1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Wywiady
  4. >
  5. „Po raz pierwszy w życiu całkowicie się rozpadłem”. Marcin Maciejczak o nowym albumie, dorastaniu i przekraczaniu granic

„Po raz pierwszy w życiu całkowicie się rozpadłem”. Marcin Maciejczak o nowym albumie, dorastaniu i przekraczaniu granic

Marcin Maciejczak (Fot. Maciej Nowak / OFF THE RECORD)
Marcin Maciejczak (Fot. Maciej Nowak / OFF THE RECORD)
„The Voice Kids” otworzył mu drzwi do kariery, ale to dopiero początek. Marcin Maciejczak dojrzewa na oczach słuchaczy, a jego nowy album „Destroy Me Today” to muzyczna konfrontacja z lękiem, miłością i pragnieniem wolności. „Podczas nagrań w studiu po raz pierwszy w życiu całkowicie się rozpadłem” – mówi. Co odkrył, składając siebie na nowo?

Ma w sobie coś, co przyciąga – magnetyzm, wrażliwość, autentyczność. Kiedy kilka lat temu stanął na scenie „The Voice Kids” i wyśpiewał emocje tak, jakby miały one kształt i barwę, wszyscy wiedzieliśmy, że to dopiero początek. Dziś Marcin Maciejczak to artysta świadomy, poszukujący, niebojący się eksperymentów i pełnej szczerości – zarówno w tekstach piosenek, jak i w swoich opowieściach. Na nowym albumie „Destroy Me Today” bez filtra konfrontuje się z emocjami – lękiem, samotnością, miłością, ale także z pragnieniem wolności i przekraczania granic. W tej rozmowie wracamy do jego pierwszych sukcesów i chwil zwątpienia, ale też spoglądamy w przyszłość. Jakie emocje towarzyszyły mu, gdy jego kariera nabierała tempa? Jak muzyka pomaga mu radzić sobie z tym, co najtrudniejsze? I dlaczego Eurowizja wciąż pozostaje jednym z jego największych marzeń?

Robert Choiński, Zwierciadło.pl: Zacząłeś swoją przygodę bardzo wcześnie – już jako sześciolatek. Czy pamiętasz moment, w którym zdałeś sobie sprawę, że śpiewanie to coś więcej niż tylko dziecięca pasja?

Marcin Maciejczak: To wszystko przebiegało u mnie bardzo naturalnie. Śpiewanie zawsze było gdzieś wokół mnie, przewijało się w moim otoczeniu. Był taki moment, kiedy moja babcia zauważyła, że podśpiewuję pod nosem. To właśnie ona zdecydowała, że powinienem zapisać się na zajęcia. A kiedy babcia już coś postanowiła, robiła wszystko, żeby się udało jak najlepiej. Dlatego oprócz zajęć wokalnych od razu zaczęła się także nauka gry na pianinie. Pamiętam, że co wtorek jeździłem na lekcje pianina, które trwały godzinę, a zaraz potem miałem zajęcia wokalne. Od dziecka wkładałem w to sporo pracy – i muszę przyznać, że bardzo się to opłaciło.

(Fot. Maciej Nowak / OFF THE RECORD) (Fot. Maciej Nowak / OFF THE RECORD)

Moment, w którym poczułem, że to coś więcej, nastąpił, gdy po raz pierwszy wystąpiłem na scenie. Wydaje mi się, że było to z okazji Dnia Kobiet w teatrze. Zaśpiewałem wtedy dość prostą piosenkę, bo byłem jeszcze bardzo mały, ale poczułem ogromną adrenalinę. Strasznie się stresowałem. Pamiętam, że moja mama nagrała ten występ i wrzuciła go na Facebooka. Oglądałem to nagranie niezliczoną ilość razy – mój głos drżał, ale mimo to był to przełomowy moment w moim życiu. Wtedy naprawdę zrozumiałem, że lubię tę adrenalinę i że to właśnie mnie kręci. A potem, z każdym kolejnym występem, mam nadzieję, było coraz lepiej – rozwijałem się, dojrzewałem i wszystko toczyło się naturalnym rytmem.

Większość widowni poznała Cię dzięki programowi „The Voice Kids”. Miałeś wtedy 14 lat. Jestem ciekaw, jak wspominasz tamten czas i czy nagła popularność oraz kontrakt płytowy były dla Ciebie bardziej spełnieniem marzeń, czy raczej wyzwaniem?

Muszę Ci powiedzieć, że wszystko działo się naprawdę błyskawicznie. Niby cały proces – od pre-castingów aż do finału – trwał dość długo, ale mimo wszystko miałem wrażenie, że to wszystko dzieje się w mgnieniu oka. Zgłaszając się do programu, nie do końca zdawałem sobie sprawę, na co się piszę. Chciałem po prostu kolejny raz sprawdzić siebie, bo wcześniej brałem już udział w „Mam talent!”. Kierowała mną głównie ciekawość – chciałem zobaczyć, jak wygląda taki program i czy w ogóle uda mi się przejść dalej. Kilka lat później zobaczyłem ogłoszenie o pre-castingach do „The Voice Kids”. Pamiętam, jak przyjaciółka z podstawówki powiedziała: „Zobaczysz, wygrasz!”. Ta myśl we mnie została. W końcu powiedziałem mamie: „Mamo, są pre-castingi, spróbujmy”.

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

Poszedłem na luzie, bez oczekiwań – co będzie, to będzie. Nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo ta decyzja wpłynie na moje życie. To trochę jak efekt motyla – jedna decyzja może zmienić wszystko, choć zupełnie się tego nie spodziewasz. I właśnie tak było w moim przypadku. Bardzo szybko zaczęli pojawiać się ludzie, którzy mnie wspierali, co było dla mnie niesamowite. Już od pierwszych odcinków dostawałem mnóstwo wiadomości, co dodało mi wiary w siebie. Zacząłem myśleć: „Może faktycznie mi się uda?”. Trochę czułem się jak w filmie – wygrałem program, a chwilę później dosłownie wszedłem do świata show-biznesu. Zanim zdążyłem to wszystko przetrawić, już czekała na mnie kolejka dziennikarzy, a zaraz potem podpisywałem kontrakt płytowy.

To był moment szczytu popularności – ludzie stukali mi w okna w restauracjach, nie mogłem spokojnie zjeść, nie mówiąc o normalnym przejściu ulicą.

Młodemu człowiekowi, dziecku trudno było nad tym wszystkim zapanować, bo działo się po prostu za dużo. Dziś, z perspektywy czasu, wiele rzeczy z tamtego okresu jest dla mnie jak zamglone wspomnienie. Wydaje mi się, że dopiero teraz, na tym etapie życia, jestem bardziej świadomy tego, co się tak naprawdę wokół mnie działo i dzieje obecnie. Nie jestem już nowicjuszem, a tamte doświadczenia w dużej mierze mnie ukształtowały.

Mam wrażenie, że to jest coś, na co tak naprawdę nie da się w pełni przygotować – niezależnie od tego, ile się o tym słyszy i ile osób opowiada o swoich doświadczeniach.

To prawda.

Twój pierwszy singiel bardzo szybko zdobył platynę. Czy ten wczesny sukces był dla Ciebie motywacją, czy raczej wywołał presję, by każda kolejna piosenka była równie dobrze przyjęta? Pamiętasz, co wtedy czułeś?

Tak jak mówiłem, trochę nie do końca rozumiałem, co się dzieje. To było dla mnie abstrakcyjne – mój pierwszy singiel nagle osiąga 12 milionów wyświetleń na YouTube, bije rekordy w streamingu, zajmuje pierwsze miejsca na listach przebojów największych rozgłośni, zdobywa złotą i za chwilę platynową płytę, a mój debiutancki album trafia do wielu zestawień najlepszych płyt 2021 roku. To automatycznie podniosło poprzeczkę bardzo wysoko, i to już na samym starcie. I nie ukrywam, że wiąże się z tym pewna presja. Oczywiście nie chcę jej sobie narzucać, ale gdzieś z tyłu głowy zawsze mam świadomość, że mój debiutancki utwór odniósł taki sukces – i fajnie byłoby to powtórzyć, a może nawet przebić.

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

Jestem ogromnie wdzięczny tej piosence, bo otworzyła mi drzwi do różnych miejsc i pozwoliła stanąć na wielu scenach. Dała mi też możliwość stworzenia albumów, w tym najnowszego „Destroy Me Today”. Myślę, że ten singiel to piękna pocztówka i zarazem symboliczna pieczęć, która przypieczętowała początek mojej kariery – i to z mocnym uderzeniem.

Nie ukrywałeś, że na początku swojej drogi mierzyłeś się z trudnymi doświadczeniami, również w życiu prywatnym i rodzinnym. Czy muzyka była dla Ciebie formą ucieczki, czy też sposobem na przepracowanie emocji?

Zdecydowanie. Muzyka nadal jest dla mnie sposobem na zrozumienie siebie, pewnym stanem konfrontacji – momentem, w którym staję naprzeciwko siebie, patrzę sobie w oczy i na głos nazywam to, co się wydarzyło. Przy pracy nad moim najnowszym albumem miałem właśnie takie doświadczenie – uświadomiłem sobie, że to, co przeżyłem, nie istniało tylko w mojej głowie. To były realne wydarzenia, które mnie dotknęły. Przeniosłem te historie na papier dzięki utalentowanym autorom tekstów i zaśpiewałem je – i to było dla mnie ważne. W tamtym czasie, gdy w moim domu nie działo się najlepiej i nie radziłem sobie z tym emocjonalnie, muzyka rzeczywiście stała się dla mnie ucieczką. Tworzenie pierwszej płyty było takim właśnie schronieniem. Pamiętam, że gdy popularność zaczęła gwałtownie rosnąć – po sukcesie singla „Jak gdyby nic”, po wygranej w programie – miałem trudność ze znalezieniem spokojnego miejsca, w którym mógłbym się zatrzymać i złapać oddech. To mnie trochę zgubiło.

W pewnym sensie uciekałem – z Warszawy, gdzie wokół mnie, wtedy jeszcze małego chłopca, działo się tak wiele, ale też do własnego świata, który jednak nie dawał mi ukojenia, a wręcz przeciwnie – wysysał ze mnie energię.

Prawda jest taka, że powinienem wtedy wrócić do domu, skupić się na szkole, odnaleźć trochę normalności. Ale tej przestrzeni po prostu wtedy nie miałem. Na szczęście muzyka bardzo mi wtedy pomogła – i nadal pomaga.

(Fot. Maciej Nowak / OFF THE RECORD) (Fot. Maciej Nowak / OFF THE RECORD)

Twój nowy album to prawdziwy kalejdoskop emocji, uczuć, ale także różnych gatunków muzycznych. To bardzo eklektyczny krążek. Skąd wynika ta różnorodność?

Mam wrażenie, że moja pierwsza płyta miała pewien spójny koncept – była jak odrębna planeta, na którą uciekł mały chłopiec, chcąc oderwać się od ziemi i swoich problemów. „Destroy Me Today” to natomiast powrót z tej planety, zderzenie się z rzeczywistością i rozpad na milion kawałków. I właśnie te kawałki to różne emocje, doświadczenia, które zbierałem przez lata i które skleiłem w ten album. Stąd ta różnorodność – wynika z moich przeżyć, ale też z tego, że mam 19 lat, wciąż dojrzewam i przeżywam świat bardzo intensywnie. Moje pokolenie jest trochę chaotyczne, spontaniczne – nigdy nie wiadomo, jaką emocję przyniesie kolejny dzień. Myślę, że ten album jest idealnym odzwierciedleniem współczesnego nastolatka – zagubionego, ale jednocześnie ciekawego świata i gotowego na wszystko.

W oficjalnym opisie albumu można przeczytać, że balansujesz tu na granicy destrukcji i wolności. Na ile te emocje są dla Ciebie autentyczne, a na ile to świadoma, artystyczna prowokacja?

Na pewno ten album zawiera świadomą prowokację – uwydatniona cielesność ma na celu wywoływanie pewnych emocji. To płyta, na której mogłem sobie na to pozwolić, bo przekroczyłem osiemnasty rok życia i przyszło to do mnie w sposób bardzo naturalny. Naturalny dla mojego pokolenia. W życiu prywatnym nie mam przestrzeni, by wyrażać się w ten sposób, ale w muzyce mogę to zrobić. Na tym albumie mogę śpiewać teksty takie jak w „Destroy Me Today”, mogę pozwolić sobie na utwór „Midnight Dreamer” i wprost powiedzieć: „Turn off the lights if you want me again”. Oczywiście, to w pewnym stopniu kreacja artystyczna, balansowanie między moim prawdziwym ja, a wykreowanym alter ego – bardziej odważnym, pewnym siebie, takim, jakim może nie jestem na co dzień.

Wchodzenie w dorosłość to często balansowanie między ekscytacją a lękiem. Czy któraś z piosenek z tego albumu szczególnie oddaje Twój osobisty moment przejściowy?

Na pewno „Midnight Dreamer”. To właśnie od tego utworu zaczęły się prace nad albumem. Byłem wtedy na granicy między siedemnastym a osiemnastym rokiem życia.

Czyli dosłownie w tym symbolicznym momencie przejścia.

Dokładnie. To był moment, w którym zacząłem sobie wyznaczać kierunek, w jakim chcę podążać z tą płytą. Stworzyłem singiel, w którym śpiewam o chłopaku, który wychodzi w nocy, bo tylko wtedy może pozwolić sobie na taniec w świetle księżyca, kiedy wszyscy śpią. Jest samotny, ale jednocześnie wolny. To właśnie ten „Midnight Dreamer” – moment przejściowy, który idealnie oddaje moje ówczesne emocje.

Na Twoim albumie znalazły się zarówno piosenki po polsku, jak i po angielsku. Czy inaczej przeżywasz emocje w muzyce w zależności od języka, w którym tworzysz?

Mam duży sentyment do polskich piosenek i bardzo lubię śpiewać w ojczystym języku. Od zawsze jednak chciałem też tworzyć i śpiewać po angielsku – podoba mi się jego dźwięczność i melodyjność, a także to, jak naturalnie brzmi w muzyce. Patrząc na proces powstawania tej płyty – część utworów nagrywałem w Portugalii z portugalskimi producentami – angielski pojawił się w sposób naturalny. Choć, co ciekawe, z tej współpracy powstało też „Caramel Love” w języku polskim.

Tworzenie po angielsku to inny proces, który bardzo lubię, ale nie zmienia to faktu, że polski jest dla mnie niezwykle ważny.

Cieszę się, że na tym albumie – który opowiada o wkraczaniu w dorosłość i przekraczaniu granic – znalazły się utwory w obu językach. Chciałem, żeby dotarły do jak najszerszego grona odbiorców i żeby nie zamykać się jedynie na Polskę. Mam nadzieję, że ludzie z innych krajów usłyszą tę muzykę i odnajdą w niej swoją własną historię. Zresztą mam już takie pierwsze sygnały, bo moje utwory trafiają np. na playlisty streamingowe w Niemczech.

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

Pozostając w temacie albumu, czy jest na nim utwór, w którym szczególnie odsłaniasz siebie, zrzucając maskę?

Tak, to „Nie tonę”. Na tej płycie wracam do ballad, które, jak zauważyłem, są tym, za co ludzie najbardziej mnie kochają. To trochę powrót do korzeni. Te utwory są dla mnie wyjątkowe – chciałem, żeby były śpiewane prosto z serca, by na żywo można było je naprawdę poczuć. A jeśli się przy tym złamię? Trudno. To też jest prawda. Historia „Nie tonę” zaczęła się od rozmowy z Natalią Nykiel – kiedyś umówiliśmy się, że fajnie byłoby kiedyś jeszcze razem coś stworzyć. Pewnego dnia Natalia wysłała mi piękną demówkę tej kompozycji. Opowiedziałem jej historię z mojego życia, którą szczególnie chciałem zawrzeć w jednej piosence, i na jej podstawie Natalia napisała ten tekst razem z Michałem Majakiem. Tak powstało „Nie tonę”.

Podczas nagrań w studiu po raz pierwszy w życiu całkowicie się rozpadłem. Wtedy naprawdę poczułem, że muzyka jest po to, by obnażać się emocjonalnie i mówić wprost o tym, co się przeżyło.

Ten utwór nazwał moje lęki, opowiedział moją historię. Śpiewając do mikrofonu, zamknąłem oczy i miałem wrażenie, jakbym stał przed nim nagi. A w studiu byli mój menedżer i reżyser nagrań. To było dla mnie ogromne wyzwanie. „Nie tonę” to jak krzyczenie pod wodą – krzyk, którego nikt nie słyszy.

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

Stresujesz się odbiorem tej piosenki? Pytam też w kontekście dość nietypowej – a może właśnie typowej dla tych czasów – strategii wydawniczej, gdzie większość utworów ukazała się jako single jeszcze przed premierą albumu. „Nie tonę” oraz kolejny emocjonalny, polskojęzyczny utwór „Ja” zostawiłeś na sam koniec, dla tych, którzy sięgną po cały krążek.

Tak, to było świadome podejście – zostawienie tych ostatnich wisienek na torcie. To takie domknięcie historii, dołożenie ostatnich nici do materiału, który już udostępniliśmy w postaci singli. Dla wielu osób premiera albumu w streamingu to zwieńczenie tej drogi – moment, w którym wszystkie puzzle układają się w pełny obraz.

Właśnie, chciałem jeszcze porozmawiać o tej różnorodności. Na przykład „Beze mnie” ma klubowy, taneczny, wręcz flirtujący charakter, podczas gdy „Devil of Love” dotyka trudniejszych aspektów miłości. Jak wygląda u Ciebie przechodzenie między tak skrajnymi emocjami w procesie tworzenia?

To wszystko wynika naturalnie ze mnie. Kiedy wchodzę do studia, już wiem, z jaką emocją przychodzę i co chcę stworzyć. Czasem mówię wprost: „Zróbmy melancholijną, nostalgiczną piosenkę”, innym razem: „Dzisiaj mam ochotę na gitarowy numer” albo „Dziś czuję się jak dzieciak, zróbmy coś totalnie pokręconego!”. Ta płyta po prostu naturalnie ze mnie wypłynęła. Nie musieliśmy długo szukać, nagrywać setek wersji – przez trzy lata te utwory pojawiały się same, jakbym je dosłownie rodził.

Mam wrażenie, że wielu artystów używa tej metafory, nazywając swoje albumy dziećmi.

Tak, rzeczywiście, coś w tym jest. (śmiech)

Chciałbym teraz porozmawiać o wizualnej stronie Twojej twórczości, która jest bardzo ciekawa i intrygująca. Mam wrażenie, że można ją interpretować na wielu płaszczyznach – nie tylko dosłownie, ale także symbolicznie. Na przykład Twój teledysk do „Destroy Me Today", czyli tytułowego utworu z albumu, eksploruje cielesność, nawiązuje również do queerowej estetyki. Jak ważne jest dla Ciebie przełamywanie granic w sztuce? I jak podchodzisz do wizualnej strony swojej muzyki?

Wizualna sfera w muzyce jest dla mnie naprawdę ważna, bo daje możliwość tworzenia czegoś dodatkowego, co można ze sobą połączyć. Cieszę się, że mogę tworzyć i odnajdywać się w tej przestrzeni. Mam nadzieję, że dobrze to robię i chcę aktywnie uczestniczyć w tym procesie. Staram się robić dużo lyric video, wizualizacji, teledysków – to wszystko jest dla mnie istotne.
Jeśli chodzi o teledysk do „Destroy Me Today”, mam do tej piosenki ogromny sentyment. To tekst, który napisałem sam, ale z pomocą Andrzeja Mrozka jeśli chodzi o kwestie poprawności językowej. Bardzo zależało mi na stworzeniu teledysku do tego utworu.

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

Zaprosiłem moją przyjaciółkę, żebyśmy zrealizowali ten klip. Zebraliśmy znajomych z filmówki, moich rówieśników, studentów. Stworzyliśmy niesamowitą ekipę producencką złożoną z samych młodych ludzi. Wzięliśmy na siebie organizację klubu, statystów – naprawdę zrobiliśmy wszystko od podstaw sami. Radziłem się oczywiście w wielu kwestiach mojego menedżera. To było ogromne wyzwanie. Dodatkowo mogłem zobaczyć, jak to wygląda z perspektywy mojego menedżera, który na co dzień zajmuje się produkcją moich wszystkich sesji czy teledysków. Robiłem to wszystko praktycznie na własną rękę i to była świetna lekcja. Bardzo się cieszę z efektu końcowego, a sam udział w tym projekcie był dla mnie niesamowicie ważny. Lubię brać aktywny udział w tworzeniu tych rzeczy.

Pokazywanie obrazu jest dla mnie równie istotne jak sama muzyka, ponieważ pozwala przekazać, co wyobrażałem sobie, tworząc piosenkę, jaką miałem wizję i o czym ta piosenka tak naprawdę jest.

Wiem, że żyjemy w czasach, w których teledyski są bardzo ważne – a Polacy uwielbiają oglądać klipy, głównie na YouTube. Dlatego uważam, że teledyski są naprawdę potrzebne.

Tak jak powiedziałeś, zrobiłeś ten teledysk z grupą młodych osób, ale widziałem w podpisach, że nie tylko występowałeś w nim, ale również pełniłeś rolę producenta. Miałeś zielone światło od menedżera?

Tak, miałem zielone światło. I to było chyba świadome wpuszczenie mnie w ten proces, żebym zobaczył, jak to wygląda. Kuba wiedział, na co się piszę, i pozwolił mi przeżyć to samodzielnie. Oczywiście z pomocą, ale to był taki test dla mnie, żeby zobaczyć, jak to wygląda od kulis. Scenariusz napisaliśmy razem z moją przyjaciółką Oliwią i zajmowaliśmy się też produkcją tego projektu. To naprawdę ciekawa historia – jeździliśmy po szkołach filmowych, zbieraliśmy lampy, kamery… Wspomnienia związane z tym teledyskiem są niesamowite. Tydzień wcześniej napisałem do Oliwii: „Ej, zróbmy coś fajnego, robimy teledysk razem.” A za tydzień już byliśmy na planie. Wszystko wydarzyło się w bardzo szybkim tempie, a ja na koniec pomyślałem: „Nie, nie piszę się na to, żeby robić to jeszcze raz”. (śmiech)

Właśnie, to było moje kolejne pytanie.

Na pewno kiedyś to powtórzę, bo to była naprawdę świetna zabawa. Jak mówiłem, lubię brać czynny udział w tworzeniu wizualnych rzeczy. Ale teraz chyba muszę odpocząć po tym jednym planie, bo naprawdę kosztowało mnie to ogromnie dużo energii. Doceniam pracę osób, które zajmują się produkcją teledysków, czy planów zdjęciowych. Ogarnianie takiej liczby osób to nie lada wyzwanie. To był też mój pierwszy teledysk ze statystami – wcześniej byłem tylko ja, bohater. A tutaj, w tym teledysku, oddałem trochę tę rolę innym. To generowało dodatkowe zadania, żeby wszystkich skoordynować. Pojawia się też moja znajoma Nina, która w naturalny sposób stała się częścią tej historii. Wiesz, ja też nie chcę narzucać widzowi, co ma przeżywać. Jak oglądałem gotowy teledysk, powstała w mojej głowie historia: „Czy ona spędziła całą imprezę w łazience, wpatrzona w siebie?”. Fajne rzeczy się wydarzyły. Jestem bardzo dumny z tego dzieła, bo podpisało się pod nim wielu młodych ludzi, a to dla mnie bardzo ważne.

(Fot. Maciej Nowak / OFF THE RECORD) (Fot. Maciej Nowak / OFF THE RECORD)

Chciałbym teraz zmienić temat i porozmawiać o Eurowizji. Startowałeś w preselekcjach już dwukrotnie. W 2024 roku osiągnąłeś świetny wynik, trzecie miejsce. W tym roku niestety nie udało Ci się zakwalifikować do finału polskich eliminacji, ale widziałem, że ostatnio wyznałeś, że będziesz próbował do skutku. Skąd ta determinacja?

Determinacja na pewno przyszła po obejrzeniu Festiwalu w San Remo. Zderzamy się trochę z polską rzeczywistością, bo u nas to jest różnie oceniane, jak co roku dana osoba się zgłasza. Ale oglądając San Remo, zobaczyłem, jak Włosi reagują na osobę, która od lat stara się o ten sukces. Jak bardzo wspierają taką osobę i jak wierzą w nią. To jest przepiękne i mam nadzieję, że w Polsce będzie podobnie.

Eurowizja to moje marzenie od dziecka i po prostu mam ogromną chęć stanąć na tej scenie i zaśpiewać.

Te próby przez te dwa lata również mnie budują. To także test dla mnie, by co roku być lepszą wersją siebie, by mieć lepszą piosenkę, by znać lepiej angielski. To jest ogromna praca, którą wykonuję co roku, bo te zgłoszenia traktuję, jako proces przygotowawczy do potencjalnego występu za – jak myślę – kilka lat. Cieszę się, że w tym roku na Eurowizję jedzie Justyna Steczkowska – ogromnie się cieszę, bo miałem okazję z nią współpracować, stworzyliśmy duet na jeden z jej albumów. To naprawdę niesamowita artystka i cieszę się, że udało jej się po raz drugi.

Wracając do tematu albumu – po wydaniu „Destroy Me Today”, masz poczucie, że dotarłeś do jakiegoś punktu zwrotnego? Chciałbyś jeszcze coś odkryć, przekroczyć w swojej muzyce w przyszłości?

Tak, eksperymentuję. Dużo mówi się o mnie w tym kontekście, ale to jest świadoma eksploracja i świadome poszukiwanie. Na pewno się nie zatrzymam. Ten album jest dla mnie bardzo ważny, obnażył mnie emocjonalnie. Myślę, że moi słuchacze, którzy są ze mną długo, usłyszą to na tym albumie. Zobaczymy, co się wydarzy.

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

Jesteś artystą, który dojrzewa na oczach publiczności. Czy czujesz, że masz już swój własny, rozpoznawalny styl, czy wolisz pozostać w stałym poszukiwaniu?

Lubię zaskakiwać ludzi. Lubię być trochę zagadką, jedną wielką niewiadomą. Cieszę się, kiedy widzę reakcje moich fanów – kiedy nie spodziewają się mojego kolejnego ruchu. Wydaje mi się, że to coś fajnego. Chcę właśnie taki być. Od samego początku mojej kariery starałem się zaskakiwać swoich słuchaczy. Lubię robić im niespodzianki na różne sposoby. Cenię sobie tę formę ekspresji, która jest nieoczekiwana, trochę chaotyczna i spontaniczna.

Rozmawialiśmy sporo o Twoich refleksjach na temat dorastania i dojrzewania, więc chciałbym zakończyć naszą rozmowę pytaniem w trochę bardziej abstrakcyjnym tonie. Co byś dziś powiedział temu małemu Marcinowi, który nagrywał swoje pierwsze piosenki telefonem w pokoju?

To bardzo ciekawe pytanie. Powiedziałbym mu, żeby się uśmiechnął, wyjął klucz z drzwi i wyszedł z tego pokoju, wyszedł do świata. Żeby uwierzył w siebie, bo pamiętam, że miałem ogromny problem z wyjściem poza moją miejscowość, z której pochodzę, i spojrzeniem na świat z szerszej perspektywy. Myślałem, że scena istnieje tylko w teatrze w Warcie, gdzie uczestniczyłem w zajęciach. Bardzo się cieszę, że moje życie potoczyło się inaczej i mam okazję tworzyć, bo to dla mnie największa wygrana. Cieszę się, że mogę grać, pokazywać siebie moim słuchaczom i opowiadać swoje historie. Bo za kilkadziesiąt lat usiądę, posłucham tych wszystkich płyt i one będą dla mnie jak kaseta z nagraniami z całego życia.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze