1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Wywiady
  4. >
  5. „Tinder jest dla mnie symbolem głodu bliskości”. Rozmowa z Ofelią Igą Krefft

„Tinder jest dla mnie symbolem głodu bliskości”. Rozmowa z Ofelią Igą Krefft

(Fot. materiały prasowe e-muzyka)
(Fot. materiały prasowe e-muzyka)
Iga Krefft, występująca pod pseudonimem Ofelia, powróciła z nową epką pt. „Crush”, która odsłania jej artystyczne korzenie i wprowadza słuchaczy w świat gitarowych brzmień. Artystka, balansując między osobistą szczerością a poetycką narracją, odkrywa nowe przestrzenie swojej twórczości, jednocześnie nie tracąc z oczu autentyczności, która przyciąga jej fanów.

W świecie, gdzie dźwięki i obrazy prześcigają się w walce o naszą uwagę, Ofelia postanawia wrócić do źródeł – do ciszy, do autentycznych emocji, do gitary, która w jej rękach zamienia się w instrument opowieści. Nowa epka „Crush” to podróż pełna kontrastów: między nostalgicznym brzmieniem rocka a surową intymnością demówek, między bezpieczeństwem akustycznych melodii a odwagą w odkrywaniu własnych uczuć.

Prostota i autentyczność – tak dziś brzmi Ofelia. Przekonać mogli się o tym uczestnicy pożegnalnej trasy duetu Karaś/Rogucki, gdzie Ofelia pełniła funkcję supportu. Tych, którzy nie zdążyli dotrzeć na te koncerty, ucieszy informacja, że pod koniec lutego 2025 roku wokalistka rusza w solową trasę MOŻNA SIĘ SKALECZYĆ, która zawita kolejno do Wrocławia, Warszawy, Lublina, Krakowa, Gdańska i Torunia.

W naszej rozmowie Ofelia opowiada, jak nagrania niemal „na żywo” zmieniły jej podejście do tworzenia, o inspiracjach, które czerpie z natury, a także o roli muzyki jako przestrzeni do refleksji. Artystka wyjaśnia również, dlaczego nie planuje powrotu do aktorstwa, jak inspiruje ją Susan Sontag oraz co kryje się za szumem w utworze „Mount”.

Robert Choiński: „Crush” to powrót do Twoich muzycznych korzeni. Jak różni się ten album od poprzednich i czego brakowało Ci wcześniej, co teraz znalazłaś?
Ofelia: Myślę, że przy poprzednim albumie, czyli „8”, miałam bardzo jasno określony koncept – wiedziałam dokładnie, jak chciałam, żeby ta płyta brzmiała i wyglądała. Natomiast przy epce „Crush” poczułam większą potrzebę eksperymentowania i otwarcia się na to, co naturalnie ze mnie wypłynie. Ku mojemu zaskoczeniu ten materiał ostatecznie ułożył się w spójną historię, która wypływała prosto z moich emocji. Zrozumiałam też, że tęskniłam za powrotem do korzeni – do brzmienia gitary, bardziej akustycznych rozwiązań, czyli do tego, co zawsze mi towarzyszy, gdy piszę piosenki. To była dla mnie ważna potrzeba – przywrócenie tych elementów do mojej muzycznej opowieści.

Chciałaś bardziej oddać klimat demówek, żeby nie odbiegać od ich brzmienia?
Tak, właśnie. Ostatnio dużo słucham gitarowej muzyki – właściwie przez całe życie mi towarzyszyła, ale teraz szczególnie poczułam potrzebę powrotu do tego brzmienia. Widzę też, że to rezonuje z ludźmi, którzy odbierają mnie w takiej formie jako autentyczną i spójną. Dla mnie to również jest bardzo naturalne, bo czuję, że nie jestem „wymyślona”, tylko jestem po prostu sobą.

Ofelia (Fot. materiały prasowe e-muzyka) Ofelia (Fot. materiały prasowe e-muzyka)

No to w zasadzie trochę wyprzedziłaś moje kolejne pytanie, bo chciałem zapytać o inspiracje dotyczące tego albumu.
W zasadzie takich stricte inspiracji wprost mieliśmy kilka, ale bardzo zależało mi, żeby zawrzeć brzmienia, które niekoniecznie są finalnie tak oczywiste do wychwycenia. Mam teorię, że referencje, których słuchamy, czy rzeczy, którymi się inspirujemy, nie powinny być od razu rozpoznawalne, bo inaczej tworzy się kopię, a nie autorską muzykę. Na pewno inspirowaliśmy się gitarowymi brzmieniami, a ja wiecznie wracam do zespołu DIIV. Ich muzyka kojarzy mi się z podróżami – czasami trochę mroczna, ale jednocześnie to dla mnie taki mój „safe space”. Trudno mi wskazać konkretny numer, bo to zwykle są mniej popularne rzeczy.

Z bardziej mainstreamowych brzmień, które wychwyciłem, jest tam trochę retroklimatu w stylu Stevie Nicks i Fleetwood Mac.
Ojej, super!

Słyszę to zwłaszcza w tych bardziej soft rockowych kompozycjach. Jest tam fajna nutka muzycznej nostalgii.
To bardzo fajna referencja, świetna uwaga, bo ja oczywiście uwielbiam Stevie Nicks.

Które utwory z „Crush” najbardziej Cię zaskoczyły w trakcie ich tworzenia?
Myślę, że najbardziej zaskoczyło mnie „JSD”. Początkowo ten utwór miał dużo lżejszy, przyjemniejszy klimat, ale finalnie wyszedł dosyć mroczny i ciężki. I absolutnie to kocham – w takiej wersji ten numer ma o wiele więcej sensu. To była piosenka, która mnie najbardziej zaskoczyła, ale jednocześnie budziła we mnie sporo obaw. Wiedziałam, że będzie wyzwaniem i praca nad nią nie była łatwa. Pamiętam, jak siedziałam z producentem w studio i mówiłam, że gdybym jako nastolatka w liceum usłyszała tę piosenkę i ktoś powiedziałby mi, że to ja ją kiedyś zrobię, to byłabym zachwycona i totalnie rozwalona na łopatki.

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

Zauważyłem, że większość utworów wyprodukował Jeremiasz Hendzel. Jak nawiązała się ta współpraca między Wami? Dlaczego to właśnie jemu postanowiłaś powierzyć produkcję „Crush”?
Z Jeremiaszem pracujemy od wielu lat, ponieważ towarzyszył nam podczas tras i koncertów, realizując nasze występy na scenie. Wiedziałam, że Jeremiasz zajmuje się także produkcją, więc jakieś dwa lata temu, a może jeszcze wcześniej, przyszłam do niego do studia z piosenką, która zamyka epkę, czyli utworem „Mount”. Przyszłam z pomysłem na bardzo akustyczny, spokojny numer. Bardzo dobrze się z nim pracowało, więc stwierdziłam, że nie ma nikogo innego, z kim chciałabym tworzyć ten materiał. Wiedziałam, że Jeremiasz ma duże doświadczenie w pracy z zespołami na żywo i w realizowaniu muzyki w tradycyjny sposób – wszyscy grają razem w studiu, nagrywamy niemal „na setkę”. Czułam, że właśnie do tych korzeni chcę wrócić.

To było dla mnie jasne, że chcę pracować z Jeremiaszem nad tymi utworami, bo ma świetną higienę pracy, doskonale słucha i potrafi wcielić w życie moje pomysły, które mam w głowie. Jest otwarty na eksperymentowanie z różnymi, czasem nietypowymi rozwiązaniami. Ma ogromny fokus i zaufanie do twórcy. Po prostu czuję, że z nim nie ma rzeczy niemożliwych, jeśli chodzi o realizację muzycznych pomysłów. Za każdym razem, gdy kończymy utwór, jestem bardzo szczęśliwa, bo brzmi dokładnie tak, jak sobie wymarzyłam – a nawet lepiej.

Chciałbym zapytać o warstwę liryczną „Crusha”. Na ile jest to autobiograficzne, a na ile konceptualna historia?
Myślę, że to jest trochę pół na pół, bo balansuję między osobistymi historiami, które są znane tym, którzy mnie znają, a bardziej poetyckimi tekstami, które nawiązują do początków Ofelii. To się fajnie równoważy. Zawsze staram się, by teksty były autentyczne, piszę je trochę jak pamiętnik. Więc siłą rzeczy jest w nich dużo prywatności, ale najbardziej ciekawi mnie, jak te historie będą odbierane przez innych, jak ludzie je zinterpretują i jak będą żyły w kontekście ich własnych doświadczeń.

Lubisz czytać komentarze pod swoimi teledyskami na YouTubie czy innych serwisach?
Tak, zdecydowanie, ale głównie te dotyczące muzyki. Jednak najciekawszym doświadczeniem jest spotkanie na żywo z słuchaczami, bo to wtedy ludzie dzielą się swoimi osobistymi historiami i relacjami związanymi z piosenkami. To dla mnie najbardziej emocjonujące i wzruszające.

Zdarzyło się, że jakaś historia szczególnie Cię poruszyła?
Tak, zdarza się, że ludzie dzielą się ze mną historiami, jak moje piosenki dodawały im energii w trudnych momentach i ich otulały. To dla mnie naprawdę piękne opowieści. Chociaż oczywiście moja relacja z tymi piosenkami jest bardzo osobista, to budujące jest to, że rezonują one także z innymi.

Czy są emocje, których boisz się przekładać na muzykę, czy jednak każda z nich znajduje swoje miejsce w Twojej twórczości?
Myślę, że są tematy, do których jeszcze nie dojrzałam, żeby je poruszyć. Próbowałam o nich pisać, ale na razie pozostają one w moim pamiętniku i w prywatnych zapiskach.

A czy są piosenki, które już stworzyłaś, ale uznałaś, że są „zbyt osobiste”, by je wydać?
Nie, nie mam takiej historii, że piosenka była zbyt osobista, żeby ją wydać. Zazwyczaj, gdy pojawia mi się pomysł na piosenkę, to idzie to za ciosem. Nigdy nie czuję, że piosenka jest do wyrzucenia – zawsze staram się ją naprawić, ulepić tak, by była jak najlepsza.

Czyli na etapie tworzenia modyfikujesz ją, jeśli idzie w niewłaściwą stronę?
Nawet jeśli coś jest zbyt osobiste, traktuję to jak wyzwanie, by oswoić te emocje i uczynić je mniej intymnymi. Moim celem jest, by piosenka wyszła dokładnie tak, jak chcę – dopracowana, satysfakcjonująca. Czasami utwór wymaga więcej pracy, a czasami przychodzi łatwiej. I mimo że najprzyjemniej jest, gdy wszystko idzie gładko, to i tak mam satysfakcję z procesu, gdy wpadam na pomysł, który sprawia, że piosenka staje się lepsza i zaczyna działać. I wtedy czuję, że to się udało.

Czy w procesie tworzenia albumu zdarzały się chwile, w których czułaś się jak widz własnej twórczości, odkrywając siebie na nowo?
Tak, zdarzały się takie chwile. Czasami, kiedy słucham utworu na etapie produkcji czy miksu, nachodzi mnie myśl, że jakbym usłyszała taką piosenkę stworzoną przez kogoś innego w Polsce, to poczułabym zazdrość, bo naprawdę mi się podoba. To świetne uczucie, bo choć wiem, że to moje, to momentami – gdybym nie miała tej osobistej więzi z tym utworem – poczułabym się jak odbiorca, który właśnie odkrywa coś wyjątkowego.

Mam też poczucie spełnienia, bo przez długi czas uważałam, że mam odpowiedzialność wobec moich słuchaczy. Czuję, że jeśli mam głos i grono osób, które chcą słuchać mojej muzyki, to muszę dostarczyć im coś wartościowego. To daje mi poczucie, że dobrze wykonałam swoją pracę i dostarczyłam im produkt, który zasługuje na ich uwagę.

Czy tworząc alternatywę, świadomie odcinasz się od mainstreamu, czy po prostu podążasz za własnym rytmem, a efekt jest taki, że Twoja muzyka jest bardziej ambitna i wymagająca?
Myślę, że to wynika z tego, czego szukam w muzyce. Słucham jej bardzo dużo, jest ogromną częścią mojego życia, więc naturalnie to wpływa na moją twórczość. Karmię się taką muzyką, mam tę wrażliwość, więc to po prostu ze mnie wychodzi. Gdybym postanowiła, że chcę robić mainstream, komercyjny materiał, to bym to zrobiła, ale byłabym nieszczęśliwa, bo czułabym, że to nie jest moje. Choć wiem, że droga alternatywy jest trudniejsza, robię to dla siebie, dla swoich marzeń i satysfakcji. Chcę być w zgodzie z własnymi wartościami artystycznymi, bo przez jakiś czas robiłam rzeczy, które nie były z nimi zgodne. Cieszę się, że teraz mogę być wierna sobie.

Mówisz o wcześniejszych dokonaniach muzycznych czy raczej o aktorstwie?
Mówię głównie o aktorstwie i filmie, który teraz oddzieliłam od mojego życia muzycznego. Dobrze mi z tym. Czasami, realizując teledyski, czuję spełnienie, więc na razie mi to wystarcza.

Czyli aktorstwo to zamknięty etap?
Myślę, że tak. Choć jeśli pojawiłyby się ciekawe propozycje, rozważyłabym je, ale nie mam już takiej potrzeby. Mój priorytet to muzyka, ona zawsze będzie na pierwszym miejscu.

Ariana Grande, żeby wrócić do aktorstwa, na trzy lata wycofała się z muzyki, więc to naprawdę ogrom czasu.
Na pewno jest to bardzo pochłaniające. Mam doświadczenie w tej branży, wiem, ile czasu trzeba poświęcić na pracę w filmie, więc musiałabym zawiesić inne działania. Na razie nie mam aż takiej pasji do aktorstwa, jaką mam do muzyki, więc zostanę przy tej drugiej.

Z drugiej strony, trzeba przyznać, że bycie aktorką i piosenkarką to jedno z najczęstszych połączeń w kulturze. Ale Ty już spróbowałaś i tego, i tego, więc wiesz, co Ci bardziej odpowiada.
W zasadzie wszystko zaczęło się od muzyki. Aktorstwo było trochę przypadkiem, przy okazji. Zawsze czułam, że będę szła w stronę muzyki. Wszystko miało chyba po prostu doprowadzić mnie do miejsca, w którym jestem teraz.

Chciałbym teraz porozmawiać o konkretnych utworach z „Crusha”, zwłaszcza o warstwie tekstowej. W „Nigdy nie zakocham się” opowiadasz historię z męskiej perspektywy. Skąd ten pomysł? I czy trudno było wcielić się w ten podmiot liryczny?
To są moje obserwacje. Mam kilku bliskich przyjaciół, mężczyzn, i to były po prostu moje refleksje na temat ich rozterek. Myślę, że temat męskiej wrażliwości i toksycznej męskości, z którą mężczyźni wciąż się borykają, jest bardzo aktualny. Współczesne czasy zmieniają podejście do mężczyzn i ich emocji, więc to dla mnie ważne, by poruszyć ten temat. Mimo że jestem kobietą i śpiewam tę piosenkę, to jest mój głos, który może stanowić zachętę do tego, by mężczyźni mogli być bardziej w kontakcie ze swoją wrażliwością. My, kobiety, też chcemy takich mężczyzn wokół siebie, z którymi możemy budować prawdziwe, bliskie relacje.

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

Zostając jeszcze przy tym utworze, zwróciłem uwagę na jedną stopklatkę w teledysku, gdzie pojawia się cytat Susan Sontag: „Musimy się nauczyć więcej widzieć, słyszeć i odczuwać”. Jaką rolę odgrywa ta myśl w Twoim życiu?
Ogromną. Dla mnie ten cytat odnosi się do dwóch rzeczy. Po pierwsze, w dzisiejszych czasach sztuka stała się funkcjonalna, musimy ją interpretować i nadawać jej sens, a zapominamy, że sztuka powinna przede wszystkim wywoływać emocje. Ja szukam takiej sztuki, która porusza, nie zawsze w sposób przyjemny, ale która sprawia, że coś czuję. Po drugie, spotkałam w życiu ludzi, którzy byli tak odcięci od swoich emocji, że nie potrafili ich rozpoznać. Z psychologicznego punktu widzenia narcyzm to właśnie całkowite odcięcie od emocji, odczuwania siebie i swojego ciała. Ten cytat rezonuje ze mną także w tym kontekście. Może to jest nieco niefortunna cecha mojej muzyki, ale chciałabym, żeby ona budziła emocje w ludziach, nawet te trudne. To jest dla mnie istotne, bo szukam takiej sztuki, do której mogę się przytulić, która przypomina mi, kim jestem, szczególnie w trudnych momentach.

Kawałek „Tinder” brzmi niemal jak spowiedź. Jestem ciekaw, jakie emocje chciałaś przekazać tym utworem.
Inspiracją do tej piosenki były rozmowy z moimi przyjaciółkami i rozterki związane z miłością oraz poszukiwaniem jej. Po jednym takim spotkaniu wróciłam do domu, usiadłam z gitarą i zaczęłam pisać. Nawet wtedy nagrałam filmik na Instagrama, informując, że napisałam właśnie tę piosenkę, która teraz nabrała fizycznej formy. Tinder jest dla mnie symbolem głodu bliskości i poszukiwania miłości w dzisiejszych czasach, ale także pokazuje, jak nie bardzo wiemy, jak się do tego zabrać, jak się w tym odnaleźć. W drugiej zwrotce piosenki chodzi o to, że często szukamy namiastki tego, co już kiedyś przeżyliśmy, czegoś, do czego tęsknimy. Zgadzamy się na kompromisy, karmimy się kłamstwami i iluzjami, bo chcemy poczuć choćby przez chwilę to, co czuliśmy kiedyś – to poczucie bliskości, spokoju i bezpieczeństwa. Prawda jest jednak taka, że może gdybyśmy pozwolili sobie na ten głód dłużej, moglibyśmy trafić na coś, co naprawdę nas nakarmi. Niektórzy znajdą to przez Tindera, a inni – może idąc po bułki do sklepu rano albo w jakiejś najmniej romantycznej sytuacji. Może nawet u dentysty.

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

À propos tego wsłuchiwania się w swój głos, ale też w otoczenie – w „Mount” słyszę szum. Jestem ciekaw, czy możesz zdradzić, co to za dźwięk i czy ma on jakieś konkretne znaczenie.
Myślę, że to taki szary szum, który symbolizuje ciszę, której szukam w sobie. Po to uciekam do natury, bo to właśnie ona daje mi spokój – ten finalny plasterek, w który chętnie się wtulam w trudnych momentach. To dźwięk, który przypomina mi o ukojeniu, jakie znajduję w naturze. Jest to taki „szum ciszy”, który kojarzy mi się z tym, że natura ma moc przywracania równowagi. Oprócz tego, że piosenka opowiada o zjednoczeniu z naturą, jest także bardzo osobista. Chciałam opisać, jak często traktujemy innych ludzi – tych, którzy są dla nas wspaniali – jako obiekty, fantazje, jak bohaterów z filmu. Przestajemy widzieć w nich ludzi z ich słabościami, traktujemy ich jak przedmioty. Kiedy nie doświadczają bycia traktowanymi jak prawdziwi ludzie, wtedy często uciekają do ciszy, by przypomnieć sobie, że są po prostu ludźmi. W naturze wszyscy stajemy się równi, stajemy się niczym, a żywioły przypominają mi, że jestem człowiekiem, że jestem słaba, że mogę być słaba. To dla mnie jest pewne zwieńczenie całej „crushowej” historii.

Ten utwór i jeszcze jeden, „River”, czyli dwa zamykające epkę, są w języku angielskim. Z czego wynika ta decyzja?
Czasami, kiedy zaczynam pisać, po prostu naturalnie przychodzą mi słowa, i tak jak w przypadku większości piosenek na „Crush” to były polskie słowa, tak w przypadku tych dwóch piosenek po prostu naturalnie pozostał ze mną angielski. Teraz, jak o tym myślę, widzę pewną tendencję – teksty po polsku są bardziej bezpośrednie, podczas gdy pisząc po angielsku, czuję, że mogę sobie pozwolić na większą poetyckość.

Angielski wydaje się bardziej plastyczny.
Tak, zgadzam się. Wydaje mi się też, że gdybym przełożyła te dwie piosenki na język polski, mogłyby w odbiorze stać się czymś na kształt poezji śpiewanej. Mam trochę wypaczoną perspektywę, bo uwielbiam poezję i chyba w taki sposób ją przemyciłam. Myślę, że zostało mi to wybaczone właśnie dlatego, że piosenki napisałam po angielsku.

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

Jakie emocje i uczucia chciałabyś, aby „Crush” wywołał u słuchaczy? Masz jakąś szczególną intencję?
Miałam taką fantazję, że ludzie, którzy sięgną po ten album, będą w jakimś trudnym momencie i znajdą w nim ukojenie, zrozumienie, empatię i bliskość. To było dla mnie bardzo ważne, żeby to tam zawrzeć, bo sama mam kilka piosenek i artystów, którzy dają mi takie uczucia, i to zawsze jest dla mnie czymś ogromnie ważnym. Więc wiadomo, że miałam takie marzenie, że jeśli ktoś poczuje coś podobnego, to byłoby super. Niezależnie od tego, czy całość albumu, czy poszczególne utwory, jak na przykład „Nigdy nie zakocham się”, w którym miałam nadzieję, że ktoś wyśle tę piosenkę komuś i że może to coś w tej osobie uruchomi, coś zmieni lub będzie bodźcem do jakiegoś rozwoju. Oczywiście nie chcę sobie przypisywać jakichś wielkich zasług ani być megalomanką, ale wiadomo, że każdy artysta ma takie marzenia. Albo tak jak w przypadku „Alertów RCB”, że ktoś po prostu poczuje chęć, by przez te trzy minuty krzyczeć, śpiewać i tańczyć do tej piosenki. To są właśnie takie moje marzenia, jeśli chodzi o odbiór.

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

A gdybyś miała przyrównać „Crush” do filmu, obrazu albo książki, co by to było i dlaczego?
Kurczę, jest jeden film, który mi przychodzi do głowy… Nigdy o tym tak nie myślałam, ale pojawił mi się w głowie jeden film i to jest „Orbitowanie bez cukru” (oryg. „Reality Bites”). To film z lat dziewięćdziesiątych z Winoną Ryder i Ethanem Hawkiem. Opowiada o młodych ludziach wkraczających w dorosłość. Mamy tu pierwsze perypetie związane z pracą, rozczarowania życiowe, konfrontacje miłosne. I nie wiem czemu, ale ten film mi się pojawił w głowie, więc chyba to jest jakieś intuicyjne skojarzenie.

Warstwa wizualna jest ważnym elementem Twojej twórczości. Jak myślisz, jak wpływa ona na odbiór Twoich piosenek? Czy często, tworząc numer, masz już w głowie koncepcję klipu lub innych elementów wizualnych?
Zazwyczaj tak. Dla mnie te dwa aspekty są nierozłączne – często od razu łączą się ze sobą.

To widać.
Mam w ogóle taką teorię, że gdybym nie robiła muzyki, to chciałabym być operatorką filmową. Moja wyobraźnia i wizje zawsze mocno stymulują się podczas pisania. Czasem jest tak, że zaczynam od obrazu w głowie, a z tego rodzi się muzyka. Dlatego te dwie rzeczy są dla mnie zawsze związane, a sama warstwa wizualna jest bardzo ważna, ponieważ dopełnia historię, którą opowiadam. Nie narzucam nikomu interpretacji, ale dla mnie osobiście to jest istotne, bo sprawia, że całość staje się kompletna. Dla mnie samej.

Odczuwasz większą satysfakcję przez to, że często reżyserujesz swoje klipy i odpowiadasz za scenariusz?
Tak, zdecydowanie. To jest dla mnie bardzo osobiste doświadczenie. Te piosenki są jak moje dzieci – tworzę je, a potem nie chcę ich wysłać w świat bez odpowiedniego przygotowania. Dla mnie to naturalna kolej rzeczy, że mam wpływ na cały proces: od samego tworzenia muzyki po końcowy efekt wizualny. Czuję, że to moja odpowiedzialność wobec tych utworów.

Chciałbym również zahaczyć o Twoją obecność w mediach społecznościowych. Masz tam bardzo duże grono obserwatorów – na ten moment ponad 113 tysięcy. Jak to wpływa na Twoją twórczość? Czy interakcje z fanami Cię inspirują?
Na pewno. Wydanie „Crush” było wynikiem wielu sygnałów, które dostałam od ludzi, że tęsknią za tą Ofelią z pierwszego albumu, a nawet z okresu sprzed pierwszego albumu. To dodało mi pewności, że istnieje chęć i potrzeba na taką twórczość. To dało mi wiatru w skrzydła, by wrócić do moich korzennych brzmień i gitar, dlatego ten materiał ma taki kształt. Instagram, jako medium, stał się dla mnie przestrzenią do nawiązywania kontaktu z fanami, odbiorcami i odpowiadania na ich potrzeby. To także przestrzeń, w której dzielą się ze mną swoimi oczekiwaniami i refleksjami, co również wpływa na moją twórczość.

Promowałaś „Crush” na pożegnalnej trasie duetu Karaś/Rogucki. Jestem ciekaw, co oznacza dla Ciebie możliwość dzielenia sceny z nimi?
To dla mnie bardzo ważne, ponieważ są to dobrzy przyjaciele, z którymi mamy bardzo bliskie relacje. Połowa zespołu Karaś/Rogucki gra także ze mną, więc ta więź jest jeszcze silniejsza. Oni kończą swoją działalność, a ja mam nadzieję, że będziemy w stanie dać ich fanom namiastkę tej energii, którą zawsze mogli doświadczyć na ich koncertach. Mam nadzieję, że uda nam się zabrać część ich publiczności ze sobą w naszą muzyczną podróż. Tym bardziej że nasze drogi muzycznie są ściśle związane, zarówno z Kubą, jak i z Piotrem. Dla mnie to bardzo emocjonalna historia, która wydarzyła się podczas tych koncertów. Cieszę się, że mogę być częścią tego wszystkiego.

Na koniec mam dla Ciebie takie – może dość abstrakcyjne – pytanie, wybiegające mocno w przyszłość. Jak Ty siebie widzisz jako artystkę za 10 lat? W jakim miejscu jesteś? Co robisz? Co tworzysz?
Chciałabym mieć poczucie, że moja muzyka niesie ze sobą spokój i że mogę ją tworzyć na swoich warunkach. Ale też widzę siebie w roli kogoś, kto będzie pomagał młodszym artystom i odgrywał jakąś rolę mentora. Może to jest mój instynkt macierzyński, ale chciałabym być kimś, kto wspiera młodych twórców, którzy mają w sobie coś wyjątkowego i pięknego, ale czasem w natłoku nieodpowiednich ludzi mogą to zgubić. Chciałabym pełnić funkcję takiej matrony, która będzie pilnować, żeby nie stracili tego czegoś, co czyni ich oryginalnymi. Może to brzmi dziwnie, ale teraz, jak o tym mówisz, to jest coś, czego bym pragnęła.

Czyli Ofelia, artystka, ale także ta, która szlifuje diamenty, nie pozbawiając ich tego oryginalnego sznytu.
Tak, to by było super. Myślę, że to by mnie też spełniało.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze