1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Wywiady
  4. >
  5. „Bardzo lubię, kiedy słowa płyną ot tak, ale trafiają dokładnie tam, gdzie trzeba”. Rozmowa z pisarką Ałbeną Grabowską

„Bardzo lubię, kiedy słowa płyną ot tak, ale trafiają dokładnie tam, gdzie trzeba”. Rozmowa z pisarką Ałbeną Grabowską

Ałbena Grabowska (Fot. Robby Cyron)
Ałbena Grabowska (Fot. Robby Cyron)
Ałbena Grabowska od lat z sukcesem oscyluje pomiędzy światem nauki i wyobraźni. Każda jej powieść jest zupełnie inna i niemal każda ma status bestsellera. Teraz ukazał się jej pierwszy klasyczny kryminał „Nóż w sercu”. Czy dysponując wiedzą medyczną, łatwo jest wymyślić zbrodnię doskonałą?

Zaczynałaś pisać, pracując na pełen etat w szpitalu i wychowując samodzielnie trójkę dzieci, w tym syna w spektrum autyzmu. Cały czas pracujesz czynnie jako lekarka, a niedawno ukazała się twoja dwudziesta ósma już książka. Domyślam się, że w związku z premierą sporo się teraz dzieje w twoim życiu. Tymczasem kiedy zadzwoniłam, żeby umówić się z tobą na wywiad, usłyszałam: „Daj mi 10 minut na rozpakowanie zakupów i możemy rozmawiać”. Jak ty to robisz? Zdradź mi przepis na takie ogarnianie życia.
Szczerze mówiąc, trzymam się zasady: jeśli możesz coś zrobić od razu, po prostu to zrób. Natychmiast odpisuję na wszelkie wiadomości, a jeśli nie mogę odebrać telefonu, w pierwszej wolnej chwili oddzwaniam. Nie mam agentki, sama muszę panować nad swoim czasem i wszystko sobie dobrze poukładać. Nikt mi nie przypomni, że ktoś czeka na moją odpowiedź, że o czymś zapomniałam, dlatego działam na bieżąco, by nic mi nie umknęło. To zatem kwestia organizacji, ale i szacunku do ludzi. I chyba również charakteru. Zwyczajnie źle bym się czuła, odkładając rozmowę z tobą na później.

Czuję też ogromną wdzięczność za to wszystko, co mnie spotkało, za to, że napisałam 28 książek, że zyskały dużą popularność, za cykl „Stulecie Winnych”, który przyniósł mi sławę i niezależność. Cieszę się, że wciąż mam pomysły na kolejne publikacje i ludzie chcą ze mną rozmawiać o mojej twórczości.

A teraz, kiedy dwójka moich dzieci jest na studiach, a najmłodszy syn – u którego w wieku trzech lat zdiagnozowano zaburzenia rozwojowe z kręgu autyzmu – nie wymaga już terapii trzy razy w tygodniu i doskonale sobie radzi w życiu, naprawdę nie narzekam na brak czasu. Wydaje mi się, że mam go mnóstwo na spokojną pracę, spotkania, rozmowy, odpoczynek. Nadrabiam zaległości czytelnicze. Wróciłam właśnie do lektury jednej z moich ukochanych książek – „Tristan 1946” Kuncewiczowej. Uwielbiam ją, niedawno została wznowiona, ale ja mam jeszcze swój stary, kompletnie zaczytany egzemplarz wydany przez Iskry.

Dlaczego lubisz wracać do tej książki?
Po pierwsze ma ona specyficzną narrację, zupełnie zwyczajnie opowiada o naprawdę strasznych, trudnych sprawach. Wiele lat później w ten sam sposób pisała Doris Lessing.

Bardzo lubię, kiedy słowa płyną ot tak, ale trafiają dokładnie tam, gdzie trzeba. Poza tym to jedna z pierwszych książek o traumie wojennej, o tym, jak wojna skrzywdziła młode pokolenie, jakie rany psychiczne pozostawiła i jak złamała całą strukturę rodziny. Sama wracałam do tego tematu wielokrotnie, między innymi w „Matkach i córkach”, „Najważniejsze to przeżyć”, w „Odlecieć jak najdalej” i oczywiście w „Stuleciu Winnych”.

Autopromocja
Stulecie Winnych saga – pakiet
Autopromocja

Stulecie Winnych saga – pakiet

Ałbena Grabowska Kup sagę

Teraz dużo mówi się o tym, że wojny zmieniały całe narodowości, społeczności, a wyniesiona z nich trauma jest przekazywana z pokolenia na pokolenie, aż do dziś. Jak ty patrzysz na tę teorię?
To jest dla mnie oczywiste, przecież kiedy uczymy się nowych rzeczy, przyswajamy jakieś informacje, w naszym mózgu następują zmiany chemiczne. To samo dzieje się pod wpływem traumatycznych wydarzeń, dlatego logiczne wydaje się, że takie zapisy możemy dziedziczyć. To doskonale widać na przykład w świecie zwierząt. Cztery lata temu uratowałam sunię z pseudohodowli. Zabrałam ją do domu, kiedy miała zaledwie osiem tygodni. Wcześniej żyła w klatce, ale była cały czas przy matce, nie przeżyła więc większej traumy. W domu otoczyliśmy ją od razu wielką miłością, a mimo to wyrosła na niesamowicie lękowego psa. W szczególności boi się obcych kobiet, a zatem prawdopodobnie ten lęk przekazała jej w genach matka, która doświadczyła wiele złego od właścicielki pseudohodowli. Kobieta trzymała psy cały czas zamknięte w klatkach i non stop je rozmnażała.

Nie mam wątpliwości co do tego, że dziedziczymy traumę przodków, potwierdzają to zresztą najnowsze badania naukowe, z których wynika, że za ten „spadek” mogą odpowiadać między innymi grupy fosforanowe. Badacze liczą, że dzięki inżynierii genetycznej znajdzie się kiedyś jakiś sposób na to, by je odciąć i przerwać tym samym bolesny ciąg rodowy. Dziś można to zrobić jedynie podczas pracy z psychologiem.

A może nasz układ nerwowy jednak lubi być w napięciu?
Wielu ludzi przyznaje, że czytanie kryminałów ich odpręża, a przecież to opowieści o mrocznej naturze człowieka, o tym, czego w realnym świecie się boimy i raczej unikamy… Ludzie lubią się bać, pod warunkiem że jest to strach kontrolowany. A kryminały działają trochę jak symulator, czyli jednocześnie czujemy dreszczyk emocji, poziom adrenaliny skacze, ale nie na tyle, by wywołać nieprzyjemne odczucia. W dodatku w kryminałach pisarze bardzo często stosują różne techniki, dzięki którym czytelnik może się dowiedzieć o sobie czegoś nowego. Na przykład przyłapuje się na tym, że kibicuje mordercy, ma poczucie, że w podobnej sytuacji postąpiłby tak samo. Doświadcza więc takich uczuć, o które by się nie podejrzewał i do których nigdy by się głośno nie przyznał. To może być fascynujące.

Dużo kryminałów przeczytałaś, zanim napisałaś własny?
Mnóstwo! Po pierwszy sięgnęłam już w trzeciej czy czwartej klasie podstawówki. Zaczęłam od Arthura Conan Doyle’a. Pamiętam, że kiedy czytałam jego „Pięć pestek pomarańczy”, nie miałam pojęcia, czym jest wspomniany tam Ku Klux Klan. A że nie było wtedy jeszcze Internetu, próbowałam to sprawdzić w leksykonie mojego dziadka, ale nie znalazłam w nim takiego hasła. Pytałam rodziców – nie bardzo chcieli mi powiedzieć, widocznie uznali, że jestem za mała na to, żeby mnie wtajemniczać w takie sprawy.

Po wszystkich przygodach Sherlocka Holmesa przeczytałam całą Agathę Christie i do dziś do niej wracam. Później był Jeffery Deaver oraz Mary Higgins Clark i oczywiście Skandynawia z Jo Nesbø i Jussim Adler-Olsenem na czele. Wybieram tylko te książki, które mają tak zwaną wartość dodaną, czyli tło obyczajowe, intrygę psychologiczną, pogłębienie postaci, jakiś specyficzny rys. Uwielbiam, kiedy pisarzowi udaje się mnie oszukać, zaskoczyć finałem.

Zastanawiam się, czy osoba w spektrum autyzmu, jak twoja bohaterka Maja Kwiatkowska, w prawdziwym życiu mogłaby zostać dobrym detektywem?
Myślę, że bardzo dobrym, zwłaszcza jeżeli te cechy nie byłyby zbyt nasilone. Zauważ, że Maja nie ma diagnozy, nikt nigdy jej nie badał pod tym kątem. Ten autyzm sugeruje jej raczej otoczenie, ponieważ jest bardzo zasadnicza, ma odmienne poczucie humoru, miewa problemy z wyczuciem ironii i pewne rzeczy rozumie dosłownie. Nie cierpi na brak empatii, jednak fakt, że w jakiś sposób odstaje od reszty zespołu, sprawia, że widzimy w tym drugie dno.

Współcześnie mamy potrzebę definiowania i tłumaczenia każdej odmienności. Sama w pewnym momencie zaczęłam podejrzewać, że jestem w spektrum, ponieważ z jednej strony mam pewne cechy bardzo wysoko rozwinięte, z drugiej – są zjawiska, których kompletnie nie percypuję. Może coś jest na rzeczy, a może to wynika po prostu z moich cech charakteru, i z takich, a nie innych życiowych doświadczeń?

Pisanie książek było dla ciebie jakąś formą odreagowywania?
Nie, nigdy czegoś takiego nie potrzebowałam. Nie miałam problemu z tym, żeby wyjść ze szpitala i zamknąć za sobą te metaforyczne drzwi. Nie musiałam odreagowywać stresu, być może dlatego, że nie operowałam nigdy na otwartym sercu. Zawsze miałam czas do namysłu i przestrzeń na to, żeby się z kimś skonsultować. Ale bywało i tak, że pisząc, zabijałam czas w pracy. Moje książki, do pierwszej części „Stulecia Winnych” włącznie, powstały, kiedy opisywałam wyniki badań w pracowni – badania wideo EEG czasami trwają nawet kilka godzin, więc czekając na wszystkie dane, pisałam.

Generalnie mam taką cechę, że zarówno w medycynie, jak i w pisarstwie potrafię pracować właściwie w każdych warunkach. Nie potrzebuję specjalnego gabinetu, ulubionego kubka na kawę, nawet spokój nie jest niezbędny, bo całkiem dobrze radzę sobie również w chaosie. Oczywiście jeżeli mogę mieć czystą, jasną przestrzeń i pracować rano, to wolę, tak jest dla mnie optymalnie, ale jeżeli tego nie mam i stoję przed alternatywą: nie zrobić nic albo działać w trudnych warunkach, wybieram jednak to drugie.

Swoją drogą myślę, że to podejście jest bardzo charakterystyczne dla kobiet. Czytałam kiedyś wspomnienia pisarzy i pisarek, mężczyźni opowiadali o misji, o tym, że tworząc, trzeba się oderwać od rzeczywistości, ponieważ pisarza absolutnie nic nie może rozpraszać. A dla kobiet łączenie pracy twórczej z codziennymi obowiązkami i opieką nad dziećmi, było czymś naturalnym. Wydaje mi się więc, że jeśli mężczyzna ma do wyboru: zrezygnować albo robić coś bez komfortu, to prędzej odpuści, a my raczej naruszymy swoją przestrzeń osobistą, zrezygnujemy z czasu dla siebie, z jakiejś przyjemności, ale zrobimy coś konstruktywnego.

Zajmowałaś się również pracą badawczą, ściśle naukową. Czy to miało wpływ na twoje pisanie?
Jestem pewna, że absolutnie nie byłabym w tym miejscu, w którym jestem, gdybym nie skończyła studiów medycznych, nie pracowała w zawodzie, zarówno jako lekarz z pacjentem, jak i w wysokospecjalistycznej poradni, gdybym nie prowadziła wykładów i nie pracowała naukowo. Praca naukowa okazała się niezwykle silnym fundamentem, czymś, co mnie jako pisarkę wyróżnia. Bardzo długo nie rozumiałam, że to właśnie jej zawdzięczam wiele słów uznania, które dostaję. Czasami krępowały mnie zachwyty recenzentów nad researchem, który robię do książek, wydawało mi się, że to naturalny etap pracy pisarza, że każdy właśnie tak się przygotowuje. Ale w końcu zrozumiałam, że podchodzę do tego tak samo, jak do pisania pracy naukowej. Wiem, na co trzeba zwrócić uwagę, jak szeroki ma być research, jak wyciągnąć z tej wiedzy, która jest ogromna, to, co jest mi najbardziej potrzebne, z czym będę dyskutować, co będę przedstawiać. I to jest podstawa mojego sukcesu.

Mam też znacznie większą wiedzę w porównaniu z innymi piszącymi kolegami i koleżankami, którzy nie są lekarzami. Myślę, że komuś, kto nie skończył medycyny, trudno byłoby napisać taką książkę jak „Uczniowie Hippokratesa”, bo choćby nie wiem jak wielki research zrobił, trudno to porównać z sześcioma latami studiów, rokiem stażu, trzema latami specjalizacji pierwszego stopnia, pięcioma latami specjalizacji drugiego stopnia, dwoma latami pracy nad doktoratem i z niezliczonymi kursami atestacyjnymi.

Dysponując taką wiedzą, chyba łatwiej też wymyślić zbrodnię doskonałą?
Kryminał to ogromnie wymagający gatunek, również ze względu na jego popularność. Oczytanego w przeróżnych fabułach czytelnika coraz trudniej zwieść i zaskoczyć. Dlatego długo się do tego przygotowywałam, zbliżałam się do tej formy krok po kroku. Najpierw napisałam „Ostatnia chowa klucz”, w której występuje wprawdzie policjant, ale nie ma całej otoczki dochodzeniowej, powiedziałabym więc, że to raczej książka z tajemnicą. Śledztwo pojawia się dopiero w mojej kolejnej powieści „Kości proroka”, ale to z kolei bardziej książka sensacyjna. Dopiero „Nóż w sercu” jest moim pierwszym klasycznym kryminałem.

Jakkolwiek to zabrzmi, wymyślenie morderstwa faktycznie nie było dla mnie problemem, ale już przedstawienie tego, co się dzieje na komisariacie podczas śledztwa, stanowiło pewne wyzwanie, ponieważ nigdy nie brałam udziału w dochodzeniu. Oczywiście przed napisaniem książki rozmawiałam z policjantami, no ale wiedza teoretyczna różni się od tej popartej doświadczeniem. Trudno mi też było zdecydować, czy chcę opisać śledztwo dosłownie, tak jak ono rzeczywiście wygląda, czy jednak nieco je podkręcić. Skupić się na jednej sprawie czy może pokazać prawdziwą dynamikę tej pracy? Pamiętam, że kiedy oglądałam „Na dobre i na złe”, zawsze myślałam, że ci lekarze w Leśnej Górze mają szczęście, mogąc skoncentrować całą uwagę na jednym pacjencie od początku do końca! I dopiero jak go wyleczą, pojawia się następny. Ja nigdy takiego komfortu nie miałam, musiałam pracować jednocześnie nad kilkoma, czasami bardzo ciężkimi przypadkami. I myślę, że podobnie jest z policjantami. Trudno mi sobie wyobrazić, żeby mogli się poświęcić tylko jednej sprawie, w której nikt im nie przeszkadza i niczego w tym czasie nie doświadczają prywatnie Dlatego postanowiłam wyjść poza niezbędne minimum, chciałam zainwestować w tych bohaterów, nawet jeśli nie mieliby kontynuacji w postaci kolejnego tomu. Zależało mi, żeby mieli jakąś przeszłość, doświadczali takich problemów, jakie mogłyby ich spotkać w realnym życiu.

Camilla Läckberg, nazywana królową szwedzkich kryminałów, powiedziała mi, że największą trudność sprawiają jej sceny seksu, woli opisywać zbrodnie. Mam wrażenie, że u ciebie jest odwrotnie.
Nie mam trudności z żadną z tych scen, ale faktycznie przy scenach seksu odzywa się we mnie pisarka powieści obyczajowych, stąd pewnie ich bardziej filmowy charakter. Natomiast kiedy opisuję sceny zbrodni, jestem jednak bardziej lekarzem, skupiam się na szczegółach technicznych, nie epatuję przemocą.

Czytaj także: Camilla Läckberg – królowa skandynawskiego kryminału. Jaka jest kolejność czytania jej „czarnej serii”?

Jako lekarz i naukowiec twardo stąpasz po ziemi, ale jednocześnie mówisz, że karierę pisarską wywróżyła ci z fusów sąsiadka twojej bułgarskiej babci. Wierzysz w nadprzyrodzone moce, niewytłumaczalne naukowo zjawiska?
Wierzę właśnie dlatego, że mam naukowe podejście do świata. Jeszcze 100 lat temu dopiero zaczynały się badania nad pracą mózgu, nieudolnie próbowano przyczepiać jakieś czujniki do głowy, by sprawdzić, co dzieje się w środku. W końcu ktoś wreszcie poustawiał te elektrody tak, jak trzeba, zbudował urządzenie, które zbiera różnice potencjałów, a następnie ludzie nauczyli się te dane odczytywać. Wraz z rozwojem techniki powstały coraz bardziej precyzyjne narzędzia, które zbierały wszystkie zapisy i potrafiły je przechowywać. I ja przez 25 lat opisywałam właśnie takie badania, które dla moich przodkiń były czymś niewyobrażalnym.

Wydaje mi się, że gdybyśmy mogli przenieść się w czasie o 100, 200 lat do przodu, bylibyśmy mocno zaskoczeni tym, co naszym potomkom udało się ustalić. Trudno mi teraz powiedzieć, w jaki sposób ta kobieta czerpała energię z fusów i co pozwoliło jej tak trafnie przewidzieć przyszłość, może to był ślepy traf, a może jednak coś więcej, czego jeszcze nie potrafimy nazwać? Wiem natomiast, że mama mojej babci była jasnowidząca, wiedziała więcej niż inni. Nie używała do tego kart ani fusów, nie wróżyła, nie zajmowała się tym zawodowo, ale często mówiła prorocze rzeczy, wiedziała dokładnie, kiedy odejdzie, że nie doczeka wnuczki. Ewidentnie miała jakąś nadwiedzę. A zatem pychą z mojej strony byłoby twierdzić, że jeśli czegoś nie rozumiem, to znaczy, że to nie istnieje, że oprócz tej nauki, którą znamy, nie ma żadnej innej wiedzy. Dużo jeszcze mamy do odkrycia.

Fot. materiały prasowe Fot. materiały prasowe

Ałbena Grabowska pisarka, lekarka (neurolożka i epileptolożka). Zadebiutowała w 2011 roku powieścią „Tam, gdzie urodził się Orfeusz”. Na podstawie jej powieści „Stulecie Winnych” powstał popularny serial. Jak sama podkreśla, jest córką Polaka i Bułgarki, a jej imię oznacza kwitnącą jabłoń i nie jest pseudonimem literackim.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze