowa, trwająca pół roku, przyniosła rezultaty – Marianne skończyła z narkotykami, otworzyła się na ludzi, ponownie zakochała. Ale jej nowy mężczyzna okazał się zaburzonym psychicznie narkomanem, który niemalże na jej oczach popełnił samobójstwo skacząc z okna hotelu.

Była o krok od powrotu do uzależnienia. Tym razem pomógł jej znajomy psychiatra. A i sama Marianne rozpaczliwe zaczęła szukać ratunku także u najbliższych – matki i syna, z którymi wreszcie się pojednała.

Przez całe życie desperacko szukała miłości. Jej kolejny wybranek, włoski pisarz Georgio della Terza, z którym wzięła ślub, nie wytrzymał długo u boku kolorowej i niezależnej żony.

Energia nigdy mnie nie opuszcza

Tym razem nie tylko nie popadła w depresję, nie zamknęła się przed światem, ale przyjęła nowe wyzwanie, czyli rolę w „Operze za trzy grosze” na deskach teatru w Dublinie i rola ta otworzyła nowy rozdział w jej życiu. Na premierę zjechali dawni przyjaciele, z Mickiem Jaggerem na czele. Marianne oczarowała wszystkich. „Śpiewała tak, jakby od tego miało zależeć jej życie, aby przetrwać” – relacjonował występ artystki dyrektor dublińskiego teatru.

Tą rolą udowodniła, że sprawdziła się jako aktorka, choć nie rzuciła dla aktorstwa śpiewania. Nagrała nową płytę „Kissing Time”, z którą gościła w 2002 roku na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu.

„Czy jestem zmęczona karierą? Ani trochę, mogę się przecież zajmować tym, co kocham najbardziej. To jak niekończące się nigdy wakacje” – wyznała w jednym z wywiadów.

Marianne zmarła 30 stycznia 2025 roku w wieku 78 lat. W ostatnich latach życia wiodła niemal higieniczny – w porównaniu z poprzednim - tryb życia. Osiadła w Irlandii, mieszkała w starym zamku, od czasu do czasu koncertując po świecie. Złagodniała, spokorniała. Ale czy już umiała cieszyć się życiem?

Na Festiwalu Filmowym Nowe Horyzonty we Wrocławiu zaprezentowała się w „Irinie Palm”, dała także koncert. I, jak zwykle „śpiewała tak, jakby od tego miało zależeć jej życie”, całą sobą. Ale był w jej śpiewaniu jakiś dojmujący smutek.

Zapytana, skąd czerpie tyle energii, odpowiedziała: „Nie wiem. Wszystko mogę stracić, ale energia nigdy mnie nie opuszcza”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze